Recenzja: PATHOS Inpol Ear

Odsłuch cd.

Crosszone CZ-1

PATHOS Inpol Ear HiFi Philosophy 009O wyjątkowych konstrukcyjnie i najdroższych w stawce Crosszone mogę natomiast powiedzieć, że to jakby słuchawki dla tego Pathosa stworzone. Nie słyszałem ich jeszcze tak grających przy komputerze i wielka się pojawiła ciekawość jak wypadną z udoskonaloną wersją Ayona HA-3, która ma niebawem zawitać.

Że Crosszone dźwięk podają najbardziej złożony i jako jedyne wraz z AKG K1000 o naturalnej stereofonii, to nic nowego nie jest. Ale pisałem mnóstwo razy, że dzieje się to kosztem bezpośredniości. Że tworzy się dystans do spektaklu, który dzieje się jakby trochę za szybą. Mniej czy bardziej odfiltrowany, taki bardziej do oglądania niż uczestnictwa. Pathos Inpol Ear jako pierwszy przy komputerze sprawił, że ten dystans całkowicie zaniknął, natomiast zostało wszystko inne. W tej sytuacji Crosszone musiały się wysforować na czoło, jednocześnie genialnie obrazując przestrzeń jak same dźwięki. I jeszcze jedno od razu zwracało uwagę – siła sekcji basowej. Prawie zawsze u tych słuchawek odstającej od pozostałych walorów, jakby najbardziej schowanej. A tu bas pełnowymiarowy, uderzający, bogaty.

Inpol Ear vs Phasemation

Znacznie tańszy i mniejszy ale też symetryczny i też wysokojakościowy japoński wzmacniacz okazał się w znacznym stopniu odmienny. Przejścia pomiędzy nim a trzykroć droższym włoskim konkurentem były bardzo wyraźne, z łatwymi do wyłapania różnicami. Przede wszystkim Phasemation tak się nie śpieszył i nie szedł takimi amplitudami. Chociaż to on nie miał lamp, styl prezentował właśnie bardziej lampowy, przynajmniej w potocznym lampowości rozumieniu, bo super lampy to inny styl i bywała już o tym na tych łamach mowa. Nie uciekajmy jednak w dygresję i napiszmy najprościej: Phasemation falował łagodniej oraz wolniej. Narastanie miał spokojniejsze a finisz wyraźnie dłuższy. Bardziej też był aksamitny, zamyślony, rozważny, podczas gdy włoski olbrzym szarżował, tratował, przytłaczał dynamiką. Powierzchnię dźwięku przejawiał bardziej łodygową niż aksamitną (że zaczerpnę z opisów wina), więcej miał sopranowego podszerstka, mocniejszy kontrast czerń-światło, więcej iskrzenia, więcej tempa, a mniej zamyślonej poezji. Dalece odmienne więc style, a każdy z własnymi plusami. Kto woli szybsze tempo, żywość i kontrastowość, a do tego mocniejszą kreską kreślony kontur, ten będzie wolał Ear. A komu tak się nie śpieszy, natomiast ceni łagodniejszy romantyzm, temu japoński Phasemation może się przydać bardziej.

 

Przy odtwarzaczu

PATHOS Inpol Ear HiFi Philosophy 014Pech to, z uwagi na niebotyczną wysokość, a może właśnie szczęście jakości – klasyfikujcie sobie jak chcecie. W każdym razie tak się podziało, że podczas pisania recenzji przyjechał flagowy Accuphase, inne źródła z platformy odsłuchowej wygonił i z nim a nie czymś bardziej pasującym cenowo przyszło słuchawkowego Inpol oceniać. Ale skoro wzmacniacz jest tak wybitny, że aż ponoć najlepszy na świecie, to chyba dobrze, nie? Tak czy siak na jakość źródła nie mógł narzekać i jakość konkurencji też, bo mu podstawiłem do porównania Twin-Head. Co wynikło?

Jak chodzi o zasadnicze cechy włoskiej fabryki sygnału dla słuchawek, to względem sytuacji przy komputerze potwierdziły się te kluczowe. Pathos to przede wszystkim energia, tempo i dynamika. Błyskawiczne przejścia od piano do forte, krótkość naładowanych energią wybrzmień, sprinterskie tempo jazdy bez łażenia i delektowania się okolicą. Inne atrakcje to przenikliwość, przejrzystość, wyraźność, nasycenie kolorów, głębia brzmienia, czerń tła, odpowiednia masywność, nie lada połyskliwość, mocny bas i kulturalny sopran. Ludzkie głosy bardziej zaś w manierze dramatycznej aniżeli lirycznej i przy tej liryce musimy się teraz zatrzymać.

Chwalenie to prosta sprawa, można rzec rutynowa. Wskazujemy elementy najlepsze i ich stroną obracamy przedmiot recenzji do czytelnika. Tak żeby wszystkim było miło i wszyscy zadowoleni. Dopóki ktoś nie kupi i sam ze wszystkich stron nie poogląda. Wówczas w komentarzach zaczyna się inna mowa i rzecz zaczyna wyglądać inaczej. Dlatego co przezorniejsi recenzenci wolą się komentarzy wystrzegać i nie narażać na awantury. A można jeszcze inaczej, bo można popisać bzdury. Nie będę palcem pokazywał, bo może nie było w tym złej woli tylko niemożność skonfrontowania z lepszymi punktami odniesienia; są w każdym razie takie recenzje po polsku i nie polsku, w których wyraźnie napisano, że Pathos Inpol Ear to mistrz muzykalności i wokalu. Ciepły, namiętny, intymny, mniej dbający o detal a więcej o muzykę. Kiedy z pamięcią o tym słuchałem go przy Accuphase i konfrontowałem z Twin-Head, pokrywka mi się zaraz uniosła żeby wypuścić parę, bo inaczej bym eksplodował. Nie, proszę państwa – Pathos Inpol Ear nie jest intymny, namiętny ani ciepły. On jest zupełnie inny. Odnośnie ciepłoty, mogę się jeszcze zgodzić, że podaje temperaturę właściwą dla człowieka pozostającego w spoczynku, natomiast ani trochę takiego, którego rozpalają emocje. Najlepiej będzie powiedzieć, że ciepłotę traktuje w taki sposób, że się o niej nie myśli. Nie ma chłodu, nie ma gorąca – jest normalnie i już. To jednak zaraz nam psuje postulowaną namiętność, bo ona by chciała cieplej. Wszelako i przy takiej temperaturze dałaby się jeszcze uratować, jednakże Pathos nie jest namiętny. Nie jest namiętny, intymny ni lubieżny. Jego muzyka nie rozgrywa się w sypialni kochanków i nie dzieje się tak nawet w przypadku pasującego do tego repertuaru. Pathos Inpol Ear jest dramatyczny, wielkopowierzchniowy, znakomicie wysportowany i w każdym wypadku swej wielkiej siły używający. Ma wyrzeźbione ciało sportowca a nie łagodny kształt baletnicy. Jego dźwięki są mocne a nie gładkoliniowe, ponieważ tempo i krótkość fraz powodują szybki przeskok i nakładanie. Efektem była większa niż u Twin-Head kanciastość, a na dodatek większa też twardość dźwięku. (Wysportowany mięśniak.) Inpol nie jest liryczną różą i nie ma ochoty tak gładko płynąć jak ramiona Mai Plisieckiej. (Puśćcie sobie jej „Dying Swan” na YouTube.) Chce natychmiast odebrać piłkę, stosuje gwałtowny pressing, maksymalnie podkręca tempo. Jego gra jest bardziej szarpana, nie podziwia się jej za elegancję i płynność, tylko za szybkość, wolę walki i formę fizyczną zawodników. Natomiast względem dużych triod 45ʼ w konfiguracji single-ended dźwięk nie ma tej złożoności, gładkości ani poetyki. Nie ciągnie się piękną frazą, nie zestraja w tak złożone struktury, nie jest intymny, nie liryczny, nie rozmarzony ani śpiewny. Jest szybki, dynamiczny, prężny i energiczny. Dopiero względem nie tak wyżyłowanej konkurencji jego śpiewność staje się równoważna i nie będzie odstawać.

PATHOS Inpol Ear HiFi Philosophy 015Może bym tego nie pisał, ale skoro Włosi mienią się najlepszymi na świecie, to trzeba ich nieco otrzeźwić. Aż tacy dobrzy nie są, lecz z drugiej strony zważmy, że parę razy już chciano ode mnie kupić Twin-Heada i z mojej strony padała kwota czterdziestu tysięcy. Tyle by kosztowało odtworzenie plus nadająca sens temu gratyfikacja. Powiedzmy zatem: ten wzmacniacz w stanie po przeróbkach i z najlepszymi możliwymi lampami to jakieś trzydzieści pięć tysięcy. A zatem drugie tyle względem przedmiotu recenzji i to nam tłumaczy sprawę. Jednakże nie może być wytłumaczeniem dla piszących w ten sposób, że Inpol Ear to wzmacniacz przede wszystkim intymny, namiętny i gorący, bo właśnie taki nie jest. Jest żywy, energiczny, otwarty, wielkopołaciowy i w sensie emocji dramatyczny, że aż nawet drapieżny. Rock w nim świetnie wypada i podobnie muzyka orkiestrowa, a do poezji śpiewanej też się nadaje, ale już nie w tym stopniu. (Mówimy oczywiście o najwyższych kryteriach.) Zawsze podkreślał będzie dramatyzm a nieco dusił lirykę. Natomiast mogę się zgodzić z tym, że gra całościowo. Aczkolwiek wcale nie przez to, iż pomija szczegóły, ponieważ tego nie czyni, tylko tempo i jego energia scalają swą mocą obraz. Obraz żywy, pędzący, ekscytujący siłą.

Taki widok powtarzał się w przypadku wszystkich słuchawek, pasując bardzo dobrze do każdych, ale szczególnie służąc tym, dla których energia i wyraźność są największą potrzebą. Mam na myśli przede wszystkim NightHawk i Crosszone, ale też Sennheiser HD 800S i z uwagi na moc samą HiFiMAN HE-6. Crosszone można sprzedawać z tym wzmacniaczem w komplecie, ponieważ jest jakby dla nich. Ale strojony był pewnie z Sennheiser HD 800, a przynajmniej do nich też znakomicie pasuje. Prawdopodobnie też do szczytowych Audeze, lecz tych do sprawdzenia nie miałem.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy