Były ostatnio wzmacniacze, coś o kablach i liczne słuchawki, nie było źródła dźwięku. To ruszajmy po takie, niechże płyta się kręci.
Jeszcze całkiem niedawno, kilkanaście lat temu, oczywistością było, że to płyta CD; no, może nie aż oczywistością, ale z prawdopodobieństwem wysokim. Dzisiaj to już nie tak oczywiste, po tym jak świat cyfrowy przeobraził się z płytowego w plikowy; toczone w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych dyskusje wokół wyboru odtwarzacza CD zwolna się same rozwiały. Nawracają czasem szczątkowo, ale to już inne emocje i bardziej poboczne dróżki, na trasę główną powróciły zaś tryumfalnie gramofony – to one przede wszystkim konkurują z plikami, przyćmiewając je i jakością, i prestiżem.
Intuicji okazuję się przeto za grosz złamany nie mieć, bo dałbym swego czasu głowę, że te gramofony umarły i pozostaną rzewnym wspomnieniem, pamiątką przeszłej epoki. Zamiast tego, podobnie jak wzmacniacze lampowe, w glorii wróciły do głównego nurtu i znowu są na topie, jeszcze na dodatek w podwójnej roli. Bo kiedyś, w latach świetności audiofilizmu, tj. od drugiej połowy 60-tych do połowy 80-tych , były wraz z tunerami i magnetofonami źródłem audiofilskiego życia, ale niczym poza tym, gdy teraz są ponadto smaczkiem luksusu i ozdobą – no przecież, gdzież tam do nich plikom. Pliki to chleb powszedni i zabawka dla dzieci, a gramofon to salonowy lew, czar wyrafinowania, powiew luksusu i rewir koneserów. Nawet taki groszowy już zaświadcza o właścicielu: „Muzyka u mnie nie byle jaka!” A kiedy jeszcze jazzowa płyta na talerzu się kręci, to naprawdę trzeba z szacunkiem, bo miłośnicy jazzu stanowią krąg wtajemniczonych, grono mistrzów nuty tajemnej. To bodaj oni, tak nawiasem, przyczynili się w głównej mierze do przetrwania muzyki zapisanej w winylach, bo jazz w laserowym wydaniu to przecież nie to samo. Oni i rynek amerykański, zasobny w duże lokale, w których miejsce na gramofony bez trudu się znajdowało; usuwanie ich z przestrzeni życiowej nie było tam żadną ulgą, w wielopokojowych amerykańskich apartamentach i domach było na nie dość miejsca. Zero zatem zdziwienia, że gramofon teraz opisywany ma pochodzenie amerykańskie, konkretnie nowojorskie.
Pniemy się w jakościową górę z tymi gramofonami od Music Halla – dwa niższe już za nami, pora na któryś z wyższych. W nazwie ma słowo STEALTH, słowo które wypłynęło na semantyczne ogólnoświatowe wody wraz z konfliktem amerykańsko-irackim; „niewykrywalne” szturmowce F117 Stealth niszczyły w pierwszej fali uderzenia iracki system obrony powietrznej. Słowo bardzo się spodobało, jako tajemnicze ale zarazem konkretne i twórcze, też holujące za sobą ogromne nakłady innowacji, pracy i kosztów. Prędko stało się więc synonimem awangardy technologicznej, i teraz plącze się min. również w meandrach sprzętu audio, gdzie co i rusz któraś aparatura otrzymuje przydomek STEALTH, bądź do tej technologii się przyznaje. Tym razem operuje tym nazewnictwem gramofon, o którym pojęcia nie mam, czemu mu dołożono do nazwy określenie STEALTH, ale może zaraz się dowiem.
Zgodnie z tradycją najpierw jednak słów parę o samym producencie. Marka music hall (pisząca siebie albo z małej, albo samymi kapitalikami) nie jest tak sławna jak najsławniejsze, ale na rynku dobrze znana. Prócz tego szczyci się bliską współpracą z konstruktorem Mikeʼm Creekʼiem z Creek Audio Ltd., co stale znajduje wyraz w jej najróżniejszych produktach. Oprócz Creek Audio współpracuje z Epos Acoustic, EAT i Goldring, tworząc rodzaj holdingu, przenikanie w zawiłości wewnętrzne którego w tym miejscu sobie darujemy, zwłaszcza że nie byłoby to łatwe. Obchodząc to dorzućmy, że MUSIC HALL, LCC to przedsiębiorstwo amerykańskie (spółka z ograniczoną odpowiedzialnością) założone w 1985 przez Roya Halla w Nowym Jorku, mające zarząd i biura projektowe w USA, zakłady wykonawcze w Czechach i Chinach. W Czechach powstają gramofony, a cała reszta, czyli głównie wzmacniacze, w specjalnej strefie ekonomicznej Shenzhen z Państwie Środka, czego firma nie myśli ukrywać, udając brak z Chinami związków. (Współpracę podjęto w 2001 roku.) Co byłoby w dzisiejszych czasach wysoce bezsensowne, chociażby na tle tego, że zasłużone austriackie AKG całe do Chin się przeniosło, a sławny japoński Stax stał się własnością Chińczyków.