Recenzja: Music Hall STEALTH

    Były ostatnio wzmacniacze, coś o kablach i liczne słuchawki, nie było źródła dźwięku. To ruszajmy po takie, niechże płyta się kręci.

    Jeszcze całkiem niedawno, kilkanaście lat temu, oczywistością było, że to płyta CD; no, może nie aż oczywistością, ale z prawdopodobieństwem wysokim. Dzisiaj to już nie tak oczywiste, po tym jak świat cyfrowy przeobraził się z płytowego w plikowy; toczone w latach dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych dyskusje wokół wyboru odtwarzacza CD zwolna się same rozwiały. Nawracają czasem szczątkowo, ale to już inne emocje i bardziej poboczne dróżki, na trasę główną powróciły zaś tryumfalnie gramofony – to one przede wszystkim konkurują z plikami, przyćmiewając je i jakością, i prestiżem.
    Intuicji okazuję się przeto za grosz złamany nie mieć, bo dałbym swego czasu głowę, że te gramofony umarły i pozostaną rzewnym wspomnieniem, pamiątką przeszłej epoki. Zamiast tego, podobnie jak wzmacniacze lampowe, w glorii wróciły do głównego nurtu i znowu są na topie, jeszcze na dodatek w podwójnej roli. Bo kiedyś, w latach świetności audiofilizmu, tj. od drugiej połowy 60-tych do połowy 80-tych , były wraz z tunerami i magnetofonami źródłem audiofilskiego życia, ale niczym poza tym, gdy teraz są ponadto smaczkiem luksusu i ozdobą – no przecież, gdzież tam do nich plikom. Pliki to chleb powszedni i zabawka dla dzieci, a gramofon to salonowy lew, czar wyrafinowania, powiew luksusu i rewir koneserów. Nawet taki groszowy już zaświadcza o właścicielu: „Muzyka u mnie nie byle jaka!” A kiedy jeszcze jazzowa płyta na talerzu się kręci, to naprawdę trzeba z szacunkiem, bo miłośnicy jazzu stanowią krąg wtajemniczonych, grono mistrzów nuty tajemnej. To bodaj oni, tak nawiasem, przyczynili się w głównej mierze do przetrwania muzyki zapisanej w winylach, bo jazz w laserowym wydaniu to przecież nie to samo. Oni i rynek amerykański, zasobny w duże lokale, w których miejsce na gramofony bez trudu się znajdowało; usuwanie ich z przestrzeni życiowej nie było tam żadną ulgą, w wielopokojowych amerykańskich apartamentach i domach było na nie dość miejsca. Zero zatem zdziwienia, że gramofon teraz opisywany ma pochodzenie amerykańskie, konkretnie nowojorskie.

    Pniemy się w jakościową górę z tymi gramofonami od Music Halla – dwa niższe już za nami, pora na któryś z wyższych. W nazwie ma słowo STEALTH, słowo które wypłynęło na semantyczne ogólnoświatowe wody wraz z konfliktem amerykańsko-irackim; „niewykrywalne” szturmowce F117 Stealth niszczyły w pierwszej fali uderzenia iracki system obrony powietrznej. Słowo bardzo się spodobało, jako tajemnicze ale zarazem konkretne i twórcze, też holujące za sobą ogromne nakłady innowacji, pracy i kosztów. Prędko stało się więc synonimem awangardy technologicznej, i teraz plącze się min. również w meandrach sprzętu audio, gdzie co i rusz któraś aparatura otrzymuje przydomek STEALTH, bądź do tej technologii się przyznaje. Tym razem operuje tym nazewnictwem gramofon, o którym pojęcia nie mam, czemu mu dołożono do nazwy określenie STEALTH, ale może zaraz się dowiem.

    Zgodnie z tradycją najpierw jednak słów parę o samym producencie. Marka music hall (pisząca siebie albo z małej, albo samymi kapitalikami) nie jest tak sławna jak najsławniejsze, ale na rynku dobrze znana. Prócz tego szczyci się bliską współpracą z konstruktorem Mikeʼm Creekʼiem z Creek Audio Ltd., co stale znajduje wyraz w jej najróżniejszych produktach. Oprócz Creek Audio współpracuje z Epos Acoustic, EAT i Goldring, tworząc rodzaj holdingu, przenikanie w zawiłości wewnętrzne którego w tym miejscu sobie darujemy, zwłaszcza że nie byłoby to łatwe. Obchodząc to dorzućmy, że MUSIC HALL, LCC to przedsiębiorstwo amerykańskie (spółka z ograniczoną odpowiedzialnością) założone w 1985 przez Roya Halla w Nowym Jorku, mające zarząd i biura projektowe w USA, zakłady wykonawcze w Czechach i Chinach. W Czechach powstają gramofony, a cała reszta, czyli głównie wzmacniacze, w specjalnej strefie ekonomicznej Shenzhen z Państwie Środka, czego firma nie myśli ukrywać, udając brak z Chinami związków. (Współpracę podjęto w 2001 roku.) Co byłoby w dzisiejszych czasach wysoce bezsensowne, chociażby na tle tego, że zasłużone austriackie AKG całe do Chin się przeniosło, a sławny japoński Stax stał się własnością Chińczyków.

Budowa

   Gramofon zaistniał niedawno, jest najnowszy w ofercie. Lecz był już oceniany, ma wcześniejsze recenzje. Nie ma wśród nich jednak takiej, w której by był uzbrojony we wkładkę Shelter 501 MKIII (5900 PLN); opisywano go wyłącznie ze sprzedażową Ortofon 2M Blue (800 PLN) kub Shelter 201 MM (890 PLN), oferowaną alternatywnie bez dopłaty przez polskiego dystrybutora. A Shelter 501 to inna liga wkładek; nic nie ujmując tamtym to już duży drapieżnik, zabijający niedowiarków jednym ciosem. Gramofon z nim na ramieniu staje się uniwersalnym zabójcą – zabijać ma jakością dźwięku, i tak też się podziało. Ale o tym w stosownym czasie, na razie obejrzyjmy, słuchać będziemy potem.

    Music Hall STEALTH wyróżnia się dużą, masywną plintą o tradycyjnie prostokątnym obrysie, stojącą na obszernych, walcowatych podporach. Zawarte w nazwie miano STEALTH zdaje się sugerować, że mimo dużych gabarytów gramofon na tych dużych łapach podkrada się bezszelestnie – i bęc! – powaleni dźwiękiem leżymy…  Wszelako nie tylko coś z tych rzeczy. Dystrybutor atakuje frontalnie i bez śladu obłudy w głosie wychwala pod niebiosa ten nowojorsko-czeski wyrób. A kiedy zdecydujemy się go wypróbować na własnym audiofilskim podwórzu (gramofon, nie dystrybutora), będziemy musieli go przytaszczyć, a waży jedenaście kilo. W salonie go nam w cenie skalibrują i wyposażą we wkładkę Ortofona albo Sheltera bez dodatkowych opłat (o ile będą to modele, z którymi wcześniej go zrecenzowano), co znaczy, że nieść trzeba potem całe to uzbrojenie ostrożnie niczym tort solenizantowi. Ale kiedy już z pompą przyniesiemy i ustawimy gdzie należy, technika organizowania ciszy STEALTH wkradnie się do muzycznej akcji, albowiem ta masywna plinta została wielowarstwowo wytłumiona, a pod nią dodatkowo owe duże podpory z elastomerowymi tłumikami od spodu. Gwarantem cichej pracy także pierwszy raz przez Music Hall zastosowany bezpośredni (żadnego paska) napęd aluminiowego talerza, jak również tego talerza obroty dodatkowo wyciszająca elastomerowa mata na jego spodniej stronie. Na stronie wierzchniej mata z gumy i zamiast całościowej pokrywy (nieszczególnie dziś modnej) filcowa nakładka przeciwkurzowa na okresy bez aktywności.
    Dwie jeszcze rzeczy wchodzą do walki o maksymalnie cichą pracę – silnik i sekcję jego obsługi ulokowano jak najdalej od ramienia, a ramię można kalibrować podczas pracy, dzięki czemu ustawienie go może stać się faktycznie optymalne.

    To ramię esowate, długości dziewięciu cali, z masywną przeciwwagą i na niej skalą obrotowego wyważania nacisku, po drugiej stronie zakończone zdejmowalnym head-shellem. Mocowaniem ramienia przykręcana do plinty masywna kolumna dźwigająca z obrotowym na szczycie regulatorem wysokości, a anti-skating jest ustawiany magnetycznie obrotnicą wystającą z ramienia w prawo. Kąt VTA (Vertical Tracking Angle) można z kolei dobierać szerokozakresowym regulatorem umiejscowionym na boku kolumny, optymalizując go dla grubości najchętniej słuchanych płyt, ewentualnie dla tych, z których jakość można wycisnąć najwyższą (czyli grubych). Razem daje to nadprzeciętną, bardzo wygodną obsługowo możliwość regulacji, brak tylko możliwości łatwego dobierania azymutu, ale ta regulacja to rzadkość.

Dodatkowymi wygodami możliwość powiększenia przeciwwagi o dokręcany moduł, pozwalający wyważać wyjątkowo ciężkie wkładki, oraz system stopowania obrotów po odtworzeniu płyty, z przejście do stanu czuwania po dwudziestu minutach nieaktywności. Ramię jest jednak półautomatyczne, samo nie wraca do pozycji wyjściowej, za to do dyspozycji mamy aż trzy prędkości obrotów i zmianę ich przez dotykowe włączniki, tak uparcie się kiedyś psujące w chlubie polskiego przemysłu audio z lat siedemdziesiątych – ŁZR Fonica Danielu. Automatykę stopującą obroty można uaktywniać albo dezaktywować suwakowym przełącznikiem z tyłu – i dobrze, że jest wybór, bo zdarzyło się podczas testu, że zastopowała płytę przed zakończeniem, co jest oczywiście do wyregulowania, ale już na poziomie serwisu. Na tylnej ściance plinty oprócz wł/wył automatyki dwa gniazda RCA dla dołączonych kabli, zacisk dla kabla uziemienia oraz wtyk zasilania, prowadzący po cienkim kablu do nagniazdkowego transformatorka-zasilacza 12 V. I jeszcze przycisk włącznika.

    Gramofon sprawia ogólnie świetne wrażenie – jest duży i poważny, a rozbudowana kolumna ramienia jeszcze podnosi prestiż. Wygoda obsługowa w porównaniu z moim Avidem to radykalnie wyższy poziom; jedyne, co muszę wytknąć, to brak centralnego docisku płyty. Naprawiający to docisk trzeba nabyć samemu, by móc się nie irytować scentrowanymi płytami, bo takich nie brakuje. Gdyby nie cena, napisałbym, że powinien to być Synergistic Research UEF Record Weight (4500 PLN), ale może to być któryś zwykły dociążnik. Miernika prędkości obrotów nie ma natomiast co dokupować; i tak nie jest regulowana, trzeba jej wierzyć na słowo.

Brzmienie 

   Shelter powiada o swoich wkładkach, iż są maksymalnie realistyczne, osiągając to zarówno poprzez naturalizm brzmieniowy, jak i realistyczną dynamikę. Gramofon zbrojny wkładką Sheltera, tym bardziej jedną ze szczytowych, nie ma więc być przede wszystkim aksamitem pieszczącym analogiem, tylko realistycznym drapieżcą, o którym już wzmiankowałem. Zabójcza jakość jego realizmu ma być przeciwieństwem stylu zwanego umilaniem; ma ukazywać słuchającym muzykę jaką ona naprawdę jest. A może być umilająca życie, ale może być drapieżna.

   Powyższa wprawka teoretyczna znalazła praktyczne potwierdzenie, czyli producent zna swój wyrób. W zawieszeniu pozostaje natomiast pytanie, ile z tego dawał gramofon, a ile sama wkładka. Czego się nie da opatrzyć definitywnym rozstrzygnięciem bez nieobecnego tutaj angażu innych wkładek, mogę więc tylko powiedzieć, że Music Hall STEALTH na pewno nie popsuł roboty wkładce Shelter 501 MKIII, cechy jej w pełni podtrzymał. Rozbijanie na gramofon i wkładkę należy przy tym odrzucić i traktować rzecz jako funkcjonalną jedność, którą w istocie była. Wyposażony w trzecią od góry wkładkę Sheltera, dobrze do jego ceny pasującą (aczkolwiek bliżej maksymalizmu niż średniości) gramofon Music Halla był sobą i był nią. To znaczy uwypuklał jej cechy, ale w oprawie pełnej kultury, tak żeby jej skumulowany realizm nie stał się zbyt brutalny. I się taki nie stawał – ciekawość tego realizmu zdecydowanie brała górę nad pozbawioną dramatyzmu, typowo łatwą prezentacją.
   Szczególnie przyjemnym i bardzo ciekawym zarazem było słuchanie gramofonu produkującego muzykę w stylu podobnym do cyfrowego, ale pod ważnymi względami innego i lepszego. Gdyż z jednej strony zaznaczało się owo często podkreślane przez cyfrową postać muzyki osadzenie w pogłosowych ramach, przydające jej trójwymiarowej oprawy i stwarzające dystans niecodzienności. Na osi zwykła-niezwykła wybierające stany mniejszej lub większej niezwykłości, jako teatralizację przekazu, a nie jego trywializację. Tandem Music Hall STEALTH z Shelter 501 wybierał teatr a nie zwykły pokój, nawet zwyczajne wypowiedzi i intymne kontakty z wykonawcami zyskiwały wymiar niezwykłości odnośnie warunków akustycznych, wzmacniany jeszcze skalą dynamiczną i brakiem zdejmowania nogi z gazu. Przez to ostatnie rozumiem brak łagodzenia sopranów, ich płnoskalową obecność, słyszalną doskonale w odniesieniu do skrzypiec, saksofonu czy fletni.

 

 

 

 

Czymś zgoła niecodziennym było percypowanie takich sopranów właśnie w oprawie wysokiej kultury, gdzie inne dźwięki potrafiły się równolegle wdzięczyć słodyczą i ciepłem, gdy one przeszywały. A przeszywały nie tak trochę, bo właśnie dynamika, ukazująca jak dalece saksofon potęgą brzmienia przerasta niewzmocniony wokal, czego w prezentacjach cyfrowych zwykle się nie doświadcza – bo ta nieszczęsna kompensacja, która z prawdą muzyczną zupełnie się nie rymuje. Tutaj natomiast były to ciosy walki muzycznej prawdziwej, a nie pozorowanej – co można też od innej strony określać jako prezentacyjny rozmach. Żywa muzyka, jako sceniczny autentyzm, ma rozmach dużo większy niż to się słyszy z większości płyt CD, a tutaj było mocne nawiązanie do prawdziwych koncertów. Więc z jednej strony teatralizm, jako niezwykłość miejsca akcji, z drugiej realistyczny rozmach, byśmy się jeszcze mocniej poczuli wyjęci, wyrzuceni wręcz z codzienności.
    Wyjęci i wrzuceni pomiędzy trzy bieguny: niezwykłość miejsca, realistyczny dynamizm i tchnący pięknem czar. Wszystko to składało się na stan oczekiwany – na wyjście z codzienności w poszukiwaniu mocnych wrażeń.
    Patrzyłem na obracający płytę gramofon i myślałem: „Wyglądem nie szokuje, choć wygląda poważnie, ale muzykę daje z tą wkładką w całej rozciągłości niezwykłą.”

    Odnośnie tej muzyki trzeba koniecznie dorzucić, że miała inną jeszcze cechę niecodziennego połączenia, mianowicie łączyła ekspresję oraz niezwykłą spójność. Bo zwykle jedno albo drugie – albo ekspresja, albo spójność. – Albo muzyka dynamiczna, szczegółowa i podzielona na odrębne brzmieniowe partie, albo łagodna, melodyjna, kooperująca i spójna. Tymczasem tu mieszanka krzyżowa: jednoczesna ekspresja i pełna dynamika, zarazem w odniesieniu do spójności brzmienia nie tylko że harmonia, ale wręcz homogenizacja.
W porównaniu do tej muzyka w wydaniu cyfrowym to rozkładanie brzmienia na frakcje (tak w odruchu słuchania), podczas gdy tu pełna zwartość – i morfologiczna, i wyrazowa. Żadne tam analizy, oglądanie przez lupę, tylko moc rozwartości dynamicznej i energii w dźwięku złączona w organiczną jedność spójności wyrazowej (nawet w sytuacji gdy każdy z wielu instrumentów ciągnie w swoją brzmieniową stronę). Bo oczywiście Mozart czy Beethoven to kompozycyjna i wyrazowa jedność na bazie wielu głosów (i nawet gdy kontrapunkt, to też na rzecz jedności), ale współczesna muzyka filmowa (nie wspominając o symfonicznej), to jedność niekoniecznie, rzecz zwykle bardziej wielowątkowa. Ale nawet w takich produkcjach opisywany gramofon pozwalał odnajdywać przewagę spójności wyrazowej nad rozrywaniem muzycznej tkanki, czy układaniem z niej arabesek.

   Dodać do tego należy, że efektowna pogłosowość nie oznaczała w tym wypadku naddatku basu, a tak najczęściej bywa, i wówczas nie jest dobrze. Dodać wypada też, że wzmiankowana całościowa kultura pozwalała na przyjemne słuchanie nawet zniszczonych płyt, i działo się tak mimo tego, że właśnie ten realizm, nie żadne umilanie. Umilanie, które przy słabszych jakościowo wkładkach i tak nie pomaga – zniszczone płyty tylko drażnią – podczas gdy tu nie drażniły, jeszcze zaciekawiały. Lecz niezależnie od tego było faktem, że Music Hall z Shelterem bardzo różnicowali jakość płyt, co z całą brutalnością wyszło jak zwykle przy zmianie tych na 33’ na te 45’. To jednak była norma, tak dzieje się i dziać powinno zawsze, natomiast normą nie było to, że nawet przy 33’ nie odnosiło się wrażenia jakiegokolwiek zwalniania odnośnie rytmu i ataku. Jak na gramofon prezentacja okazała się wyjątkowo szybka i rytmiczna, pospołu z wzmiankowaną dynamiką jeszcze wzmagając realistyczne odczucia. Co nic nie przeszkadzało temu, że muzyka snująca się, refleksyjna, powolna w pełni zachowywała swój walor snucia, podobnie jak relaksująca relaks. Czego głównym czynnikiem stwórczym piękna analogowość, zabraniająca popadania w przesadę odnośnie szczegółowości i wyraźności. Więc z jednej strony niecodzienność poprzez niezwykłość miejsca akcji, a z drugiej naturalność sposobu wypowiedzi. I jako dominanta swoboda artykulacyjna – czymś bardzo przyjemnym było przysłuchiwanie się z jaką łatwością są formowane nawet bardzo trudne artykulacje, umyślnie wyszukane. Tak by gramofon nie miał łatwo na bazie jazzowo rozrywkowego miksu, tylko żeby się musiał napocić przy wizgach, wyciach, skrajnych zejściach. By musiał operować najróżniejszego rodzaju światłem, kreować różne atmosfery, gadać po ludzku i nieludzku.

Wszystko to łyknął bez zająknienia i nieodmiennie w stylistyce wytężonego realizmu ozdabianego pięknem głosów. Cały czas przy tym z głównym naciskiem na muzykę, tak żeby nic jej nie zakłócało i nic nie było ważniejsze.
    Pośród tego wszystkiego rzecz moim zdaniem szczególnie cenna – pewna surowość wypowiedzi. Surowość w sensie emocjonalnym a nie technicznym; surowość wzmagająca szacunek do tak odtwarzanej muzyki.

Podsumowanie

   Sumarycznie mogę powiedzieć, że gramofony nie dzielą się jedynie na lepsze i na gorsze, mają też stylistyczne odmiany. A ściślej nie tyle gramofony, co gramofonowe wkładki. Gramofony kręcą równo lub równiej i stabilizują układ talerz-ramię mniej skutecznie lub bardziej, mogą także wyglądać w taki, owaki czy jeszcze inny sposób – i wszystko to jest ważne, ale nie bardziej od brzmieniowego stylu. Ten zaś, poza odniesieniem do jakości ogólnej, posiadać może predyspozycje do mniejszej albo większej brzmieniowej drapieżności. Łagodny może być jak poranne słonko, a może też zadziorny, dający muzyce pazur. Nie przesadzając z tymi pazurami Music Hall STEALTH uzbrojony we wkładkę Shelter 501 daje finalnie skrzyżowanie dynamicznej energii ataku z elegancją i dostojeństwem, co z jednej strony wyzwala od monotonii równego pitu-pitu, z drugiej napawa posiadacza dumą wybicia się na taki poziom. Poziom niewątpliwie ponadprzeciętny i styl brzmieniowy różny od tego, co zwykło się określać mianem „dobrej średniej”. W porównaniu z czymś takim przestaje bowiem być ona dobra, okazując się niestety nudniejsza. Nudniejsza i pospolitsza, choć pospolitość u gramofonów to coś dobrego a nie złego: przeciętny, zwyczajny gramofon to już muzyka o urodzie, energii oraz wdzięku znacznie powyżej plikowego grania. Ale Music Hall STEALTH zasobny tą niezwykłą wkładką pokazał coś dalece więcej, inne pokłady realizmu. Ukazał surowość prawdy i potęgę ataku, a nie samo łaszenie i spokojną urodę. Łaszenie i urodę też, ale ze wzbogaceniem, a czy to wzbogacenie warte jest tych pieniędzy? – w mojej ocenie tak. Powiem o wiele więcej. Patrząc od strony wkładek za 20-30 tysięcy (a takich coraz więcej) ta Shelter 501 to istne wybawienie. Prezentuje bardzo zbliżony poziom, a kosztuje ułamek. I jeszcze ma ten styl, któremu niejedna dużo droższa może żywiołowości i twardej prawdziwości pozazdrościć.
    Gdy chodzi o to, co oprócz wkładki, gramofon o nazwisku Stealth ze środka oferty Music Halla cieszy wieloma rzeczami. Na dzień dobry cieszy wyglądem, który budzi uznanie – duża, masywna bryła z rozbudowanym dźwigiem ramienia – tak powinien wyglądać gatunkowy gramofon. Po zapoznaniu cieszy wygodą, bo strona obsługowa – od wyważania, po napędzanie – to same przyjemne rzeczy, a nie skomplikowana gimnastyka. Na koniec raduje dźwiękiem, co nie przepływa mimo, tylko idący się zatrzyma, z pewnością nadstawi ucha. A wszystko to i w tym wypadku w cenie nie ściągającej spodni przez głowę, stanowiącej mniej niż pięćdziesiąt procent przeciętnych droższych gramofonów.

W punktach

Zalety

  • Dobry gramofon, po prostu dobry.
  • Budzący respekt wyglądem.
  • Wygodny obsługowo.
  • Pochodzący od znanej marki.
  • Dobrze zabezpieczony przed drganiami.
  • Z napędem bezpośrednim.
  • Trzema prędkościami obrotów.
  • Z porządnie wyposażonym, półautomatycznym ramieniem.
  • Niezłą wkładką w standardzie.
  • Przyzwoitym okablowaniem.
  • Osadzony na resorowanych łapach.
  • Dający brzmienie stojące w prawdzie.
  • Dbające nie tylko o muzykalność, ale też drajw i maksymalną dynamikę.
  • Z opisywaną w recenzji wkładką zdolny dawać przyjemność słuchania nawet mocno zużytych płyt.
  • Takie najlepsze, te na 45 obrotów, czynić muzycznym świętem.
  • Prezentujący dobry stosunek jakości do ceny.
  • I dobrze zaopiekowany przez polską dystrybucję.

Wady i zastrzeżenia

  • Potrafi zatrzymać odtwarzanie przed zakończeniem płyty, ale to stopowanie można wyregulować, albo tą funkcję wyłączyć.
  • Pokrywy ochronne nie są w modzie, ale pozostają praktyczne. (Dla właścicieli kotów zwłaszcza.)
  • Centralny docisk by się przydał, byłby ładnym zwieńczeniem.

Dane techniczne:

  • Napęd bezpośredni
  • Wahania prędkości obrotu: ± 0,3 %.
  • Silnik: bezszczotkowy z niskim momentem obrotowym, gwarantujący cichy start.
  • Elektroniczna regulacja prędkości aktywowana dotykiem 33.3’, 45’ i 78’ RPM
  • Auto stop – silnik automatycznie stopuje po odtworzeniu płyty. (Można dezaktywować.)
  • Przejście w tryb czuwania aktywowany po 20 minutach
  • Dziewięciocalowe aluminiowe ramię z VTA. (Możliwe do regulacji podczas odtwarzania.)
  • Nacisk igły: 1,6 – 2,0 g.
  • Przesięg: 0,59 cala (15 mm).
  • Metalowa osłona na head-shell.
  • Wkładka Ortofon 2M Blue (o wartość 230 USD), fabrycznie zamontowana i skalibrowana.
  • Talerz: aluminiowy o wadze 1.8 kg.
  • Antywibracyjna mata elastomerowa.
  • Elastomerowe podstawki tłumiące drgania.
  • Wibracje maksymalne: ± 0,01%.
  • Osłona przeciwpyłowa talerza z tkaniny.
  • Wymienne kable RC w komplecie.
  • Wymiary: 453 × 362 × 147 mm.
  • Waga: 11,0 kg.
  • Cena: 7390 PLN (Z ramieniem, okablowaniem i wkładką.)

System:

  • Źródło: Music Hall STEALTH.
  • Wkładka: Shelter 501 MKIII.
  • Przedwzmacniacze gramofonowe: Avid Pellar Phono (głęboko przerobiony) i Phasemation EA-220.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus).
  • Interkonekty: Sulek 6×9 RCA, Tara Labs Air 1 RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One,
  • Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy