Recenzja: Matrix Audio Element X

Brzmienie

Z tyłu pełna obsługa formatów.

  Skoro te MQA takie ważne, marketingowy sztandar Matrix Element X dzierżące, zacząłem od nich. Co oznaczało wpuszczanie sygnału przez gniazdo USB, jedyne mogące je wpuszczać. Gniazda słuchawkowe ustawiłem natomiast w pozycję balans i posłużyłem się parą 3-pinowych przyłączy, jako z reguły lepszych od 4-pinu. Tak cóż, startujmy.

Czy rzeczywiście cyfrowy zapis MQA jest jakościowo taki sam jak analogowe taśmy matki? Według mnie nie do końca, ale coś niewątpliwie jest na rzeczy, to żadna czcza gadanina. Przy czym nie był w teście obecny zalecany dla najwyższej jakości czytnik natywny X-SABRE Pro MQA, a dopiero pod jego udział mielibyśmy wiążącą odpowiedź. Sprawa pozostaje zatem w zawieszeniu, ma ten X-SABRE za czas jakiś dołączyć i wtedy rozstrzygnięcie. Ale i tak muszę przyznać, że pliki MQA odtwarzane przez sam Matrix Audio Element X zrobiły na mnie wrażenie; całkiem odwrotne niż za pośrednictwem nieprzystosowanych, albo przystosowanych mniej przetworników. Nie do końca tego samego rodzaju, jak analogowe taśmy matki, niemniej trudno nie doszukiwać się analogii. W obu zapisach dominuje bowiem to samo; rzecz trudna do uchwycenia słowem, którą umownie nazwę „potęgą ideału”. Analogowe taśmy wzorcowe – głębia  i moc ich brzmienia – nie potrzebują żadnych sztuczek, retuszy, aranżacyjnych chwytów. Są jakościowo niezatapialne, przedkładając uszom słuchacza jedność muzycznej materii i formy. A choć w oryginalnym wykładzie Arystotelesa jest ona nieosiągalna dla bytów z tego świata, to tu, w kategoriach ludzkich zmysłów, zostaje niemal osiągnięta. Nie do końca na tych taśmach żyje muzyka całkiem jak prawdziwa, ale tak dobrze uchwycona, że nie odczuwamy różnic. Słuchając takich taśm dwa lata temu na AVS ze słuchawkami Final D8000 miałem wrażenie sytości i całkowitego spełnienia. Jaka szkoda, że one same i profesjonalne magnetofony są takie drogie, a co najgorsze, oferowany na tym nośniku repertuar jest bardzo ograniczony. W to miejsce niosą pociechę te pliki MQA odczytywane przez Element X. To z pewnością nie jest to samo, ale na pewno podobne. Może nie tyle w odniesieniu do samej jakościowej treści, co postawy, jaką zajmujesz słysząc taką muzykę. Materiał MQA jest od taśm matek bardziej echowy i bardziej rozdyma przestrzeń. Czuć w tym odrobinę sztuczności, ale bardzo niewiele – o wiele silniejszy jest urok.

Z przodu pełna słuchawek.

Wszyscy kochamy wielką przestrzeń i czystość wypełniającego ją medium; a na dodatek to medium w MQA bardziej zaznacza swą obecności i czyni to poza dźwiękami. To znaczy, tak naprawdę poprzez dźwięki, ale nie należące do muzyki. A jeszcze ściślej – należące do niej, ale jako sama obecność tła. Obecność milcząca w taki sposób, że to milczenie się czuje. Trochę jak grymas albo pozę osoby ust nie otwierającej, a jakże obecnej gestem.

Milczącą  przestrzeń w plikach MQA też cały czas się czuje; ona oddycha – i nic więcej. Cicho, wymownie, otwierając otchłań. Żadnego jej przejawu poza ciszą oraz wielkim obszarem, przez który niosą się dźwięki. A ciarki biegają po skórze… Tak, prawda, macie rację – nie trzeba aż pliku MQA, żeby to zaistniało. Ale zwykle trzeba aparatury droższej niż za czternaście tysięcy i nie dzieje się tak w przypadku każdego jednego utworu. Tymczasem tutaj tak się działo, aczkolwiek w różnym stopniu w zależności od stosowanych słuchawek. Trzeba to głośno powiedzieć – najmocniej z Ultrasone Tribute 7. Pasowały zdecydowanie najlepiej; ich ciśnieniowe medium milczało najbardziej wymownie. Trochę tym byłem zaskoczony, ponieważ bardziej spodziewałem się tego po HEDDphone. Ale synergia niemieckich dynamicznych zamkniętych (Tribute 7) okazała się większa niż niemieckich dynamicznych otwartych (Sennheiser HD 800) i niemieckich otwartych AMT (HEDDphone). Wszystkie trzy brzmiały w popisowy sposób, ale Tribute 7 najbardziej mistycznie, a Sennheiser HD 800 najbardziej normalnie. W nich ludzkie głosy miały wyraźny posmak codzienności, jakbyś rozmawiał z kimś w pokoju, podczas gdy z Tribute 7 był to kontakt o posmaku metafizycznym. Jedno i drugie było świetne, a tylko jedno bardziej niezwykłe, aż wręcz zdumiewające. Wyraźnie znaczone obecnością femtosekundowego zegara, bez którego tak się nie dzieje, również znakomitego przetwornika, w sensie użytej kości. Matrix przejawił podobieństwo do znakomitego Calyx Femto i dCS Bartóka – też oferował coś więcej niż dobre brzmienie, oferował misterium dźwięku. By ono w pełni zaistniało, potrzeba dużo więcej niż sama obecność wielkiej, milczącej przestrzeni – i tu to więcej było pod trzema postaciami. Było także jako analogowość i całkowita spójność. Analogowość nie aż taka, jak na prawdziwych taśmach matkach, niemniej spoista płynność muzycznej tkanki i wyczuwalna obecność przestrzeni były wysoce ponadprzeciętne.

Nawet tych prądożernych.

To w tej płynnej spójności przejawiał się arystotelesowski wymóg powiązania materii z formą; nie czuć było, że się rozchodzą, że muzyka chociaż trochę zatraca swoją postać – przeciwnie, w materii tego brzmienia się cała przejawiała. Nie można było się dopatrzyć żadnej luki na skutek kanciastości, zatracania szczegółów, źle realizowanej sceny, spłaszczonej dynamiki, spłowienia barw. Wszystkie te cechy razem wzięte składały się jedność – inną, ale tak samo spójną, jak u żywej istoty. Materia brzmienia ukazywała się w całkowitej jednolitości brzmieniowo-substancjalnej na tle nawet w pauzach obecnej przestrzeni i przejawiała dwie jeszcze inne cechy dające zasadniczą wyższość – dynamikę i swoistość.

Weźmy do zobrazowania klasyczny utwór mogący to dobrze pokazać – sławnego Moby Dicka z płyty „Led Zeppelin II”. Zawiera legendarne solo perkusyjne Johna Bonhama, będące dla perkusistów czymś na podobieństwo ośmiotysięcznika dla alpinisty. Kto potrafi tak zagrać, ten przynależy do elity, ale nas nie interesuje tutaj technika perkusyjna, tylko sama brzmieniowa postać. Porównałem trzy pliki: jeden zwykły z YouTube, drugi kupiony razem z płytą w wysokiej rozdzielczości, trzeci z TIDAL-a MQA. Tylko na tym ostatnim wyraźnie było słychać, że Bonham uderza w bębny także gołymi rękami, a wyższość jakościowa odpowiedzi membrany nie zostawiała wątpliwości. podobnie lepiej się zaznaczała objętość samych bębnów i sfera działania ich głosów – były wyraźniejsze i większe. W ogóle miało miejsce coś, co można nazwać skokiem jakościowym: plik MQA czytany przez Matrix Element X przenosił słuchacza na wyższy poziom. Czucie przestrzeni i swoistości brzmień poza dyskusją z wyższej ligi nawet w przypadku porównania do pliku kupionego za pieniądze, tak nawiasem niemałe. W porównaniu do płyty winylowej brzmienie było wprawdzie mniej ciepłe i minimalnie mniej swoiste – bez takiej dawki brzmieniowej soli – ale, co znów mnie zaskoczyło, w minimalnym jedynie stopniu redukowało energię. Tej w pliku MQA było wyraźnie więcej niż w przypadku dwóch pozostałych – mówienie zatem, że ten sposób cyfrowego zapisu zbliża do analogowych taśm matek nie pozbawione jest podstaw. Jak na początku powiedziałem: to nie jest dokładnie to samo, ale jedność materii i formy zaznacza się podobnie. Spoistość tkanki, indywidualizm brzmieniowy oraz niesiona przez muzykę energia też okazują się zbliżone. Zbliżenie to zapewne ma jeszcze mniejszą lukę z udziałem czytnika X-SABRE Pro MQA, ale na ile jest niewielka, tego na razie nie wiem. Póki co diagnozuję, że combo Matrix Element X bez wątpliwości się wyróżnia i za niemałe, ale jeszcze znośne dla przeciętnego audiofila pieniądze, oferuje naprawdę dużo.

I oczywiście plików MQA.

Fakt – TIDAL nie jest za darmo i trzeba mieć oprawę.

Odnośnie tego ważna uwaga – Matrix powinien grać przez złącze USB. Nie tylko dlatego, że to jedyne przepuszczające pliki MQA, ale w ogóle tak woli. Pewnie za sprawą kości XMOS XU216 w interfejsie uniwersalnej magistrali, też pewnie z innych przyczyn, kolejnych optymalizacji. Skoro dla Matrix MQA wiodące, a tylko USB je wpuszcza, to jasne, że tam poszła jakość. To słychać, nie ulega wątpliwości, że poprzez wejście koaksjalne muzyka traci lwi pazur. Energia spada, przestrzeń przestaje być magiczna, w jedność materii z formą zaczynają wkradać się luki. Jest dobrze, ale już nie nadzwyczajnie; cena czternastu tysięcy przestaje się uzasadniać. Tego nie ma w przypadku USB, tu te czternaście jest okazją. Więc TIDAL, dobry kabel USB, do niego dobrze będzie dołożyć iPurifiera3, podstawić pod Matriksa podstawki antywibracyjne. Niestety trzeba będzie postarać się o przyzwoity kabel zasilający (najtańszy z dobrych, o jakim wiem, to Luna Cables Gris Power). I dobrze będzie mieć słuchawki zdolne obsłużyć wyjścia symetryczne, najlepiej to 3-pinowe; ale na koniec bez symetrii – i skoro obniżamy loty, to także o normalnych plikach.

Odnośnie Balanced/Unbalanced w ruch poszły HEDDphone z Tonalium dla Balanced i Sulkiem Unbalanced. Nie było dużej różnicy pod względem jakości ogólnej. Bardzo nieznacznie spadła aktywność przestrzeni dla niezbalansowanego, a cechy obu kabli opisane w recenzji Sulka zostały zachowane. Powiedziałbym, że topowe słuchawkowe kable grały dość blisko siebie stylistycznie, z tym że Tonalium chłodniej, jaskrawiej i smuklej, a Sulek z lepszym wypełnieniem i rozmaitszym kolorytem, też intensyfikacją środka pasma. Nieco śpiewniej, nieco złociściej, z nico też dalszym pierwszym planem i lepiej uchwyconą perspektywą. Pewnie w trybie zbalansowanym prezentowałby się jeszcze lepiej, ale i tak wypadł świetnie, zwłaszcza w obliczu nie jakiegoś bardzo zasadniczego, niemniej dającego się trochę we znaki spadku mocy. Nie poszło to w stronę utraty blasku, żywości i dynamiki; też w trybie niezbalansowanym grało to pierwszorzędnie, a tylko „metafizyczna” obecność przestrzeni i „psi nos” sygnałowy zostały trochę zredukowane.

Jamniczek naszych czasów. Ale lepiej dać mu antywibrację.

Odnośnie natomiast zwykłych plików w kładzie niezbalansowanym, różnica pomiędzy nimi względem MQA bywała już zasadnicza. Przykładem Black To Black Amy Winehouse, które dosłownie umarło, tracąc większość żywości, bezpośredniości i energii. Ale czasami działo się inaczej, na przykład album „Antarctica” Vangelisa w wersji zwykłej (zremasterowanej, ale nie aż do MQA) okazał się brzmieć pierwszorzędnie. Bez tej najwyższej nutki, wprawiającej przestrzeń w metafizyczne drżenie, ale gdybym nie wiedział, że to nie jest MQA, mógłbym podejrzewać, że jest.

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

27 komentarzy w “Recenzja: Matrix Audio Element X

  1. Sławek pisze:

    „Matrix Audio oferuje za dziewięć pięćset X-SABRE PRO MQA – natywny czytnik takich plików, jeszcze lepiej do nich przystosowany, który można sprzęgać z Element X, by stało się niebiańsko. I bardzo się przy okazji chwali, że to sprzęganie wykonuje przez kabel HDMI wolny od audiofilskich wariactw z szalonymi cenami”
    Skoro tak, to wejście I2S (LVDS na HDMI) powinno być lepsze niż USB. Albo można podłączyć streamer z cyfrowym wyjściem I2S (sam takowy posiadam) i porównać jakość. Albo podpiąć dobry kabel ethernetowy i streamować prosto z sieci…
    Możliwości dużo. Tylko, że USB przywiązuje z powrotem do komputera, od którego się uwolniłem.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Będziemy to badać, jak ten Sabre przyjdzie. A ma przyjść.

  2. Fon pisze:

    Kiedy test Bayerdynamic t1v3 czy jest szansa na nie

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dostałem obietnicę dystrybutora, że będą.

      1. Fon pisze:

        Z opisów ludzi wynika, że to ciemne ciekawe granie w stylu NH, tylko lepsze, może to być strzał w dziesiątkę jak się lubi ciemne granie a ja uwielbiam.
        Czekam z niecierpliwością na test.

  3. Stefan pisze:

    Porównanie do Bartoka wystąpiło, chyba pomwninołem recenzję?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Przepraszam, możesz powtórzyć pytanie?

      1. Stefan pisze:

        Dopiero teraz odnalazłem recenzję Bartoka, na którą czekałem, umknęła uwadze. Można trochę więcej odniesień do niego element X?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Nie lubię pisać o niebezpośrednich porównaniach, zwłaszcza na dużym dystansie czasowym. Styl brzmienia obu kombajnów podobny, wyrafinowanie Bartóka odnośnie zwykłych plików trochę większe. Matrix chyba bardziej powiększa przestrzeń, ale z naciskiem na chyba. Poza tym gra chyba trochę ciemniej. Ogólnie świetny naleśnik w graniu po USB. Po koaksjalnym już gorzej.

          1. Stefan pisze:

            Dziękuję, a udało się sprawdzić ten streamer wbudowany w Bartoka vs USB?
            Miałem tego X u siebie, bardzo ciekawy zawodnik, nawet ten wzmacniacz niczego sobie, choć Susvarom to już nie dawał rady.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Strumieniowanie z dysku słyszane na AVS było rewelacyjnej jakości.

            Czy dobrze czytam? Pan Stefan ma Susvary?

          3. Stefan pisze:

            Niestety nie, miałem na testach udało się po wielu próbach, muszę przyznać, że to złoto jednak prawdziwe, owszem tak jak K1000 potrzebują odpowiedniego napędu, wtedy dźwiękowo jest magia, przebiły u mnie wszystko chyba poza Orfeuszami, ale te to tylko pamiętam z Zachęty. Niestety jakość wykonania to to co powstrzymuje przy tej cenie, którą o ile pamiętam dr. Fang ustalał stwierdzając mają być najlepsze to powinny być najdroższe, także przebijają cenowo Abyssy, Staxy …..

          4. Piotr Ryka pisze:

            Zatem te moje dwa spotkania z nimi były jednak mylące. Słuchałem z Auris Audio Headonią i droższą ViVą – w obu przypadkach nie podobały mi się. Z Headonią dostały pucki od Final D8000, z ViVą źle odtwarzały soprany. No nic, postaram się je jakoś do testu zdobyć. A z jakim słuchałeś wzmacniaczem?

          5. Stefan pisze:

            Fakt jak to było na AVS 2019 to to połączenie z ViVa to była katastrofa, wpinałem do niej Empyreany i było sporo lepiej.
            Oprócz matrixa element X który nie dawał rady, był też Niimbus i tu sytuacja się diametralnie poprawiła, tak jak pisałem ciężko uwierzyć, ale one są tak wymagające jak K1000, z tego co pamiętam to nawet HE-6 grały lepiej ze słabszych mocowo wzmacniaczy. One dopiero przy dobrym napędzie nabierają dociążenia, przestrzeni, holografii wszystko zaczyna płynąć jak powinno. Szkoda tylko że do rąk strach brać….

          6. Piotr Ryka pisze:

            Sam i tak bym wolał słuchawki lepiej brzmiące, nawet gdy brzydkie czy delikatne. Wychodzi na to, że do nich coś na 300B albo KT-150 od Octave. Poza tym mają też ten dedykowany wzmacniacz, który na AVS nie dojechał. Tu dość konkretna recenzja, gdy idzie o osprzęt, nie do końca pochlebna:
            https://www.youtube.com/watch?v=4jk7aLzpsFU&ab_channel=Currawong

          7. Stefan pisze:

            No niestety nie zagrają ze wszystkiego, ale na dobranym torze to moim zdaniem jedne z topowych, tak zresztą Currawong podsumował je dźwiękowo i niestety ten początek o jakości wykonania to cały Hifiman. Celna uwaga dotycząca KT150 taki V16 od Octave to też dobre polączenie.

  4. Fon pisze:

    W jakich wydajnych tranzystorowych integrach wyjście słuchawkowe jest wysokiej klasy zasługujące na uwagę,przymierzam się do wymiany wzmaka i chcę połączyć ogień z wodą.
    Chodzi mi po głowie Accuphase E380, czy to dobry kierunek.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Myślę, że kierunek zły nie jest, zwłaszcza jeżeli jednym ze źródeł mają być pliki. Obsługa słuchawek i kolumn powinna być bardzo dobra.

      1. Fon pisze:

        Z plików się wyleczyłem, to nie moja bajka, tylko fizyczne nośniki, dzięki za potwierdzenie mojego wyboru

        1. Piotr Ryka pisze:

          Wszystkie nośniki są fizyczne, o plikach się tylko tak mówi. A pliki MQA to jest naprawdę coś, tylko trzeba mieć czym je przeczytać.

          1. Fon pisze:

            Pewnie jestem staromodny ale lubię wybrać z regału płytę czy nawet kasetę i umieścić ją w odtwarzaczu, z plikami tego nie zrobimy. Z kasetą jest jeszcze ciekawiej bo nawet po wielu latach możemy ją zacząć odtwarzać w zatrzymanym kiedyś miejscu 🙂

          2. Piotr Ryka pisze:

            Płytę w wersji plikowej też można każdą osobno zgrać na pendrajwa albo kartę pamięci. W takiej wersji będzie wprawdzie maciupka i samemu trzeba będzie ją oznakować, ale da się zrobić. Niespecjalnie to tylko będzie wygodne, ale płyty na półkach to też kłopot. Ogólnie kwestia przyzwyczajenia. Niemniej winyle i wielkoszpulowe taśmy jakościowo wciąż najlepsze i przy okazji najmniej poręczne do przechowywania. Tak czy tak zawsze klops.

  5. Artur pisze:

    A jeśli nie używamy komputera tylko chcemy streamowac prosto z tego kombajna? Będzie tak pierwszorzędnie jak z USB? Jak on się sprawdza w normalnych plikach? Widzi dyski NAS w sieci? Lepiej taki kombajn czy lepiej xsabre pro mqa i np ayon ha3?

  6. Piotr Ryka pisze:

    Lepiej moim zdaniem ten kombajn. Zwykłe pliki czyta rewelacyjnie i wszystko może obsłużyć. Zaskakująco dobre urządzenie, jestem nim mile zaskoczony. Przede wszystkim produkuje dźwięk o bardzo dużej objętości – trójwymiarowy, żadnych spłaszczeń. Do tego duża moc, drajw, szybkość, szczegółowość, dynamika. A muzykalność bez zarzutu. Zero podostrzeń, kanciastości.

  7. Alucard pisze:

    Czy IFI Diablo ma w ogóle szansę z tym konkretnie Matrixem? Pomijamy streamer muzyczny, mówimy wyłącznie o tym jako o combo dac/amp. Sama jakość grania z plików i możliwość napędzania różnej gamy słuchawek prosto z dziurki używając obu jako DAC po USB z PC. Ostatnio nawet inżynierowie Abyss wypowiadali się przychylenie o Diablo, a główny inżynier stwierdził że można by w to wpiąć 4 sztuki HE6.

    1. Alucard pisze:

      Z tymi 4 sztukami to oczywiście tak z przymrużeniem oka, no ale podkreślał dużą moc raczej 😉

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Oczywiście, że ma. Matrix daje brzmienie nieco bardziej trójwymiarowe – i tyle różnic.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy