Recenzja: Litus audio K2 Prestige

Odsłuch

Z wyraźnie wysuniętym frontem.

Wykorzystując sytuację, użyłem czekającego na recenzję odtwarzacza Ayon CD-35 II i zrecenzowanego już gramofonu CSPort (z wysokiej klasy pre Ancient Audio). Kablem głośnikowym był Sulek 6×9, odwdzięczający się za swe wysokie koszty poza innymi zaletami i tą trudną do przecenienia – przepuszczania całej (lub prawie) energii wzmacniacza, skutkiem czego realistyczna dynamika, a nie jakieś plim-plum. W tej sytuacji tor bliski maksymalizmu, akustyka pomieszczenia dobra, swoboda ustawiania głośników pełna.

Ale jak je ustawić? To zawsze pierwsza kwestia opisująca głośniki. W przypadku Litus audio K2 Prestige pokazał się wzór klasyczny w odniesieniu do monitorów. Producent zaleca wprawdzie niewielkie odginanie, tak żeby osie spojrzeń przecięły się za słuchaczem, ale sam najciekawsze brzmienie znalazłem całkiem bez odgięcia siedząc jakieś dwa metry od nich. (Wzrost oddalenia psuł bezpośredniość.) To u mnie raczej rzadkość, gdyż zwykle mniej albo bardziej trzeba odgiąć, ale tym razem bez odginania scena zaistniała najgłębsza, najstaranniej wyrysowana geometrycznie, robiąca największe wrażenie. A skoro o niej, to uściślijmy. Stojące dwa metry od ściany za nimi i ze słuchaczem dwa metry przed, generowały monitory Litusa pierwszy plan trochę za sobą i wokół siebie. Formalnie jakiś metr za sobą, ale z dźwiękiem wyraźnie zmierzającym ku słuchaczowi aż po jego otoczenie i zagarnięcie – tak że muzyczne „dzianie” miało charakter ekspansywny, nieprzytroczony do miejsc zaistnienia dźwięków. Te miejsca były precyzyjnie określone i harmonijnie z sobą kooperujące, ale wyraźnie ukazana ekspansja poszerzała obszar aktywny, stwarzając wrażenie pierwszego planu sięgającego aż za słuchacza (co mi się bardzo podobało). Dawało bowiem muzykę żywszą niż zazwyczaj, potrafiącą udanie łączyć bycie „tam” z byciem „tu”. „Tam” powstającą, ale do tego stopnia aktywną, że przychodzącą „tu” – i to bez wysilania wyobraźni; tak po prostu się działo. Tym jeszcze więcej oferującą w sensie radosnego jej przyjmowania, że zawieszenie dźwięków było dokładnie na linii wzroku, a wizualizacje muzyków i instrumentów realistycznie sformatowane – ani za duże, ani za małe. Audiofilski repertuar sceniczny obejmuje także dalekie plany i sposób ich ustawienia. Tu też bez wątpienia pozytyw – wielometrowa głębia i jawna holografia; ta ostatnia nawet specjalna, bo pojawiająca się na tyle wyraźnie w przypadku nagrań mało lub wcale nią nie obdarzonych, że potem sięgając po te szczególnie holograficzne możemy czuć się trochę „rozczarowani” brakiem takiego rozziewu pomiędzy nimi a normalnymi. Krótko mówiąc: holografia przy każdej okazji – mniejsza czy większa, ale jakaś.

I bardzo masywną podstawą.

Dopiszmy pozostałe uwagi określające scenę. Szeroka, ale nie rozlana, wysoka, ale bez uciekania dźwięku ku górze, ani słania nim po podłodze. Dźwięki posadowione na linii oczu i w tej płaszczyźnie się rozchodzące, co wyraźnym atutem, jako że u mnie niejednokrotnie pojawia się tendencja do ścielenia się po podłodze, z czym trzeba twardo się zmagać. Tymczasem tu nic z tych rzeczy. Ożywianie przestrzeni pełne, ale bez kłujących akcentów, do czego zaraz się odniosę przy opisie samego brzmienia. Natomiast ciśnienie akustyczne umiarkowane – tylko na dużych poziomach głośności czucie wibracji w tułowiu i na skórze. Ale. Przechodząc od sceny do jakości brzmienia – na płycie testowej Ushera (o czym już wielokrotnie pisałem) znajduje się utwór którego sensem najniższe dźwięki wiolonczeli (a ta potrafi schodzić nisko, bez wysilania na 65,4 Hz). Ten utwór to zabójca – wiele słuchawek i kolumn wpada przy jego odtwarzaniu w niszczycielski rezonans. Tymczasem Litus audio nie tylko sobie poradziły, nie obdarzając żadnym pasożytniczym rezonansem obudowy, ale na dodatek poczęstowały tą niszczycielską wibracją pięknie wyrażoną przestrzennie. Ta zaś nie tylko fascynowała mocą, ale też wibrująco przenosiła się na słuchacza, rozwibrowując mu wnętrzności. Nie można zatem powiedzieć, że sześciocalowe głośniki nisko-średniotonowe Linusa są za małe, by dać ucieleśnienie muzyki wychodzące za błony bębenkowe. Co potwierdził też album „Black” Metalliki – jeden za drugim utwory z niego cisnęły akustycznie. Niemniej bas dobywający się z bass-refleksów i głośników Etona nie będzie się rozlewał i nie pojawi gdziekolwiek, jak to potrafi być w przypadku dużych Zingali, a jeszcze bardziej Zeta Zero. Fizyka pozostaje nieubłagana – niska częstotliwość wymaga dużej membrany, bez której nie zejdziemy na poziom kilkunastu herców. Niemniej dwa są powody pozwalające to lekceważyć. Primo, bas w Linus audio jest znakomicie wyrazisty i nie mniej różnorodny. Naprawdę miło było słuchać, jak bogato się różnicuje – i tam, gdzie w przypadku wielu kolumn zjawiało się zlewanie do jednego lub paru podobnych dźwięków, tu miałem do czynienia z pełnym różnicowaniem na zestaw perkusyjny. Secundo, najniższe składowe basu potrafią zaburzająco przytłaczać narzucaniem i głośnością, niszcząc złożoność obrazu i przyjemność odbioru. Nie lubię, nie gustuję. Owszem, najniższy bas potrzebny, ale jego włożenie w całość bardzo trudną jest sztuką, która często się nie udaje, za to zawsze drogo kosztuje.

Na połączeniu dźwięku i sceny balansowało też stepowanie z zawsze słuchanej płyty koncertowej Pepe Romero. Ponownie miłe zaskoczenie – wyjątkowo nieczęsto spotykałem przy jej odtwarzaniu tej miary obrazowanie scenerii – dźwięki nie były solipsystycznie wyizolowane z otoczenia, tylko wkomponowane w bardzo wyraźnie obecne pole akustyczne i nim uzupełniane. Powielało to własną ich różnorodność, jako że same były stosownie do high-endowej miary złożone. Wszystko tam było – i trzask podkutej podeszwy, i głucha odpowiedź deski, i ekstensja modelująca otoczenie.

Dwa bass-refleksy i pojedyncze przyłącze.

Przejdźmy do samej postaci brzmienia. Zapowiedziane zostało jako niemęczące, umożliwiające w pełni satysfakcjonujące długie odsłuchy. Od razu wraz z tym płonie czerwona lampka ostrzegawcza – czy aby nie będzie nudno? Ano nie, proszę państwa – nudno na pewno nie będzie. Nudy nie może być zaś tylko w jednym przypadku – gdy zjawia się realizm. I ten realizm był, ale pieszczący, złagodzony i ujmujący rzadko spotykanym stopniem trójwymiarowości, min. za sprawą pogłosów.

Sięgnąłem po inny utwór towarzyszący zawsze odsłuchom – balladę „Jaka szkoda” Leszka Długosza. Ile systemów testowanych, tyle jej różnych wykonań; od słuchać się nie dających, po zniewalająco piękne. W wydaniu testowanego z głośnikami Litusa pojawił się typ drugi. Głównie za sprawą szczególnie pięknych – aksamitnych, a jednocześnie wyjątkowo  bogatych i trójwymiarowych sopranów. Nie do końca realistycznych, wyraźnie złagodzonych co do ostrości skrajnej, ale oferujących trójwymiarową złożoność architektury harmonicznej i wyjątkowo miły dotyk plus nieprzeciętnej urody światło. Czy można połączyć gładkość z chropawością? – nasuwa się pytanie. Okazuje się – można. Wystarczy, żeby gruzełki tworzące wzory tekstur same były miłe w dotyku.

Opis sopranów podawanych przez głośnik Morel Supreme Titanium (kosztowna rzecz, jakieś 1700 złotych) nastręcza sporych trudności, ponieważ powinien być długi. Poza tym, jak już zdążyło się pokazać, uwzględniać musi połączenia cech przeciwstawnych. Nie tylko gładkości z chropawością, ale także wrażenia brzmieniowej głębi złączonego z przenikliwością i łagodzenia z brakiem niedosytu gdy idzie o zjawiska pikowe. Także uwzględnienia miąższości i wilgotności, które z sopranami raczej się nie kojarzą; jak również lekkiego przyciemnienia, a jednocześnie dużej ilości światła. To wszystko składa się na całościowe wrażenie niezwykłości przywołującej niebiańskość – i jeżeli anioły faktycznie śpiewają, to zapewne takimi głosami. (Ironizuję, ale wyłącznie w odniesieniu do aniołów.) Soprany od Litus audio należy uznać za wzorcowe, zważywszy że założeniem miała być ich atrakcyjność w połączeniu z niemęczliwością. Długo się im przysłuchiwałem, użyłem całej masy trudnego materiału – ani raz nie zawiodły. Od operowych sopranów koloraturowych i wielkich chórów, przez instrumenty strunowe, perkusyjne i dęte, po dzikie harce najcięższego rocka – zawsze to brzmiało trójwymiarowo, melodyjnie, bogato strukturalnie i właśnie niemęcząco. Wielowarstwowo i z atrakcyjnym, dającym dodatkową satysfakcję oświetleniem. Coś trochę jak zaglądanie w strukturę kryształu, ale zarazem więcej jedwabistości aniżeli krawędzi i załamań. I wyjątkowo dużo misterności.

 

 

 

 

O basie już mówiłem – że bardzo różnorodny i też nie dający poczucia braku ani niczego nie przysłaniający. Pozostał zatem środek. Do  jego analizę zużyłem wielu głosów – i tego Leszka Długosza, i Astrud Gilberto, i Leonarda Cohena, i zwykłą mową wypowiedzi, i operowych popisów. Zacznijmy może od tego, że oczywiście soprany też o głosach stanowią, zatem mamy już górny kontekst. Lecz w błędzie byłby ktoś domyślający się w brzmieniach ludzi i instrumentów zaokrąglenia. Trójwymiarowość – tak. Złożoność – jak najbardziej. Zaokrąglenie – nie. Nawet przeciwnie – lepka czasami od słodyczy i niskim głosem śpiewająca Astrud Gilberto z tych kolumn wyszła młoda, świeża i wyjątkowo różnorodna akustycznie. To samo tyczyć musiało wszystkich głosów – znakomicie uzupełnianych pogłosami i holografią – wszystkich o wyjątkowo bogatym życiu brzmieniowym. Efektem całościowym ogromne pole akustyczne nasycone aż po horyzont znakomitymi brzmieniami, z pięknym ku temu horyzontowi odchodzeniem w wyraźnie rysującej się perspektywie.

Uogólniając – średnica lekko przyciemniona i należycie dociążona, szczególnie też złożona brzmieniowo; sopran jedwabisty, świetlisty i jasny; bas różnorodny, bez narzucania. Nietuzinkowe połączenie walorów, tym lepsze, że całe pasmo zszyte bez fałdów; jednolitą materią brzmienia przemierzające drogę od tych świetlistych sopranów do zróżnicowanego basu.                                                                                                                         

To są duże kolumny, ale zajmują niewiele miejsca.

Dużo mógłbym jeszcze napisać, ale to się robi za długie. O paru rzeczach muszę jednak wspomnieć. O całościowym liryzmie rozmowy fletu z harfą w koncercie Mozarta, czyniącym użycie przycisku STOP bardzo niemiłą rzeczą. Też o oklaskach nie tylko obrazowanych wyjątkowo bogato (zaskakująco wręcz), ale znowu wpisanych w scenerię wnętrza, co w odniesieniu do nich rzadkie, a już na pewno w takim stopniu. Też o biologiczności. Na przykład Quentin Tarantino opowiadający o podkładaniu swoich filmów muzyką był wyjątkowo żywy i też wpisany w pole akustyczne – a zwykle tak się nie dzieje. Podkreślić też należy niezwykłe bogactwo brzmieniowe talerzy perkusyjnych, będących tego bogactwa chyba najlepszą miarą. Jak również to, że nie całkiem realistycznie agresywny saksofon też zmuszał do słuchania urodą swego brzmienia.

Na koniec słówko o stereofonii, jako że ona znów niezwykła. Już wspominałem o całkowitym odrywaniu dźwięku od głośników, co w przypadku wysokiej jakości zestawów monitorowych stanowi numer popisowy. To oderwanie i tu, rzecz jasna, było, ale poparte stereofonią jakiej dotychczas nie spotkałem. W specjalnym teście prawo-lewo oraz muzycznych kawałkach obrazujących rozrzut kanałów i międzykanałowe przejścia, scena generowana przez Litus audio K2 Prestige okazała się najbardziej spójną ze wszystkich. Cały czas zdolna podtrzymywać centrum i wokół niego skupiona, bez uciekania za boisko, niczym głupio kopnięta piłka.

Ponieważ nie chcę kończyć opisu nawiązaniem do piłki nożnej, jeszcze na koniec dodam, że mnie te Litus audio K2 Prestige zaskoczyły pozytywnie do tego stopnia, iż cena przestała się wydawać za wysoka – a zrazu wydawała – zapach porażki nad odsłuchami się unosił, ale szybko się rozwiał.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

25 komentarzy w “Recenzja: Litus audio K2 Prestige

  1. miroslaw frackowiak pisze:

    Drogie,ciezkie i brzydkie,jest wiele w tych cenach monitorow co rowniez graja swietnie a zarazem pieknie wygladaja,nie widze potencjalnych odbiorcow…

    1. Fon pisze:

      Fakt za piękne to one nie są, wygląd za takie pieniądze też istotny, no ale życzę żeby jakiś amator się znalazł bo dźwięk może tego jest wart chociaż za tyle jest ogromny wybór renomowanych producentów.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Na głośnikach się prążki nie podobają, a u Audeze wszyscy zachwyceni. Sam wolę fortepianową czerń.

  2. Tomasz (Tichy62) pisze:

    Prawie tak ładne jak ten czerwony kabel za 8 tysięcy …

    1. Piotr Ryka pisze:

      Czerwony teraz bardzo modny. Sama Komisja Europejska czerwień bardzo popiera.

      1. Tomasz (Tichy62) pisze:

        Nie wiem co kto popiera, ale ja nie popieram takiego „wzornictwa” Toż to wygląda jak wentylator w garażu podziemnym. Kiepski dizajn to przypadłość całej branży audio w Polsce (są oczywiście wyjątki).

        1. Piotr Ryka pisze:

          A można prosić o przykłady dobrego designu odnośnie kolumn?

          1. Tomasz (Tichy62) pisze:

            Z przyjemnością Panu pomogę. Na pewno Dynaudio. I to każda z linii monitorów; Evoke, Contour, czy Special Fourty. Klasyczna, skandynawska elegancja. Jak ktoś lubi południowe klimaty to włoskie Chario (Włosi to mistrzowie wzornictwa i zasługuja na „osobne” potraktowanie). Z bardziej nowoczesnych to najnowsza wersja Kef-ów LS50 Meta. Diamond Monitor Pylona z dedykowanymi podstawkami też wygląda całkiem, całkiem. Żeby nie było tylko o kolumnach; świetnie wyglądają (i grają) wzmacniacze Coplanda. Oczywiście, przykładów dobrego wzornictwa jest sporo, temat jest potężny.

          2. Fon pisze:

            W tych monitorach za tak potężne pieniądze nawet głośniki nie zostały wpuszczone we front… celowo… oczywiście to kwestia gustu ale mnie takie zabiegi nie przekonują wizualnie a wręcz przypominają dawne produkty prlowskie.
            Roszę spojrzeć na wyroby Studia 16htz,tam wszystko jest dopracowane w szczegółach, łącznie ze śrubami o fornirach nie wspomnę, są przepiękne,a to też przecież manufaktura. Itd

          3. Piotr Ryka pisze:

            Przecież te monitory wyglądają jak niektóre Dynaudio. A z tych Dynaudio niektóre są niekoniecznie ładne. Nie mówiąc o nieprodukowanym już flagowym krówsku. Chario natomiast nieraz wydziwaczone i nie do końca przemawiają do mnie surowcowo. Pewnie, takie Diapason pieszczą oczy, Zingali popisowe, Boenicke mają fantastyczną stolarkę, Raidho lepszą niż Dynaudio. A jak ktoś pragnie z fantazją, to ma Gradienty, Albedo, tuby. Jednak kolumny mają przede wszystkim grać, dopiero potem wyglądać. Klasyką monitory BBC, a nie jakieś mebelki.

  3. Miltoniusz pisze:

    Wg mnie wygląd jest bardzo fajny. Mają swój styl. Rozrzut gustów wśród ludzi jest znaczny.

  4. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, do tych pięknie wyglądających monitorów dodałbym jeszcze Xaviana. Na szczęście w tym przypadku nie tylko wygląd cieszy, ale i dźwięk.

  5. Sławomir S. pisze:

    Każda rzecz ma swoja formę, a odkąd Marcel Duchamp wystawił jako dzieło sztuki koło rowerowe, suszarkę do butelek i przede wszystkim pisuar – zaczęła się era wzornictwa przemysłowego (duży skrót myślowy).
    Klasyka gatunku to powiastka o subiektywnym guście. 'Podobanie się’ jest rzeczywiście subiektywne, ale nie sposób tu pominąć elementu doświadczenia, kontekstu, wiedzy, wychowania czyli elementów kształtujących. Domy romskie w Polsce podobają się głównie im samym.
    Skoro naucza się wzornictwa przemysłowego, to są jednak próby opisania zjawiska i zauważenia pewnych trendów i produktów. Przykłądy produktów 'docenionych’: np. bardzo audiofilski fotel, widywany w pokojach odsłuchowych projektu Charlesa i Ray Eames’ów . np projekty sprzętu audio Dietera Ramsa dla Brauna, np kolumny Gradienta…
    Dalej jednak jesteśmy subiektywni. Dlatego (wyłącznie) dla mnie opisywane kolumny nie niosą żadnej emocji w kategoriach formy. Są nijakie. Poprawność wykonania, dekoracyjność poprzez egzotyczna okleinę to starania na poziomie rzemieślniczym. Pomysłu na formę nie ma, jest prosta ekstrapolacja funkcji i konstrukcji. Wyszedł z tego niestety tępy kloc. Inżynieria to za mało.
    A rynek już mniej pobłażliwy.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wzornictwo, cóż – dwie uwagi. Moje ulubione słuchawki są specyficzne. Technologia zdecydowanie góruje w nich nad formą, a połączenie szarych drucianych siatek z czarno czerwonym pałąkiem jest krzykliwe i nieprzyjazne. Na domiar złego siatki po stronie ucha ściągnąłem, odsłaniając duże membrany, kolorystyką i fakturą nawiązujące do kondoma. Swoje dokłada gruby na palec i ciężki kabel, konieczny do łączenia ze zwykłym wzmacniaczem. Niewygoda, brzydota, nietypowość. Za to dźwięk – ten jest czystym pięknem, w cień usuwającym inne słuchawki.

      Teraz odnośnie kategorii piękna. Platon – największy z filozofów i najwybitniejszy spośród stylistów – na subiektywność wszystkiego, głoszoną po raz pierwszy świadomie i pełnowymiarowo przez współczesnych mu Sofistów, zupełnie się nie zgadzał. Według niego jest tylko jedno Piękno Absolutne – najwyższa spośród idei, Idea Piękna – w której wszystkie poszczególne jego podmioty (ludzie, rzeczy, zwierzęta, zjawiska, myśli, czyny, twierdzenia, teorie, dzieła sztuki – itd.) częściowo uczestniczą, tzn. jakiś jej refleks w sobie mają. Dusze jednych to piękno dostrzegają łatwiej i widzą je dokładniej, innych słabiej, w zależności od tego, na ile dana dusza sama posiada powinowactwa z pięknem. Postrzeganie polega zaś na przypomnieniu; na wspomnieniowym odtwarzaniu w materialnym (ergo mniej doskonałym) bycie duchowej doskonałości pierwotnego świata idei.

      1. Sławomir S. pisze:

        Teorii w obszarze estetyki i postrzegania piękna powstało multum, tudzież wiele współczesnych i tym samym nośnych manifestujących haseł np 'Ornament to zbrodnia’, 'Mniej znaczy więcej’, 'Kultura to ortogonalny kształt umysłu’. Przyjmując teoretycznie absolutne założenie platońskie, obawiam się jednak, ze owo odtworzenie w materialnym bycie nosi integralną skazę subiektywizmu.
        I właśnie…połączenie szarych drucianych siatek z czarno-czerwonym pałąkiem jest w mojej opinii fantastyczne. Mnie te słuchawki niezmiernie się podobają, to ikona wzornictwa tamtych czasów. Brzydota? To wyrafinowany wzorniczo produkt. Mają kiepską ergonomię, ale to inna sprawa, nie wszystko się udało. Krzesło Rietvelda jest genialnym pomysłem formalnym, ale nie da się na nim długo siedzieć. Są jednak przedmioty o konsekwentnej linii wzorniczej (aby nie powiedzieć pompatycznie piękne), ergonomiczne i o wybitnych właściwościach funkcjonalnych. Znalazłbym kilka takich modeli słuchawek, bez problemu.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Sprawę można skwitować krótko i bez teorii estetycznej – w przedmiocie użytkowym prymarna jest funkcja użytkowa. Jeżeli da się ją ubrać w ciekawą formę wizualną, tym lepiej, a jeśli nie, to trudno. (Np. młotki generalnie nie fascynują wyglądem, lecz mało komu to przeszkadza.)

          Odnośnie AKG K1000, to postrzeganie ich jako wyrafinowanych wzorniczo odbywa się na wyższym niż prosty, pokrętnym już poziomie widzenia. W instynktownym odruchu ładne nie są. W tym trybie funkcjonalnym co one zbudowana istota żywa poległaby w walce o przetrwanie. Ale oczywiście mebel w salonie i obraz na ścianie nie podlegają tego typu ocenom – dowolne można snuć o nich opowieści, dowolne im dorabiać teorie.

          1. Sławomir S. pisze:

            Bzdury. AKG K1000 są dla mnie piękne w instyktownym odruchu, bez żadnego pokrętnego poziomu widzenia.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Słuchawki są wizualnie agresywne. Słuchającemu to nie będzie przeszkadzać, bo ich nie widzi, ale wyobraźmy sobie tak wyglądające kolumny – całe z szarymi, metalowymi siatkami z przodu i obwódkami w kolorze bociania noga – przyjemnie by się takich słuchało?

            Padły tu ostre słowa pod adresem wyglądu monitorów K2, ale w porównaniu do takich szaro-czerwonych, zjadliwych estetycznie brzydactw, są spokojne i możliwe podczas słuchania do zniknięcia – nikomu ich wygląd nie będzie przeszkadzał, a to w tym wypadku ważne.

  6. Sławomir S. pisze:

    I może coś mniej subiektywnego.
    W Austrii prestiżową nagrodą za najlepsze wzornictwo jest Państwowa Nagroda za Projekt Dobrej Formy przyznawana co roku. Projektanci Peschke & Skone otrzymali tę nagrodę w 1989 roku za projekt … słuchawek AKG K1000 !
    Nie była to pierwsza nagroda dla tych projektantów pracujących dla AKG. Rok wcześniej dostali ją za projekt mikrofonu C409.

    AKG K1000 są ikoną designu austriackiego w oficjalnym obiegu kultury. Jak w instyktownym odruchu ładne się nie wydają, to jest to w pełni uprawniona opinia subiektywna. I tylko tyle.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Proszę się nie obrażać, ale osoby ze środowiska artystyczno-designerskiego po prostu nie mają już instynktownych odruchów estetycznych, tak samo jak metafizyk nie może przyjąć postawy naiwnego realizmu. Może próbować ją w sobie odtworzyć, starać się patrzyć z jej perspektywy, ale to będzie coś całkowicie różnego od widzenia świata przez dziecko czy zwykłego człowieka.

    2. Piotr Ryka pisze:

      I może jeszcze odnośnie tej nagrody. Rokrocznie przyznawane są ogólnoeuropejskie nagrody EISA (za dźwięk i obraz). Przykładów nagradzania przez to stowarzyszenie rzeczy na żadną nagrodę nie zasługujących jest na pęczki. Czasami żałość bierze patrzyć na te kompromitacje.

      Co do wyglądu AKG K!000. Projekt od strony estetycznej jest pomysłowy (od użytkowej o wiele bardziej), zaskakujący, nowatorski, porywczy, śmiały. Zestawienie szarości i czerwieni malarsko poprawne, dobrze dobrane co do odcieni. Czerń opaski i plastikowych dodatków przydaje jeszcze agresji i domyka kolorystycznie. (Czarno-czerwono-biały, a w tym wypadku jasnoszary, to tak nawiasem spécialité Germanów.) Patrzy się na to z fascynacją, ale ta forma „wyłazi” ze świata, odrywa się do krajobrazu. W kontekście biologicznym i szerzej przyrodniczym jest rażąco odmienna, co może się podobać albo nie. Zawsze jednak będzie kłuła w oczy, a nie tylko przyciągała spojrzenia. Jeżeli jest w niej platońskie Piękno, to jako element zaskoczenia, a nie przyciągania. Jako budząca ciekawość ambiwalencja i krzykliwość, a nie jednoznaczny pozytyw. Nie są piękne pięknością ludzkiej twarzy czy gracji kociego ruchu. Pod tym względem są podobniejsze do młotka albo papugi. Ale platońskie piękno przez „teoretyków” sztuki zostało dawno sprofanowane, obrzygane, zgwałcone i zaciągnięte do klozetu. W ich rozumieniu piękne może być wszystko, co im się zachce pięknym uznać. Na przykład Abakany pani Abakanowicz, albo kolorystyczne fikołki Warhola. Tym samym osiedliśmy na dnie – piękno jako coś zniewalającego, przymuszającego do siebie, automatycznie budzącego podziw zostało unicestwione.

      1. Sławomir S. pisze:

        Poczytam sobie Rousseau, może uda mi się odtworzyć instynkt szlachetnego dzikusa i dopiero tak oczyszczony będę się ewentualnie wypowiadał.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Doceniam ironię, ale to podnoszenie się za włosy. Poza tym jedna z najszkodliwszych książek w historii. Szlachetni dzikusi w przypadku homo sapiens, zwierzęcia wszystkożernego, są tak samo niemożliwi jak szybkie żółwie i mądrzy idioci.

          1. Piotr Ryka pisze:

            I jeszcze jedna rzecz, może najistotniejsza. Zniszczenie platońskiego Piękna (nie musimy się tu upierać na Platona, chodzi po prostu o piękno obiektywne, a nie jakieś wygłupy rozszerzające je na brzydotę), no więc owo zniszczenie to nie jest tylko jakaś społeczno-psychologiczna fidrygałka, jakieś niewinne kombinowanie poszukiwaczy alternatyw. To bardzo ważne narzędzie służące do zniewalania jednych ludzi przez drugich. Bo kiedy brzydotę nazwać pięknem i zmuszać ogół do uznania tego – w tak przyrządzonym środowisku społecznym wszystko się staje akceptowalne, ergo możliwe.

  7. Piotr pisze:

    Jak dla mnie, branie do recenzji kolumn krążka Metalliki jest bez sensu. Wszystkie ich wydania są wyjątkowo niechlujnie nagrane jeśli chodzi o jakość dźwięku.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy