Recenzja: Lampy 12AX7/ECC83 – porównanie

Brzmienia

  Zacznę od tego punktu wspólnego, od przypomnienia Mullard „long-plate”. Lampy, podobnie jak poprzednio, pracowały w ASL Twin-Head jako sterujące dla prostowniczych GZ34 też Mullarda, a jako kontroler brzmienia wystąpiły tym razem słuchawki Meze Empyrean i Audio-Technica ATH-L5000; jedne i drugie wyjątkowo dobrze brzmienia odczytujące, bo bez własnego pogłębiania ani innych upiększeń. Sygnał z Ayona CD-T II szedł na wzmacniacz słuchawkowy poprzez przetwornik dCS Bartok; i tylko jeszcze zaznaczę, że mimo otoczenia aż czterema parami lamp innych typów, różnice między testowanymi były więcej niż ewidentne.

Mullard branded Amperex Buggle boy ECC83 „long-plate”

Lampowa legenda za ponad dwa i pół tysiąca, przez wielu uważana za „the best”, pokazała naturalne, głębokie brzmienie, ale bez przesadzania z tą głębokością. Z malarskim światłocieniem i też ze sztalug przejętym chwytem mocnego doświetlania jasnych partii obrazu. Jednocześnie gładkie i płynne, wszakże i też z drugim kontrastem, bo generalna gładkość okraszana przez ekspresyjne, wyjątkowo strzeliste soprany (tylko jedne z kolejnych te soprany powtórzą), mocny atak, głębokie tłoczenia tekstur i dynamikę. Całkowita nad tym wszystkim wyraźność i równoczesna muzykalność poparta zjawiskowym, niemalże (albo nawet i malże) niezrównanym bogactwom harmonicznym. Muzykalność tak mocna, że magia całkiem jawna – brzmienie natchnione, nastrój, czar. Nie tylko te głębokie tekstury, ale wszystkie powierzchnie aktywne – z meszkiem i jakby dotykające tysiącami czułków. Oddychanie, poświsty przepływającego powietrza i wysokie ciśnienia dźwięku; zupełne przeciwieństwo martwoty i upraszczania. Mocny i ekspansywny, ale złączony z muzyką pogłos, powodujący wzbogacenie nie tylko poprzez widzenie wnętrz, ale też pewną wokół brzmień aurę. W przypadku testu zwykłej mowy słyszalne te odbicia, dające lekki efekt podkręcenia (aktywne środowisko) wraz z minimalną sopranową addycją. W przypadku wszelkich wokali efekt taki pracujący wyłącznie na rzecz tła, sam zaś głos prowadzący wyjątkowo namacalny i autentyczny; można nawet powiedzieć, że wręcz przerażająco prawdziwy. – Oto obok nas ktoś, kogo nie ma – nie można go dotknąć, zobaczyć. A mimo to ta czysto audialna wizja, jak już kiedyś zwracałem uwagę, nieskończenie bardziej realna od wszelkich kin, telewizji, zdjęć. Tutaj w najwyższym rozkwicie, aż dreszcze. Tym bardziej, że pasmo wyważone, żadnych przechyłów na osi bas-sopran, mogących tę realność podważać. Więc jeśli coś temu ewentualnie zarzucać, to najwyżej nadmiar bogactwa – najdalej posunięty przepych brzmieniowy, który potrafi niektórych męczyć.

Sylvania Baldwin 12AX7

To nie są drogie lampy, jakieś cztery i pół setki za parę. Ale nobliwie stare, z końca lat 50-tych, o długich, szarych anodach. Stary szarak, można powiedzieć, bo nic nadzwyczajnego. Brzmieniowo? Zacznę od tego, że cen ani żadnych odnośnych opisów przed testem nie sprawdzałem. Brałem lampy z pudełka jak leci, nazwy mi nic nie mówiły (na Baldwinach nie ma nawet oznaczenia Sylvania), wsadzałem i słuchałem, tyle że po Mullardach, żeby mieć odniesienie. To odniesienie w przypadku Sylvania Baldwin niewątpliwa redukcja, ale całkiem przyjemna. Lampy nie podostrzają dźwięku, nie starają się być lepsze niż są. Spokojny przekaz – wyraźny i ciekawy. Nieco mniej harmonicznych i wraz z tym bardziej jednoznacznie, tak bez żadnego strzępienia krawędzi i pogłosowej ani brzmieniowej aury. Ten jednoznacznie wybrzmiewający głos mocny, materią i treścią nasycony, konkretny. Bez piłowania złymi sopranami, które ładnie sprzedaje, i bez podbarwiania basem, który na swoim miejscu i za tą konkretnością stoi. Pomimo redukcji pogłosu i mniejszej ilości harmonicznych dobre czucie obecności pomieszczeń w nagraniach te pomieszczenia uwzględniających, a największy powód do zadowolenia to doskonałe wypełnienie oraz wspomniana jednoznaczność. Mniej natomiast  dźwięczności, perlistości, muzycznego szumu i blasku na czarnych tłach – ogólnie bardziej matowo, trochę głucho i spokojniej. Słabsze czucie przestrzeni, nie ma tysiąca czułków, mniej wyrzeźbione dłonie, nie tak frenetyczne oklaski. (A prawdziwe oklaski naprawdę są ostre.) Wszystko bardziej stonowane i nie tak pełne brzmieniowego przepychu, ale wokal mimo pewnego zmatowienia także realny, dający czucie obecności. Jednak namacalność nie taka, nie budząca już dreszczy. Ogólnie dobre lampy, ale dające pewien dystans do przedmiotu. Ładny rysunek dźwięku i dobra melodyjność, spora gładkość, bez żadnych kaleczących zadr. Ładny też i nie eksponujący się pogłos, spokojne, stonowane światło, powierzchnie raczej matowe. Atutem duża moc i duża dynamika – żadnego odchudzania. Rzeczowość i wyraźność, żadnej przesady w czymkolwiek, żadnych sztucznych efektów.

Ei ECC83 smooth-plate

Ei oczywiście rozpoznałem – to jugosłowiańskie lampy produkowane na maszynach Telefunkena przy dodatkowym osprzęcie Philipsa. Od początku uchodzące za bardzo dobre, czasami wręcz rozchwytywane. Wytwórnia już nie istnieje, zwinęła się w 2016-tym. Opisywane ECC83 to przeniesiona do Serbii produkcja szeroko znanych i popularnych ECC83 Telefunken smooth-plate.

Ciekaw ich byłem, bo nie miałem wcześniej zbyt wiele do czynienia, parę razy mi się przewinęły na różnych odsłuchach wyjazdowych. Brzmienie pokazały od poprzednich wyraźnie dźwięczniejsze, bogatsze i bardziej harmonicznie. Nie aż tak rozwibrowane, oszałamiająco bogate i z tysiącami muśnięć, jak u długoanodowych Mullardów, ale całkiem podobne, czerpiące z tej samej maniery. Mocny pogłos dawał efekty wiadome – pomieszczenia i własną aurę; a tworzące je mocne soprany względem Mullardów były bardziej szorstkie. Nie aż przeszkadzająco, ale też nie tak piękne, niemniej z mocną ekspresją. W związku z czym pewien niedostatek wrażenia „Ach!” i magia nie aż taka, niemniej magia, nie żaden czerstwy realizm. Ogólnie lepiej niż z Sylvaniami, mimo iż temperatura i sposób oświetlenia takie same. Ale blask, połysk, rozwibrowanie wyraźnie większe. Taka sama wyraźność i czucie w dźwięku mocy wraz z prawidłowym wypełnieniem, ale góra pasma wyraźnie bardziej aktywna, dodająca swoich walorów. Odrobina zmatowienia względem Mullardów, ale od poprzednika więcej blasku, i to wyraźnie. Mniej też od wzorca dźwięczności, ale ogólny naturalizm i taki bardziej sopranami zrywny, nie tylko przysadzisty basem. Nie aż na miarę referencji bogaty, ale wysokiej próby. Słabsze też niż u Mullardów czucie przestrzeni i trochę zredukowana szczegółowość, niemniej prawdziwość dość konkretna, dająca się dość dobrze odczuć. Nie dziwi mnie więc, że się potrafiły podobać, że ludzie je cenili. Można je określić jako „małe Mullardy” (ewentualnie bisujące Telefunkeny); takie, spokojniejsze, odfiltrowane, oddalone od prawdy brzmieniowej, ale pozostające w kontakcie. Wycena? Para 600 złotych.

General Electric Kinsman  12AX7

Podobnie jak od Sylvanii niedrogi komplet, około 850 PLN za parę. Także leciwy, też przełom lat 50-tych i 60-tych, i też firmy GE się nie dopatrzyłem, pobieżnie rzucając okiem przy wkładaniu. Ale cena ceną, a brzmienie brzmieniem, bo zjawił się dźwięk z nowo testowanych najlepszy. Wielowarstwowy, z niemałym blaskiem, dobrym czuciem przestrzeni, o wiele mniejszym niż u Sylvanii zmatowieniem i najlepszym generalnie rozwarciem pasma. Realistycznie żywe oklaski, bardzo dobry, bogaty pogłos. Wreszcie słuchanie na cały etat, nie aż miary Mullardów, ale brzmienie rasowe. Nie tej co u nich miary misterność, lecz misterności sporo, naturalizm niemalże naturalny, namacalność prawie że namacalna. Bariera między słuchaczem a realnością skutecznie odblokowana, zredukowana do minimalnych rozmiarów. Czucie prawdziwej obecności w przypadku wokalistów mocniejsze niż u poprzedników, na bazie wzrostu dźwięczności, brzmieniowego bogactwa, niemalże względem wzorca braku dystansu jakościowego. Tym niemniej od tego wzorca brzmienie spokojniejsze i takie tylko „prawie”. Prawie już dźwięczne dzwoneczki i prawie te czułki dotykowe, ale jednak nie całkiem. Nie jak z Mullardami holograficznie, nie tak dobrze pracujące pogłosy, pewien mimo wszystko ubytek dźwięczności. Lecz mimo to najlepiej z dotychczas próbowanych i jeśli Ei to małe Mullardy, to GE Kinsman nieco większe.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

12 komentarzy w “Recenzja: Lampy 12AX7/ECC83 – porównanie

  1. Piotr Ryka pisze:

    Zdjęcia się uzupełni. Lampa Raytheon 12AX7 jest widoczna na zdjęciu z dwiema innymi (tymi najlepszymi z USA), jako środkowa z emblematem „Baldwin” pomiędzy RCA a Tung-Sol. Ten Baldwin, tak nawiasem, to marka pianin elektrycznych, skupująca masowo lampy i brandująca je swoimi emblematami, gdzie kolor emblematu oznacza markę producenta. Dla Raytheon to kolor żółty, dla Sylvanii zielony, a dla RCA czerwony.

  2. Tomasz Łęgowski pisze:

    Przeczytałem tylko wstęp i uważam, że popełniłeś w nim błąd. Lampy ecc83 to lampy o najmniejszej mocy. Absolutnie nie nadają się jako lampy wyjściowe, czyli „dawki mocy” (może z przetwornika, pod warunkiem, że wchodzić będą na inne lampy albo FETy, które podobnie jak lampy mają bardzo wysoką impedancję wejściową). Lampa ecc83 ma nominalny prąd 1,2mA i oczywiście może być trochę dociśnięta, ale na wzmacniacz słuchawkowy nie starczy nigdy, chyba że pracowałyby równolegle 25 sztuk i to ze słuchawkami 600ohmowymi. Proszę nie odbierać mojej uwagi negatywnie, lubię czytać Twoje artykuły, ale jako ktoś kto buduje sprzęt audio na własne potrzeby zwróciłem uwagę na ten błąd. Jeśli się mylę, to proszę mi zwrócić uwagę na użycie tych lamp w stopniu wyjściowym. Chętnie się czegoś nowego nauczę. Zaletą lamp ecc83 jest ich szybkość. Jeśli sterujemy lampą mocy o wysokiej impedancji wejściowej, to nie warto brać na przykład lampy e88cc, która choć jest relatywnie silna, to w porównaniu z ecc83 wydaje się być dość ociężała. Ecc83 ma też duży współczynnik wzmocnienia napięciowego.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie napisałem, że ECC83 są lampami wyjściowymi we wzmacniaczach słuchawkowych, a tylko że mogą pracować w wyjściowym stopniu wzmocnienia tak w ogóle. Napisałem natomiast, że we wzmacniaczach słuchawkowych występują – i faktycznie, na przykład w moim. Obrażać się oczywiście nie obrażam, bo chodzi o wspólnymi siłami wypracowywany poprawny obraz rzeczywistości, tak więc każde sprostowanie czy uzupełnienie przyjmuję z sympatią i między innymi dla nich są tu komentarze. Odnośnie zaś tej odpowiedzialności za moc, to: https://pl.wikipedia.org/wiki/ECC83

      1. Tomasz Łęgowski pisze:

        W artykule na Wikipedii jest faktycznie napisane, że jest to lampa o dużym wzmocnieniu, ale chodzi o wzmocnienie napieciowe. Jeśli mamy przetwornik cyfrowo-analogowy i ma wyjście prądowe o amplitudzie 1mA (na przykład Ad1865) to dając na wyjsciu opornik do masy 100ohm uzyskujemy amplitudę 0,1V. Zwykle na wyjściu z przetwornika każdy spodziewa się amplitudy 2V. Musimy więc wzmocnić napięcie 20 razy. Ecc83 sprawdzi się w tym celu świetnie. Problem pojawi się tylko jeśli nasz wzmacniacz, do którego idzie sygnał z przetwornika ma na przykład wejście na tranzystorach o niskiej impedancji. Wtedy wyjście na lampie ecc83 zacznie siadać. To znaczy pod obciążeniem napięcie zacznie spadać i wyjdzie mniejsza amplituda plus zniekształcenia. Wynikać to będzie z dużej impedancji wyjściowej tej lampy. Żeby tego uniknąć dajemy za ecc83 inną lampę, na przykład e88cc w układzie ze wspólną katodą, już bez wzmocnienia napięciowego, ale ze wzmocnieniem prądowym. Taka lampa zostawi amplitudę 2V, ale nie pozwoli siadać napięciu pod obciążeniem. Mocna lampa to lampa z dużą wydajnością prądową. Lampa o małej wydajności prądowe, ale dużym wzmocnieniu nie uchodzi za mocną. E88cc jest mocna jak na małą triodę oczywiście. Ecc83 jest jedną z najsłabszych, jeżeli nie najsłabszą z obecnie dostępnych (oczywiście prądowo, a nie brzmieniwo). Ta cała dyskusja dyskusja sprawiła, że pewnie będę musiał sobie wypróbować w przetworniku ecc83 w miejsce 6n2p, którą aktualnie używam. Idę lutować.

        Cieszę się, że się nie obrażasz. Ogólnie cenię Twoje artykuły za pozytywne podejście do ludzi. Oczywiście nie tylko dlatego.

  3. Julia pisze:

    Lampy ECC83 – małe triody o ogromnych możliwościach! Ich wszechstronność sprawia, że są niezastąpione w świecie audiofilskich wzmacniaczy. Choć popularność i koszty tych lamp mogą zaskakiwać, ich unikalne brzmienie jest warte każdego centa.

  4. Edwarda pisze:

    Fascynujący artykuł o lampach, który nie tylko przedstawia podział na duże, średnie i małe, ale także zagłębia się w techniczne aspekty, szczególnie w przypadku małych triod o podwójnym żarzeniu 12AX7/ECC83. Autor wyjaśnia, dlaczego te lampy są tak popularne i uniwersalne, będąc zarówno idealnymi do wstępnego wzmocnienia, jak i doskonałymi odnośnikami do mocy. Ciekawy paradoks związany z popularnością tych lamp na rynku audiofilskim dodaje artykule głębi. Znakomite podsumowanie historii lamp i ich obecnej sytuacji na rynku!

  5. Miltoniusz pisze:

    Panie Piotrze – jak Pan ocenia poziom aktualnie produkowanych lamp w stosunku do tych NOS? Wiadomo, NOS-y lepsze ale czy na przestrzeni ostatnich prawie 5-ciu lat od czasu recenzji coś się poprawiło czy wręcz przeciwnie? Jeżeli nie NOS-y (kiedyś się skończą) to jakie 12AX7 by Pan polecał z obecnej produkcji?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Powiem tak: wszystkie te niby lepsze albo rzekomo rewelacyjne lampy z produkcji bieżącej, potrafiące z całą bezczelnością nazywać się Mullard albo Gold Lion, po włożeniu i uruchomieniu zdają się grać nieźle, ale tylko dopóki nie zainstalujemy na ich miejsce prawdziwych Mullardów czy Gold Lionów. I tu nie ma zmiłuj ani nadziei. I to się raczej nie zmieni, ponieważ pomijając wszystko inne nie wolno dzisiaj używać surowców używanych kiedyś, a wiedza techniczna odeszła razem z dawnymi inżynierami. Najlepsze z produkcji bieżącej są prawdopodobnie te: https://www.sophiaelectric.eu/pl/b/12ax7-ecc83/0?r=53
      a jak się mają do dawnych napisałem tutaj:
      https://hifiphilosophy.com/recenzja-lampy-ecc83-porownanie/?caly-artykul=1

  6. Miltoniusz pisze:

    Panie Piotrze – bardzo dziękuję. Porównanie lamp starych i nowych – świetne, podobnie zresztą jak powyższa recenzja.
    Naszła mnie jeszcze taka refleksja – przypominam sobie że gdzieś w komentarzach w ostatnich latach zdarzały się narzekania że Pana styl jest zbyt kwiecisty czy coś w tym rodzaju. Otóż nie – ten Pana styl jest fenomenalny, zresztą przywołana recenzja z 2016 roku została trafnie podsumowana przez jednego z komentujących „To grające akapity – czytam i słyszę”. Mam wrażenie że te nowsze recenzje są pisane nieco bardziej „standardowym” językiem jakkolwiek i tak nieosiągalnym dla 99,9% populacji. Też są świetne ale brakuje mi tego mistrzostwa słowa dawnych lat. Są tacy dla których recenzję można zawrzeć w tabelce – znajdą ich sobie wiele. Są jednak i zwolennicy Pana stylu – kwiecistego ale doskonale oddającego ducha tego co Pan słyszy – lepiej niż 100 tabelek. Poetyckiego a zarazem ultra konkretnego. Przypuszczam że się Pan samoogranicza. Niepotrzebnie – nikt inny nie potrafi pisać jak Pan. Tekst z 2016 roku mi to przypomniał.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Co robić, z wiekiem człowiek staje się coraz gorszą wersją samego siebie, tak to już musi być. Dzięki za miłe słowa.

      1. Miltoniusz pisze:

        To nie kwestia „zgorszenia” ale wyboru konwencji. Nadal jest Pan na pierwszym miejscu pierwszego rzędu w pierwszej lidze.

    2. Sławek pisze:

      I mi też ten styl się podoba. Wymaga pełnej uwagi przy czytaniu, ale wciąga w recenzję. Malkontentom nie podoba się „szyk przestawny” – to trudno – ich problem.
      Trzeba być sobą, proszę się nie zmieniać. Choć czasami słyszymy inaczej – to naturalne – każdy z nas ma nieco inną „wadę słuchu” to wymiana doświadczeń jest cenna. Dlatego duży szacunek za możliwość natychmiastowego komentowania i nieusuwanie nawet nieprzychylnych wpisów – tu jest wolność słowa – i tak trzymać!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy