Recenzja: Lampy ECC83 – porównanie

ECC83_HiFiPhilosophy_001   Lampy na szybko raz! A właściwie 3x. Dwie pary nowych i jedna dla porównania dawna, referencyjna. A spośród tych nowych jedne cenowo średnie, za 160 PLN sztuka, a drugie droższe ponad dwa razy, za równe 500 PLN od jednej szklanej bańki. Z kolei te dawne jeszcze o wiele droższe, bo za ich sztukę reklamowaną jako nie używana (co zawsze pozostaje wątpliwe) od renomowanego, mającego dobre oceny internetowego sprzedawcy, będziemy musieli zapłacić jakieś $250 lub więcej.

Nazwijmy rzeczy po imieniu: Te najtańsze, to udawane pod rosyjsko-amerykańską obecnie (a nie jak kiedyś angielską) marką wyrobów luksusowych Genalex „Gold Lion” legendarne England Osram-Marconi B759, które poza muzeami i prywatnymi kolekcjami od dawna nie występują, toteż próżno ich szukać w ofertach rynkowych – i to od przynajmniej dekady. Te nowe ale drogie, to 12AX7 Sophia Electric (Full Music), czyli szklane ślicznotki pochodzące od najbardziej ambitnego i innowacyjnego producenta lamp w Chinach, który postanowił nimi dowieść, że lampy ECC83 najwyższej jakości są i teraz możliwe. No i na koniec owe referencyjne z lat dawno minionych, czyli Mullard branded Amperex ECC83 „long plate”, a więc jedna z największych lampowych legend.

 

Kęs historyczny

Rzućmy za siebie okiem. Lampy ECC83 wynalazł i wprowadził na rynek w 1946 roku pod pierwotną, amerykańską nazwą 12AX7 koncern RCA, a że okazały się niezwykle udane, europejscy producenci nie pozostali dłużni i Philips, Simens oraz Telefunken zaproponowali własną wersję udoskonaloną, oznakowaną jako ECC83. (W odpowiedzi na co Amerykanie przedstawili własne ulepszenie 12AX7S.) Z czasem, jak często bywa w przypadku produktów popularnych, pojawiły się różne warianty i oznaczenia, z których najpopularniejsze i najlepiej rozpoznawalne to ECC803S, ECC83 10M, 7025, CV4004, B759, M8137, 6681 i 5751. Zaraz pierwsze z wymienionych, Telefunken ECC803S, chodzą teraz na aukcjach po ponad $1500 za parę, a równie, o ile nie bardziej sławne B759 wykupione zostały jak mówiłem do cna i w ogóle na aukcjach nie występują, natomiast też należące do najwybitniejszych Mullard 10M oraz Mullard ECC83 „long plate” kosztują ponad $500 za parę.

Owych przesławnych Telefunkenów miałem okazję słuchać i są niewątpliwie godne uwagi, lecz osobiście wyżej cenię właśnie długoanodowe Mullardy i Amperexy, a także znakomite i też bardzo rzadkie Mazda France SILVERPLATE TRIPLE MICA 12AX7S, których para u renomowanego handlarza kosztuje analogicznie ponad pięćset dolarów. Oryginalnych lamp Marconiego natomiast usłyszeć mi się nie udało, to znaczy nie w wersji ECC83 (B759), a jedynie jako ECC81 – i stąd wnioskując per analogiam, te B759 także musiały być rewelacyjnej jakości.

Od strony technicznej ECC83 to mała trioda podwójnego żarzenia  i średniej mocy o novalowym, czyli 9-bolcowym cokole; w przypadku lamp najwyższej jakości częstokroć z bolcami złoconymi, ale nie akurat w przypadku konstrukcji ECC83. Jedynie te super drogie Telefunkeny 803S oraz luksusowa seria 10M Mullarda posiadały złocone nóżki, a pozostali, w tym nawet ci najwybitniejsi, pozłacani nie byli. Ale złoto nie jest w tym wypadku kluczowe, jako że dość powszechnie uważa się, iż te zwyklejsze Mullardy „long anode” brzmieniowo od złotych 10M są lepsze. Złocenie to natomiast szeroko stosowany zabieg w co lepszych lampach nowo konstruowanych lub kopiach dawnych, co wcale nie przekłada się na ich lepsze brzmienie. Spośród trzech obecnych w teście złocone to właśnie te nowe Genalex „Gold Lion” i Sophia Electric, a referencyjne Mullardy obywają się bez złota.

Budowa

Dzisiejsza recenzja jest dość nietypowa, dotyczy bowiem lamp elektronowych. A dokładniej popularnych ECC83, a wśród nich: Genalex...

Dzisiejsza recenzja jest dość nietypowa, dotyczy bowiem lamp elektronowych. A dokładniej popularnych ECC83, a wśród nich: Genalex…

Genalex ECC83/B759 GOLD LION

Mała, przesławna trioda, ale z rosyjskiej a nie angielskiej fabryki, należącej do Amerykanina, który wykupił prawa do legendarnej nazwy. Sprzedawana po $42 za sztukę, a u nas po 160 PLN i reklamowana jako wierna fizyczna, a przede wszystkim brzmieniowa replika.

Sądząc po zdjęciach anoda rzeczywiście została wiernie lub niemal wiernie odwzorowana, ale w nieco innym, minimalnie ciemniejszej barwy materiale, a napis Genalex pozbawiony jest teraz czerwonego tła, jakim odznaczał się oryginał. Co do brzmienia owych oryginałów, to zachowały się relacje o doskonałym wypełnieniu, niemałej dawce ciepła oraz słodyczy, a przede wszystkim wyjątkowo przestrzennym, trójwymiarowym dźwięku.

Poza wzmiankowanymi różnicami rosyjskie kopie mają przyciągające wzrok złocone nóżki, których oryginały z zakładów Brook Green Works, Hammersmith, London nie miały oraz logo złotego lwa a nie wielki na całą niemal wysokość lampy napis Gold. Odnotować też trzeba, że odziedziczone po oryginale anody są przedłużonej ale nie maksymalnej długości, podobnie jak to ma miejsce u Telefunkenów 803S.

Sophia Electric 12AX7

Ceniące się przeszło trzykroć wyżej chińskie i niczego nie kopiujące Sophie anody mają jeszcze krótsze – o jakieś dwa milimetry – ale za to szersze i zdecydowanie grubsze patrząc z boku. Takie obecne na całym obwodzie a nie w postaci dwóch osobnych, oddzielonych od siebie pustką plasterków. Także opatrzono je w złocone nóżki, a surowiec anod mają minimalnie jaśniejszy, bliższy temu z oryginalnych Genalex. Całościowo są minimalnie niższe, tak o tą długość anody, i tak samo jak te rosyjskie wyposażone w obfity, głęboko sięgający getter.

Mullard branded Amperex Buggle boy ECC83 „long plate”

Nie dość że sławne same z siebie, to jeszcze te właśnie, przebrandowane, uchodzą za wyjątkowo dobre. Powiązane kapitałowo z Philipsem marki Mullard (Anglia) i Amperex (Holandia) często świadczyły sobie nawzajem usługi produkcyjne i tylko po oznaczeniach kodowych można odszyfrować rzeczywiste miejsce narodzin. Te właśnie są rodem z Anglii, o czym zaświadcza kod z Blackburn, ale z nadrukiem holenderskim i famą szczególnie udanych. Czas powstania to połowa lat 50-tych, a wygląd bardzo zbliżony kształtem anody względem tych skopiowanych Gold Lion, tyle że w Mullardach są te anody jeszcze dłuższe, o jakieś kolejne półtora milimetra (czyli trzy i pół w porównaniu do chińskich Sophii). Lecz długość anody, podobnie jak złoto na nóżkach, o niczym nie przesądza, albowiem miałem kiedyś parę wybitnie długoanodowych 12AX7 Brimara i z uwagi na jakość brzmienia się ich pozbyłem, jako że grały zdecydowanie gorzej od wyjątkowo z kolei „krótkich” Mullard M8137/CV4004, które także posiadam.

Względem lamp nowszych te dawne, sześćdziesięcio już letnie, odznaczają się jeszcze jedną cechą – mianowicie mają D-getter, czyli obszar getteru o wiele mniejszy, coś jakby na pół główki. Można więc do nich zaglądać od góry, czego w przypadku pozostałych nie da się zrobić.

...Sophia Electric...

…Sophia Electric…

Generalnie jednak różnice kształtów i długości, a także wydające się już kompletnie nie mieć znaczenia odmienności getteru, zdają się być marną przesłanką, by mogły wraz z nimi zaistnieć jakiekolwiek odczuwalne różnice brzmienia. Milimetr czy dwa długości i nieco inna konstrukcja elektrod – czyżby to się dało usłyszeć? Na tak mikrej fizycznej bazie?

Odsłuch

...oraz sławny Mullard.

…oraz sławny Mullard.

   A więc dobrze. Mamy te niewielkie różnice morfologiczne oraz wielkie cenowe i pozostaje to odnieść do brzmienia. A zatem po raz kolejny w ruch korzystający z testowanych ECC83 Antique Sound Labs Twin-Head jako przedwzmacniacz dla końcówki mocy Crofta napędzając monitory nagłowne AKG K1000, czyli sondę testera.

Genalex ECC83/B759 GOLD LION

Pierwsze co słychać po zaaplikowaniu, to zalew sopranów. AKG K1000 są mistrzem w ich przekazywaniu, a obecność w torze skopiowanych Gold Lion sprawia, że sopranów pojawia się masa i że pozostawiają coś niecoś do życzenia. Wcale nie są tak wyjątkowe, jak należałoby wnosić z relacji o oryginałach – są jedynie obfite. Ale zarazem za cienkie, minimalnie szorstkawe i na pewno nie zjawiskowo trójwymiarowe. Nie można powiedzieć by były kalekie, albo choćby ułomne. Okazały się być w porządku, ale do najwyższej kultury, nie mówiąc o jakiejś zjawiskowości, było daleko. Przy tej obfitości sopranów następstwem z reguły jest jasność całego muzycznego obrazu i odstępstwo od tej reguły się tutaj nie pojawiło. Obraz faktycznie był raczej jasny i jednocześnie przejrzysty na całą głębię, przy czym głębokość ta okazała się duża, ale znowuż nie zjawiskowa.

Brak magii to coś, na czym się raz po raz słuchając tych skopiowanych Gold Lion łapałem. W przypadku przestrzeni brak magiczności wynikał przede wszystkim z niedoboru trzeciego wymiaru. Nie szafowała nim ani sama przestrzeń, ani same dźwięki. Gdzież ta zjawiskowa holografia i dźwiękowa plastyka, skoro lampy mają być brzmieniową kopią legendarnych B759? Nie ma, nie ma i nie ma… Zwyczajne granie dobrej jakości o mocnym, dominującym akcencie sopranowym i z charakterystycznym dla takiej sytuacji podbitym szumem tła; przy czym wszystko na tyle trzymane w ryzach i dostatecznie poprawne, by słuchanie sprawiało przyjemność, ale nie żeby powodowało uniesienia czy jakieś poczucie niezwykłości. Wyrazistość, dobra też nośność i zero lub prawie zero naprężenia, a także szybkość i dynamika; ale jednocześnie wyczuwalna kanciastość krawędzi, ograniczona płynność i niedostatek wypełnienia. Cała tonacja podniesiona i dużo powietrza w dźwięku, a także niemała zdolność przekazywania piękna, ale wszystko to za lekkie, z niedoborem dźwiękowej obróbki i za małą ilością basu. W efekcie głosy i brzmienia za płytkie, pogłosy za skromne i dość powierzchowne, a trójwymiarowości i powiązanej z nią efektownej dźwięczności za mało. W rezultacie – raczej paradoksalnie – najlepiej słuchało się rocka. Jego obraz wystarczająco był brudny, surowy i agresywny, a płytkość dźwięku i akustyczny a nie nisko schodzący bas nie utrudniały odbioru. Natomiast ludzkie głosy były w tym stanie rzeczy, jak należało przypuszczać, świeższe i bardziej młodzieńcze niż u brzmień bardziej dociążonych; takie z wyraźnym rysem młodzieńczej delikatności, podczas gdy wielkie przestrzenie muzyki elektronicznej obdarzane tajemniczością odległych świergotów i dzwonień przy braku cieniowania i masywności. W jasnym, srebrzystoszarym świetle i z nostalgiczną nutą zdobioną akustycznym basem, jawnie doprawionym sopranowymi dodatkami, sprawdzały się bardzo dobrze jako materiał odsłuchowy, ale nadzieje na coś naprawdę zjawiskowego, będącego odrodzeniem legendy, prysły niczym bańka.

Mullard występuje w dwóch wersjach: oryginalnej oraz brandowanej jako Amperex.

Mullard występuje w dwóch wersjach: nowszej oryginalnej oraz starszej, brandowanej jako Amperex.

Reasumując można powiedzieć, że to nie są złe lampy i można trafić dużo gorzej. Ale także nie jedne z dobrych, bo na przykład słuchane kiedyś kopie Telefunken 803S w wykonaniu słowackiego JJ podobały mi się bardziej a mniej kosztują. No chyba, że sto godzin przebiegu, jakie miały te Złote Lwy na liczniku w momencie testowania, to za mało i one rodzą się wolniej, ale zwykle tak nie jest. Po stu godzinach lampy zazwyczaj nie pokazują jeszcze wszystkiego, ale te które mają być dobre czy zjawiskowe, już pokazują wybitność.

Sophia Electric 12AX7

W tej sytuacji cały ciężar walki z weteranami Mullarda spadł na barki Sophii. I z takim właśnie przeznaczeniem te lampy powstały, jako dowód, że wybitne małe triody także teraz można poprzez modyfikacje konstrukcyjne osiągać i wdrażać. Bo niewątpliwie kształt anod tych Sophii to inna konstrukcja, a wysoka cena powinna być rękojmią najwyższej jakości.

Rozczarowanie? Nie, nie tym razem. To są bezsprzecznie dobrze zrobione lampy. Bez podpierania się minioną świetnością i bez udawania, że są inne niż chińskie.

A konkretnie? Konkretnie tonacja poszła do dołu, o wiele większa pojawiła się głębia dźwięku, większe też nasycenie, płynność i bas. W efekcie nastąpiło brzmieniowe odrodzenie i jednoczesna wygodna słuchania, niczym muzyczna jazda na resorach i naoliwionych kołach. Lecz pierwsze co się narzucało, to wzrost temperatury. Te rosyjskie Gold Lion nie były ani ciepłe, ani zimne i pod tym względem całkiem udane, bo przecież nie każdy lubi podgrzaną atmosferę. Natomiast Sophie jednoznacznie darzyły ciepłotą i ten ich cieplny akcent był nie do pominięcia. Tak samo jak kabel zasilający Harmonixa podnoszą temperaturę, czyniąc muzykę gorętszą. Towarzyszy temu wspomniane obniżenie tonacji, a wraz z nim, co bywa nierozłączne, przyciemnienie obrazu i lepsze wypełnianie. Wszystko wraz z tymi Sophiami stawało się bardziej przysadziste i bardziej masywne. Bas u nich to kawał basu, a nie tylko rozpościerająca się w przestrzeni akustyka. Pojawia się głębokie zejście, masa i moc z niej zrodzona. Ten bas z pseudo Genalexami nie był wprawdzie jakiś szczątkowy, a nawet potrafił się w niektórych utworach całkiem dobrze rozwijać, ale ten Sophii był innej wagi zawodnikiem – cięższym i bijący zdecydowanie mocniej. Do tego brzmienie stało się gładkie ale z tym znamionującym klasę przyjemnie chropawym odciskiem tekstur i wzbogacaniem głosów o naturalną chrypkę, a całościowe ciepło okazało się nie zakłócać w jakimś istotnym stopniu naturalnego dla adekwatnych momentów muzycznych poczucia smutku czy dramatyzmu. Do tego nie tylko głębsze były same dźwięki, ale też głębszy scena i ogólne obdarzanie pogłosem, który u Gold Lion wyrażał się nie dość mocno, nie stanowiąc pięknej oprawy i wzbogacenia. Tam wszystko działo się na wysoką nutę i ona przede wszystkim była muzycznym rozgrywającym, wspieranym przez dużą dozę powietrza i nośność, a z Sophiami obraz się pogłębił, nabrał plastyczności, bogatej oprawy pogłosu i podkreślającego bryłę światłocienia. Wyższej też całościowo temperatury, gładzi i gęstości. Doskonale to wszystko było widoczne u orkiestr symfonicznych, które z Gold Lion były niczym stado rozświergotanych szpaków, a dopiero z Sophiami potrafiły pokazać mroczną, przepastną potęgę. Podobnie w ariach operowych wysokie tony mniej się z Sophiami narzucały, a w miejsce ich niedostatecznej kultury pojawiła się kultura bezdyskusyjna i piękne falowanie. Głębsze, melodyjniejsze i na ciekawszej scenie pojawiające się głosy dawały oczywiście lepsze odczucie piękna i ciekawiej się tego słuchało. Przy czym mająca teraz lepszą kulturę góra nie była nic a nic przycinana, tylko prawidłowo układająca się w paśmie i lepiej na rzecz całości pracująca. No i przede wszystkim lepsza jakościowo, czego wyrazem, były na przykład dzwonki o większej złożoności przestrzennej i naturalniejszym, bogatszym harmonicznie wybrzmieniu.

ECC83_HiFiPhilosophy_009

O tym, że lampy robią różnicę chyba nie trzeba nikogo przekonywać . Ale czy warto polować na rzadkie, kolekcjonerskie okazy? Przekonajmy się!

Analogiczne efekty towarzyszyły muzyce elektronicznej. Ciemniejszy obraz, dający tajemniczość także sposobem oświetlania a nie tylko rzewnym dzwonieniem; gładź dźwiękowa pomieszana z chropawą teksturą bez cienia kanciastości; melodyjność, ciepło, plastyka, głębia brzmienia i większa moc basu. Sumarycznie pojawiał się efekt psychologiczny: „No, teraz to to gra!”

Ci sami wokaliści okazali się dojrzalsi, poważniejsi i o zdecydowanie płynniejszej artykulacji, ale przede wszystkim prawdziwsi i bardziej obecni. Ich obecność fizyczna nie podlegała dyskusji i nic w niej nie było z poczucia odtwórczej sztuczności, jaka towarzyszyła rosyjskim lampom. Wyposażona w gładkość, obfitość niskich tonów i lepsze fakturowanie muzyka stawała się prawdziwa a nie jawnie umowna.

A wszystko to odniesione do słabszych jakościowo nagrań skutkowało nie tylko zdecydowanie większą łatwością słuchania, ale przede wszystkim poczuciem piękna także tam, gdzie z udawanymi Gold Lion nie było go wcale. Gęste, melodyjne ciepło wzbogacane pięknymi pogłosami i całościową głębią przy lepszej palecie barw nie pozostawiało wątpliwości, które lampy są lepsze i dlaczego jedne o tyle droższe od drugich. To był dobrze zdany egzamin, bez wątpliwości.

Odsłuch

ECC83_HiFiPhilosophy_008

Sędzią tej konfrontacji będą niezawodne AKG K1000.

Mullard branded Amperex Buggle boy ECC83 „long plate”

Czy w tej sytuacji znaleźć mogła uzasadnienie dwakroć jeszcze wyższa cena aukcyjna lamp dawnych, tych autentycznych a nie podrabianych referencji z lat 50-tych? Niestety, znalazła.

Piszę to bez satysfakcji ani żadnego pozowania na obrońcę dawnych złotych czasów. Ani trochę mi nie zależy na lepszości lamp niegdysiejszych; wręcz przeciwnie, całkowicie byłbym za tym, żeby obecnie produkowane były zdecydowanie lepsze. Ale tak być nie chce, a przynajmniej nie w odniesieniu do małych triod. W sumie to dziwne, bo byłem niedawno świadkiem porównań szeregu najlepszych lamp 6SN7 oraz pokrewnych zamienników, w którym zdecydowanym zwycięzcą okazały się współczesne Shuguang Treasure CV-181Z. Podobnie duże triody teraz powstające śmiało mogą stawać w szranki z dawnymi. A małe? A małe nie.

Bo i cóż z tego, że te Sophie tak dobrze wypadły, skoro leciwy Mullard jeszcze wyraźnie lepiej. Nie o jakiś niuansik czy milimetry lepszości – jego o trzy i pół milimetra dłuższa anoda wyznaczała różnicę poważną, niemożliwą do zlekceważenia.

Co do konkretów. Tonacja ponownie poszła do góry, ale tylko nieznacznie, za sprawą większej obecności sopranów. Temperatura natomiast w dół, ale też tylko na tyle, by ocieplenie przestało być wyraźne. Dźwięk zatem pod tymi względami zbliżył się do tego od udawanych Gold Lion, ale jedynie pod tymi. Reszta była zupełnie inna i bardzo, bardzo lepsza. Jedyne co można by kontestować, to większy natłok informacyjny względem obu lamp wcześniej słuchanych, a więc ciekawszy ale i bardziej wyczerpujący na długich dystansach przekaz. A wraz z tą większą ilością informacji żywość – i to było najmocniejsze doznanie zaraz po przestawieniu. Wszystko ożyło, skrzyło się, wibrowało, tętniło, atakowało złożonością. Ta głębia i gładkość słuchanych dopiero co Sophii wydała się teraz senna; a choć wciąż pozostało po nich wrażenie przyjemności i wysokiej kultury, to jednocześnie docierało z mocą oczywistości, jak wiele da się jeszcze osiągnąć. Ten nowy dźwięk, przychodzący wraz ze starymi lampami, okazał się nie tylko żywszy i bardziej złożony, ale też subtelniejszy, prawdziwszy, bardziej przywołujący obecność i bardziej wrzucający w muzyczną akcję. Nieco lżejszy, ale dzięki temu zwinniejszy i bardziej falujący – a w nie mniejszym stopniu niż tamte ważkie przymioty, czyniące już wyraźną różnicę, także bardziej trójwymiarowy. Dopiero teraz można sobie było uświadomić, co to musiała być za holografia i jaki trójwymiar z tymi autentycznymi Gold Lion. Ani ślad tego nie pojawia się w tych podrabianych i znacznie mniej także w Sophiach. Owszem, ich głębia sceny oraz plastyczność dźwięku potrafią sprawiać trójwymiarową iluzję, ale dzwoneczki Papagena z Czarodziejskiego fletu wraz z długoanodowymi Mullardami okazały się całkiem inne. Czuć w nich było jakże wyraźnie wielowarstwową przestrzeń dzwonienia i w porównaniu z tym te od rosyjskich Gold Lion były zwyczajnie płasko ordynarne, a te od Sophii także za mało przestrzenne, choć już wytwornie, mające własną głębię dzwonienia. Ale trochę zbyt jednostajną, na jedną tylko nutę, a nie w wielokrotnościach odbić i wielowarstwowym własnym uformowaniu. A poprzez to zarówno samo to dzwonienie było uboższe; jak i mniej, albo i wcale, dawało odczuć akustykę pomieszczenia. Zawisało samotnie i „nigdzie”, a nie w operowej sali. Tymczasem z Mullardami ta sala stawała przed nami jak żywa i czuło się przebywanie w niej całkowicie, tak jakby się było naprawdę. Podobnie było z innymi instrumentami, także tymi złożonymi brzmieniowo, jak skrzypce czy fortepian, a nie tylko prostymi jak dzwonki. Wszystkie nie tylko ukazywały się jako same bardziej złożone, ale także jako przebywające w akustycznym otoczeniu, którego obecność była teraz o wiele lepiej wyczuwalna. To samo tyczyło całych orkiestr, składów jazzowych czy rockowych zespołów. Wszelka muzyka lądowała w akustycznym środowisku, a jej przestrzenne rozpisanie na plany było zdecydowanie wyraźniejsze.

ECC83_HiFiPhilosophy_010

A konkluzja niestety jest dość smutna – „nowe” ECC83 są dobre, ale do mistrzowskich Mullardów jeszcze daleko. A tych jest coraz mniej…

Ale różnice w budowaniu dźwięków nie ograniczały się tylko do wymienionych. Brzmienia zawisały teraz na dłużej, jednocześnie nie dając najmniejszego powodu do postrzegania w nich jakiegoś rozleniwienia, a jedynie muzyka zamyślona z samej swej natury okazywała się zamyśloną bardziej – bardziej zanurzoną w refleksji. Jednocześnie więcej towarzyszyło temu tlenu i lepsze, bo głębsze i stawiające większy opór, formowanie się tekstur. A mimo że sopranów więcej, to one i bas bliższe siebie; takie bardziej w jedno brzmienie związane. I to przy stanie, gdzie między nimi na średnicy więcej się działo zarówno w sensie ilościowym jak i emocjonalnym. Więcej życia, więcej prawdy i więcej obecności. Lepsze części oraz lepsza całość, a pierwszy plan nieco niż z Sophiami dalszy, przy scenie głębszej, wyraźnie bardziej wieloplanowej. I jeszcze ten bas w lepszym kontakcie z sopranami pięknie sam z siebie głęboki, przestrzenny i akustycznie złożony, że bębny taiko, kotły czy zwykła perkusja wyraźnie się bardziej popisywały, tak poza dyskusją. A na domiar konsumenckiego smutku, powodowanego niemożnością nabycia jakichś naprawdę wybitnych ECC83 teraz produkowanych, te sopranowe partie wokalne wraz z Mullardami falowały na pewno piękniej, poczucie niezwykłości o wiele większe tym przywołując. Taką lepszość do bólu, że jak to się mawia – nie było o czym mówić.

Podsumowanie

   Konkluzja z tego płynie lapidarna i nie do końca przyjemna: są już dobre lampy ECC83 z nowej produkcji, ale jeszcze nie ma rewelacyjnych. Sophia Electric 12AX7 godna jest polecenia, choć cenę ma mało atrakcyjną i mogłaby być ona niższa. To lampy do dobrego słuchania, gdyż jednocześnie angażujące a nie wywołujące natłokiem zdarzeń nawet po wielu godzinach zmęczenia. Niemniej kiedy chcemy mocno przeżywać i iść w stronę ideału, wówczas owe bolesne $500 za parę Amperexów albo Mullardów pozostaje do wyłożenia. Póki są, bo niedługo wcale ich już nie będzie, tak jak tych autentycznych Gold Lion, po których zostały wspomnienia i nieudane podróbki.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Lampy ECC83 – porównanie

  1. parowóz pisze:

    Mała poprawka: dziewięciopinowy cokół lampy elektronowej to noval.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Faktycznie – napisałem oktalowym. Coś mi na mózg padło.

      1. parowóz pisze:

        O, nie, nie – cała dalsza część recenzji temu przeczy. To grające akapity – czytam i słyszę. Dziękuję i pozdrawiam.

  2. parowóz pisze:

    … i jeszcze: ECC83 to podwójna trioda o pośrednim żarzeniu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy