Recenzja: Hijiri HCI-R10

Odsłuch

I straszy rodem na wtykach.

   W tej sytuacji z konieczności droższy prawie dwa razy konkurent jako porównawcza przymiarka, kosztujący bez mała dwakroć tyle i też cały miedziany (włącznie nawet z kutymi wtykami), o wiele cięższy i splatany Sulek RCA. Jako że nie wyznaję zasady, często w recenzjach spotykanej: idziemy po omacku i zawierzamy swej pamięci.

W pierwszej turze porównania odbyły się z interkonektami pomiędzy przetwornikiem Ayon Sigma a wzmacniaczem słuchawkowym Ayon HA-3 z udziałem słuchawek Sennheiser HD800 mających okablowanie Tonalium. Kilka przekładek, dłuższe i krótsze próbki, wiele gatunków muzycznych. Ale różnice wyskoczyły natychmiast i nic ich nie naruszyło. Sulek okazał się kablem niższy tonalnie i większy nacisk kładącym na wypełnienie. Także na muzykalność jako gładki i spójny przepływ z naciskiem na głębię barw i głębię całego brzmienia. Przy czym chciałbym mocno podkreślić, że oba te przykłady zastosowania miedzi zagrały bardzo podobnie, a wymienione odmienności to kwestie analizy poszukującej różnic, a nie rzeczy oczywiste tak ot, natychmiast się rysujące. Podobieństw było o wiele więcej niż różnic i same te różnice niewielkie, co zmusza do napisania od razu, że oba kable wypadły świetnie. Jednego i drugiego bardzo się chciało słuchać, ale każdy atuty miał nieco inne. Sulek już wymienione, a co w przypadku Hijiri?

Hijiri też grał ciemno i też spektakularnie, ale soprany bardziej eksponował jako połyski na czarnych tłach. I przy okazji korzystając z ich wzmożenia budował nimi przestrzeń. Albowiem przestrzeń zawsze budują echa wzbudzane przez soprany, o ile ktoś nie zdążył zauważyć. W echa się Hijiri nie bawił, to nie jest kabel echowy. Dość echowe same z siebie Sennheiser HD 800 nie przejawiły żadnego zimna ani żadnej obcości. Przeciwnie, śladowe ciepło i bardzo dużą wyraźność, ale bez wspierania się pogłosową aurą, zarówno w odniesieniu do brzmień pierwszoplanowych, jak i tych zjawiających się z tyłu, aż do okolic horyzontu. Miast pogłosów natomiast dźwięczność: R-10 grał rozdzwonionym i niecodziennie przejrzystym dźwiękiem, nie posługując się (na szczęście) sopranowymi igiełkami. Trójwymiarowość – podstawa szczęścia sopranów – przejawiała się w każdym wysokim tonie, nawet najbardziej wysmukłym i odnosiła do całości brzmienia, każdy dźwięk był trójwymiarowy. Mało tego, przestrzeń wyraźnie ożywała rozmiarem, to znaczy czuciem objętości, a w mniejszym stopniu jakąś drobnicą pikselozy i wirowaniem planktonu. Szum tła, inaczej niż to ma miejsce zazwyczaj przy nie cofniętych sopranach, okazał się mało odczuwalny, zupełnie się nie narzucał. A mimo to znakomita detaliczność i nadprzeciętna rozdzielczość. Wszystko wyraźne, a bez natrętnych obrysów i śladu częstego w tej sytuacji odchudzenia.

Które są pod spodem złocone.

Fakt, że przy Sulku było masywniej i sopran bardziej scalony z resztą, w efekcie czego inna atmosfera pomimo podobieństwa; nastawiona głównie na melodyjność i muzykę jako zestawy dźwięków a nie obiektów przestrzennych. Natomiast u Hijiri R10 sprawy rozkładały się bardziej „pa pałam”: muzyka w równym stopniu jako same dźwięki o pięknej barwie i należytej miąższości, jak i budowany z nich spektakl przestrzenny, przywołujący w jakimś stopniu z literatury wziętą wizję szklanych domów. Nie same bowiem linie melodyczne i podróżujące nimi gęste dźwięki, ale także harmoniczne konstrukcje o świetnej przejrzystości. Widzenie głębi, możliwość przenikania w muzyczne tonie, to wielki czynnik sprawczy spektakularności interkonektu Hijiri. Zwłaszcza w połączeniu z brakiem pogłosów, przyjazną ciepłą nutą i muzykalnością ogólną; mimo wyrazistych sopranów żadnego braku chudości i kanciastości. Także braku zbyt podkreślonych konturów i przewagi detali nad resztą. W efekcie różnorodności i sycące wrażenie złożoności obrazu. Nie tak mocno jak u droższego konkurenta osadzonego w realiach, nie na tak krzepkiej substancji, ale za to wizualnie bardziej wieloaspektowego, odsyłającego także do form przestrzennych z możliwością ich przenikania, a nie tylko macania od zewnątrz.

Wszystko to dzięki bardzo ważnemu czynnikowi, dzięki nasycaniu przestrzeni światłem. Zarówno światłem w sensie dosłownym, jak i branym z dźwięczności. Interkonekt R10 stwarza mieszankę ciemnej atmosfery z intensywnym czynnikiem lumenu – światło przebija się przez głębię, potęgując wrażenie przestrzenności i w ostatniej instancji piękna. (Że się tak po marksowsku wyrażę.)

Na etap drugi – tor drożyzna, pozornie do kabla nie przystający. Odtwarzacz za ponad sto tysięcy, dzielony na trzy części wzmacniacz z dwunastoma łącznie lampami, droga listwa i drogie zasilające kable, podstawki, kondycjoner masy, stolik wybitnie audiofilski. A między przedwzmacniaczem a końcówką mocy właśnie nasz testowany, dla porównania zamiennie tam pracujący z interkonektem wielokroć grubszym, opuszkowanym, z krystalicznego srebra i kosztującym w użytej półtorametrowej wersji ponad dziesięć tysięcy euro, a więc dwanaście razy drożej.

A z wierzchu wcale nie srebrne.

Do testu przystępowałem z pozycji: „Zaraz się przekonamy, jakie się zjawią różnice, na ile ten nasz tańszy Hijiri jest w stanie dotrzymać kroku, a pod jakimi względami polegnie.” Może z tym radykalizmem przesadzam, bo skoro wytrzymał konfrontację z Sulkiem, to nie mógł słabo wypaść, niemniej kwestia prymatu wydawała się przesądzona. I faktycznie się przesądziła, tyle że w drugą stronę. Z tym, że rzecz trzeba ujmować z właściwej perspektywy, lokując ją na osi realizm-upiększanie.

Są zwolennicy upiększania, dla który czynnik „Wow!” liczy się ponad wszystko i z czego się on bierze nie ma żadnego znaczenia. Może być jakkolwiek dziwacznie, byle by było „Wow!”

Podążając za tą przesłanką niektóre gwiazdy kina porobiły z siebie maszkary na pośmiewisko całego świata, a drogi interkonekt z naszego porównania nie zrobił wprawdzie z siebie małpy, ale soprany jawnie już podrasował. W pewnym ujęciu pożytecznie, tak by urosła przestrzeń, choć sopranowo w jawny sposób. I żeby oprócz tego brzmienia lepiej promieniowały – by otaczały się łuną. Jedno i drugie posiada wartość estetyczną, działając na wyobraźnię. Zwłaszcza że podkręcone soprany okazały się w tym wypadku bardzo dobrej jakości – pozbawione wycia, syczenia, a właśnie z promieniowaniem i w dal przepastną odejściem. Inna ich jeszcze rola, to wzmaganie delikatności. Wszystko, co delikatne, zyskało większą kruchość, stając się przedmiotem uwagi i dodatkowej troski. Wraz z tymi czynnikami przekaz przejawił pewną manierę, swego rodzaju nieziemskość. Tu wielka delikatność, tam bas bije z potęgą, a wszystko w sopranowej łunie i z sopranową dalą. Wielka przejrzystość medium, ale posrebrzanego ową łuną, przy jednoczesnym wzmagającym jeszcze niezwykłość poczuciu ciepła a nie zimna. (Albowiem sopran zwykle chłodzi.) Więc sopranowe srebro zmieszane ze złotym ciepłem i wraz z tym srebrno-złote brzmienia wynoszą nas do nieba. A, że mimo kruchości tak kruchej, substancji ogólnie nie brak i nie ma też ani jednej z sopranowych przykrości, to całość robiąca wrażenie i spektakl niezwykłości. Srebrzysto-złota magia rzuca nieziemski czar i cali jesteśmy święci. Wszelako czar ten pryska przy teście zwykłej mowy; ta okazała się sopranami podszyta w stopniu nie do przyjęcia. To samo powtórzyło się przy teście stepowania – same trzaski, nic więcej.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

10 komentarzy w “Recenzja: Hijiri HCI-R10

  1. fallow pisze:

    Dziekuje za recenzje.

    Bardzo dobrze byloby go odniesc do na zblizonej cenowej polce Harmonixa HS 101 Improved S

    Sam uzywam HS 101 GP ale mialem Improved S i rozumiem brzmienie jednego i drugiego.

    Ciekawi mnie tez oczko wyzej Hijiri ktory mozna znow odniesc do HS 101 GP.

    Pozdrawiam serdecznie.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Hijiri HCI-R10 od Harmonix HS 101 Improved S ma nieco słabsze wypełnienie, a bardziej otwartą górę i generuje większą przestrzeń. Ma też bardziej transparentne, mniej mleczne światło. Wyższy Hijiri Kiwami to High-End w całej krasie i oczywista wyższość względem obu.

    2. głuchoNiemy pisze:

      Audio to nie magia, ale urządzenia, które buduje się w oparciu o zasady, stąd bardzo dłuuuugie opisy techniczne przy recenzjach wzmacniaczy, gdzie wyjaśnia się koncepcję, kable nie mają żadnego uzasadnienia technicznego, sprawdziłem wiele, niczego nie zmieniają, recenzje są tylko po to aby zgłaszali się reklamodawcy, jeżeli już to TransparentAudio lub MIT, są normalne z wyglądu, ładne, poza tym to głupota, recenzenci powinni publikować swoje audiogramy, większość ludzi po 40 dobrze słyszy do ok 5 – 6 khz, najlepsze są ślepe testy

      1. rafa pisze:

        buahahaha ale pajac z ciebie

  2. Adam K. pisze:

    Panie Piotrze, szkoda, że nie miał Pan okazji przetestować lub choćby posłuchać wspomnianego tu Harmonixa HS-101 GP, którego od ponad 2 lat używam. Cudowny kabel! Piękne, melodyjne brzmienie, wspaniała barwa, kapitalne wypełnienie. Jeśli można to tak nieco na wyrost ująć – zakochałem się w tym kablu i ciągle mi nie przechodzi, zupełnie odwrotnie niż w przypadku moich uczuć do kobiet:)

  3. Rai pisze:

    Niezrozumiała dla mnie różnica ceny między RCA a XLR. Czyżby wtyki za 4 tysiące? Droższe od samego kabla?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wyjaśniłem to w recenzji: dwa razy więcej przewodnika. Wtyki kosztują z grubsza tyle samo.

      1. Andrzej pisze:

        Cała ta symetryzacja wydaje się nieadekwatna do kosztów.
        Symetryczny wzmaczniacz to jakby 2 wzmacniacze, symetryczny kabel to jakby 2 kable.
        Płaci się prawie 2x wiecej „tylko” za symetryczność. Nie lepiejzapłacić więcej za „jeden” lepszy wzmacniacz i kabel? Ktoś robił takie prównania?

        1. jafi pisze:

          Nie ma jakiejś oczywistej przewagi urządzeń/połączeń symetrycznych nad niesymetrycznymi.
          Według mnie – jeśli mam wybór między XLR i RCA w jednym urządzeniu, to przeważnie wskazuję na RCA ze względu na muzykalność (śpiewniej, z lepszym czasem/rytmem i oddaniem barwy).
          Po XLR zagra z większą dynamiką, sceną, ale nie tak pięknie.

  4. jafi pisze:

    Jeśli ktoś szuka w dźwięku dynamiki, energii, wielkiej sceny, to wybór XLR będzie właściwy.
    W tym samym urządzeniu po RCA najczęściej gra melodyjniej, z lepszą plastyką dlatego zostaję przy RCA.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy