Recenzja: FOS 8-sl AirTube

Działanie

Podobnie zintegrowany segment górny.

   Szczerze? Tak szczerze, to zdążyłem zapomnieć, ile ta antywibracja znaczy. Na podobieństwo kogoś stołującego się wyłącznie w dobrych jadłodajniach, zatraciłem wspomnienie złych smaków. Tymczasem one istnieją i gotowe są raczyć sobą, o ile choć na kroczek zejdziemy z dobrego kulinarnego szlaku.

Wykształciwszy w sobie zasadę odruchowego podkładania pod sprzęt antywibracyjnych precjozów, których na szczęście mam duży zapas, za rzecz normalną zacząłem przyjmować dobre brzmienie posiadanego sprzętu niezależnie od miejsca stawiania. (Odpowiednie okablowanie odgrywa podobną rolę.) Poprzez pojęcie „dobre” rozumiem chęć słuchania i przede wszystkim brak poirytowania dopływającym dźwiękiem. Natomiast w głębszym znaczeniu ukształtowanie się brzmieniowego wzorca, który odnośnie testowego repertuaru bardzo chętnie przyjmuje ewentualną i niestety nieczęstą poprawę brzmienia dzięki lepszej aparaturze, a jednocześnie z wielką gwałtownością odrzuca najmniejsze nawet zmiany na gorsze. Takie zmiany się pojawiły, kiedy przedwzmacniacz PrimaLuny ściągnięty został z podkładek antywibracyjnych Avatar Audio №1, by zaistniało jego brzmienie w stanie nie wspomaganym antywibracją. Wybitnie mi się to brzmienie nie spodobało, można powiedzieć – aż przesadnie. Ale to przecież nie od nas zależy, na ile coś się nie podoba – a mnie się bardzo nie podobało, ponieważ moment wcześniej słuchałem na podkładkach.

Filcowe izolatory są obficie rozsiane i uzupełniane kolcami na metalowych podkładkach.

Nadchodzi kluczowy moment: ze zwykłej szafki (ale masywnej), na której bez podkładek źle grało (źle w kategoriach mego rozkapryszenia), przeniosłem lampowy przedwzmacniacz na górną półkę recenzowanej szafki FOS i postawiłem oczywiście bez podkładek, gdyż nie o nie chodziło. Tak przy tym byłem rozzłoszczony tym wcześniejszym złym brzmieniem, że aż z kolei straciłem wiarę, że tutaj będzie dobrze. (Zło wyrządzone silnie działa i szybko przejmuje władzę nad myśleniem.) Może aż nie do końca tak myślałem, bo przecież tyle razy różna antywibracja udowodniała swą przydatność, tym niemniej miałem wątpliwości. Ostatecznie to przecież tylko kolce i filcowe podkładki… –  Chociaż nie, zapomniałem – także sztywność, ciężar i zwłaszcza te niewidoczne, ukryte w ściankach AirTube.

Bardzo dobrze zagrało, zarazem trochę inaczej niż początkowo na Avatarach. W szczególności zaś jaśniej, bowiem z intensywniejszym światłem o naturalnym, nie zmieniającym przekazu kolorycie. Odnośnie sposobu oświetlania nie lepiej i nie gorzej niż na podkładkach Avaatara, ponieważ na równi lubię ściemnianą mrokiem atmosferę, jak dobre oświetlenie dziennym światłem o miłej barwie. Absolutnie zatem nie wnoszącym szarości – i tej szarości nie było, nawet śladu. Co nie oznacza, że przekaz poddany był rozjaśnieniu, którego też nie było; było po prostu dobre oświetlenie przyjaznym, nieznacznie ocieplającym światłem. Nie ciepłym aż na tyle, żeby aż ociepliła się muzyka w sensie ogólnej atmosfery, niemniej zachowywała pewien dystans do skrajnej oziębłości nawet w przypadku chłodnych emocjonalnie utworów. Co mi się zaraz spodobało, bo pewnie trochę tego potrzebowałem w dzisiejszych ponurych czasach, lecz że nie o moje nastroje idzie, skwitujmy sprawę oświetlenia stwierdzeniem o naturalności, braku szarości, jasności typu bardziej dziennego niż wieczornego i z lekko ocieplającą aurą.

Podwajane półeczki to audiofilski standard.

Poza tym można dodać, iż bardziej od cieplejszej atmosfery spodobał mi się czynnik doświetlenia – muzyka postawiona na stoliku FOS była trochę jak wyciągnięta z mroku – penetrującym wszystko światłem uwalniana od elementu ponurego i jednocześnie wyraźniejsza.

Skupmy się teraz na porównaniu względem braku amortyzacji, czyli staniu na samych gumowych nóżkach pod spodem przedwzmacniacza. Bardzo duża różnica nie tylko względem oświetlenia, które przy pozbawieniu amortyzacji było szarawe, smutniejsze, lecz jeszcze większa odnośnie braku dudnienia, zwłaszcza w niskich rejestrach, co trudno inaczej zinterpretować niż jako zniekształcenia. Dudniące zniekształcenia i szare, gorsze światło razem składały się na słabszą separację źródeł, mniejszą wyraźność konturów i mniej dotykowe czucie faktur. Faktur w dodatku mniej przyjemnych, jak zresztą cały przekaz. Lepsze światło i lepsza materia muzyczna – to momentalnie się zjawiło po postawieniu na antywibracyjnej półce FOS. Z towarzyszeniem większej (chociaż nieznacznie) głośności, dobitniejszego (to już wyraźnie) ataku i wyczuwalnie dłuższych wybrzmień. Słoneczniej, precyzyjniej, wyraźniej i z bardziej spójnym frazowaniem przy jednocześnie lepszej separacji. Ale na tym nie koniec. Dołożyć trzeba lepsze napowietrzenie – wcześniej niewyczuwalne, teraz wyraźnie obecne. A także inny czynnik składający się na całościową poprawę, na pewno z tych kluczowych.

Wykańczające laminowanie jest w znakomitym gatunku.

Chodzi o muzykalność, inaczej melodyjność. Na którą składał się nie tylko już wzmiankowany lepszy sposób następowania po sobie dźwięków, ale także tych dźwięków kształt. Nie tylko już przywoływany odnośnie wyraźniejszych konturów, ale także obiegu tych konturów bardziej malarsko mistrzowskiego w swej złożoności i foremności.

Większa wyraźność ukazująca lepszą formę w oprawie lepszego oświetlenia i większej dynamiki – potrzeba czegoś więcej, by uznać poprawę za całościową? W zasadzie nie, ale wspomnę o jeszcze jednej rzeczy. Zauważę lepszość pogłosów, które zaistniały wyraźniej, a jednocześnie niezakłócająco. Tworzyły własny świat wtórowania i oprawiania zasadniczego dźwięku, ale nie narzucały się, nie deformowały i nie przyciemniały obrazu.

Z całości tego wyłaniała się muzyka jako prawdziwsza i podobniejsza do żywej istoty. Bogatsza o lepszą materię i formę oraz większą dawkę energii, w efekcie odnośnie warstwy emocjonalnej esencjalniejsza, a więc silniejsza smakowo, mocniej oddziałująca.

Na koniec dodam uwagę odnośnie stopnia tej mocy. Pisząc recenzje często zastrzegam się, że wyliczanie różnic na osi lepsze-gorsze zwykle stwarza u czytającego wrażenie większej różnicy niż faktyczna. Suma wyszukanych w uważnym odsłuchu niewielkich najczęściej różnic zaczyna składać się na coś, co wygląda jak wielka różnica, którą w istocie nie jest. Ale tym razem zauważę coś innego; podkreślę fakt, że bez amortyzacji podobało mi się zdecydowanie mniej, aż początkowo byłem zniesmaczony. Rzecz jasna z czasem mózg zaczyna zacierać różnice; na koniec to zacieranie zaciera inność zupełnie.

Emblemat producenta ozdobnikiem.

Nie zawsze tak się dzieje, tylko przy niewielkich różnicach, bo z doświadczenia wiem, że są sytuacje sprzętowe gdzie zacieranie nie pomaga. Sprzęt okazuje się nieakceptowalny, zżywanie się z nim nic nie daje; brzydota jego jest tak jawna, że okazuje się niezłomna. W odniesieniu do różnic teraz opisywanych sytuacja była pośrednia. Przedwzmacniacza postawionego tyko na własnych nogach dało się słuchać, chociaż przyzwyczajony do jego grania z amortyzacją nie byłem zadowolony. Po postawieniu na stoliku FOS z ulgą wróciłem do brzmieniowego comme il faut, przy czym niektóre rzeczy okazały się inne niż na podstawkach kulkowych Avatara. Niektóre z tych inności lepsze, pozostałe nie gorsze. Na pewno poprawiła się melodyka i wypiękniały pogłosy, a sposób oświetlania można było uznać za lepszy, ale można było też nie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy