Recenzja: Final Audio Sonorous II

Budowa

Był model VIII i X, czas pójść z drugiej strony. Oto II, Final Sonorous II.

Był model VIII i X, czas podejść z drugiej strony. Oto II, Final Sonorous II.

   Na początek uwaga odnośnie nazwy. Jak paw się mogę napuszyć, bo coś tam z tej dalekiej Polski do Japonii jednak dociera, a przynajmniej dotarła uwaga, że nazewnictwo należy uprościć, bo nazwy Final Audio Design Pandora Hope IV i VI są cokolwiek przydługie i klientów oraz z ciekawości dźwięk zwiedzających mogą zniechęcać, tak więc należy je ciachnąć. No więc w efekcie ciachnęli i nazywają się teraz te dwa niższe modele Final Sonorous II oraz Final Sonorous III; a tego się już łatwiej nauczyć, chociaż jeszcze prostsza byłaby nazwa Sonor. Jednak to nazwa zastrzeżona przez niemieckiego producenta perkusji, którego powstanie datuje się jeszcze na rok 1875, tak więc żadne słuchawki nie będą się tak nazywały, dopóki ten zasłużony wytwórca bębnów istnieje.

Opisy zaczynamy w tej sytuacji od modelu zwącego się Sonorous II, czyli następcy Pandora Hope IV; a że tej tańszej Pandory nie recenzowałem, to nie będę się do jej brzmienia jako poprzednika odnosił. Odniosę się natomiast do tego, że u obu następców zanikła budowa dwuprzetwornikowa, bowiem wysokotonowy przetwornik z kotwicą zrównoważoną odszedł w przeszłość i nowe Sonorousy, podobnie jak datowane na rok zeszły oba modele szczytowe VIII i X, mają już, jak większość słuchawek, przetworniki pojedyncze. Tak więc można w tym miejscu poczynić uwagę, że jedni producenci z podwójnych przetworników wychodzą, jak zrobiło to Final Audio, a inni przeciwnie – w nie wchodzą – jak także japoński Technics, który swoje flagowe o dwóch przetwornikach na ostatnim AVS zaprezentował. Można też jeszcze dorzucić, że te dwuprzetwornikowe Pandora Hope VI bardzo były udane i trochę szkoda ich piorunujących ekstensją sopranów, sprawianych tą maleńką kotwicą ponad membraną przetwornika szerokopasmowego, ale Final robotę postanowił sobie uprościć i w te małe kotwiczki już się nie bawi.

A skoro już przy przetwornikach jesteśmy, to zacznijmy rzecz od nich. Co się zmieniło po wyrugowaniu kotwic? Właściwie to tylko, że zastąpił je sam ustrój akustyczny Balancing Air Movement (BAM), mający za zadanie wyrównywać ciśnienie po obu stronach membrany, co skutkować ma poprawą przestrzenności i mocy basu, a co zostało opracowane przy konstruowaniu modelu flagowego Sonorous X. Reszta to powtórka z rozrywki, ale nie byle jakiej, bo przecież te Pandory świetnie grały i świetnie się sprzedawały.

Nowy model startowy w ofercie Final Audio współdzieli tą samą bryłę co pozostali przedstawiciel serii Sonorous.

Nowy model startowy w ofercie Final Audio współdzieli tą samą bryłę co pozostali przedstawiciel serii Sonorous.

A nie dziw, że tak było, bo membrany miały o pełnowymiarowej średnicy 50 mm i jeszcze napylone przeciwzakłóceniowo tytanem, która to czynność przynależy słuchawkom najwyższej klasy, na przykład ze szczytu oferty Ultrasona. Dodatkowo ten tytanem napylany przetwornik jest tutaj osadzany w oprawie dysku kompozytowego z poliwęglanu utwardzanego szkłem, co wraz z tym napyleniem i BAM-em daje naprawdę niemałą finezję konstrukcyjną, jak na słuchawki za tysiąc dwieście złotych bardzo zaawansowaną.

Tak sporządzony przetwornik ląduje w wysoko wysklepionej komorze akustycznej z polimeru ABS, czyli kopolimeru akrylonitrylo-butadieno-styrenowego, znanego z wysokiej sztywności, izolacyjności, tłumienia drgań i dobrej kooperacji z metalem, a więc ogólnej przydatności jako surowiec obudów.

Ogólny wzorzec kształtu nie różni się przy tym ni trochę od obu wcześniejszych Pandor i wszystkich Sonorousów, a jedynie stopień komplikacji przetworników i surowce są różne. Tu mamy do czynienia z modelem wyposażonym najskromniej, ale jak napisałem, mającym i tak wysoce wyrafinowany przetwornik, a konstrukcję korpusu identyczną jak model wyższy i analogiczną jak pozostałe. Tal więc całe komory są z ABS-u, a szyny prowadnic z nierdzewnej stali, przechodzące przez swobodnie kiwający się we wszystkich kierunkach sworzeń kulowy, osadzony we wgłębieniu muszli. Pozwala to bardzo dokładnie dopasować pady do kształtu głowy, tak żeby nie została najmniejsza luka, co jest podobno bardzo znaczące, bowiem jak zwraca uwagę na swej stronie internetowej Final Audio, takie prześwity skutkują degradacją brzmienia. By ich jeszcze bardziej nie było, same pady obszyto miękką sztuczną skórką i wypełniono nowszym, lepiej się układającym i bardziej sprężystym materiałem, tak by było i wygodnie, i szczelnie. W efekcie szczelnie jest rzeczywiście, a wygoda, chociaż nie taka jak w opisywanych dopiero co Sony, jest całkiem przyzwoita, przynajmniej w odniesieniu do mojej głowy. Docisk jest jednak mocniejszy a pady bez profilu, natomiast także zaopatrzone w otwory pozwalające na przepływ powietrza i w efekcie lepsze osiadanie. Można też zauważyć przy uważniejszym oglądzie, że wyścielenie pałąka stało się nieco obfitsze, natomiast mocowanie przewodów zostało po staremu, czyli na mikro jackach i z fiksującym półobrotem, pozwalającym na szybsze a równie skuteczne zapięcie co u Sony.

Ponadto, samo wykończenie zostało bezpośrednio przeniesione z modelu Sonorous IV.

Ponadto, samo wykończenie zostało bezpośrednio przeniesione z modelu Pandora Hope IV.

Wydźwięk stylistyczny tych Sony oraz tych nowych Sonorous okazuje się przy tym zbliżony, gdyż u obu dominuje czerń z niewielkimi akcentami srebrzeń, z tym że u Sony, jak przystało na model szczytowy, estetyka materiałowa jest wyższa. Niemniej nie ma się czego czepiać, bo przy nawet powierzchownym oglądzie widać, że tworzywo ABS to nie jakiś tandetny plastik, tylko o wiele szlachetniejszy surowiec, mimo iż także z przedziału tworzyw. Wszystko to razem bez kabla waży 410 gramów, a kabel dostajemy jeden, o długości półtora metra. Wtyki ma on po obu stronach złocone, jest cienki i elastyczny oraz dokładnie taki sam jak u wcześniejszych Pandor. Zmieniło się natomiast  dość radykalnie opakowanie. Nie jest to już zmyślnie otwierane sztywne pudło o kształcie sześciokąta wyłożonego w środku bardzo kudłatym włosiem, tylko zwyczajna, lakierowana na wysoki połysk tektura, ozdobiona dużym zdjęciem słuchawek na białym tle. W środku poza samymi słuchawkami znajdziemy tylko ten odpinany kabel, gwarancję oraz przejściówkę na duży jack.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Final Audio Sonorous II

  1. Maciej pisze:

    Daleko im do T1 V2 czy wcale nie? Bo ja miałem cięższe dni z płynnością finansową i nawet wystawiłem na targ T1, ale chyba uda im się ostać w domostwie 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      To już nawet architekci mają kłopoty z płynnością? W jakim my kraju żyjemy?

      Odnośnie słuchawek, to dużo-mało jest bardzo trudną sprawą. Powiedziałbym tak: obiektywnie te różnice nie są duże, ale przede wszystkim w odniesieniu do modelu Sonorous III, którego recenzja powinna pojawić się jutro. Subiektywnie natomiast być mogą ogromne. Sam na pewno bym wolał T1; a kiedy się już coś woli, to prawdę rzekłszy reszta nie ma znaczenia. Pewnie, forsa zawsze nas ogranicza, ale dla mnie jak już coś wolę, to znaczy że różnica jest duża.

      1. Maciej pisze:

        A no nawet w tej branży się to pojawia… Klient nasz pan. Szkoda tylko, że ja w sklepie nie mogę powiedzieć, że zapłacę jednak po 3 msc za jabłka 🙂

        T1 są absolutnie wygodne. W zasadzie jedyne wygodniejsze słuchawki które znam to Night Hawki. A za T1 są R70x, również bardzo wygodne i bardzo lekkie. Podczas dłuższych odsłuchów, rzecze niebagatelna.
        Posłucham tych Pandor przy okazji. Z wiekiem zaczynam nabierać przekonania, że słuchawek to par kilka trzeba mieć…

        1. Patryk pisze:

          Dokladnie tego zdania jestem! Jedne potrafia to,a drugie to , a trzecie jeszcze cos innego.
          Moja wymarzona trojka to:

          Audeze XC.?
          HD800-S.?
          FinalAudio VIII.?

          Patryk.

        2. Piotr Ryka pisze:

          Jak się ma T1, to Pandory II i III nie są potrzebne. Wygodniejsze od T1 są flagowe Sony, ale nie wygodniejsze dźwiękowo.

          1. Maciej pisze:

            Tylko widzisz Piotr, wysoka klasa audio ma w sobie coś zobowiązującego. Jak wyjście do opery. A kiedy siedzisz przy kompie, pracujesz i słuchasz różnorakiego materiału to czasem potrzeba zwykłego hi-fi. Dlatego myślę o takich dyżurnych HD600 np. Bo jak to mawiał mój nauczyciel angielskiego, Brytyjczyk, czasem w życiu potrzeba szampana a czasem kartofli.

          2. Piotr Ryka pisze:

            No to wybór jest naprawdę obfity. Sennheiser HD 600, Meze, Finale, Momentum, kilka Beyerdynamiców, Grado…

          3. Piotr Ryka pisze:

            Ale sam preferuję politykę jednych dobrych, byle były zamknięte, a nie, jak K1000, super otwarte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy