Recenzja: Final Audio Sonorous II

Final_Sonorous_II_III_HiFiPhilosophy_004   To będą dwie szybkie recenzje dwóch szybkich zawodników z jednej drużyny. Drużyny już znanej, czyli Final Audio. Drużyna jest tokijska, oficjalnie jako klub występująca od niedawna, dopiero od paru lat. Ale budową słuchawek zajmująca się od dawna, tyle że wcześniej wykonywała je dla innych drużyn i sprzedawane były pod innymi markami. Lecz potem Final Audio poszło na swoje, klub własny założyło i przestało żyć z samego wypożyczania zawodników, a wówczas zaczęło od razu od najwyższego C w najwyższej lidze, czyli od super drogich, dwuprzetwornikowych słuchawek Muramasa VIII. Potem nieco spuściło z tonu w sensie ceny, a za to podniosło poprzeczkę sprzedażową i wypuściło na rynek słuchawki także o dwóch przetwornikach, ale nie kosztujące siedmiu tysięcy dolarów, tylko dwa i pół tysiąca złotych.

Musimy jeszcze – by wszystko stało się jasne – zauważyć, że gros ofert w pakiecie sprzedażowym Finala stanowią słuchawki dokanałowe, w których od początku się specjalizował, których produkuje ponad dwadzieścia modeli, i które w Japonii cieszą się największą popularnością. Ale też w Europie, wraz z modą na smartfony, stają się coraz chętniej kupowane, a więc ich rynek pęcznieje i Final na tym zyskuje. Niemniej nie rezygnuje ze słuchawek normalnych – takich nad uszy a nie do nich – i tu może się poszczycić znakomitymi modelami Sonorous VIII i X, a także dużą popularnością modeli  skierowanych jako pierwsze na rynek masowy – Pandora Hope VI oraz IV, których następcami są nasz tytułowy Sonorous II oraz jego brat-prawie-bliźniak Sonorous III.

Jedne i drugie z tych następców dotarły w krótkim czasie i nawet miałem początkowo zamiar napisać ich wspólną recenzuję, ale doszedłem do wniosku, że zrobi się z tego jajecznica, bo się opisy zmieszają i nie będzie wiadomo co tyczy których. Tak więc pomimo podobieństwa recenzje powstaną osobne, o czym decyduję w ciemno i na własne ryzyko, bo nawet jeszcze nie sprawdziłem na ile się różnią brzmienia, gdyż ich badawczo nie porównywałem. Ale jak się nie różnią, to druga recenzja będzie wyjątkowo krótka, ze zdań paru ledwie złożona i kilku pretensji pod adresem wytwórców, że coś bez sensu dzielą. A potem mały urlopik, taki może dwudniowy. Lecz to by było zbyt piękne, więc pewnie słuchawki się różnią.

No nic, ryzyk-fizyk – różnią się albo nie, a my bierzmy się za te pierwsze.

Budowa

Był model VIII i X, czas pójść z drugiej strony. Oto II, Final Sonorous II.

Był model VIII i X, czas podejść z drugiej strony. Oto II, Final Sonorous II.

   Na początek uwaga odnośnie nazwy. Jak paw się mogę napuszyć, bo coś tam z tej dalekiej Polski do Japonii jednak dociera, a przynajmniej dotarła uwaga, że nazewnictwo należy uprościć, bo nazwy Final Audio Design Pandora Hope IV i VI są cokolwiek przydługie i klientów oraz z ciekawości dźwięk zwiedzających mogą zniechęcać, tak więc należy je ciachnąć. No więc w efekcie ciachnęli i nazywają się teraz te dwa niższe modele Final Sonorous II oraz Final Sonorous III; a tego się już łatwiej nauczyć, chociaż jeszcze prostsza byłaby nazwa Sonor. Jednak to nazwa zastrzeżona przez niemieckiego producenta perkusji, którego powstanie datuje się jeszcze na rok 1875, tak więc żadne słuchawki nie będą się tak nazywały, dopóki ten zasłużony wytwórca bębnów istnieje.

Opisy zaczynamy w tej sytuacji od modelu zwącego się Sonorous II, czyli następcy Pandora Hope IV; a że tej tańszej Pandory nie recenzowałem, to nie będę się do jej brzmienia jako poprzednika odnosił. Odniosę się natomiast do tego, że u obu następców zanikła budowa dwuprzetwornikowa, bowiem wysokotonowy przetwornik z kotwicą zrównoważoną odszedł w przeszłość i nowe Sonorousy, podobnie jak datowane na rok zeszły oba modele szczytowe VIII i X, mają już, jak większość słuchawek, przetworniki pojedyncze. Tak więc można w tym miejscu poczynić uwagę, że jedni producenci z podwójnych przetworników wychodzą, jak zrobiło to Final Audio, a inni przeciwnie – w nie wchodzą – jak także japoński Technics, który swoje flagowe o dwóch przetwornikach na ostatnim AVS zaprezentował. Można też jeszcze dorzucić, że te dwuprzetwornikowe Pandora Hope VI bardzo były udane i trochę szkoda ich piorunujących ekstensją sopranów, sprawianych tą maleńką kotwicą ponad membraną przetwornika szerokopasmowego, ale Final robotę postanowił sobie uprościć i w te małe kotwiczki już się nie bawi.

A skoro już przy przetwornikach jesteśmy, to zacznijmy rzecz od nich. Co się zmieniło po wyrugowaniu kotwic? Właściwie to tylko, że zastąpił je sam ustrój akustyczny Balancing Air Movement (BAM), mający za zadanie wyrównywać ciśnienie po obu stronach membrany, co skutkować ma poprawą przestrzenności i mocy basu, a co zostało opracowane przy konstruowaniu modelu flagowego Sonorous X. Reszta to powtórka z rozrywki, ale nie byle jakiej, bo przecież te Pandory świetnie grały i świetnie się sprzedawały.

Nowy model startowy w ofercie Final Audio współdzieli tą samą bryłę co pozostali przedstawiciel serii Sonorous.

Nowy model startowy w ofercie Final Audio współdzieli tą samą bryłę co pozostali przedstawiciel serii Sonorous.

A nie dziw, że tak było, bo membrany miały o pełnowymiarowej średnicy 50 mm i jeszcze napylone przeciwzakłóceniowo tytanem, która to czynność przynależy słuchawkom najwyższej klasy, na przykład ze szczytu oferty Ultrasona. Dodatkowo ten tytanem napylany przetwornik jest tutaj osadzany w oprawie dysku kompozytowego z poliwęglanu utwardzanego szkłem, co wraz z tym napyleniem i BAM-em daje naprawdę niemałą finezję konstrukcyjną, jak na słuchawki za tysiąc dwieście złotych bardzo zaawansowaną.

Tak sporządzony przetwornik ląduje w wysoko wysklepionej komorze akustycznej z polimeru ABS, czyli kopolimeru akrylonitrylo-butadieno-styrenowego, znanego z wysokiej sztywności, izolacyjności, tłumienia drgań i dobrej kooperacji z metalem, a więc ogólnej przydatności jako surowiec obudów.

Ogólny wzorzec kształtu nie różni się przy tym ni trochę od obu wcześniejszych Pandor i wszystkich Sonorousów, a jedynie stopień komplikacji przetworników i surowce są różne. Tu mamy do czynienia z modelem wyposażonym najskromniej, ale jak napisałem, mającym i tak wysoce wyrafinowany przetwornik, a konstrukcję korpusu identyczną jak model wyższy i analogiczną jak pozostałe. Tal więc całe komory są z ABS-u, a szyny prowadnic z nierdzewnej stali, przechodzące przez swobodnie kiwający się we wszystkich kierunkach sworzeń kulowy, osadzony we wgłębieniu muszli. Pozwala to bardzo dokładnie dopasować pady do kształtu głowy, tak żeby nie została najmniejsza luka, co jest podobno bardzo znaczące, bowiem jak zwraca uwagę na swej stronie internetowej Final Audio, takie prześwity skutkują degradacją brzmienia. By ich jeszcze bardziej nie było, same pady obszyto miękką sztuczną skórką i wypełniono nowszym, lepiej się układającym i bardziej sprężystym materiałem, tak by było i wygodnie, i szczelnie. W efekcie szczelnie jest rzeczywiście, a wygoda, chociaż nie taka jak w opisywanych dopiero co Sony, jest całkiem przyzwoita, przynajmniej w odniesieniu do mojej głowy. Docisk jest jednak mocniejszy a pady bez profilu, natomiast także zaopatrzone w otwory pozwalające na przepływ powietrza i w efekcie lepsze osiadanie. Można też zauważyć przy uważniejszym oglądzie, że wyścielenie pałąka stało się nieco obfitsze, natomiast mocowanie przewodów zostało po staremu, czyli na mikro jackach i z fiksującym półobrotem, pozwalającym na szybsze a równie skuteczne zapięcie co u Sony.

Ponadto, samo wykończenie zostało bezpośrednio przeniesione z modelu Sonorous IV.

Ponadto, samo wykończenie zostało bezpośrednio przeniesione z modelu Pandora Hope IV.

Wydźwięk stylistyczny tych Sony oraz tych nowych Sonorous okazuje się przy tym zbliżony, gdyż u obu dominuje czerń z niewielkimi akcentami srebrzeń, z tym że u Sony, jak przystało na model szczytowy, estetyka materiałowa jest wyższa. Niemniej nie ma się czego czepiać, bo przy nawet powierzchownym oglądzie widać, że tworzywo ABS to nie jakiś tandetny plastik, tylko o wiele szlachetniejszy surowiec, mimo iż także z przedziału tworzyw. Wszystko to razem bez kabla waży 410 gramów, a kabel dostajemy jeden, o długości półtora metra. Wtyki ma on po obu stronach złocone, jest cienki i elastyczny oraz dokładnie taki sam jak u wcześniejszych Pandor. Zmieniło się natomiast  dość radykalnie opakowanie. Nie jest to już zmyślnie otwierane sztywne pudło o kształcie sześciokąta wyłożonego w środku bardzo kudłatym włosiem, tylko zwyczajna, lakierowana na wysoki połysk tektura, ozdobiona dużym zdjęciem słuchawek na białym tle. W środku poza samymi słuchawkami znajdziemy tylko ten odpinany kabel, gwarancję oraz przejściówkę na duży jack.

Odsłuch

I wytłumaczmy od razu - modele II i II powierzchownie różnią się jedynie nadrukowanym symbolem...

I wytłumaczmy od razu – modele II i III powierzchownie różnią się jedynie nadrukowanym symbolem…

   Wyznam szczerze – po ostatniej przygodzie z Sony, które okazały się tak dobre, że aż pod pewnymi względami niedobre, byłem dość mocno sceptyczny. Bo niby pamiętne z uwagi na niepospolitość i wybitność Pandora Hope VI powinny dawać rękojmię wysokiej klasy brzmienia, ale przyglądając się stronie internetowej Final Audio od razu widzimy, że je zastępuje model Sonorous VI, a my tu piszemy o Sonorous II. No a pomiędzy II a VI jest strasznie duża luka, taka na aż trzy modele, tak więc strach włosy jeży.

Nie jeżmy się jednak zbytnio, a są dwa ku temu powody. Pierwszy taki, że Final Audio stosuje politykę dziur i wcale nie oferuje dziesięciu modeli, jak wynikałoby z numerologii szczytowego modelu X, tylko robi sobie duże przeskoki, a teraz skoczyło do tyłu na II. Moim zdaniem niekoniecznie to zabieg udany, lecz trudno i się stało. Lecz tu dołącza jako wsparcie rzecz druga, mianowicie zniknięcie z rynku modelu VI (choć jeszcze wisi na stronie), który nie będzie oferowany, a dwa bardzo podobne i jednocześnie oba tańsze od niego modele II i III będą jego i tego najniższego dotychczas IV następcami.

To wszystko powinno mnie uspokoić, ale jakoś nie uspokoiło. Niemniej naginam fakty, bowiem niepokój trwał tak naprawdę króciutko, przez kilka minut zaledwie. Tylko bowiem do pierwszego założenia i puszczenia jakiejś muzyki via komputer, a potem już o inne rzeczy zacząłem się martwić, całkiem przeciwne. Do tego dojdziemy jednak stopniowo, a teraz rzućmy się w wir odsłuchów.Z uwagi na bardzo niską impedancję i budowę zamkniętą słuchawki pasują do sprzętu przenośnego, a więc zaczniemy od niego. W przypadku HiFiPhilosophy oznacza to, jak na razie, użycie odtwarzacza Cowon Plenue.

 

Z Cowonem Plenue

...oraz konstrukcja padów, które w wersji III posiadają niewielki otwór na samym spodzie.

…oraz konstrukcja padów, które w wersji III posiadają niewielki inne wypełnienie

Ilekroć udaje mi się podpiąć do tego Cowona jakieś dobre słuchawki, tylekroć zostaję zaskoczony. Bo niby wiem, że gra świetnie, ale pamiętam zarazem, że taki Astell & Kern AK380, zwłaszcza doposażony w dedykowany mu wzmacniacz, potrafi dużo więcej. A jednak tak ten Cowon został skonstruowany, że dźwięk jego świetnie smakuje i kiedy się go słucha, niczego nam nie brak. Trzeba by się dopiero zmuszać jakimiś wspomnieniami i umyślnym nadstawianiem badawczym uszu w poszukiwaniu braków – że gdzieś tam kiedyś słuchało się tego czy innego utworu w lepszym wydaniu odtwórczym. Natomiast tak po prostu, kiedy dla satysfakcji i z prostej potrzeby słuchać, to radość sama się wzbudza, że tak to dobrze gra. I tak właśnie zagrało, i błogo sobie słuchałem, ale musimy rzecz ująć szerzej niż samym słowem błogość, bo ono wprawdzie jest miłe i dużo tłumaczące, ale bynajmniej nie wszystko.

Włóżmy więc rzecz w chronologię. Najpierw posłuchałem tych Sonorous II, a potem dla porównania AudioQuest NightHawk. A potem raz jeszcze Sonorous, a później na zmianę jednych i drugich przy poszczególnych utworach. A potem już wiedziałem, to co teraz przedłożę: Otóż słuchawki te grają wysoce odmiennie, a odmienności te godne są analizy.

AudioQuest NightHawk

Dwa razy droższe amerykańskie słuchawki otwarte styl mają wiele razy już tu, na tej stronie, opisywany, ale w konfrontacji z japońskimi zamkniętymi styl ten się bardzo dobitnie uwidoczniał, tak więc tytułem przypomnienia i nasycenia porównawczego kontrastu.

One przede wszystkim oferują wybitną spójność. Poszczególne podzakresy pasma, a więc te stale deliberowane przez audiofili bas, środek oraz soprany, spojone są w nich mistrzowsko i żadnych luk, granic itp. się tam nie znajdzie. To można także określać jako swoisty biologizm, czy funkcjonalną organiczność, bowiem dźwięk, niczym żywy organizm, stanowi tu organiczną całość o idealnym współgraniu, gdzie jedno drugiemu służy i jedno drugim się wspiera. Ale nawet to nie jest do końca adekwatnym obrazem, bo żywe organizmy miewają budowę bardzo poszczególne ich części nieraz akcentującą, że taki na przykład pająk albo homar nogi ma niemal jakby osobne, dodane do tułowia, a nie jak ślimak stopione w jeden korpus. No więc muzyka podawana przez te NightHawk jest trochę jak od ślimaka, albo jak jedno jajo, że się nie wskaże części, bo bryła jest jednolita. Naprawdę się to stopienie w całość podkreśla i chyba tylko dość mocne basowe tło pracuje z lekka na własny rachunek, nieco się wyodrębniając. Ale to wcale nie znaczy, że dźwięk tak skomasowany jest nudny albo ułomny, że nie ma czego podziwiać.

Skoro sytuacja jest już jasna, to należy odpowiedzieć odpowiedzieć na pytanie - na prawdę potrafią najtańsze Sonorous?

Skoro sytuacja jest jasna, należy odpowiedzieć na pytanie – co naprawdę potrafią najtańsze Sonorous?

Przeciwnie, jest wyjątkowo udany i słuchawek tych się pozbywać nie myślę. Bo grają spójnie, elegancko i nawet aż pięknie, a specyfika brzmień poszczególnych, mimo że włożonych w szczególnie mocno współpracujący kooperatyw, zaznacza się świetnym indywidualizmem, tak jakby siłą paradoksu. Bo nie ćwierkają z osobna soprany, ani bas gdzieś tam poniżej wszystkiego sam sobie tylko nie dudni, niemniej brak luk między zakresami, a więc szczelne wypełnianie wszystkiego, oznacza tutaj także brak luk w przekazywaniu form indywidualnych. Właśnie wszystko bardziej się różnicuje, gdy chodzi o smak poszczególnych głosów i brzmienia dźwięków, natomiast nie ma wyraźnego stawiania osobno źródeł, jak robią to na przykład AKG K701, ani takiego rozbicia pasma na składowe, jak można było obserwować niedawno u Sony MDR-Z7. Tu wszystko stanowi jedność, a zarazem każda rzecz ma walor wysoce indywidualny, tyle że do innych składowych brzmienia ściśle równocześnie przylega. Poza tym brzmienie jest dosyć ciemne, gęste i z lekka zazwyczaj ciepławe, ale przede wszystkim źródła i szczegóły współpracują a nie się wyodrębniają.

Odsłuch cd.

Okazuje się, że potrafią dużo. A nawet bardzo dużo jak na te pieniądze.

Okazuje się, że potrafią dużo. A nawet bardzo dużo jak na te pieniądze.

Final Audio Sonorous II

I tej spoistej kooperacji Sonorous II mówią – nie. Styl mają właśnie odmienny, tak jakby tamte NightHawk wprowadzić na jakąś minę i rozsadzić. A w efekcie soprany pięknie i na własny rachunek się srebrzą, średnica jest dużo bardziej pod nimi i nie tak zwarta, a bas też z lekka osobno i dużo przestrzenniejszy.

Przestrzenność, otwartość, swoboda, powietrze – to tutaj słowa klucze, zupełnie jakby to te słuchawki były otwarte a tamte zamknięte, a nie na odwrót. I to się świetnie sprzedaje, równie dobrze jak tamto. A w efekcie gdy tylko tych Sonorous posłuchałem, momentalnie wiedziałem, że nie mam się co bać o nie i bać się trzeba będzie o innych. Bo one przecież strasznie są tanie, a grają jak jakieś trzy razy droższe. Już choćby tylko z tej racji, że bardziej mi się spodobały od tych flagowych Sony, a wszak znacznie są tańsze. Sony wprawdzie jeszcze mocniej i dokładniej akcentowały szczegóły, a soprany ciągnęły jeszcze wyżej – ale raczej przesadnie i nieraz ku sybilacji – a u Sonorous II pięknie się one perlą, dzwonią i srebrzą bez żadnych pejoratywów. Są naprawdę dobrze zrobione i jak ktoś czerpie z sopranowego zakresu szczególną satysfakcję, to nawet gdy, tak jak ja, strasznie na sopranową jakość pozostaje wrażliwy i jak coś tylko jest nie tak, to kręcić zaczyna nosem, będzie w pełni usatysfakcjonowany. Tak więc to są soprany obfite a zarazem wybitne. Nie aż tak strzelające, jak u Pandora Hope VI, ale tylko nieznacznie mniej i w analogicznym stylu. A zatem bez przedobrzenia, jak u Sony Z7 czy Ultrasone E10, tylko tak pierwsza klasa.

Poniżej jest zwykle średnica, a na niej tu głosy świeże, powietrzem napełnione, młodzieńcze, dźwięczne, z wigorem. Młodsze i lżejsze niż u NightHawk, ale też mniej ciepłe i mniej melodyjne. Takie bardziej w powiewie i bardziej w dal się niosące, a nie stojące tuż przy nas i gęste oraz płynące. Lecz poprzez swą sopranowość, a z nią wyraźność i ostrość rysunku realistyczne, choć mniej artystyczne i mniej melodyjne. Bardzo więc w sumie dobre i przekonujące tym realizmem, choć w porównaniu z NightHawk nie na takim poziomie kultury, bo bardziej powierzchowne samym zarysowaniem powierzchni a pozbawieniem cokolwiek substancji, której tak znakomity obraz można znaleźć w modelu Sonorous VIII. Ale za to się płaci, w tym wypadku cenę aż dziesięciokrotną. Kto zatem chce mieć od Final Audio i to co oferują Sonorous II, i to co AudioQuest NightHawk, i jeszcze trochę coś więcej, będzie musiał się wykosztować. No ale… Ale trafiły te Sonorous VIII do mnie na czas jakiś powtórnie, by się przypomnieć i parę razy przy różnych okazjach pokazać; i to jest uczta słuchania, tyle że strasznie droga, z myślą o tych co się nie muszą na pieniądze oglądać zrobiona i pozłocona. Lecz niezależnie od wszystkich powyższych uwag zakres średni u Sonorous II był co najmniej nie gorszy niż u flagowych Sony, a przy tym nieporównanie łatwiejszy w użyciu, bo nie wymagający żadnych zabiegów z doborem sprzętu i equalizacizacją. A do tego jeszcze dwa razy tańszy, tyle że w mniej wygodną oprawę włożony.

I to niezależnie od tego, jakiego źródła używaliśmy w teście.

I to niezależnie od tego, jakiego źródła użyliśmy w teście.

No to bas jeszcze. O, ten był całkiem analogiczny jak u tych Sony, to znaczy zaznaczający się poprzez przestrzenność i akustykę, a nie zwalistą substancjalność. Ale taki bas właśnie jest nośny, a przede wszystkim jest; a nie brak przecież słuchawek, w których go prawie nie ma, albo przeciwnie – nic prawie nie ma poza nim. Bas oczywiście jest zabawowy i można się nim radośnie najadać, niemniej zabawa samym basem to specyficzna rozrywka, którą nie wszyscy lubią, a Japończycy nie bardzo, toteż japońska szkoła brzmienia na bas mocny nie stawia i więcej jest na pewno przykładów wysokiej klasy japońskich słuchawek z basem skromnym niźli obfitym, choć jednych i drugich nie brak. Sonorous są zaś pośrodku. Ani nie są tak z basu wyprane, jak Audio-Technica W5000, ani tak weń obfite, jak L3000, by przykłady na oba bieguny od jednej marki przywołać.

 

Przy komputerze

Z PC-tem dającym sygnał, przetwornikiem od Phasemation i wzmacniaczem od Transrotora powtórzyło się granie z Cowona, tyle że nieco wyższej jakości, ale nie znowuż jakoś bardzo. Na pewno nie było szoku przejścia, a jak już, to raczej ujmująco proporcjonalny; to znaczy dużo droższy system dał nie jakąś szczególną poprawę. Postęp był jednak w gęstości, dynamice i indywidualizacji brzmienia, toteż nie ma się czego czepiać, a tylko Cowona ewentualnie chwalić, że nie jakoś zdecydowanie ulegał, a mocny stawiał opór.

Tym razem chciałbym jednak o innym porównaniu napisać, bo o NightHawk musiałbym wywód powtórzyć, co nie ma większego sensu. Natomiast wziąłem do porównania jeszcze AKG K712 PRO, i w efekcie dwa słowa o nich.

Zacznę od małego zagajenia. Znajomy przyniósł niedawno – ciekawy porównania – własne AKG K701Q, czyli takie lepsze K701. Obaj nie mieliśmy w mig wątpliwości, że profesjonalne K712 grają ciekawiej, a przy tym u jednych i drugich wdrożyliśmy poprawiający brzmienie kabel Oyaide HPC, by wyrównać im szanse. Profesjonalna wersja oferuje wprawdzie mniejszą cokolwiek scenę, ale za to wyraźniejszy zdecydowanie kontur, a w efekcie większą prawdziwość. Przy czym jedne i drugie operują dźwiękiem sferycznym, tak więc ten wyraźniejszy kontur u K712 nie jest jakąś pustą od wewnątrz obwiednią, tylko jak najbardziej właściwszym modelunkiem czegoś mającego cielesność. Akurat tamto porównanie odbyło się na dokładnie tym samym systemie komputerowym, tak więc teraz w zawody z tymi K712 stanęły Sonorous II.

I w efekcie powyższego, nowe Sonorous nic sobie nie robiły z renomy droższych i sławniejszych rywali.

I w efekcie powyższego, nowe Sonorous nic sobie nie robią z renomy droższych i sławniejszych rywali.

I powiem bez ogródek – w moim przynajmniej przekonaniu to starcie w najlepszym razie dla K712 zakończyło się remisem. A przy tym sytuacja ze starcia z NightHawk do pewnego stopnia się powtórzyła, bo AKG grały pełniej i nieco płynniej – tak bardziej impresjonistycznie – w konwencji bardziej malarskiej i z dalszym pierwszym planem oraz jaśniejszym nieznacznie światłem o wyczuwalnym srebrzeniu. Natomiast Sonorous bliżej, wyraźniej, konkretniej i bez artystycznych upiększeń. A przecież to AKG miały tu ekstra kabel za dodatkowe siedemset, przy jednakowych kosztach zakupowych obu słuchawek. Niewątpliwie grały bardziej miękkim, kocim krokiem idącym i kocio puszystym dźwiękiem, a także dużo bardziej w perspektywie, podczas gdy Sonorous były bardziej na twardo i mniej na krawędziach obrysu rozwichrzone, stawiając dźwięki bliżej i bliżej uderzając w bardziej naprężone membrany i struny. To było granie szybsze, bardziej atakujące i bardziej jednoznaczne w wyrazie – bardziej też skupione na nurcie głównym, a mniej na pokazywaniu różnych niuansów i dodatkowych smaków. Takie bardziej niczym rockowy koncert, a mniej jak chór albo balet. A niezależnie od wszystkiego, jeden i drugi styl bardzo mi odpowiadał i oba z punktu mnie kupowały, bez żadnych pana recenzenta grymasów. Bardziej przy tym styl AKG pasował do muzyki rozrywkowo-wokalnej, a Sonorous do rocka. Tak więc niewątpliwie byłby to remis, tyle że trzeba zauważyć, iż AKG do sprzętu przenośnego nie za bardzo pasują, tak więc mniej są uniwersalne. No i miały przewagę kabla.

 

Przy odtwarzaczu

Na koniec tradycyjnie odtwarzacz. W napranym audiofilskimi zylionami systemie, gdzie sam interkonekt kosztował fortunę, wszystkie trzy pary słuchawek pokazały się ze świetnej strony. Wszakże względem toru przy komputerze nastąpiło jedno istotne przewartościowanie. Otóż tam AKG miały więcej od Sonorous artyzmu i głosowej specyfiki, a tutaj było odwrotnie. To znacznie mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się czymś oczywistym, że style zostaną zachowane, a jedynie poziom całościowy się wzniesie. Tymczasem taka niespodzianka i właśnie Sonorous teraz pokazywały wokale jako nie tylko bardziej w takim potocznym sensie prawdziwe, ale także jako artystycznie i uwodzicielsko bogatsze; takie bardziej przywołujące pięknem głosów sprawianą obecność.

I w sumie pozostaje się tylko cieszyć, a Sonorous II wraz ze swoimi kapitalnymi sopranami rozważyć. Gorąco polecamy!

I w sumie pozostaje się tylko cieszyć, a Sonorous II z jego kapitalnymi sopranami, jako opcję rozważyć. Jest co polecać.

Pod tym względem tylko nieznacznie ustąpiły NightHawk, zachowując przy tym ukazywaną poprzednio świeżość, podczas gdy głosy amerykańskich flagowców bardziej były gęste, nieco niższe tonacyjnie i takie bardziej zadumane a mniej radosne. Co ciekawe, całościowo nieco cieplejsze, ale ciemniejsze i dłużej wybrzmiewające, przy większym też udziale średniego i niskiego zakresu, a mniejszym sopranowego, co skutkowało ich większą powagą i lekką nutą nostalgii.

Owo niższym pasmem idące brzmienie NightHawk pokazywało się na każdym branym przykładzie, ale z satysfakcją stwierdziłem, że Sonorous nie mają tak jak Sony tendencji do przesadnego nasycania wszystkiego sopranami i chociaż były one u nich bardziej obecne i pod swoje dyktando brzmienie modyfikujące, to nie w stopniu przesadnym, gdzie szukać trzeba pomocy od equalizacji czy specjalnym doborem aparatury. To były soprany normalne, tyle że bardziej obfite i bardziej zaakcentowane. Tak więc kto sopranów nie lubi, powinien szukać innych słuchawek, a kto z nimi sympatyzuje albo za nimi przepada, ten będzie u tych Sonorous jak w domu. A niezależnie od nich wokale są w tych słuchawkach autentyczne, o wyrazistym rysunku, a bas przestrzenny i zaznaczony, nawet mający swoje atuty. Bo w muzyce elektronicznej, gdzie pojawia się nieraz bas grający potężną ścianą, właśnie z Sonorous mi się bardziej niż z NightHawk podobał, bo się bardziej rozchodził na przestrzeń i był w efekcie bardziej rozdzielczy, a u amerykańskich flagowców aż za bardzo skomasowany.

Podsumowanie

Final_Sonorous_II_III_HiFiPhilosophy_021   Mnożą się te świetne słuchawki za umiarkowane pieniądze, niczym jakieś króliki. Dopiero co recenzowałem Meze, sypie takimi Beyerdynamic, Audio-Technica też była niczego sobie, Sennheiser ma swoje nowe Momentum i zasłużone HD 600, a Grado od zawsze takie oferowało. Aż żal się robi muszących wśród tego gąszczu wybierać i jest to swoisty nadmiar, od którego można zwariować. Toteż próbując pośród niego usiłować udzielać porad, czuję się jak ktoś kij wsadzający w mrowisko i tylko czekam na pokąsanie. Bo naprawdę można się naciąć, a to jeszcze tym łatwiej, że gust bywa zmienny i komuś coś się może początkowo spodobać, a potem już co innego, a jeszcze potem dojdzie do wniosku, że to pierwsze było jednak właściwsze – i gonić tak w koło można, jak pies za własnym ogonem. Tak więc mogę tylko powiedzieć, że jak ktoś woli więcej basu, to Meze będą właściwsze, a jak więcej sopranów, to lepsze będą Sonorous II. I że do sprzętu przenośnego jedne i drugie pasują, ale wiele jest jeszcze innych, podobnie pasujących, tak więc bezradność ogarnia i nie wiadomo co radzić. Skwituję zatem w ten sposób, że jedne i drugie z tych ostatnio chwalonych wydały mi się nadspodziewanie dobre i nie wiem co więcej powiedzieć. Jedne i drugie są super i całkiem nad spodziewanie, tak samo jak Beyerdynamic DT 880, 990 i 990 PRO. A także Grado od SR60 licząc, Sennheisery HD 600 oraz Momentum – i parę jeszcze innych, co już nie będę wyliczał, bo nawet wszystkich nie znam. Wyborcza to jest wścieklizna, niby jak w polityce.

 

W punktach:

Zalety

  • Szerokie rozwarcie pasma.
  • Popisowe a nie męczące soprany.
  • Realizm ludzkich postaci.
  • Przestrzenny, zaznaczający się bas.
  • Młodzieńczość.
  • Świeżość.
  • Wigor.
  • Dużo powietrza w dźwięku.
  • Podkreślająca się a nieprzesadna szczegółowość.
  • Duża przestrzeń.
  • Sprzyjająca realizmowi bliskość pierwszego planu.
  • Nie grają w głowie.
  • Dobre wyważenie proporcji pasma.
  • Wybitna przydatność dla urządzeń przenośnych.
  • Bardzo dużo zyskują z wybitnym torem.
  • W miarę wygodne.
  • Niepodatne na uszkodzenia.
  • Elastyczny i odpinany kabel o blokowanych wtykach.
  • Tytanowe membrany o średnicy 50 mm.
  • Patent BAM.
  • Niska cena.
  • Uznany, bardzo chwalony producent.
  • Made in Japan.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • W tej cenie można znaleźć lżejsze i wygodniejsze.
  • Nie dla miłośników super potężnego, dominującego basu.
  • Bardzo silna konkurencja.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

fonnex

 

 

Dane techniczne:

  • Słuchawki dynamiczne o budowie zamkniętej.
  • Przetworniki o membranach φ50 mm napylanych tytanem, z ustrojem akustycznym BAM.
  • Czułość: 105 dB.
  • Impedancja: 16 Ω.
  • Waga: 410 g.
  • Pady o specjalnym, szczelnie przylegającym do głowy wypełnieniu.
  • Kabel odpinany, dwustronny, długości 1,5 m.
  • Cena: 1349 PLN.

 

System:

  • Źródła dźwięku: PC, Cowon Plenue, Accuphase DP-700.
  • Przetwornik: Phasemation HD-7A192.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Transrotor
  • Słuchawki: AKG K712 PRO (kabel Oyaied HPC), AudioQuest NightHawk, Final Audio Sonorous II.
  • Interkonekty: Siltech Triple Crown, Sulek Audio.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Audio.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Final Audio Sonorous II

  1. Maciej pisze:

    Daleko im do T1 V2 czy wcale nie? Bo ja miałem cięższe dni z płynnością finansową i nawet wystawiłem na targ T1, ale chyba uda im się ostać w domostwie 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      To już nawet architekci mają kłopoty z płynnością? W jakim my kraju żyjemy?

      Odnośnie słuchawek, to dużo-mało jest bardzo trudną sprawą. Powiedziałbym tak: obiektywnie te różnice nie są duże, ale przede wszystkim w odniesieniu do modelu Sonorous III, którego recenzja powinna pojawić się jutro. Subiektywnie natomiast być mogą ogromne. Sam na pewno bym wolał T1; a kiedy się już coś woli, to prawdę rzekłszy reszta nie ma znaczenia. Pewnie, forsa zawsze nas ogranicza, ale dla mnie jak już coś wolę, to znaczy że różnica jest duża.

      1. Maciej pisze:

        A no nawet w tej branży się to pojawia… Klient nasz pan. Szkoda tylko, że ja w sklepie nie mogę powiedzieć, że zapłacę jednak po 3 msc za jabłka 🙂

        T1 są absolutnie wygodne. W zasadzie jedyne wygodniejsze słuchawki które znam to Night Hawki. A za T1 są R70x, również bardzo wygodne i bardzo lekkie. Podczas dłuższych odsłuchów, rzecze niebagatelna.
        Posłucham tych Pandor przy okazji. Z wiekiem zaczynam nabierać przekonania, że słuchawek to par kilka trzeba mieć…

        1. Patryk pisze:

          Dokladnie tego zdania jestem! Jedne potrafia to,a drugie to , a trzecie jeszcze cos innego.
          Moja wymarzona trojka to:

          Audeze XC.?
          HD800-S.?
          FinalAudio VIII.?

          Patryk.

        2. Piotr Ryka pisze:

          Jak się ma T1, to Pandory II i III nie są potrzebne. Wygodniejsze od T1 są flagowe Sony, ale nie wygodniejsze dźwiękowo.

          1. Maciej pisze:

            Tylko widzisz Piotr, wysoka klasa audio ma w sobie coś zobowiązującego. Jak wyjście do opery. A kiedy siedzisz przy kompie, pracujesz i słuchasz różnorakiego materiału to czasem potrzeba zwykłego hi-fi. Dlatego myślę o takich dyżurnych HD600 np. Bo jak to mawiał mój nauczyciel angielskiego, Brytyjczyk, czasem w życiu potrzeba szampana a czasem kartofli.

          2. Piotr Ryka pisze:

            No to wybór jest naprawdę obfity. Sennheiser HD 600, Meze, Finale, Momentum, kilka Beyerdynamiców, Grado…

          3. Piotr Ryka pisze:

            Ale sam preferuję politykę jednych dobrych, byle były zamknięte, a nie, jak K1000, super otwarte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy