Recenzja: Final Audio Sonorous II

Odsłuch cd.

Okazuje się, że potrafią dużo. A nawet bardzo dużo jak na te pieniądze.

Okazuje się, że potrafią dużo. A nawet bardzo dużo jak na te pieniądze.

Final Audio Sonorous II

I tej spoistej kooperacji Sonorous II mówią – nie. Styl mają właśnie odmienny, tak jakby tamte NightHawk wprowadzić na jakąś minę i rozsadzić. A w efekcie soprany pięknie i na własny rachunek się srebrzą, średnica jest dużo bardziej pod nimi i nie tak zwarta, a bas też z lekka osobno i dużo przestrzenniejszy.

Przestrzenność, otwartość, swoboda, powietrze – to tutaj słowa klucze, zupełnie jakby to te słuchawki były otwarte a tamte zamknięte, a nie na odwrót. I to się świetnie sprzedaje, równie dobrze jak tamto. A w efekcie gdy tylko tych Sonorous posłuchałem, momentalnie wiedziałem, że nie mam się co bać o nie i bać się trzeba będzie o innych. Bo one przecież strasznie są tanie, a grają jak jakieś trzy razy droższe. Już choćby tylko z tej racji, że bardziej mi się spodobały od tych flagowych Sony, a wszak znacznie są tańsze. Sony wprawdzie jeszcze mocniej i dokładniej akcentowały szczegóły, a soprany ciągnęły jeszcze wyżej – ale raczej przesadnie i nieraz ku sybilacji – a u Sonorous II pięknie się one perlą, dzwonią i srebrzą bez żadnych pejoratywów. Są naprawdę dobrze zrobione i jak ktoś czerpie z sopranowego zakresu szczególną satysfakcję, to nawet gdy, tak jak ja, strasznie na sopranową jakość pozostaje wrażliwy i jak coś tylko jest nie tak, to kręcić zaczyna nosem, będzie w pełni usatysfakcjonowany. Tak więc to są soprany obfite a zarazem wybitne. Nie aż tak strzelające, jak u Pandora Hope VI, ale tylko nieznacznie mniej i w analogicznym stylu. A zatem bez przedobrzenia, jak u Sony Z7 czy Ultrasone E10, tylko tak pierwsza klasa.

Poniżej jest zwykle średnica, a na niej tu głosy świeże, powietrzem napełnione, młodzieńcze, dźwięczne, z wigorem. Młodsze i lżejsze niż u NightHawk, ale też mniej ciepłe i mniej melodyjne. Takie bardziej w powiewie i bardziej w dal się niosące, a nie stojące tuż przy nas i gęste oraz płynące. Lecz poprzez swą sopranowość, a z nią wyraźność i ostrość rysunku realistyczne, choć mniej artystyczne i mniej melodyjne. Bardzo więc w sumie dobre i przekonujące tym realizmem, choć w porównaniu z NightHawk nie na takim poziomie kultury, bo bardziej powierzchowne samym zarysowaniem powierzchni a pozbawieniem cokolwiek substancji, której tak znakomity obraz można znaleźć w modelu Sonorous VIII. Ale za to się płaci, w tym wypadku cenę aż dziesięciokrotną. Kto zatem chce mieć od Final Audio i to co oferują Sonorous II, i to co AudioQuest NightHawk, i jeszcze trochę coś więcej, będzie musiał się wykosztować. No ale… Ale trafiły te Sonorous VIII do mnie na czas jakiś powtórnie, by się przypomnieć i parę razy przy różnych okazjach pokazać; i to jest uczta słuchania, tyle że strasznie droga, z myślą o tych co się nie muszą na pieniądze oglądać zrobiona i pozłocona. Lecz niezależnie od wszystkich powyższych uwag zakres średni u Sonorous II był co najmniej nie gorszy niż u flagowych Sony, a przy tym nieporównanie łatwiejszy w użyciu, bo nie wymagający żadnych zabiegów z doborem sprzętu i equalizacizacją. A do tego jeszcze dwa razy tańszy, tyle że w mniej wygodną oprawę włożony.

I to niezależnie od tego, jakiego źródła używaliśmy w teście.

I to niezależnie od tego, jakiego źródła użyliśmy w teście.

No to bas jeszcze. O, ten był całkiem analogiczny jak u tych Sony, to znaczy zaznaczający się poprzez przestrzenność i akustykę, a nie zwalistą substancjalność. Ale taki bas właśnie jest nośny, a przede wszystkim jest; a nie brak przecież słuchawek, w których go prawie nie ma, albo przeciwnie – nic prawie nie ma poza nim. Bas oczywiście jest zabawowy i można się nim radośnie najadać, niemniej zabawa samym basem to specyficzna rozrywka, którą nie wszyscy lubią, a Japończycy nie bardzo, toteż japońska szkoła brzmienia na bas mocny nie stawia i więcej jest na pewno przykładów wysokiej klasy japońskich słuchawek z basem skromnym niźli obfitym, choć jednych i drugich nie brak. Sonorous są zaś pośrodku. Ani nie są tak z basu wyprane, jak Audio-Technica W5000, ani tak weń obfite, jak L3000, by przykłady na oba bieguny od jednej marki przywołać.

 

Przy komputerze

Z PC-tem dającym sygnał, przetwornikiem od Phasemation i wzmacniaczem od Transrotora powtórzyło się granie z Cowona, tyle że nieco wyższej jakości, ale nie znowuż jakoś bardzo. Na pewno nie było szoku przejścia, a jak już, to raczej ujmująco proporcjonalny; to znaczy dużo droższy system dał nie jakąś szczególną poprawę. Postęp był jednak w gęstości, dynamice i indywidualizacji brzmienia, toteż nie ma się czego czepiać, a tylko Cowona ewentualnie chwalić, że nie jakoś zdecydowanie ulegał, a mocny stawiał opór.

Tym razem chciałbym jednak o innym porównaniu napisać, bo o NightHawk musiałbym wywód powtórzyć, co nie ma większego sensu. Natomiast wziąłem do porównania jeszcze AKG K712 PRO, i w efekcie dwa słowa o nich.

Zacznę od małego zagajenia. Znajomy przyniósł niedawno – ciekawy porównania – własne AKG K701Q, czyli takie lepsze K701. Obaj nie mieliśmy w mig wątpliwości, że profesjonalne K712 grają ciekawiej, a przy tym u jednych i drugich wdrożyliśmy poprawiający brzmienie kabel Oyaide HPC, by wyrównać im szanse. Profesjonalna wersja oferuje wprawdzie mniejszą cokolwiek scenę, ale za to wyraźniejszy zdecydowanie kontur, a w efekcie większą prawdziwość. Przy czym jedne i drugie operują dźwiękiem sferycznym, tak więc ten wyraźniejszy kontur u K712 nie jest jakąś pustą od wewnątrz obwiednią, tylko jak najbardziej właściwszym modelunkiem czegoś mającego cielesność. Akurat tamto porównanie odbyło się na dokładnie tym samym systemie komputerowym, tak więc teraz w zawody z tymi K712 stanęły Sonorous II.

I w efekcie powyższego, nowe Sonorous nic sobie nie robiły z renomy droższych i sławniejszych rywali.

I w efekcie powyższego, nowe Sonorous nic sobie nie robią z renomy droższych i sławniejszych rywali.

I powiem bez ogródek – w moim przynajmniej przekonaniu to starcie w najlepszym razie dla K712 zakończyło się remisem. A przy tym sytuacja ze starcia z NightHawk do pewnego stopnia się powtórzyła, bo AKG grały pełniej i nieco płynniej – tak bardziej impresjonistycznie – w konwencji bardziej malarskiej i z dalszym pierwszym planem oraz jaśniejszym nieznacznie światłem o wyczuwalnym srebrzeniu. Natomiast Sonorous bliżej, wyraźniej, konkretniej i bez artystycznych upiększeń. A przecież to AKG miały tu ekstra kabel za dodatkowe siedemset, przy jednakowych kosztach zakupowych obu słuchawek. Niewątpliwie grały bardziej miękkim, kocim krokiem idącym i kocio puszystym dźwiękiem, a także dużo bardziej w perspektywie, podczas gdy Sonorous były bardziej na twardo i mniej na krawędziach obrysu rozwichrzone, stawiając dźwięki bliżej i bliżej uderzając w bardziej naprężone membrany i struny. To było granie szybsze, bardziej atakujące i bardziej jednoznaczne w wyrazie – bardziej też skupione na nurcie głównym, a mniej na pokazywaniu różnych niuansów i dodatkowych smaków. Takie bardziej niczym rockowy koncert, a mniej jak chór albo balet. A niezależnie od wszystkiego, jeden i drugi styl bardzo mi odpowiadał i oba z punktu mnie kupowały, bez żadnych pana recenzenta grymasów. Bardziej przy tym styl AKG pasował do muzyki rozrywkowo-wokalnej, a Sonorous do rocka. Tak więc niewątpliwie byłby to remis, tyle że trzeba zauważyć, iż AKG do sprzętu przenośnego nie za bardzo pasują, tak więc mniej są uniwersalne. No i miały przewagę kabla.

 

Przy odtwarzaczu

Na koniec tradycyjnie odtwarzacz. W napranym audiofilskimi zylionami systemie, gdzie sam interkonekt kosztował fortunę, wszystkie trzy pary słuchawek pokazały się ze świetnej strony. Wszakże względem toru przy komputerze nastąpiło jedno istotne przewartościowanie. Otóż tam AKG miały więcej od Sonorous artyzmu i głosowej specyfiki, a tutaj było odwrotnie. To znacznie mnie zaskoczyło, bo wydawało mi się czymś oczywistym, że style zostaną zachowane, a jedynie poziom całościowy się wzniesie. Tymczasem taka niespodzianka i właśnie Sonorous teraz pokazywały wokale jako nie tylko bardziej w takim potocznym sensie prawdziwe, ale także jako artystycznie i uwodzicielsko bogatsze; takie bardziej przywołujące pięknem głosów sprawianą obecność.

I w sumie pozostaje się tylko cieszyć, a Sonorous II wraz ze swoimi kapitalnymi sopranami rozważyć. Gorąco polecamy!

I w sumie pozostaje się tylko cieszyć, a Sonorous II z jego kapitalnymi sopranami, jako opcję rozważyć. Jest co polecać.

Pod tym względem tylko nieznacznie ustąpiły NightHawk, zachowując przy tym ukazywaną poprzednio świeżość, podczas gdy głosy amerykańskich flagowców bardziej były gęste, nieco niższe tonacyjnie i takie bardziej zadumane a mniej radosne. Co ciekawe, całościowo nieco cieplejsze, ale ciemniejsze i dłużej wybrzmiewające, przy większym też udziale średniego i niskiego zakresu, a mniejszym sopranowego, co skutkowało ich większą powagą i lekką nutą nostalgii.

Owo niższym pasmem idące brzmienie NightHawk pokazywało się na każdym branym przykładzie, ale z satysfakcją stwierdziłem, że Sonorous nie mają tak jak Sony tendencji do przesadnego nasycania wszystkiego sopranami i chociaż były one u nich bardziej obecne i pod swoje dyktando brzmienie modyfikujące, to nie w stopniu przesadnym, gdzie szukać trzeba pomocy od equalizacji czy specjalnym doborem aparatury. To były soprany normalne, tyle że bardziej obfite i bardziej zaakcentowane. Tak więc kto sopranów nie lubi, powinien szukać innych słuchawek, a kto z nimi sympatyzuje albo za nimi przepada, ten będzie u tych Sonorous jak w domu. A niezależnie od nich wokale są w tych słuchawkach autentyczne, o wyrazistym rysunku, a bas przestrzenny i zaznaczony, nawet mający swoje atuty. Bo w muzyce elektronicznej, gdzie pojawia się nieraz bas grający potężną ścianą, właśnie z Sonorous mi się bardziej niż z NightHawk podobał, bo się bardziej rozchodził na przestrzeń i był w efekcie bardziej rozdzielczy, a u amerykańskich flagowców aż za bardzo skomasowany.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Final Audio Sonorous II

  1. Maciej pisze:

    Daleko im do T1 V2 czy wcale nie? Bo ja miałem cięższe dni z płynnością finansową i nawet wystawiłem na targ T1, ale chyba uda im się ostać w domostwie 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      To już nawet architekci mają kłopoty z płynnością? W jakim my kraju żyjemy?

      Odnośnie słuchawek, to dużo-mało jest bardzo trudną sprawą. Powiedziałbym tak: obiektywnie te różnice nie są duże, ale przede wszystkim w odniesieniu do modelu Sonorous III, którego recenzja powinna pojawić się jutro. Subiektywnie natomiast być mogą ogromne. Sam na pewno bym wolał T1; a kiedy się już coś woli, to prawdę rzekłszy reszta nie ma znaczenia. Pewnie, forsa zawsze nas ogranicza, ale dla mnie jak już coś wolę, to znaczy że różnica jest duża.

      1. Maciej pisze:

        A no nawet w tej branży się to pojawia… Klient nasz pan. Szkoda tylko, że ja w sklepie nie mogę powiedzieć, że zapłacę jednak po 3 msc za jabłka 🙂

        T1 są absolutnie wygodne. W zasadzie jedyne wygodniejsze słuchawki które znam to Night Hawki. A za T1 są R70x, również bardzo wygodne i bardzo lekkie. Podczas dłuższych odsłuchów, rzecze niebagatelna.
        Posłucham tych Pandor przy okazji. Z wiekiem zaczynam nabierać przekonania, że słuchawek to par kilka trzeba mieć…

        1. Patryk pisze:

          Dokladnie tego zdania jestem! Jedne potrafia to,a drugie to , a trzecie jeszcze cos innego.
          Moja wymarzona trojka to:

          Audeze XC.?
          HD800-S.?
          FinalAudio VIII.?

          Patryk.

        2. Piotr Ryka pisze:

          Jak się ma T1, to Pandory II i III nie są potrzebne. Wygodniejsze od T1 są flagowe Sony, ale nie wygodniejsze dźwiękowo.

          1. Maciej pisze:

            Tylko widzisz Piotr, wysoka klasa audio ma w sobie coś zobowiązującego. Jak wyjście do opery. A kiedy siedzisz przy kompie, pracujesz i słuchasz różnorakiego materiału to czasem potrzeba zwykłego hi-fi. Dlatego myślę o takich dyżurnych HD600 np. Bo jak to mawiał mój nauczyciel angielskiego, Brytyjczyk, czasem w życiu potrzeba szampana a czasem kartofli.

          2. Piotr Ryka pisze:

            No to wybór jest naprawdę obfity. Sennheiser HD 600, Meze, Finale, Momentum, kilka Beyerdynamiców, Grado…

          3. Piotr Ryka pisze:

            Ale sam preferuję politykę jednych dobrych, byle były zamknięte, a nie, jak K1000, super otwarte.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy