Odsłuch: Przy komputerze ze słuchawkami o wysokiej impedancji
W tej roli wystąpiły tylko jedne, ale dla rynku najważniejsze. Mowa oczywiście o Sennheiser HD 800.
Przed chwilą się zagalopowałem, napisałem niemalże wszystko. Ponieważ przy wysokim omażu sytuacja się powtórzyła, odłóżmy na momencik samo brzmienie i zacznijmy od tego, że dwa rodzaje gniazd słuchawkowych w EAR są rzeczywiście dwoma rodzajami. To znaczy HD 800 zagrały zdecydowanie lepiej z tych do nich skierowanych; nie tylko wyraźnie głośniej, ale też głębiej, płynniej i dużo lepiej akustycznie. W ich przypadku akustyka dołączyła do melodyki, dźwięczności i żywości jako czwarty as atutowy. (W bridżu może być tylko jeden, lecz w tej rozgrywce były cztery.) Co nie oznacza, że próbowane poprzednio miały jakiś akustyczny mankament, ale poza HEDDphone ich akustyczny składnik aż tak się nie narzucał. U HD 800 natomiast także był główną dominantą, i było czymś frapującym móc uczestniczyć w tym spektaklu. Umiarkowany pogłos, a mimo tego wnętrza dosłownie pchały się przed oczy. Każda muzyka była „gdzieś” i każde „gdzieś” odwzorowane starannie. To było słychać w pierwszej sekundzie i oprócz tego tę muzykę, którą już opisałem. Trochę ściemnioną, klimatyczną, intrygującą, z brzmieniową głębią i emocją. A przy tym znowu nie męczącą, taką na długie wieczory. Detaliczność najwyższej próby i tak związana z melodyką, że słychać było jak grający sonatę Mozarta (K. 331) Glenn Gould autentycznie śpiewa, a nie tylko coś mruczy. I jeszcze jedno warte podkreślenia – energetyczna strona brzmienia Sennheiserów napędzanych przez EAR okazała się całkiem bliska tej nieporównywalnej do innych z Ultrasone T7. Nie było aż takich ciśnień i aż takiego grzmotu, ale tylko nieznacznie słabsze. I do tego stopnia nieznaczne, że dopiero po po dłuższym czasie zacząłem sobie zdawać sprawę, że słuchane przed chwilą Ultrasone wcale nie były dużo potężniejsze; jedno brzmienie przeszło tu w drugie bez wyraźnego jakościowego schodka.
A jak pisałem nie tak dawno, podwyższona dawka energii jest jedynym remedium na nudę. Kiedy ze słuchawkami mniej energetycznymi czujemy przesyt muzyką, te dające energię wyższego poziomu okazują się wciąż ciekawe. Z EAR wszystkie grają energetycznie, chociaż dla AKG K1000 i Susvar (słuchawek jak głośniki) będzie tej energii za mało w sensie całkowitego spełnienia. Natomiast dla często trudnych dla wzmacniaczy Sennheiser HD 800 była to energia ekstatyczna. Tym bardziej wraz z tym satysfakcjonowały niezwykłe cechy melodyczne oraz złożoność brzmienia. Jeszcze bardziej przy odtwarzaczu.
Porównanie z Twin-Head przy odtwarzaczu
Po to recenzent ma swój sprzęt, żeby móc porównywać. Po to ma wzmacniacz i słuchawki. Tak się składa, że mam słuchawkowy wzmacniacz referencyjny, dopracowany do maksimum. Ale wraz z tym dopracowaniem paradoksalnie osłabiony, ponieważ najpiękniejsze brzmienie zwykło się upatrywać w dużych triodach, a spośród nich w 45᾽. A to są duże triody, ale o relatywnie małej mocy, najmniejszej spośród takich. Dlatego Twin-Head nie nadaje się na przykład do HEDDphone, je napędzam końcówką mocy. (Grają z Twin-Head bardzo dobrze, ale jeszcze nie do wiwatu.) EAR tej mocy ma trochę więcej – akurat tyle, by zagarnąć te prądożerne AMT w rewir fantastycznego brzmienia. Ale odnośnie też niełatwych Sennheiser HD 800 Twin-Head ma swój arsenał – on był kiedyś konstruowany z myślą o słuchawkach wysokoomowych. Radzi więc sobie, mimo nie najwyższej mocy, z takimi wręcz referencyjnie, toteż dla EAR był jak nemezis, coś nie do pokonania. Rzeczywiście nie został pokonany w porównaniu łeb w łeb, ale trzeba mieć na uwadze, że Twin-Head jest maksymalnie przerobiony i ma same szczytowe lampy vintage. A EAR miał tylko sprzedażowe, podczas gdy w Internecie są porady, że lampy trzeba zmienić. A także to, że zmienić bardzo łatwo, też mowa jakich użyć. Jak gra z takimi, tego nie wiem, ale i bez zabawy z lampami zagrał rewelacyjnie. Minimalnie tylko ustąpił podrasowanemu do maksimum, trzykroć cięższemu i dzielonemu konkurentowi. Różnice były bardzo małe zarówno w odniesieniu do Sennheiser HD 800, jak i Ultrasone T7, które wziąłem do dogłębnej obróbki porównawczej jako przykłady wysoko i nisko omowych.
Różnice dotyczyły wyłącznie trzech aspektów:
- Brzmienie Twin-Head było nieznacznie głębsze – głębokie maksymalistycznie, aż do granic przesady.
- Było też nieco niższe tonalnie – bardziej angażujące czynnik basowy.
- Prócz tego było sopranowo gładsze, mimo sopranów wystrzelenia – brzmienie EAR w porównaniu śladowo soprany podostrzało.
Tyle różnic na bazie tego, że cenę Twin-Head szacuję na pięćdziesiąt tysięcy i jest konstrukcją dużo większą. Do stawiania na biurku zupełnie się nie nadaje, chyba że takim prezesa banku. Poza tym nie jest produktem rynkowym; doprowadzenie go do takiego stanu to kilkaset godzin pracy trzech specjalistów i cała paka drogich części plus komplet optymalnych lamp. A gdyby EAR Yoshino też dać sugerowane lepsze lampy, kto wie, czy z tej nieznacznej przewagi cokolwiek by zostało. Dlatego mogę przejść do podsumowania i napisać
Super, że mamy wnkońcu i polską recenzję. To taki trochę wzmacniacz legenda, co wszyscy o nim wiedzą, ale niewielu widziało. A jak by on się z grubsza brzmieniowo miał do Ayona HA3 i Woo wa5? Pytam ogólnie, ale i z perspektywy Meze Empyrean.
Od Ayona wydaje się lepszy i względem Woo z jego sprzedażowymi lampami też. Ale jak wyglądałaby konfrontacja z Woo mającym lampy mocy i prostowniki od Emission Labs kontra EAR z, powiedzmy, kompletem czterech Sophia Electric, tego nie podejmuję się zgadywać. Jedno i drugie brzmienie na pewno byłoby świetne, ale które lepsze i jak się różniące – nie wiem. Niewątpliwą zaletę EAR jest całkowity brak brumu. To rzadka cecha lampowców.
Dziekuje. Moj egzemplarz Ayona na szczescie kompletnie cichy. A czemu lepszy w dwoch zdaniach? Ayon z lampami mullarda gra swietnie, nie bardzo wiem co mogloby byc lepsze, ale jak sie nie poslucha to sie nie wie, stad pytanie.
Jak ma lampy Mullarda, to inna sprawa. Myślałem o takim prosto z półki. Mającego lampy Mullarda nie słyszałem. A lepsze może być wszystko: kształt sceny, zanurzenie w muzyce, jej realizm, otwartość i poetyckość, dynamika, poryw, ciśnienie, angaż emocjonalny – masa rzeczy.
Dziękuję bardzo. Muszę powiedzieć, że niezależnie od (świetnej) treści dużą wartością Pana recenzji są właśnie porównania. Nie sposób wszystkiego posłuchać, ale jest szansa odniesienia do czegoś znanego. Jak zawsze w audio jest też kwestia zależności elementów.
Ja w połączeniu Meze Empyrean z Ayonem HA-3 (o którego tak dopytuję) trafiłem chyba dobrze. Jest i czar lampy i wirtuozeria. Meze wcale nie mają przywar, które im się zarzuca (brak dynamiki). Nic (odpukać!) u mnie nie brumi i piękne lampy widać jak na dłoni – coś czego EAR nie ma, bo u niego są schowane.
Ta jeszcze do kompletu brakuje recenzji Auris Nirvana. I może Lucarto Songolo. Ciekawe byłyby też DNA Stratus i ampsandsound, ale to już egzotyka chwalona za oceanem.
Na razie będą słuchawki T+A z dedykowanym wzmacniaczem i wzmacniacz słuchawkowy Rogue Audio.
Też pięknie, choć bezlampowo jak rozumiem.
Rogue ma lampy.
Fajnie że w końcu udało się dokonać recenzji HP4. Kiedyś go posiadałem i byłem zadowolony lecz zakupiłem T+A DAC 8 DSD i on z moimi Grado Ps1000e grał równie dobrze, porównywalnie jak Ear HP4 w co nie chciało mi się wierzyć. Może coś już z moim słuchem? Ostatecznie HP4 z tego powodu sprzedałem choć to był fajny sprzęcik który polecam.
Może należało w HP4 sięgnąć po lepsze lampy. Czy może tak się stało?
Też tak o tym myślałem niestety nie było mi to dane. Widziałem modyfikacje HP4 gdzie nawet wycinano miejsce w obudowie by zmieścić większy model lampy. Wiele opinii było bardzo pozytywnych po zmianie lamp na lepsze.
No tak – zdjęcie całej pokrywy wierzchniej odsłoniłoby też sekcję wysokiego napięcia. Szkoda, że sam producent nie oferuje bardziej elastyczniejszej lampowo osłony. Ale są dostępne lampy o tym samym rozmiarze a lepsze.
Dziś ma przyjechać kolejny EAR. Najbardziej rozpoznawalny ich klasyk.