Recenzja: Cayin CS-150A

Założenia techniczne i realizacja

Cztery potężne lampy mocy.

   Duża moc uzyskiwana od lamp oznacza zwykle duże lampy. Przeważnie także dużą ich ilość – i tu się właśnie tak dzieje. Za moc odpowiadają cztery pentody KT-150, czyli od niedawna produkowany najmocniejszy wariant lamp KT – tzw. tetrod strumieniowych, wprowadzonych przez RCA (1936) typem 6L6 i przez Marconi-Osram Valve Co. Ltd. (1937) typem KT-66. Wariant KT-150 wprowadziła natomiast firma Tung-Sol (rok założenia 1907); kiedyś amerykańska i amerykańska nadal, lecz stanowiąca obecnie własność New Sensor Corporation (rok założenia 1969) – z siedzibą w Nowym Jorku. A realizacją produkcji całościowo w Rosji – w fabrykach w Petersburgu, Saratowie i Nowosybirsku.

Cztery KT-150 mogą być w tańszym wariancie zastąpione przez KT-120, co spowoduje także spadek mocy, a przy najlepszych KT-150 moc ta wynosi 2 x 100 W dla trybu pentodowego (ultralinear) i 2 x 55 W dla triodowego. Każda z lamp mocy ma swoją sterującą 6SN7, także produkcji Tung-Sol, a obowiązek prostowania w całości spada na pojedynczą vintage 22DE4 od RCA.

Tak więc w recenzowanym wzmacniaczu spotykamy same lampy duże lub średnie, brak popularnych małych triod. Co o tyle jest dobre, że takie małe triody vintage są niezwykle kosztowne, a tu pokusy nie ma. KT-150 powstają wyłącznie takie, jak te we wzmacniaczu, nie istnieje żaden zamiennik, a 6SN7 mają w razie pokus podmiany wysokiej klasy zamienniki współczesne. Poza tym jako sterujące uchodzą za znakomite, czyli same dobre nowiny. Zagadką dla mnie pozostaje jedynie ta pojedyncza prostownicza – nie wiem dlaczego tylko jedna, ale tak zaprojektowano stopień zasilania. W którym pracuje w roli głównej własnej produkcji Cayina pojedynczy duży toroid, a przy okazji chroni ta pojedyncza 22DE4 w razie zastępowania nową przed ponoszeniem dużych kosztów, kosztuje raptem pięć dolarów.

Oprócz trybów „Triode” i „Ultralinear”, których przełączenie jest tak nawiasem możliwe wyłącznie podczas pracy urządzenia, a nie, jak u innych wzmacniaczy, wyłącznie po ich wyłączeniu, oferuje nasz Cayin też inne regulacje: dzięki dużemu wskaźnikowi wychyłowemu, umieszczonemu na lampowym panelu wierzchnim centralnie, możemy sami biasować wszystkie lampy (czyli optymalizować ich prąd podkładu), a dzięki małym przełącznikom na panelu przednim oprócz zmiany trybu triode/pentode przełączać się też między trybami płytkiego lub głębokiego biasu oraz płytkiego lub głębokiego sprzężenia zwrotnego. Co daje w sumie osiem ustawień trybu pracy, czyli będzie co sprawdzać. Prócz tego jeszcze jedno dopasowanie, ale już odnośnie tylnych przyłączy głośnikowych, których jest w sumie sześć a nie cztery, ponieważ można wybrać ustawienie wyjściowe osobno dla czterech i ośmiu omów. Na urozmaicający i użytecznościowy dodatek są tam też cztery wejścia: pojedyncze symetryczne XLR i trzy RCA, z których jedno omija potencjometr, jest bowiem przeznaczone dla zewnętrznego przedwzmacniacza.

Forma całości jest typowa, ale ponadprzeciętnie potężna. Urządzenie waży imponujące 34 kilogramy i ma gabaryty 420 × 389 × 218 mm. Pokrój przy tym klasyczny – sześciowarstwowym lakierem pokryty dosyć wysoki panel przedni może być srebrny albo czarny, a na nim wyróżnikiem duże, centralnie umieszczone i podświetlane pokrętło potencjometru, który możemy obsługiwać także aluminiowym pilotem. Z pilota obsłużymy też pokrętło drugie – przełącznik wyboru wejść; mniejszy i umieszczony z prawej. Całkiem po lewej niewielkim przyciskiem obsługiwany włącznik główny, pomiędzy nim a potencjometrem trzy skobelkowe przełączniki wspomnianych regulacji. Między potencjometrem a przełącznikiem wyboru wejścia sześć z kolei indykatorów ustawień, informujących o aktywnym wejściu oraz aktywnym trybie. Wierzch to wspomniana galeria dziewięciu lamp i duży wskaźnik wychyłowy biasu w eleganckiej, chromowanej oprawie; bokami odniesione do niego przełączniki odpowiedzialne za wybór biasowanej lampy. Za lampami trzy potężne transformatory w pancernych obudowach; wszystkie produkcji własnej i wszystkie ponoć najwyższej klasy.

Ogólnie dziewięć lamp.

W komplecie z urządzeniem dostajemy białe rękawiczki, pilota z bateriami i instrukcję obsługi, a także kabel zasilania. Wszystko porządnie spakowane w karton ze styropianowymi kształtkami i osłonięte bawełnianym pokrowcem. Integra staje na gumowanych nóżkach, błyszcząc lakierem i świeci, acz na szczęście umiarkowanie, lampami i wskaźnikami. Montaż podzespołów jest ręczny metodą point-to-point, a więc najlepszy z możliwych, a zabawka kosztuje u polskiego dystrybutora 22 900 PLN i przy oferowanej mocy zasadniczej 100 W na kanał może obsłużyć każde kolumny.

Odnośnie reszty technicznych danych: pasmo przenoszenia obejmuje przedział częstotliwości 9 Hz – 50 kHz, zniekształcenia harmoniczne (THD) to maksymalnie 2%, stosunek szumu do sygnału (S/N) wynosi co najmniej 90 dB, a impedancja wyjściowa to na osobnych gniazdach do wyboru wspomniane 4 lub 8 Ω. Także dopasowaniem do charakterystyki kolumn są tłumaczone tryby głębokiego albo płytkiego biasu i głębokiego lub płytkiego sprzężenia, których wybór ustawiać należy na ucho. Zatem do dzieła.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy