Recenzja: Avatar Audio HOLOPHONY Nr3

Budowa

Kolumny nie są duże.

   Zacznijmy od tej zwrotnicy, z tym, że do powiedzenia zbyt wiele o niej nie ma. Konstrukcję owiewa tajemnica, łącząca się z nieustanną pracą. Uporczywym dążeniem do połączenia dwóch przeciwstawnych trendów: by dźwięk był jak najbardziej realistycznie otwarty i jakościowo wyśrubowany, a jednocześnie nie było w nim śladu ostrości i jej pochodnej – sybilacji. Bo same głośniki (brane z dawnych zapasów firm korzystających z czułych papierowych membran – Telefunkena, Siemensa i innych) są w stanie oddać każdy niuans, ale trzeba je odpowiednio związać zwrotnicą i odpowiednio odcinać od zniekształceń. To się ponoć tym lepiej udaje, im ta zwrotnica prostsza, z im lepszych komponentów i im lepiej dostrojona. Ale paradoksalną siłą prostoty jest skomplikowana droga dojścia – wymagająca ogromu pracy podczas niekończących się testów. Dlatego dokładnego opisu nie będzie, proszono mnie o dochowanie tajemnicy. Jest zbudowana z niewielu wysokiej klasy podzespołów i przede wszystkim piekielnie precyzyjnie dostrojona – tyle mi wolno powiedzieć. Efekt podobno jest tak dobry, że brzmienie bardziej pod względem wspomnianych założeń zadowala twórcę niż to z testowanych w grudniu HOLOPHONY Nr2; z tym że i ich zwrotnica w międzyczasie została ulepszona – i jest to klasyczna never-ending story, ale przynoszące owoce.

Okablowaniem wewnętrznym klasy litz łączy ta zwrotnica czterocalowy, papierowy głośnik wysokotonowy, osadzony we wgłębieniu i otoczony szerokim rantem maty wygłuszającej rezonans, z dziesięciocalowym (też oczywiście celulozowym vintage) szerokopasmowym ulokowanym poniżej, przy czym oba znajdują się w górnej połówce obudowy.

Tę przeprojektowano równie wydatnie jak zwrotnicę: obniżając, pogłębiając i zmieniając surowiec. Poprzednio były nim płyty MDF (i z nich wykonane HOLOPHONY Nr3 wciąż pozostają w ofercie) ale te – droższe o dwa tysiące z bambusa – to ostatnia nowość, z której projektant jest dumny.

Takie mniej więcej średnie.

Bambus kojarzy się z lekkością i szybkim wzrostem (nawet najszybszym na świecie), ale błędne byłoby podejrzenie, iż wykonane z niego obudowy są cienkie oraz lekkie. Jedna kolumna wraz z podtrzymującymi ją czterema pneumatycznymi podstawkami waży równe 20 kg i podczas opukiwania słychać, że ścianki są grube i nie rezonują. Dokładna grubość to 27 mm, a wykonanie pozostaje w całości autorskie, całe u Avatar Audio. Prezentują się te obudowy pierwszorzędnie – znakomita stolarska robota; idealne dopasowane bambusowych klepek, i to jeszcze ze zdobiącymi rantami. Mało tego, konstrukcja nie jest prostą bryłą: ścianka przednia odchyla się wyraźnie ku tyłowi, kierując głośniki w stronę głowy słuchacza, a góra całkowicie jest obła, z zaokrąglonym wyraźnie przodem i łukowatym zejściem do tyłu. A na tym łukowato wysklepionym tyle dość nisko, ale nie całkiem, pojedyncze terminale głośników, przyjmujące każdy rodzaj końcówek kabla, a nad nimi pojedynczy bass refleks z koreczkiem, co do którego pojawiła się między mną a konstruktorem niezgoda. Bo jego zdaniem lepiej tego korka nie ruszać, gdyż przy zatkanym wylocie zniekształcenia są mniejsze, ale sam bez pardonu wyjąłem, bo według mnie jest na odwrót.

Słowo należy się też tym pneumatycznym nóżkom o teflonowych podkładkach (można więc nimi suwać) i z przeponą wewnętrzną. Dzięki nim kolumny jeszcze bardziej „pływają” niż opisywane niedawno Boenicke; przy czym pion, dzięki prostokątnemu obrysowi podstawy, trzymają pewniej, a aplikacja „pływających” podstawek jest dziecinnie łatwa i bezproblemowo do zrobienia samemu.

Wcześniejsze HOLOPHONY Nr3 z płyt MDF wycenione były na 22 tys. PLN, a bambusowe na dwadzieścia pięć. Obecnie zaś jedne i drugie drożeją o cztery tysiące, lecz nie w skutek chciwości producenta, tylko surowy behawior rynku zmusił go do odejścia od sprzedaży bezpośredniej i wejścia w kooperację z dystrybutorem, narzucającym swoją marżę. Bo nie ma zmiłuj – promocja i utrzymanie salonów to koszty, a zysk musi być podzielony.   Ale przynajmniej też coś za coś, w salonach będzie można posłuchać, a poza tym te przeróbki. Nowe HOLOPHONY Nr3 są  niższe, głębsze i ze zmodyfikowaną zwrotnicą. Obudowy obniżono z metra do 85 centymetrów i jednocześnie pogłębiono do trzydziestu trzech, aplikując przy okazji odchylenie do tyłu i te lepsze zwrotnice. Na ile to wszystko zmieniło, tego powiedzieć nie umiem, ale konstruktor wydaje się własnym nowym dziełem dalece usatysfakcjonowany.

Sprytne maskownice na gumach o podwójnym zastosowaniu. Na wysokości głośników jako ochrona, albo poniżej, jako poprawiacz akustyki.

Mogę natomiast oznajmić, że kolumny (jak przystało na papier membran) są wysoko skuteczne (93 dB), toteż dwudziesto-trzydziesto watowy wzmacniacz w zupełności wystarczy, a słabszy OTL też będzie świetnie pasował. Moc nominalna wynosi 20 W (co całkowicie wystarcza, by zagrzmieć), a nominalna impedancja to 4 Ω.

I z tym wszystkim wjeżdżamy w podstawowy dylemat: opłaci się to, czy nie? Bo w obrębie prawie trzydziestu tysięcy jest kolumn co niemiara, w tym takich od znanych marek duży wybór, a każde wołają o sobie, że one właśnie najlepsze. No więc niekoniecznie, moi mili – lepsze to one nie są. I daleko do tego nawet, chociaż rzecz ma swoje zniuansowanie, jak zresztą wszystko na świecie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio HOLOPHONY Nr3

  1. Grzesiek pisze:

    Może by tak coś w „normalnych pieniądzach” tak w okolicach 10000?

  2. tommypear pisze:

    W tej cenie wybieram blumenhofery geniuin fs3.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Szkoda tylko, że na ostatnim AVS flagowe Blumenhofery, w dodatku pod pieczą twórców, grały jak grały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy