Recenzja: Avatar Audio HOLOPHONY Nr3

   Recenzje mają różną genezę: Czasami coś staje się gwiazdą, albo jeszcze przed debiutem na nią się zapowiada – i nie ma zmiłuj, trzeba opisać. Czasami czytelnicy proszą, czasami dystrybutorzy, czasami sam recenzent ma chrapkę. Od czasu do czasu zdarza się też antagonizm opinii i trzeba go rozstrzygać, albo pojawia recenzja podejrzanie entuzjastyczna bądź podejrzanie krytyczna i rzecz należy zweryfikować. Nierzadko też dwa lub więcej czynników występuje łącznie, czasami nawet wszystkie. Różnie to zatem bywa, a ta recenzja genezę miała króciutką: Zadzwonił telefon, padło pytanie, padła odpowiedź – i sprawa uzgodniona. Albowiem Avatar Audio to w mej ocenie firma niezwykła; jak prawie żadna inna walcząca o jakość dźwięku a nie rynek. Firma z pasją budząca szacunek dla uporu, zaangażowania i przede wszystkim osiągnięć. Bo nie bijąca głową w mur błędnym mniemaniem o własnej szczególności, tylko rezultatami potrafiąca zdumiewać. Ale znaczona też piętnem melancholii, bo pan Cezariusz Andrejczuk – twórca i animator – mówi o sobie ze smutkiem, że urodził się albo trzydzieści lat za późno, albo trzydzieści za wcześnie. Tak czy owak w złych czasach. Bo teraz capes-łapes i wszystko prędko-prędko, przeważnie byle jak. Byle zarobić po stronie producentów i byle kupić kupujących, co w marketingu ma korzenie i w marketingu owoce. Narzucić styl, wykreować modę, za grosze zrobić, z zyskiem sprzedać – i jakoś biznes się kręci, dopóki może…

A Avatar Audio by chciało inaczej: siąść na koncercie, posłuchać, a potem w domu, na bazie posiadanych nagrań, mieć niemalże to samo. I bez potrzeby wydawania wielkich sum, niemniej pewne koszty pod dyktando pewnych założeń pozostają nieuniknione. Nie da się odwzorować prawdziwego brzmienia na bazie zupełnej taniości – w przypadku głośnikowych kolumn na bazie tanich głośników i prostych pudeł ze sklejki. Zarazem sytuacja jest nieco inna niż w przypadku wychodzącego pięćdziesiąt lat wcześniej z analogicznych założeń Josepha Grado – samych głośników nie trzeba już od zera konstruować, wystarczy sięgać po dawne. Bo dawniej mniej prędko i mniej chciwie było, za to bardziej uważnie. Bardziej zwracano uwagę na jakość, mniej na marketing i księgowość. W efekcie super czułe membrany z celulozy i wyrafinowane tory lampowe, a nie membrany ceramiczne czy z karbonowych spieków, gnane kilowatami z tranzystora. A jeszcze chętniej się teraz sięga po słuchawki bezprzewodowe, niebieskim ząbkiem czeszące kieszonkowego DAP-a. I brzmi to nawet nieźle, ale prawdziwego koncertu na pewno z tego nie będzie. A bardziej ogólnie rzecz ujmując muzyka przede wszystkim jako erzac przebywania we własnym świecie u ludzi wtrąconych do wynajętych klitek i pracujących w korpo. Więc nie coś odświętnego, swoista msza estetyczno-emocjonalno-myślowa, tylko rodzaj ścianki działowej separującej od zgiełku. Takich dożyliśmy czasów i chwalą to jako postęp, co ma wprawdzie zaplecze w postaci kostek mydła na głowę i skuteczności procedur medycznych, ale już niekoniecznie niezależności myślenia i estetycznej refleksji.

Tośmy sobie ponarzekali na jak zawsze nie takie czasy i tylko raz jeszcze na koniec inwokacji podkreślę, że Avatar Audio to firma cenna. Możemy być dumni z tego, że u nas takie rzeczy się dzieją i szkoda wielka by była, gdyby dziać się przestały. Na szczęście takich firm mamy sporo i wciąż wyrastają nowe, bo ludzi z pomysłem i pasją nie brak i coś dobrego na dłuższą metę powinno z tego wyrosnąć – rynek oferujący gamę dobrych produktów i doceniająca to klientela. A póki co witamy na tym rynku zmodyfikowane Avatar Audio HOLOPHONY Nr3, o nowej obudowie z bambusa i udoskonalonej zwrotnicy.

Budowa

Kolumny nie są duże.

   Zacznijmy od tej zwrotnicy, z tym, że do powiedzenia zbyt wiele o niej nie ma. Konstrukcję owiewa tajemnica, łącząca się z nieustanną pracą. Uporczywym dążeniem do połączenia dwóch przeciwstawnych trendów: by dźwięk był jak najbardziej realistycznie otwarty i jakościowo wyśrubowany, a jednocześnie nie było w nim śladu ostrości i jej pochodnej – sybilacji. Bo same głośniki (brane z dawnych zapasów firm korzystających z czułych papierowych membran – Telefunkena, Siemensa i innych) są w stanie oddać każdy niuans, ale trzeba je odpowiednio związać zwrotnicą i odpowiednio odcinać od zniekształceń. To się ponoć tym lepiej udaje, im ta zwrotnica prostsza, z im lepszych komponentów i im lepiej dostrojona. Ale paradoksalną siłą prostoty jest skomplikowana droga dojścia – wymagająca ogromu pracy podczas niekończących się testów. Dlatego dokładnego opisu nie będzie, proszono mnie o dochowanie tajemnicy. Jest zbudowana z niewielu wysokiej klasy podzespołów i przede wszystkim piekielnie precyzyjnie dostrojona – tyle mi wolno powiedzieć. Efekt podobno jest tak dobry, że brzmienie bardziej pod względem wspomnianych założeń zadowala twórcę niż to z testowanych w grudniu HOLOPHONY Nr2; z tym że i ich zwrotnica w międzyczasie została ulepszona – i jest to klasyczna never-ending story, ale przynoszące owoce.

Okablowaniem wewnętrznym klasy litz łączy ta zwrotnica czterocalowy, papierowy głośnik wysokotonowy, osadzony we wgłębieniu i otoczony szerokim rantem maty wygłuszającej rezonans, z dziesięciocalowym (też oczywiście celulozowym vintage) szerokopasmowym ulokowanym poniżej, przy czym oba znajdują się w górnej połówce obudowy.

Tę przeprojektowano równie wydatnie jak zwrotnicę: obniżając, pogłębiając i zmieniając surowiec. Poprzednio były nim płyty MDF (i z nich wykonane HOLOPHONY Nr3 wciąż pozostają w ofercie) ale te – droższe o dwa tysiące z bambusa – to ostatnia nowość, z której projektant jest dumny.

Takie mniej więcej średnie.

Bambus kojarzy się z lekkością i szybkim wzrostem (nawet najszybszym na świecie), ale błędne byłoby podejrzenie, iż wykonane z niego obudowy są cienkie oraz lekkie. Jedna kolumna wraz z podtrzymującymi ją czterema pneumatycznymi podstawkami waży równe 20 kg i podczas opukiwania słychać, że ścianki są grube i nie rezonują. Dokładna grubość to 27 mm, a wykonanie pozostaje w całości autorskie, całe u Avatar Audio. Prezentują się te obudowy pierwszorzędnie – znakomita stolarska robota; idealne dopasowane bambusowych klepek, i to jeszcze ze zdobiącymi rantami. Mało tego, konstrukcja nie jest prostą bryłą: ścianka przednia odchyla się wyraźnie ku tyłowi, kierując głośniki w stronę głowy słuchacza, a góra całkowicie jest obła, z zaokrąglonym wyraźnie przodem i łukowatym zejściem do tyłu. A na tym łukowato wysklepionym tyle dość nisko, ale nie całkiem, pojedyncze terminale głośników, przyjmujące każdy rodzaj końcówek kabla, a nad nimi pojedynczy bass refleks z koreczkiem, co do którego pojawiła się między mną a konstruktorem niezgoda. Bo jego zdaniem lepiej tego korka nie ruszać, gdyż przy zatkanym wylocie zniekształcenia są mniejsze, ale sam bez pardonu wyjąłem, bo według mnie jest na odwrót.

Słowo należy się też tym pneumatycznym nóżkom o teflonowych podkładkach (można więc nimi suwać) i z przeponą wewnętrzną. Dzięki nim kolumny jeszcze bardziej „pływają” niż opisywane niedawno Boenicke; przy czym pion, dzięki prostokątnemu obrysowi podstawy, trzymają pewniej, a aplikacja „pływających” podstawek jest dziecinnie łatwa i bezproblemowo do zrobienia samemu.

Wcześniejsze HOLOPHONY Nr3 z płyt MDF wycenione były na 22 tys. PLN, a bambusowe na dwadzieścia pięć. Obecnie zaś jedne i drugie drożeją o cztery tysiące, lecz nie w skutek chciwości producenta, tylko surowy behawior rynku zmusił go do odejścia od sprzedaży bezpośredniej i wejścia w kooperację z dystrybutorem, narzucającym swoją marżę. Bo nie ma zmiłuj – promocja i utrzymanie salonów to koszty, a zysk musi być podzielony.   Ale przynajmniej też coś za coś, w salonach będzie można posłuchać, a poza tym te przeróbki. Nowe HOLOPHONY Nr3 są  niższe, głębsze i ze zmodyfikowaną zwrotnicą. Obudowy obniżono z metra do 85 centymetrów i jednocześnie pogłębiono do trzydziestu trzech, aplikując przy okazji odchylenie do tyłu i te lepsze zwrotnice. Na ile to wszystko zmieniło, tego powiedzieć nie umiem, ale konstruktor wydaje się własnym nowym dziełem dalece usatysfakcjonowany.

Sprytne maskownice na gumach o podwójnym zastosowaniu. Na wysokości głośników jako ochrona, albo poniżej, jako poprawiacz akustyki.

Mogę natomiast oznajmić, że kolumny (jak przystało na papier membran) są wysoko skuteczne (93 dB), toteż dwudziesto-trzydziesto watowy wzmacniacz w zupełności wystarczy, a słabszy OTL też będzie świetnie pasował. Moc nominalna wynosi 20 W (co całkowicie wystarcza, by zagrzmieć), a nominalna impedancja to 4 Ω.

I z tym wszystkim wjeżdżamy w podstawowy dylemat: opłaci się to, czy nie? Bo w obrębie prawie trzydziestu tysięcy jest kolumn co niemiara, w tym takich od znanych marek duży wybór, a każde wołają o sobie, że one właśnie najlepsze. No więc niekoniecznie, moi mili – lepsze to one nie są. I daleko do tego nawet, chociaż rzecz ma swoje zniuansowanie, jak zresztą wszystko na świecie.

Brzmienie

Pojedyncze przyłącza i niewielki bass refleks.

   Cały odsłuch ograniczył się do jednego wieczoru; jednego dnia HOLOPHONY przyjechały, drugiego wyjechały. Lecz byłem uprzedzony i odpowiednio przyszykowany: wypoczęty, zrelaksowany (na ile tylko możliwe), a aura też się zmiłowała i upały puściły. W dodatku był akurat w gości flagowy odtwarzacz Ayona, a lampy rano odpaliłem, żeby na wieczór były w formie. Ustawienie też nie zajęło czasu, gdyż wymagania standardowe. Lubimy dużo miejsca z tyłu i cośkolwiek po bokach, ale tak całkiem w normie, bez wyśrubowanych zachcianek, i na dodatek dystans słuchającego może się różnić o spory zakres, a stereofonia trzyma fason nie tylko na samym środku, że nawet głową nie rusz. Metr w prawo i metr w lewo, a także metr w tył i do przodu, nie wywołują katastrof – spokojnie da się słuchać w większym pomieszczeniu w sześć osób. Ta strona zatem prędko, natomiast z brzmieniem gorzej. Nie, nie dlatego że ułomne, tylko właśnie przeciwnie. Bardzo było niezwykłe, więc i wymagające skupienia oraz szerokiej nagraniowej treści. W efekcie odsłuch ciągnął się godzinami i zły na siebie byłem, że go za późno zacząłem. Natomiast bardzo zadowolony z tego, co usłyszałem. Ale to właśnie wymagało skupienia, albowiem niepospolitość.

Kolumny i wraz z nimi całe tory rzecz jasna różne bywają i w artykule wstępnym do ostatniego AVS starałem się to naszkicować. Niemniej kiedy mamy przed sobą głośniki za dwadzieścia dziewięć tysięcy, nie rozpala to w nas oczekiwań na coś całkiem nadzwyczajnego. To znaczy, może być nadzwyczajnie nawet za sześć czy dziesięć, czego małe Zingali i małe Trennner & Friedl dowiodły, ale żeby się pojawiły aspekty znane z najlepszych za sto i więcej tysięcy, tego nikt przytomny nie czeka. Ale właśnie papierowe membrany z dawnych głośników w połączeniu z torem lampowym i odpowiednim źródłem mogą takim czymś obdarować, i już w recenzji HOLOPHONY Nr2 zwracałem na to uwagę, a teraz Nr3 to powtórzyły przy jeszcze niższej cenie. Co nie znaczy, że tańsze „trójki” od droższych „dwójek” są lepsze, ale w pewnych aspektach analogiczne i wręcz niesamowite, a co do sopranów faktycznie.

Daruję sobie dalsze peany i przejdę do konkretów. Przejdę zgniatany garbem obaw, gdyż nie wiem, jak to dobrze opisać. Tak żeby nie popaść w przesadę, a jednocześnie oddać honor. Nie ma co jednak kalkulować, trzeba po prostu szczerze.

Wygląd ujmuje jakością i rozwesela widokiem.

Pierwsze, co sobie zapisałem w notatkach odsłuchowych, to sentencja: wyjątkowo subtelne, delikatne i różnicujące dźwięki brzmienie. Lecz zanim nabiorę rozpędu, muszę się cofnąć do poranka. Kolumny przyjechały przed południem i z uwagi na krótkość pobytu musiały zostać sprawdzone. Nic im nie dolegało, podróż zniosły bezproblemowo, i z miejsca też świetnie zagrały, ale piszę o tym wyłącznie po to, by móc teraz powiedzieć, że jeszcze nigdy różnica pomiędzy brzmieniem przy zimnych i gorących lampach nie okazała się tak duża. To obrazuje ich wrażliwość i zdolności odtwórcze. A jednocześnie samą jakość – na starcie już znakomitą, a tyle jeszcze poprawić zdolną. I od razu trzeba wyjaśnić, na czym różnica się zasadzała. Otóż od startu głośniki były w stanie z niezwykłą subtelnością obrazować jak mienią się głosy wokalistów i jak kooperują ze ścianami pomieszczeń, ale dopiero przy gorących lampach dały spektakl promieniowania dźwięku, który od razu mi przypominał też tak grające Raidho. A także niesłyszaną chyba jeszcze u żadnych umiejętność mieszania głosów. Bo przede wszystkim to się chwali, opisując sceniczne własności, że dane źródło dźwięku miało dokładną konotację odnośnie miejsca, że towarzyszyła temu holografia odróżniająca plany, i że te głosy były wyraźne oraz dobrze zróżnicowane. I to wszystko u HOLOPHONY było, ale prócz tego coś. Prócz tego dosłownie było widać, jak głosy promieniują dźwiękową aurą i jak się te aury mieszają. Jak duet, czy chór cały, staje się czymś więcej niż prostą sumą głosów, które co prawda są przypisane do miejsc i indywidualne, ale wzajemnie oddziałują – jeden miesza się z drugim. To przenikanie, niczym mieszanie obłoków, było zgoła niesamowite i nigdy czegoś takiego w tym stopniu  nie słyszałem. Czy więcej w tym było pogłosu, czy więcej samej ekstensji, tego nie umiem powiedzieć, jednakże pozostaje faktem, że pogłosy były oszczędne i dokładnie z resztą związane. Nie stanowiły dziedziny własnej, jakiejś odrębnej otoczki, tylko z całością jedną kompozycję bez żadnego wyodrębnienia.  Co jeszcze potęgowało zdumienie tym mieszaniem, czyniąc je bardzo naturalnym, a jednocześnie wcześniej nieznanym. Zarówno w muzyce operowej, jak i przy rozrywkowych duetach, dało się to wyraźnie obserwować, a właściwie nie obserwować nie dało. I było to pierwszorzędne, naprawdę imponujące. O wiele większy niż zwykle zasięg głosów i nieporównanie mocniejsze wzajemne relacje.

Maskownice jako ustroje pochłaniające odbicia.

Zwróćmy się ku aspektom kolejnym. Dźwięk był piekielnie szybki oraz nadzwyczaj szczegółowy. Narastający w takim tempie, że już nie chciałbym szybciej, a jednocześnie dłużej niż zwykle podtrzymany. I do tego piekielna szczegółowość, też taka maksymalna. Jej testy głośniki przeszły stuprocentowo i na normalnych poziomach głośności. Przy czym kolejne zaskoczenie, to fakt, że bez dodatku sopranów do średnicy. Tu już znamię mistrzostwa, bo zwykle szczegóły soprany łapią. Te u HOLOPHONY Nr3 strzelały w górę jak prawdziwe, bez śladu powściągnięcia i naturalnie potężnym obłokiem, ale zarazem pozostawały tylko sobą, nie podbarwiały średnicy. I to znów było znakomite, tym jeszcze pogłębiane, że ta średnica w górę przechodziła bez żadnego rozstępu. Tym niemniej sopranowy real musi mieć pewne następstwa; nie aż wyraźnie sybilacyjne, niemniej przy słabszych nagraniach – że są faktycznie słabsze – to się od razu czuło. Nie miało to wszakże przełożenia na nagrania tak zwane trudne. Znana z trudności płyta K2 Verdi Choruses wybrzmiała rewelacyjnie. Podobnie głos Beaty Rybotyckiej z mających swoje lata nagrań Piwnicy pod Baranami był zniewalająco upojny, tak samo jak pięknymi były polskie produkcje orkiestrowe z lat 1964-1966. (Nagrania z polskich studiów zwykle nie są skompensowane i tym zachodnie biją.) A przy tym ta sopranowa naturalność to również fantastyczne oddanie cykania perkusyjnych talerzy, przeszkadzajek i kastanietów. Bo nie tylko prawdziwie ekspresyjna, ale też naturalnie objętościowa i z naturalnie długim finiszem. Doskonale słyszalne membrany bębnów i tych bębnów objętość. Bez wprawdzie zejścia ad profundis (do podziemi) – skłamałbym, gdybym tak twierdził – ale z wyraźnym zejściem basowym na bazie przede wszystkim objętości i rozdzielczości.

Odsłuch cd.

A można też i bez nich.

   HOLOPHONY Nr3, tak samo jak Nr2, nie nadają się dla tych, którzy chcą słuchać gęstych, zawiesistych sosów bez sopranowego finiszu a z pogłębionym, spowijającym wszystko basem. Według mojej nomenklatury nie są to zatem kolumny w jakimkolwiek stopniu relaksujące, mimo iż ich słuchanie dać może ogrom szczęścia. To jest muzyka niemal jak żywa, chociaż nie potrafiąca z całym rozmachem oddać kotłów orkiestry. Producent myśli o dokooptowaniu subwoofera, ale to pieśń przyszłości. Lecz się nie oszukujmy – kolumny z naturalistycznym basem są rzadkie i bardzo drogie. Topowe JBL, Destination Audio czy Tenner & Friedl Isis to inny przedział cenowy i siłą rzeczy też gabaryty. Realistycznie basowe tuby czy realistycznie basowe membrany muszą mieć dużą objętość i nieuchronnie też dużo kosztują. Częsty natomiast w przypadku średnio kosztujących głośników jest swego rodzaju bas połówkowy. Zostawiający wrażenie niskiego zejścia, ale bez należytej objętości i odpowiedniej rozdzielczości. Bas wydmuchany tyłem, a nie powstały na membranie, która jest po prostu za mała. Do takich chwytów się HOLOPHONY nie uciekają – ich bas kończy się nominalnie na 28 Hz i nie siądzie słuchaczowi na piersi ciężarem. Lekko najwyżej uciśnie skórę – i to wszystko od jego strony w roli tłoka. Ale za to czucie membrany bębnów i wizualizacja ich objętości są u Avatar dużo lepsze. Natomiast bas w pełni realistyczny jest przywilejem modelu Nr1 i odpowiednio do tego droższy, choć stosunkowo i tak tani.

Kupujący musi więc wiedzieć, czego dokładnie szuka. Sztucznie podbijanego, okradzionego z rozdzielczości i formy przestrzennej ale za to głębiej schodzącego basu głośników bardziej relaksujących – tych o twardszych membranach – czy tego wyrafinowanego brzmieniowo, ale w mierze samego zejścia nie całkiem realistycznego. Przy czym clou leży gdzie indziej; mianowicie w realizmie widzianym jako suma zakresów, bo pod tym względem te relaksujące głośniki polegną na tle HOLOPHONY sromotnie – ich całościowy realizm będzie lipą. Bo nie tylko te fantastyczne głosy, ale także stanowiące świetny probierz oklaski. Te z HOLOPHONY okazały się dojmująco realistyczne: intensywnością, trójwymiarowością i trafnością brzmieniowego oddania wywołujące najwyższe uznanie. Podobnie stale sprawdzana przeze mnie relacja obcas-deska w stepowaniu. W najwyższym stopniu satysfakcji będąca w tym wydaniu mieszanką tępego odgłosu drewna i trzasku podkutych butów. Tak samo jak przy oklaskach zdumiałem się jakością brzmienia, kręcąc głową z podziwu i autentycznie bijąc brawo. Takich rzeczy normalnie się nie słyszy nawet z dużo droższych głośników, a tego wcześniej opisanego mieszania chmur głosowych, to już nawet w ogóle. Także takiej szybkości, szczegółowości oraz różnorodności brzmienia.

W efekcie zapisałem sobie, że brzmienie niedawno testowanych Boenicke dawało bardziej intrygujący spektakl przestrzenny, ale już nie brzmieniowy. Samą postać dźwiękową Avatar oferują bardziej niezwykłą, aczkolwiek w mierze zejścia basu skromniejszą. Ich fortepian oczarowywał złożonością harmonii, ale brzmieniowo był lżejszy. Co nie znaczy, że brak wypełnienia. Dówięk jest zupełnie realistyczny wszędzie poza najniższym rejestrem. Trąbki, skrzypce, wokale – to wszystko realizmem poraża i jest jakościowo wyśrubowane w stopniu niemal nie widywanym. I żadnej przy tym agresji, żadnego przedobrzenia. Więc każdy krytyk chcący krytykować, musi obejść się smakiem. Jakość zamykająca usta, jak to zwykle się mawia. Bo na przykład niezwykła umiejętność różnicowania wielkości źródeł, doskonale oddająca postać danego nagrania. A w ramach tego także niezwykła sztuka obrazowania akustyki bez używania widocznego pogłosu. Scena rozpoczynająca się na linii głośników i sięgająca na kilka metrów w głąb, a na tej scenie żywość przestrzeni nie znająca lepszego przykładu. I wraz z tym całkowite zabicie nudy, a jednocześnie żadnych wad. Żadnej krzykliwości, podkręcanego świergotu, cienkości, braku wypełnienia, za szczupłej objętości. Dźwięk żywy w stopniu na jaki pozwala tor i nagranie, a lampowy odtwarzacz Ayona i dzielony wzmacniacz lampowy pozwalały na bardzo wiele. I wraz z tym oczywiście perfekcyjne obrazowanie poziomu jakościowego nagrań, ale bez potrzeby odrzucania tych słabych. Bo dźwięk takiej jakości, że nawet z najsłabszych robił spektakl pozwalający lekceważyć słabości. Niesamowita predyspozycja prezentowania w jednej sekundzie zupełnie różnych dźwięków, niesamowita szczegółowość i niesamowity realizm niszczyły słabość jak nudę.

Co tu dużo mówić: są ładne. A brzmieniowo niesamowite.

Test stereofonii nie tylko ukazał przejścia pomiędzy kanałami pośrednie między tylnym obejściem a łukiem górą, ale też raz jeszcze zobrazował niesamowitą szybkość dźwięku. Takich piorunów dźwiękowych jeszcze u mnie nie było i jak już wcześniej wspomniałem, jeszcze szybszych bym nie chciał. Do tego fantastyczna zawsze ekstensja oraz szczególna umiejętność wyciągania dźwięku z wszelkich studni basowych. To, co inni scalają w jedną basową bułę, u HOLOPHONY zyskiwało postać złożoną, przestrzenną i konturową. Bo ich bas nie tylko nie jest bezpostaciowy, ale także nie miękki. Oferuje nie tylko znakomitą rozdzielczość, ale też twardszą, krawędziującą formę. Jedynie do dna najgłębszego nie sięga, nadrabiając to złożonością.

I jeszcze ostatnia sprawa: Avatar HOLOPHONY Nr3 można puszczać w ruch bardzo głośno, ale w odróżnieniu od kolumn mniej realistycznych bardzo dokładnie pozwalają wychwycić naturalny poziom głośności. Słychać jak po przekroczeniu pewnego progu robi się nienaturalnie głośno i z przyjemnością wraca się do realizmu, oferującego optimum jakości i emocji.

Podsumowując

    „Jakość kosztuje” – powiada jedna z postaci filmu Woody Allena O północy w Paryżu, oglądająca zwyczajne, nieco podramolałe krzesło za siedemnaście tysięcy euro. W przypadku kolumn Avatar Audio na szczęście wygląda to lepiej, choć można powiedzieć o tych, którzy jeszcze ich nie kupili, że przepuścili okazję. Było taniej, jest drożej, ale w przypadku Nr3 przynajmniej też coś za coś. Ulepszona i bardzo ładna obudowa oraz ulepszona zwrotnica, wraz z dotychczasowym daniem głównym – celulozowymi głośnikami vintage – daje bardzo niezwykłe, ponadprzeciętne klimaty. Niespotykaną ilość szczegółów, niespotykaną szybkość dźwięku oraz niespotykaną jego ekstensję, znaną dotąd jedynie ze sławnych kolumn Raidho. A już podstawkowe Raidho to teraz niemal sto tysięcy, więc wiecie-rozumiecie. Duńczycy się nie cackają – odnieśli światowy sukces i ceny radykalnie podnieśli. Bynajmniej nie dlatego, że zjawiła się zwiększająca koszt dystrybucja; tak zwyczajnie, dla zysku: Co nam zrobicie? Chcecie mieć super głośniki, jedyne takie na świecie? – To płaćcie za nie, płaćcie. A nie podoba się? – wolna droga!

Raidho to jakby drugi biegun – najnowocześniejsze, najbardziej zaawansowane technologicznie spośród membran współczesnych; jedyne diamentowe nie tylko w odniesieniu do tweeterów, ale wszystkich głośników. Wszakże efekty względem dawnych z celulozy okazują się bardzo zbliżone, ponieważ w jednym i drugim przypadku to jakość była celem, a nie wyznacznik cena/jakość. A także nie brzmienie przyjemne, a najbardziej prawdziwe. Kto chce muzycznej prawdy z całą jej złożonością, może sięgnąć po któreś kolumny za sto, dwieście, trzysta tysięcy. Po Destination Audio, Raidho, duże Avantgardy; po duże JBL albo duże Zingali. Ale może wykonać ekonomiczny unik i kupić Avatar Audio. To teraz pod względem decyzyjnym będzie znacznie łatwiejsze, bo nowy dystrybutor – Nautilus – ma salony w Warszawie i Krakowie, a także skoligacone w kilku co większych miastach. Można będzie zatem posłuchać i samemu ocenić, czy jest to brzmienie dla nas, czy wolimy bardziej przeciętne. Osobiście wolę niezwykłe, lecz nikogo nie będę nakłaniał. Każdy sam wie najlepiej, co jemu się podoba.

PS

Pisząc recenzję pojęcia nie miałem, że dystrybucję przejmie Nautilus. Najpierw HOLOPHONY były u mnie, dopiero później u nich. Zakładałem więc, że wspomagam zmagającego się z losem pasjonata, a koniec końców wyszło na to, że produkt z dużego salonu. Ale widać tak też się zdarza, życie nas zawsze czymś zaskoczy. Dostajesz mail ze zmienioną ceną i zmianą dystrybucji, więc ci pokrywka lata, bo rzecz już wyrzeźbioną trzeba rzeźbić od nowa.

W punktach:

Zalety

  • Niesamowity dźwięk, bardzo daleki od przeciętnego.
  • Skrajnie wręcz szczegółowy.
  • Niezwykle realistyczny.
  • Piekielnie szybki.
  • O niezwykłej ekstensji.
  • Całkowitej sopranowej wierności. (Poprawa względem recenzowanych wcześniej Nr2.)
  • Niespotykanej niemal umiejętności łączenia brzmień całkowicie odmiennych.
  • Wspaniale mieniących się i promieniujących wokalach.
  • Z konturowym, przestrzennym, bardzo rozdzielczym i świetnie obrazującym membrany bębnów basem.
  • Naturalistyczne oświetlenie i naturalistyczny temperatura.
  • Też niemal niespotykana umiejętność różnicowania jakościowego i ukazywania specyfiki nagrań.
  • A jednocześnie bez odrzucania nawet najsłabszych, gdyż takie brzmienie zbyt fascynuje.
  • Soprany ani basy niczego nie podbarwiają.
  • Duża przestrzeń z precyzyjnym ogniskowaniem źródeł.
  • A jednocześnie tych źródeł wyjątkowo bogate wzajemne relacje.
  • W ramach pokazowego odwzorowania jakości nagrań także dokładne obrazowanie tych źródeł wielkości w odniesieniu do poszczególnych realizacji.
  • Duży dystans od zniekształceń basowych, znacznie większy niż średnio biorąc u kolumn za te pieniądze.
  • Sumarycznie można przeżyć ekstazę.
  • Ładny wygląd oraz staranne wykonanie.
  • Obudowy całe drewniane grubości 27 mm.
  • Z dbałością o profil akustyczny.
  • Idealnie dostrojona zwrotnica z markowych elementów.
  • Poddane selekcji głośniki papierowe vintage najlepszych producentów.
  • „Pływające” podstawki pneumatyczne wliczone w cenę.
  • Mający swoją renomę producent.
  • Profesjonalna dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • Nie dla oczekujących głównie relaksu na bazie pogrubionego basem dźwięku.
  • I w ogóle nie dla basolubów, ceniących przede wszystkim subwooferowe doznania.
  • Ogromna w tych ramach cenowych konkurencja.

Dane techniczne:

  • Głośniki o membranach celulozowych – 1 x 100 mm; 1 x 250 mm.
  • Minimalistyczna zwrotnica pierwszego rzędu.
  • Punkt odcięcia: nie mierzony, strojony wyłącznie na ucho.
  • Obudowa: jednoczęściowa z drewna bambusowego φ 27 mm z tylnym bass refleksem.
  • Przyłącze: pojedyncze, terminale złocone.
  • Pasmo przenoszenia: 28 Hz – 20 kHz.
  • Moc: 20 W.
  • Impedancja nominalna: 4 Ω.
  • Efektywność: 93 dB.
  • Wymiary (W x S x G): 850 x 290 x 330 mm.
  • Waga: 20 kg/szt.
  • Pneumatyczne podkładki antywibracyjne w komplecie.
  • Cena: 29 000 PLN.

System:

  • Źródło: Ayon CD-35 HF Edition.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Interkonekty: Sulek 6×9 & Sulek Audio.
  • Głośniki: Avatar Audio HOLOPHONY Nr3.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Sulek Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Stopki antywibracyjne: Acoustic Revive RIQ-5010, Avatar Audio Nr1, Solid Tech Discs of Silence.
  • Kondycjoner masy: QAR S-15.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.
  • Kot towarzyszący: Gary – rasa Maine Coon.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Avatar Audio HOLOPHONY Nr3

  1. Grzesiek pisze:

    Może by tak coś w „normalnych pieniądzach” tak w okolicach 10000?

  2. tommypear pisze:

    W tej cenie wybieram blumenhofery geniuin fs3.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Szkoda tylko, że na ostatnim AVS flagowe Blumenhofery, w dodatku pod pieczą twórców, grały jak grały.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy