Brzmienie cd.
Nasuwa się wiele aspektów do opisania. Na przykład odnośnie Raidho. U nich dźwięk się od głośników odkleja i bieży ku słuchaczowi. Dosłownie widać jak płynie. Jak na swój sposób „fosforyzuje”, jak wznieca wiry w powietrzu, jak tworzy przed słuchaczem wibrującą dźwiękową ścianę. U Avantgarde tego nie ma. To znaczy jest, ale dominuje wrażenie natychmiastowej wszechobecności dźwięku. Jego źródła są większe, ale oczywiście nie takie, by wszystko sobą wypełniały. Jest lokalizacja, jest w pewnym stopniu płynięcie – albo mówiąc inaczej – promieniowanie dźwięku od źródeł ku słuchaczowi. Nie ma natomiast dźwiękowej ściany i dominuje wrażenie, że całe pomieszczenie odsłuchowe zostało zamienione w muzykę; że ona wszystko przenika i wszystko sobą przepełnia. Bo weźmy na przykład te świetne ołówki od Diapasona. One grały dźwiękiem o dużym rozpostarciu w pionie, co dobrze je plasowało względem analogicznie kosztujących własnej firmy monitorów, a także sceną z tyłu za głośnikami, bardzo spektakularną. Ale to było granie „tam”, w oddali się dziejące. Któremu można się przysłuchiwać i gra to naprawdę ekstra, ale to jest zupełnie inna miara odbioru. Bo to tutaj, to jakby trafić w wir trąby powietrznej. Wszystko szalało i wszystko było przeniknięte muzyczną energią. Źródło źródłem, lokalizacja lokalizacją, a całe pomieszczenie dostawało muzycznego szału. Żyło, tętniło, było muzyką. A kiedy jakość przekazu osiąga taki poziom, pytania o nią same znikają. Nie ma czasu ich zadawać, szkoda sobie tym głowę zawracać. Zostajesz wtrącony w wir zdarzeń i przestajesz myśleć, że masz dla przykładu buciki za ciasne, bo cię gonią, bo sam gonisz, bo zaraz ci urwie tę głowę. To jest inny muzyczny wymiar, do którego trafić bardzo jest ciężko, gdyż to się bardzo rzadko spotyka. Jedność widza i akcji to ciężka do uzyskania sprawa. Ciężka z uwagi na sam styl potrzebnego grania, jak i na jego jakość. Nie może być w tym śladu relaksu ani nawet najmniejszej szczeliny dystansu. Wszystko stać się musi muzyką, a ty tylko znajdujesz się pośród niej i ją chłoniesz, podczas gdy ona jest całym światem. Ale coś jednak mimo to myślisz, coś analityczna świadomość w trakcie ci podpowiada, i żeby ten cud zjednoczenia się nie zniweczył, muszą to być same najlepsze wiadomości. A najlepiej gdy same takie, albo chociaż w przewadze, od których ty się uczysz, a nie które podlegają twojej krytyce. Nie na zasadzie – o, to nieźle wypadło, a tamto było całkiem, całkiem; tylko – cholera tak jeszcze tego nie słyszałem, albo – a więc w ten sposób można to zagrać, kto by pomyślał…
I wówczas dopiero wszystko staje się jedną wielką muzyką, jaka – no, niestety – na słabszych torach i na słuchawkach całkiem nie jest możliwa. Bo nawet gdy na najlepszych słuchawkach nie jest jakościowo gorsza (co pozostaje kwestią dyskusji i umowy), to świat wokół ciebie nie dostanie wraz z nią muzycznego szału, a ściany nie zadrżą. No a słabsze tory, to wiadomo – właśnie dlatego są słabsze, że tak się nie dzieje.
Wiecie już zatem, że wpadłem w muzyczną ekstazę, co zdarza się z grubsza raz na jakiś kwartał, ale pewne aspekty się na nią składające wymagają wyodrębnienia. Zacznijmy od wędrówki przez pasmo.
Soprany były całkowicie rozpisane na przestrzeń i tylko jakieś dzwonki ukazywały je poprzez większe dźwiękowe skupienia, a cała reszta promieniowała. Poszukiwanie pośród tego ostrości byłoby czymś całkowicie daremnym, do podkreślenia natomiast jest to, że tuby czynią wyższe brzmieniowe zakresy wyjątkowo eleganckimi, głównie poprzez ich trójwymiarowość. Jak wiele razy pisałem, dźwięki z głośników tubowych wychodzą bardziej rozciągnięte na przestrzenną a nie tylko brzmieniową głębię, co czyni je ciekawszymi i piękniejszymi. To jest poważna konkurencja dla głośników wstęgowych, nawet takich najlepszych. Nie tak szybkie i nie tak ekspansywne, są jednak te tubowe dźwięki bardziej przestrzennie rozwinięte i wyjątkowo dokładnie opowiedziane, co stanowi równoważną alternatywę.
Na środku pasma, po odpowiednim wyregulowaniu jego spójności, pojawiają się żywi wykonawcy, ale względem innych, także popisowych realizacji, znalazłem ich tutaj jako szczególnie ruchliwych, bardziej aktywnych. Każde przemieszczenie się na scenie było dokładnie rejestrowane, a stereofonia dawała popis niemal tej samej klasy co najlepsza jaką słyszałem w wykonaniu kanałów transmisyjnych w głośnikach Albedo Aptica. Testy stereofoniczne wypadły prawie równie dobrze, dając popisy na linii prawo-lewo. Tak więc na przykład w koncercie rockowym bieganie wokalisty po scenie wyjątkowo dobrze było widoczne, wraz z każdym obrotem ciała. Albo krążenie wokalistek wokół mikrofonu, które zwykle nie najlepiej jest rejestrowane. Dawało to dodatkowe ożywienie, które mózg mimowolnie wychwytywał i odbierał jako pozytyw.
Dół pasma to zarówna całościowa potęga, jak i umiejętność wyjątkowo niskiego schodzenia. Już mówiłem o tym warczeniu powietrza wokół mikrofonów, ale nie tylko ono mnie zaskoczyło. W paru miejscach, w utworach doskonale znanych, pojawiły się składniki basowe we wszystkich innych razach zupełnie nieobecne. Jakieś punktowe pomruki z czeluści basowego wulkanu, jakieś tektoniczne dudnienia jak przy trzęsieniu ziemi. Obfitowała w to zwłaszcza muzyka elektroniczna, której twórcy najwyraźniej lubują się w takich subwooferowych odgłosach, których mający przeciętne głośniki audiofil w żadnym wypadku usłyszeć nie może. Zapewne jest to dla nich dodatkowym smaczkiem, sprowadzającym się do lokowania w utworze treści ukrytych, niedostępnych dla zwykłego słuchacza. Ale nawet gdy ma się głośnik potrafiący schodzić tak nisko, potrzeba jeszcze wzmacniacza obejmującego takie pasmo. I to nie tylko na papierze. A o to jest ciężko w nie mniejszym stopniu.
Wrócę jeszcze na moment do kwestii spójności, jako że jest wrażliwa i drażliwa. Przeskok o 0,5 na skali wzmocnienia wzmacniaczy aktywnych – i już dołu stawało się za dużo. Dla odmiany 0,5 w drugą stronę – i soprany zaczynały dominować. Diablo delikatna sprawa. Ale da się wyregulować, a najlepiej przy pomocy fortepianu. Królewski instrument momentalnie ukazuje wszelkie niedociągnięcia. Albo za bardzo dzwoni, albo za bardzo grzmoci. A musi być równowaga dzwonienie-grzmocenie, że się tak obskurancko wyrażę.
Odnośnie tego basu i całego w ogóle pasma zarysowała się także ogromna rozpiętość w nasycaniu brzmienia powietrzem. Nie słyszałem, by jakikolwiek system pod tym względem dawał podobne rozrzuty. Jedne nagrania były aż duszne i gęste, inne na wskroś przeniknięte powietrzem, nasycone ożywczym tlenem. Aż mi się nie chciało wierzyć, że tak mogą być różne, bo zwyklejsze systemy grają całościowo w tę albo tę stronę. I powiada się wówczas, że jeden jest gęsty, a drugi ma dużo powietrza. A tutaj to i to równocześnie w zależności od nagrania. Jednak znacznie częściej dawka nasycającego powietrza była duża, a przestrzenność brzmień basowych bardzo uwypuklona. Duże same źródła i silnie wyrażona ich kubatura, a nie tylko sama dwuwymiarowa plama.
Odniosę się przy okazji do analizowanego przy porównaniu topowych słuchawk Ultrasona i McIntsha berlińskiego koncertu Pepe Romero i obecnego tam stepowania. System Avantgarde pokazał do pewnego stopnia mieszankę tych słuchawkowych stylów, ale zdecydowanie bliższy był Ultrasonom. Składnik sopranowy tupnięcia trochę się pokazywał, jednak wyraźnie górę brała głucha odpowiedź desek i jej rozchodzenie się na duży obszar. Ważne było też to, że całościowy poziom wyższy był niż u słuchawek, a wraz z tym obecność na koncercie dużo silniej wyrażona. Niesamowicie to grało, niebywale złożonym dźwiękiem, i wraz z tym pełen byłem podziwu także dla samego nagrania, które tak często, w jakże wielu systemach, brzmi za ostro, całkiem niemal płasko, zupełnie sztucznie. Jakościowa względem tego przepaść.
System Avantgarde bardzo wyraźnie różnicował także temperaturę nagrań. Większość z nich miała tą naturalną, przyjemnie ciepłą, ale niektóre, na przykład pewne płyty pokazowe, okazywały się chłodne. Jednak najlepsze było to, że mimo przyjemnego ciepła zachowywana została każdorazowo niczym nie zubożona paleta emocji. Zwykle jest tak, że jak system gra ciepło, to towarzyszy temu tylko pogodny nastrój, a jak zimno, to cały czas jest posępnie. A tutaj ani trochę. Naturalnie ciepłe ludzkie postaci mogły być uczuciowo przeniknięte lodowatym chłodem, a z ciepłej muzyki wynikać posępny nastrój. Mieszanka wyjątkowa, całkiem unikalna. Po prostu prawda, także emocjonalna.
Słowo na koniec o samym wzmacniaczu. Niewątpliwie jest pierwszym spośród tranzystorowych, na którym ani trochę nie zabrakło mi brzmienia lampowego. Inżynierowie Avantgarde nakręcili nawet film, do obejrzenia na firmowej stronie, podkreślający zalety i wyjątkowość ich dzieła. Zwłaszcza fakt, że pozbawione zostało zniekształceń. Ale to zdecydowanie mniej mnie obchodzi, bo i tak nie podzielą się z innymi swoimi tajemnicami. Natomiast fakt, że jest to tranzystor grający równie błyskotliwie, intymnie i bogato co najlepsza lampa, to jest już super osiągnięcie i to bardzo podziwiam.
Witam Piotrze,
Ciesze się, że doświadczyłeś u siebie tych wszystkich emocji i wrażeń, które i ja miałem przyjemność doświadczyć kiedy słuchałem, już jakiś czas temu, Duo Omega z też firmową integrą (choć nie obecną serią).
Dokładnie zgadzam się z Twoją recenzją. Bardzo dobrze uchwyciłeś te cechy, które są największymi wyróżnikami dobrze wykonanych tub a w szczególności dobrze oddanymi przez tuby AA.
Ożywienie i wypełnienie całej dostępnej przestrzeni wydarzeniami muzycznymi tak, że aż czasami ma się wrażenie, że coś zaraz nie wytrzyma i pęknie czy pomieszczenie czy może my od nadmiaru emocji i pobudzenia choć oczywiście zależy to też od dobory muzyki i nastroju jakiego ze sobą niesie ale z całą pewnością na brak emocji nie można narzekać co dla mnie w słuchaniu jest najważniejsze. Moje muzyczne katharsis. Bez niego to tylko sterta bezdusznego sprzętu.
Na forach, szczególnie polskich dużo się narzeka na tuby ale ja właśnie wróciłem z nietypowego „show” w UK, na którym pewno z połowa wystawianych systemów była oparta o głośniki tubowe 🙂 czyniąc je dominującą technologią spychając i ściskając biedne tradycyjne głośniki, niemałe i wcale nie lubiące bycia ściskanymi elektrostaty, plazmy i wstęgi do grupy głośników pozostałych.
Co mi wcale nie przeszkadzało bo generalnie największym fanem jestem właśnie głośników tubowych więc show się dla mnie udał.
Pisałem, że show nietypowy bo hotel wynajęty nie dla komercyjnych wystawców a przez prywatnych użytkowników dla innych użytkowników, gdzie co roku forumowicze zwożą swoje systemu z całej Anglii i je tam prezentują dla innych zapaleńców. HiFi Wigwam show. Nie ma tam nagonki na sprzedaż bo nikt też niczego nie sprzedaje a słuchać można wszystkiego czego się ze sobą przyniosło i co ważne całą masę muzyki, której się nigdy nie słyszało w przeciwieństwie do oblatanych samplerów.
Wracając do AA chciałem tylko napisać, że ciekawe jak to życie kołem się toczy 🙂 Ty właśnie, mam wrażenie, miałeś znacznie bardziej emocjonujące spotkanie z nimi niż za pierwszym razem gdy miałeś je u siebie ja natomiast po raz pierwszy w życiu słyszałem głośniki AA grające poniżej oczekiwań na HifiWigwam show. Oczywiście to nie głośniki tylko tor grał poniżej oczekiwań ale to był pierwszy raz kiedy najwyraźniej ktoś nie miał szczęścia do pokoju albo do składania systemu do kupy (a może po prostu brakło czasu na dopieszczenie pokręteł bo czasu nie było wcale na to a warunki zupełnie inne niż domowe znając metraże pokojów w UK). Nie ma w tym żadnej ujmy dla AA bo systemy zawsze można zepsuć lub nie dogadać się z akustyką co tylko potwierdza jak ostrożnym trzeba być w ocenianiu sprzętu w nieznanych i mało optymalnych warunkach szczególnie wystawowych czy zlotowych.
Za to w nagrodę słyszałem system zupełnie zjawiskowy, który przyćmił wszystko co było dane mi do tej pory słyszeć w życiu. System przytachany przez inżynierów BBC (kilkaset kilogramów). Głośniki Rogers aktywne z lat 80-tych stworzone zresztą na potrzeby BBC napędzane amplifikacją Quada wszystko oryginalnie tak jak było używane w studiach BBC (włącznie z kablami w postaci drutów za kilka centów) a to wszystko dostawało sygnał z 3 odtwarzacz szpulowych (Nagra T, Sony APR-5003 i Studer A80). Ładunek emocjonalny tego systemu był porażający. Przestrzeń wyjątkowa (choć inna niż tubowa). Uczucie bycia tam na poziomie daleko poza możliwości najlepszych systemów, które słyszałem wcześniej. Realność dźwięku, choć niepozbawianego szumów i innych niedoskonałości technicznych była tak duża, że przestawałem odbierać ją jako muzykę a przechodziłem do postrzegania jako fizycznego wydarzenia, w którym biorę udział na dobre i na złe tam gdzie mnie poprowadzi opowieść. Porażający dźwięk wykraczający daleko poza namacalność, choć zupełnie inny niż audiofilski high-end AD 2015. Na pewnym etapie drogi ewidentnie się rozeszły, i zdaje się, że projektanci skupili się nie na tych aspektach, których powinni. System z BBC to mniej dodatków a więcej esencji, handel na który po tym doświadczeniu z chęcią bym przystał gdyby ktoś mi obiecał takie efekty.
Do tego świetne opowieści o tym jak wygląda mastering, remastering i archiwizacja. Część albumów puszczanych była zupełnymi unikatami zremasterowanymi przez nich a przeważnie jeden remaster zajmuje ich dwójce do kilku miesięcy…. ale cóż to słychać. Efekty naprawdę wyjątkowe. Panowie zajmują się archiwizacją i remasterami w BBC od kilku dekad plus prywatnie z pasji i na własny użytek.
Pozostał powrót do rzeczywistości. Wybiorę się posłuchać Omeg, żeby odświeżyć swoje wspomnienia i dokonać rozliczenia postępu technologicznego względem nowych doświadczeń.
Pozdrawiam
Wielkie dzięki za obszerną relację. Pozostaje żałować, że się samemu na tym Wigwam Show nie było i nie słuchało Rogersów. Jest to jakaś prawidłowość, że systemy najlepiej grające to nie te przygotowane już komercyjnie do sprzedaży, tylko tak jak tam zrobione przez profesjonalistów, albo takie w stanie technicznym i też na poły profesjonalnym, jak ten którego słuchałem u Zingalego.
Jako stały bywalec bloga wnioskuję o wymianę dywanika w przestrzeni odsłuchowej 🙂
Dywanik faktycznie mógł się opatrzyć, a ponieważ być może niedługo będzie na serwisie konto do uiszczania opłat „co łaska”, będzie się można zrzucić na nowy. Jest tylko taki problem, że ten dywanik to ręcznie tkany gobelin, który kosztował 9 tysięcy…
Wiem, że to ponad rok od recenzji, ale jakby Pan porównał kolumny AA do Zingali Twenty 1.2 Evo? Też czarowały magią lampowości bez jednej lampy w torze 🙂
P.S. Nie znam się na dywanikach, ale cena audiofilska!
Zingali grają sceną magiczną, ale taką przede wszystkim idącą w dal a nie na słuchacza. Nie wypełniają całego wnętrza atakującym dźwiękiem, tylko zabierają w rozległy plener. Są bardziej do podziwiania niż brania w siebie. Ich muzykę przeżywa się fantastycznie, ale nico bardziej pozostaje ona na zewnątrz, jako zewnętrzne piękno, a ta od Avantgarde wchłania nas jak jakiś muzyczny tajfun. Większe tuby dają większe źródła i cały dźwięk w ogólności, a pod względem technicznym największa różnica jest taka, że bas u Zingali 1.2 EVO jest umiarkowanie potężny, a u Avantgarde Duo Grosso wszechpotężny.
Jedne i drugie głośniki są jednoznacznie high-endowe, a tylko Duo Grosso bardziej szalone, dające ekstremalny spektakl. Audiofilizm totalny, naloty dywanowe. (NIezależnie od tego nieszczęsnego dywanika, który się znudził Maćkowi.)
Gdybym dysponował budżetem wybrałbym Zingali, bo uważam je za łagodniejsze (acz równie barwne) na dłuższą metę.
A propos dywanika, to chyba poruszyliśmy lukę w naszym świecie dźwięków – audiofilskie dywanowe absorbery akustyczne i nic tylko czekać jak ktoś zajmie się produkcją.
Witam,
Czytam recenzję i się w pełni zgadzam, bez sztucznej reklamy jako użytkownik podobnego systemu.Mam u siebie w domu AA wzmacniacz dzielony i Duo Mezzo.
Ładunek emocji jak żaden inny. Kto mnie nie odwiedzi wycofuje swoje zdanie , że i tak nie usłyszy różnicy, chociaż może to i prawda, bo odbiera się całym ciałem…
A sprzęt faktycznie można określić jako „szalony ”
A propos dywaników to mam z Ikea za jedyne 500 pln, ale włochaty ! Drewniany sufit się też przydaje ( na wys 3 m )
Pozdrawiam recenzenta za dobry humor i zapraszam na odsłuch z Kol. Robertem przy okazji…
Pozdrawiam
Sławek