Recenzja: Avantgarde Acoustic XA Integrated

Avangarde_Xa_012_HiFi Philosophy   Rzadko opisuję całe systemy, jeśli nie liczyć relacji z Audio Show – i tym razem też nie do końca tak będzie. Źródło to bowiem inna firmowa bajka, wszakże reszta, gdy pominąć okablowanie, jest dziełem jednej firmy. Tak więc połowicznie, a nawet w dwóch trzecich, mieć będziemy do czynienia z dźwiękiem firmowym. Tak naprawdę nieodmiennie – bo jakżeby inaczej – opisuje się całe systemy, co najwyżej stosując wariantowe zmiany jakichś składników, ale w tym wypadku systemowość ta ma inny wymiar, bowiem jest to niewątpliwie szkoła brzmieniowa niemieckiego Avantgarde Acoustic.

Firma ta to znany szeroko producent głośników tubowych, nie mający specjalnie długiej genealogii, a zatem skoro szeroko znany, to najwyraźniej ceniony i szybko robiący karierę. Znany nie tylko z tub jako takich, ale także z tego, że mają te tuby inny kształt niż stosowane wcześniej – nie wykładniczo narastający, tylko nieco bardziej spłaszczony u wylotu, a dzięki temu szerzej rozrzucający muzykę. Tak więc szeroko znany producent Avantgarde Acoustic oferuje muzykę propagującą szerzej niż miało to miejsce w tradycyjnych tubach, co ma za zadanie skutkować szerokim uśmiechem słuchaczy. Przekonamy się czy faktycznie, ale to za chwilę.

Budowa i wygląd

A oto i obiekt naszej recenzji - Avangarde Accoustic Xa.

A oto i obiekt naszej recenzji – Avantgarde Acoustic XA.

   Z kolumnami Duo Grosso spotkanie miało już miejsce, tak więc tylko przytoczę wcześniejszy opis:

Głośniki tubowe stanowią głośnikową arystokrację, szczycąc się wyjątkowo wysoką kulturą brzmienia, wyjątkową też skutecznością, znakomitymi parametrami i byciem najstarszą formą urządzeń głośnikowych, stosowaną już w pierwszych patefonach. A tuby Avantgarda są podobnież najlepszymi na świecie i z całą pewnością wytyczyły trend odwrotny do mody, w czasach gdy los głośników tubowych wydawał się przesądzony. To była odważna decyzja, a odwaga tym razem popłaciła. Tu i teraz będzie owe tubowe Avantgarde reprezentował wysoki model Duo Grosso, najbardziej zaawansowany technicznie o przeznaczeniu do pomieszczeń mających powierzchnię pomiędzy dwadzieścia a trzydzieści metrów kwadratowych. Jest to jak zwykle u tej firmy konstrukcja półaktywna, wykorzystująca w każdej kolumnie dwa 250-watowe wzmacniacze napędzające 17-centymetrowy głośnik średniotonowy, mogący schodzić wyjątkowo nisko, bo aż do poziomu 170 Hz; tubowy tweeter sterowany cewką o trzykilogramowym magnesie, wyposażony w ultracienką diafragmę; oraz subwoofer SUB231, wykorzystujący dwa 30-centymetrowe głośniki niskotonowe o mocy 600 Watt (RMS) każdy, potrafiące reprodukować niskie częstotliwości do aż 18 Hz włącznie. Tak nisko zatem, że praktycznie poza zakres słyszalności, lecz jak najbardziej w obrębie bezpośredniego oddziaływania fali akustycznej na słuchającego i jego otoczenie. Oddziaływania przez dotyk.

Sekcja aktywna oferuje trzy główne pozycje filtra subsonicznego – »high«, »mid« i »low« –  z precyzyjnym, dwudziestozakresowym w każdej z nich dostrojeniem, zmieniającym na sześćdziesiąt łącznie możliwych sposobów charakterystykę dolnej zwrotnicy, a także dwadzieścia stopni wzmocnienia, pozwalając bawić się bez końca ustawieniami. Umożliwia także wykorzystanie wzmacniaczy zewnętrznych poprzez złącze XLR, gdyby ktoś uznał, że warto wypróbować inny wzmacniacz. Clou całego układu jest jednak duży, pasywny głośnik tubowy, zasobny w technologię Omega, czyli wielką, 108-decybelową skuteczność i prostszą, a przy tym efektywniejszą konstrukcję zwrotnicy. Jak zapewnia producent, posiada on cztero i półkrotnie większą precyzję modelowania dźwięku od głośników nietubowych przy imponującej stromiźnie zbocza 18 decybeli na oktawę. Tak więc żartów nie ma i wyzwanie zostało rzucone. Tuby mają być najlepsze na świecie i basta.

I trzeba od razu powiedzieć, że ów obiekt jest monumentalny!

I trzeba od razu powiedzieć, że ów obiekt jest monumentalny!

W tej recenzji postacią centralną staje się wszakże nie sam głośnik tylko wzmacniacz zintegrowany Avantgarde XA Integrated, będący najnowszym produktem w ofercie firmy. Stanowi wersję scaloną oferowanego wcześniej wzmacniacza dzielonego, także sygnowanego literami XA, oznaczającymi eXtreme Amplifier. Albowiem jest to właśnie wzmacniacz całkowicie maksymalistyczny, mający z założenia za zadanie napędzić sekcję tubową najlepszych na świecie głośników Avantgarde. Dzięki ich ogromnej skuteczności uwolniony od potrzeby bycia mocarnym, za to zmuszony dorównać ich ekstremalnej jakości. Próby takiego dorównania dokonało Avantgarde w domenie tranzystorowej, z uwagi na chęć eliminacji wszelkich zakłóceń mogących płynąć od lamp, co jest według mnie zbytkiem ostrożności, ale w końcu rzecz nie polega na byciu lampowym albo tranzystorowym, tylko na wybitnym brzmieniu.

By takie super wybitne brzmienie od tranzystorów uzyskać, sięgnięto zarówno po rozwiązania tradycyjne jak i całkowicie nowatorskie. Tradycyjne to kondensatory Black Gate, w tym wypadku specjalnie wyselekcjonowane, z pomierzonymi parametrami, a zatem droższe. Nabyte w dużej ilości na zapas, jako że już nie produkowane, co bardzo jest dziwne, ale dziwactw naszemu światu nie brak. Nowatorskie jest to z kolei, co normalnie zwie się potencjometrem, a co tutaj ma postać specjalnej drabinki rezystancji z 48 opornikami przełączanymi przez tranzystory. Tworzą one aureolę świetlnych kropek wokół potężnego pokrętła skrywającego silnik, co stanowi wyróżnik stylistyczny. Ma ten silnik lekką bezwładność, w każdym razie ten w testowanym egzemplarzu miał, lecz z uwagi na dość wolne narastanie nie jest to niebezpieczne. Poza tym podczas konsultacji telefonicznej z producentem dowiedziałem się, że pod przednią osłoną potencjometru znajduje się śruba regulacyjna, którą wystarczy lekko zluzować by silnik ciągnął słabiej i wysterowanie stało się precyzyjne. Nowatorstwo obejmuje także w przypadku wersji dzielonej pracę w trybie bateryjnym, możliwym do stosunkowo łatwego zastosowania w sytuacji, gdy trzeba wysterować głośnik o gigantycznej skuteczności. Ale i tak wersja dzielona osiąga moc 150 W, natomiast recenzowana tutaj integra nie jest bateryjna, tylko pracuje metodą tradycyjną w oparciu o wielki toroid, uzyskując w czystej klasie A bez sprzężenia zwrotnego moc zaledwie 2 x 1,1 W/16 Ω. Dla mających 108-decybelową skuteczność tub to jednak w zupełności wystarcza., a gdyby ktoś potrzebował większej mocy, Avantgarde XA Integrated może mu jej dostarczyć w dawce 2 x 120 W/4 Ω w klasie AB, przy czym przełączenie z klasy A do AB odbywa się automatycznie po wykryciu zwiększonego poboru.

Ogromne wrażenie sprawia również dbałość o szczegóły, która jest wręcz popisowa.

Ogromne wrażenie sprawia również dbałość o szczegóły, która jest wręcz popisowa.

Z innowacji ważny jest też objęty patentem system zabezpieczenia przed pojawieniem się niszczycielskiego dla głośników prądu stałego, a także szczególnie skuteczne odcięcie elektroniki od wibracji, uzyskiwane zarówno dzięki ważącej ponad osiemnaście kilogramów aluminiowej obudowie zewnętrznej, jak i specjalnej, także aluminiowej, skorupie wewnętrznej, ważącej kilogramów dziesięć. Tak więc mamy do czynienia z podwójną warstwą ochronną, obejmującą dwoma aluminiowymi odlewami wrażliwe na drgania elementy elektroniki, a łącznie jest to prawie trzydzieści kilogramów masy, zdolnej swą bezwładnością dwuetapowo niwelować drgania, wspieranej odpowiednią konstrukcją zawieszenia.

Co się tyczy samej idei schematu, to jak zawsze w przypadku wzmacniaczy dążących do ideału obowiązuje zwięzłość i prostota. Krótkie ścieżki, brak sprzężenia zwrotnego, maksymalnie czysty sygnał na wejściu, eliminacja zakłóceń. Łatwo powiedzieć, gorzej wykonać. We wzmacniaczach z sygnaturą XA – zarówno tym dzielonym jak i integrze – sięgnięto po rozwiązanie wyjątkowe. W ich obwodach prąd płynie nieustannie, a nie tylko pojawia się wraz z sygnałem. Tak więc całkiem nie miałem racji pisząc, że recenzowany wzmacniacz pracuje metodą tradycyjną. Ani trochę. Sygnał nie wyzwala tutaj wzmocnienia, a jedynie je moduluje. Prąd bez przerwy krąży w obwodzie, a tylko raz w czystej formie jest ciszą, a raz w zaburzonej muzyką. Dla lamp faktycznie byłoby więc trudne zachowanie w tak skonstruowanym wzmacniaczu całkowitego milczenia – i dlatego tranzystor.

Bryła XA Integrated jest potężna, a waga do wyglądu odpowiednia, wynosząca ponad 40 kilogramów. Estetycznym wyznacznikiem jest tak jak sam kształt nadnormatywnie wielkie pokrętło potencjometru oraz pusta, gdy nie liczyć niewielkiego logo, połać panelu. Panel ten jest oferowany w szerokiej gamie wykończeń i kolorów, ponieważ producent wychodzi z założenia, że klient płaci, klient wymaga. Na samym dole, niczym szlaczkiem, podkreśla go rząd sześciu podświetlanych, zapadkowych przełączników, aktywujących całość i poszczególne wejścia, a po prawej rozświetla wielkim świetlnym pierścieniem wokół potencjometru informator barwowy; luminacją w błękicie informujący, że wzmacniacz stabilizuje się po włączeniu, bądź znajduje w trybie »Mute«, albo do aktywowanego wejścia nie zostało nic podłączone. Białą natomiast oznajmia gotowości do pracy bądź jej wykonywanie. Na obrzeżach przedniego panelu umieszczono profesjonalnym wzorem potężne uchwyty ułatwiające przenoszenie masywnego stwora, nawiązujące wyglądem do potencjometru i pilota.

Na tylnej ściance rozlokowały się trzy wejścia RCA, z których każde ma inną czułość, oraz dwa XLR. Też oczywiście terminale głośnikowe, gniazdo zasilania z włącznikiem głównym i panel bezpieczników. Jest również gniazdo dodatkowego uziemienia, a także dwa dodatkowe metalowe uchwyty, ułatwiające przenoszenie wzmacniacza przez dwie osoby. Dopełnieniem jest pilot, korelujący kształtem z pokrętłem potencjometru i przednimi uchwytami; przypominający złożony miecz świetlny z Gwiezdnych wojen. Przyjemnie się go trzyma i jest bardzo solidny, a pozwala zmieniać wejścia i operować dźwiękiem.

Nawet tak banalna sprawa, jak budowa potencjometru budzi uznanie.

Nawet tak banalna sprawa, jak budowa potencjometru budzi uznanie.

Całość prezentuje się masywnie, oryginalnie i ekskluzywnie, natychmiast przyciągając wzrok i jasno – także w sensie całkowicie dosłownym – dając do zrozumienia, że mamy do czynienia z czymś wyjątkowym. Czy wyjątkowym tylko z wyglądu?

Brzmienie

Kolejny powód do zadowolenia - bogaty i wypieszczony tylny panel złączy.

Kolejny powód do zadowolenia – bogaty i wypieszczony panel złączy.

   W miarę jak człowiek słucha jednego po drugim lepszych i gorszych systemów, staje się to w sposób nieunikniony rutyną. Trochę może pomóc nieznana wcześniej muzyka, trochę ta którą bardzo się lubi; ale tak czy owak robi się z tego sztampa. Siedziałem niedawno na zewnętrznym odsłuchu, słuchając systemu całkowicie sobie nieznanego, który ktoś siedzący obok bardzo chwalił, podczas gdy sam słyszę, że nie gra to w sposób, żeby zaraz się przejmować. Skoncentrowałem uwagę, bo wcześniej zajęty byłem rozmową, i w ciągu niewielu sekund wyliczyłem na własny użytek kilkanaście sporych niedociągnięć i kilka pomniejszych.

Wprawa ma to do siebie, że takie rzeczy dzieją się same. Jak z prowadzeniem auta – początkujący kierowcy muszą cały czas się koncentrować, a doświadczeni mogą myśleć o niebieskich migdałach, bo auto w tym czasie prowadzi ich alter ego. Analogicznie z oceną brzmienia. Nie musisz się zastanawiać, tylko lista ułomności wyświetla się sama. Pyk, pyk, pyk – wyskakują kolejne niedociągnięcia, a ty tylko siedzisz i w gruncie rzeczy się nudzisz. Który już raz słyszysz soprany całkiem nie takie jak należy i aż złość bierze, że nie takie tak bardzo. Że całościowe brzmienie nie tylko nie angażuje, ale wręcz odstręcza, a głos piosenkarki ze znanej na wylot płyty brzmi jakby śpiewała zza drzwi zamkniętych. Ale to wcale nie znaczy, że taki przejedzony różnej jakości brzmieniem recenzent podnieca się wyłącznie słysząc potwornie drogą aparaturę, która grać umie jak nic innego. Nie dalej jak parę dni temu słuchałem (także na zewnętrznym odsłuchu) niedrogich „ołówków” Diapasona, takich za osiem tysięcy z kawałkiem – i zagrały, że ho, ho – toteż nawet jakbym chciał, to nie dałbym rady tego słuchać bez dania uwagi, a co dopiero się nudzić.

Już widzę, jak przeczytawszy to inni recenzenci dzwonią do dystrybutora Diapasona, by te ołówki zdobyć, co także zamierzam niedługo uczynić, a wówczas okaże się, że są wypożyczone. Ale na razie zajmijmy się systemem, którego słucha się z wypiekami i w wielkim podnieceniu, ponieważ rzeczywiście potrafi niesamowite rzeczy. Nie tylko takie zaskakująco dobre z uwagi na niewysoką cenę , ale takie całkowicie wyczynowe, lokujące go na samych szczytach skali absolutnej.

Aż prosi się o podpięcie jakiejś tubowej konstrukcji tego producenta...

Aż prosi się o podpięcie jakiejś tubowej konstrukcji tego producenta…

Tak gra właśnie najnowszy system Avantgarde Acoustic, od strony technicznej opisany powyżej. Najnowszy w sensie wzmacniacza, jako że kolumny dawno temu już opisałem, ale na pewno się nie pomylę, mówiąc że tym razem, z własnym wzmacniaczem, zagrały lepiej.

Uprzedzam fakty, niszcząc efekt finalny i umieszczając na początku co powinno się znaleźć na końcu. Ale jaka to w sumie różnica? Grało jak grało – i na końcu, i na początku – tak więc…

Ale wcale nie. Wcale na początku tak jak na końcu nie grało. Bo do każdego systemu trzeba się przyłożyć, a on sam musi się ułożyć. Pograć z nowym źródłem, rozgrzać, rozruszać, ogarnąć. Kiedy chłopaki od Nautilusa wtaszczyli posapując te Avantgardy, poskręcali w całość, podłączyli mnogimi kablami i odpalili, siedli na moment żeby odsapnąć i powiadają, że tak za bardzo to to nie gra. No, nie jakoś super. Ale tak zagrać nie miało prawa. Primo, wzmacniacz i odtwarzacz zostały dopiero co odpalone, a godzina postania pod prądem to dla nich minimum. Secundo, bo wzmacniacze w części aktywnej głośników powinny stać pod prądem minimum dobę, a odtwarzacz Accuphase właściwie też. Poza tym trzeba jeszcze dobrać okablowanie. To tak jak z przyprawami do zupy – inaczej nie będzie smaku. W przypadku okablowania głośnikowego dobierania nie było, bo z systemem przyjechały przewody Vovox Tekstura bi-wiring i zostałem poproszony o ich właśnie użycie, gdyż podobno taki bi-wiring i taki Vovox super się sprawdza. Dobrze, niech się tak stanie. Ale już możliwych do wpięcia interkonektów miałem masę – i to zarówno symetrycznych, jak niesymetrycznych – bo system jedne i drugie akceptował. Książki pisał nie będę, tak więc pominę poszczególne próby i tylko skonkluduję, że fantastycznie spisał się recenzowany dopiero co interkonekt Sulek Audio RCA (być może symetryczny byłby jeszcze lepszy?), przydając brzmieniu tego wszystkiego, co audiofile nazywają muzykalnością i magią. Jeszcze raz przy okazji potwierdziło się, że kabel Sulka posiada inercję, to znaczy zaczyna na poważnie grać nie prędzej niż po piętnastu minutach, a tak już całkiem na serio dopiero po jakiejś godzinie. I niech się nikomu nie zdaje, że tego Sulka promuję, bo mi za to płacą. Sami go wypróbujcie, a przekonacie się co potrafi.

Jak chociażby modelu Duo Gross.

Jak chociażby modelu Duo Grosso.

Ustawienie głośników w sensie lokalizacji miałem już z poprzedniego razu opanowane, tak więc z tym nie było problemu, natomiast w nowych okolicznościach sprzętowych trzeba było dostroić zwrotnicę i siłę wzmocnienia części aktywnej. To spora praca, zwłaszcza samo wzmocnienie, które ma dwadzieścia zakresów, a idealnie pasuje tylko jeden. W przypadku tego akurat toru i tego pomieszczenia było to dokładnie 7,5, czyli oczko niżej niż u Felliniego. W tym i tylko tym ustawieniu, przy równoczesnym odpowiednim dostrojeniu zwrotnicy,góra od tub zestrajała się z dołem od głośników niskotonowych w sposób całkowicie spójny i o żadnym rozstrzeleniu pasma ani w nim dziurach nie było mowy. Koherencja całkowita – i jak mi ktoś piśnie, że głośniku tubowe są z natury niespójne i nic się z tym nie da zrobić, to przyleję. Poza tym trzeba było podregulować zawieszenie, tak żeby głośniki pochyliły się do przodu i „spojrzały” na słuchającego, bo stumetrowym salonem nie dysponuję. Porozsuwać też trochę meble, żeby nie wchodziły dźwiękowi w drogę, siąść w zalecanym trójkącie równobocznym kolumna-kolumna-słuchacz i nareszcie zatopić się w muzykę. A wówczas…

A wówczas okropnie pożałowałem. Pożałowałem tego, że naglony kolejnymi recenzjami nie słuchałem dzień po dniu. Bo głośniki zaraz wyjadą, a tak naprawdę, nie licząc różnych przymiarek, poświęciłem im jeden tylko wieczór z gramofonem i jeden z odtwarzaczem. Błąd kardynalny, niepowetowana strata.

Rzeknę w ten sposób: to jak grały tuby Avantgarde na Audio Show, to jest lipa. One chyba nie tolerują niskich sufitów w proporcji do rozmiarów sali. Zresztą, nie będę spekulował. W każdym razie w zeszłym roku na Audio Show nie tylko w sali Nautilusa, ale nigdzie nie było tej miary dźwięku. Dwa lata temu tylko u Audiofastu w dużej sali. Jasne, warunki akustyczne na tym Audio Show panują mizerne i to jest główna przyczyna. Ale główna, nie główna – nigdzie tak nie grało. Spektakl jakościowo był podobny do tego, jaki dały u mnie wcześniej Raidho D2, z tym że co do stylu znacznie odmienny. I teraz o tym.

Avantgarde Duo Grosso zaangażowały w brzmieniowy spektakl całe pomieszczenie. Każdy centymetr sześcienny. Było to podobne do tego jak grał wzmacniacz Burmestera, ale na dużo wyższym poziomie. To nie była nawet wypełniająca całe pomieszczenie żywa przestrzeń. To była wszystko ogarniająca muzyka. Bez żadnego podziału. Żadne – tam gra, a ja tu stoję i słucham. Muzyka wszędzie. I co się wyprawiało! W pewnym momencie wszystko dostało takiej wibracji, że gdybym jeszcze bardziej podkręcił głośność, sufit chyba by runął. A wcale nie był to poziom głośności na granicy wytrzymałości słuchacza. Wcale. Goniony upływem czasu urwałem machinalnie pod koniec jeden z utworów, by szybko przejść do kolejnego, przerywając granie na dość wysokim poziomie głośności. Płyta stanęła, głośniki przestały grać, a wówczas usłyszałem jak grają same ściany. Dźwięk wcale się nie urwał, tylko zagrało pomieszczenie. Z pokoju odsłuchowego zrobiła się komora rezonansowa. Albo taki przykład:

Tak zamysł przeradza się w czyn.

Tak zamysł przeradza się w czyn.

Prawie zawsze używam przy testach płyty Czarodziejski flet w wydaniu Archiv. Ścieżkę dźwiękową znam na wylot. Tak mi się wydawało. (Używam dlatego, że nagranie jest live i słychać doskonale przemieszczanie się śpiewaków po scenie.) A tu słucham i słyszę w tle jakiś warkot. Co jest – myślę sobie – auto na ulicy silnik grzeje, czy jak? Wyciszam – nic, cisza. Puszczam płytę – znowu. Wsłuchuję się – aha, to powietrze bije po mikrofonach. A kiedy indziej wcale tego nie słychać, a przynajmniej nie w sposób, żeby zwracało to uwagę na podobieństwo auta za oknem. Słychać jedynie szum, który identyfikauje się też jako ruch powietrza, jednak jest to w odczuciu zdecydowanie słabsze. Ale Duo Grosso przenoszą pasmo na dole do 18 Hz i można dzięki temu usłyszeć rzeczy wcześniej niesłyszane, a także mury rozwalać.

Brzmienie cd.

Skompletowany system robi piorunujące wrażenie!

Skompletowany system robi piorunujące wrażenie!

   Nasuwa się wiele aspektów do opisania. Na przykład odnośnie Raidho. U nich dźwięk się od głośników odkleja i bieży ku słuchaczowi. Dosłownie widać jak płynie. Jak na swój sposób „fosforyzuje”, jak wznieca wiry w powietrzu, jak tworzy przed słuchaczem wibrującą dźwiękową ścianę. U Avantgarde tego nie ma. To znaczy jest, ale dominuje wrażenie natychmiastowej wszechobecności dźwięku. Jego źródła są większe, ale oczywiście nie takie, by wszystko sobą wypełniały. Jest lokalizacja, jest w pewnym stopniu płynięcie – albo mówiąc inaczej – promieniowanie dźwięku od źródeł ku słuchaczowi. Nie ma natomiast dźwiękowej ściany i dominuje wrażenie, że całe pomieszczenie odsłuchowe zostało zamienione w muzykę; że ona wszystko przenika i wszystko sobą przepełnia. Bo weźmy na przykład te świetne ołówki od Diapasona. One grały dźwiękiem o dużym rozpostarciu w pionie, co dobrze je plasowało względem analogicznie kosztujących własnej firmy monitorów, a także sceną z tyłu za głośnikami, bardzo spektakularną. Ale to było granie „tam”, w oddali się dziejące. Któremu można się przysłuchiwać i gra to naprawdę ekstra, ale to jest zupełnie inna miara odbioru. Bo to tutaj, to jakby trafić w wir trąby powietrznej. Wszystko szalało i wszystko było przeniknięte muzyczną energią. Źródło źródłem, lokalizacja lokalizacją, a całe pomieszczenie dostawało muzycznego szału. Żyło, tętniło, było muzyką. A kiedy jakość przekazu osiąga taki poziom, pytania o nią same znikają. Nie ma czasu ich zadawać, szkoda sobie tym głowę zawracać. Zostajesz wtrącony w wir zdarzeń i przestajesz myśleć, że masz dla przykładu buciki za ciasne, bo cię gonią, bo sam gonisz, bo zaraz ci urwie tę  głowę. To jest inny muzyczny wymiar, do którego trafić bardzo jest ciężko, gdyż to się bardzo rzadko spotyka. Jedność widza i akcji to ciężka do uzyskania sprawa. Ciężka z uwagi na sam styl potrzebnego grania, jak i na jego jakość. Nie może być w tym śladu relaksu ani nawet najmniejszej szczeliny dystansu. Wszystko stać się musi muzyką, a ty tylko znajdujesz się pośród niej i ją chłoniesz, podczas gdy ona jest  całym światem. Ale coś jednak mimo to myślisz, coś analityczna świadomość w trakcie ci podpowiada, i żeby ten cud zjednoczenia się nie zniweczył, muszą to być same najlepsze wiadomości. A najlepiej gdy same takie, albo chociaż w przewadze, od których ty się uczysz, a nie które podlegają twojej krytyce. Nie na zasadzie – o, to nieźle wypadło, a tamto było całkiem, całkiem; tylko – cholera tak jeszcze tego nie słyszałem, albo – a więc w ten sposób można to zagrać, kto by pomyślał…

Tak wizualnie jak i brzmieniowo jest to ogromne przeżycie!

Tak wizualnie jak i brzmieniowo jest to ogromne przeżycie!

I wówczas dopiero wszystko staje się jedną wielką muzyką, jaka – no, niestety – na słabszych torach i na słuchawkach całkiem nie jest możliwa. Bo nawet gdy na najlepszych słuchawkach nie jest jakościowo gorsza (co pozostaje kwestią dyskusji i umowy), to świat wokół ciebie nie dostanie wraz z nią muzycznego szału, a ściany nie zadrżą. No a słabsze tory, to wiadomo – właśnie dlatego są słabsze, że tak się nie dzieje.

Wiecie już zatem, że wpadłem w muzyczną ekstazę, co zdarza się z grubsza raz na jakiś kwartał, ale pewne aspekty się na nią składające wymagają wyodrębnienia. Zacznijmy od wędrówki przez pasmo.

Soprany były całkowicie rozpisane na przestrzeń i tylko jakieś dzwonki ukazywały je poprzez większe dźwiękowe skupienia, a cała reszta promieniowała. Poszukiwanie pośród tego ostrości byłoby czymś całkowicie daremnym, do podkreślenia natomiast jest to, że tuby czynią wyższe brzmieniowe zakresy wyjątkowo eleganckimi, głównie poprzez ich trójwymiarowość. Jak wiele razy pisałem, dźwięki z głośników tubowych wychodzą bardziej rozciągnięte na przestrzenną a nie tylko brzmieniową głębię, co czyni je ciekawszymi i piękniejszymi. To jest poważna konkurencja dla głośników wstęgowych, nawet takich najlepszych. Nie tak szybkie i nie tak ekspansywne, są jednak te tubowe dźwięki bardziej przestrzennie rozwinięte i wyjątkowo dokładnie opowiedziane, co stanowi równoważną alternatywę.

Na środku pasma, po odpowiednim wyregulowaniu jego spójności, pojawiają się żywi wykonawcy, ale względem innych, także popisowych realizacji, znalazłem ich tutaj jako szczególnie ruchliwych, bardziej aktywnych. Każde przemieszczenie się na scenie było dokładnie rejestrowane, a stereofonia dawała popis niemal tej samej klasy co najlepsza jaką słyszałem w wykonaniu kanałów transmisyjnych w głośnikach Albedo Aptica. Testy stereofoniczne wypadły prawie równie dobrze, dając popisy na linii prawo-lewo. Tak więc na przykład w koncercie rockowym bieganie wokalisty po scenie wyjątkowo dobrze było widoczne, wraz z każdym obrotem ciała. Albo krążenie wokalistek wokół mikrofonu, które zwykle nie najlepiej jest rejestrowane. Dawało to dodatkowe ożywienie, które mózg mimowolnie wychwytywał i odbierał jako pozytyw.

Dźwięk wydobywający się z Duo Grosso był zarazem gargantuiczny, jak i przepełniony najwyższą kulturą brzmieniową, jaką można kupić za pieniądze.

Dźwięk wydobywający się z Duo Grosso był zarazem gargantuiczny, jak i przepełniony najwyższą kulturą brzmieniową, jaką można kupić za pieniądze.

Dół pasma to zarówna całościowa potęga, jak i umiejętność wyjątkowo niskiego schodzenia. Już mówiłem o tym warczeniu powietrza wokół mikrofonów, ale nie tylko ono mnie zaskoczyło. W paru miejscach, w utworach doskonale znanych, pojawiły się składniki basowe we wszystkich innych razach zupełnie nieobecne. Jakieś punktowe pomruki z czeluści basowego wulkanu, jakieś tektoniczne dudnienia jak przy trzęsieniu ziemi. Obfitowała w to zwłaszcza muzyka elektroniczna, której twórcy najwyraźniej lubują się w takich subwooferowych odgłosach, których mający przeciętne głośniki audiofil w żadnym wypadku usłyszeć nie może. Zapewne jest to dla nich dodatkowym smaczkiem, sprowadzającym się do lokowania w utworze treści ukrytych, niedostępnych dla zwykłego słuchacza. Ale nawet gdy ma się głośnik potrafiący schodzić tak nisko, potrzeba jeszcze wzmacniacza obejmującego takie pasmo. I to nie tylko na papierze. A o to jest ciężko w nie mniejszym stopniu.

Wrócę jeszcze na moment do kwestii spójności, jako że jest wrażliwa i drażliwa. Przeskok o 0,5 na skali wzmocnienia wzmacniaczy aktywnych – i już dołu stawało się za dużo. Dla odmiany 0,5 w drugą stronę – i soprany zaczynały dominować. Diablo delikatna sprawa. Ale da się wyregulować, a najlepiej przy pomocy fortepianu. Królewski instrument momentalnie ukazuje wszelkie niedociągnięcia. Albo za bardzo dzwoni, albo za bardzo grzmoci. A musi być równowaga dzwonienie-grzmocenie, że się tak obskurancko wyrażę.

Odnośnie tego basu i całego w ogóle pasma zarysowała się także ogromna rozpiętość w nasycaniu brzmienia powietrzem. Nie słyszałem, by jakikolwiek system pod tym względem dawał podobne rozrzuty. Jedne nagrania były aż duszne i gęste, inne na wskroś przeniknięte powietrzem, nasycone ożywczym tlenem. Aż mi się nie chciało wierzyć, że tak mogą być różne, bo zwyklejsze systemy grają całościowo w tę albo tę stronę. I powiada się wówczas, że jeden jest gęsty, a drugi ma dużo powietrza. A tutaj to i to równocześnie w zależności od nagrania. Jednak znacznie częściej dawka nasycającego powietrza była duża, a przestrzenność brzmień basowych bardzo uwypuklona. Duże same źródła i silnie wyrażona ich kubatura, a nie tylko sama dwuwymiarowa plama.

Co tu dużo pisać - dedykowany system Avantgarda to high-end z najwyższej półki. To coś, co będziemy wspominać jako jedno z najlepszych brzmień, z jakim przyszło nam obcować. Oklaski dla inżynierów Avantgarde Acoustic!

Co tu dużo pisać – dedykowany system Avantgarda to high-end z najwyższej półki. To coś, co będziemy wspominać jako jedno z najlepszych brzmień, z jakim przyszło nam obcować. Oklaski dla inżynierów Avantgarde Acoustic!

Odniosę się przy okazji do analizowanego przy porównaniu topowych słuchawk Ultrasona i McIntsha berlińskiego koncertu Pepe Romero i obecnego tam stepowania. System Avantgarde pokazał do pewnego stopnia mieszankę tych słuchawkowych stylów, ale zdecydowanie bliższy był Ultrasonom. Składnik sopranowy tupnięcia trochę się pokazywał, jednak wyraźnie górę brała głucha odpowiedź desek i jej rozchodzenie się na duży obszar. Ważne było też to, że całościowy poziom wyższy był niż u słuchawek, a wraz z tym obecność na koncercie dużo silniej wyrażona. Niesamowicie to grało, niebywale złożonym dźwiękiem, i wraz z tym pełen byłem podziwu także dla samego nagrania, które tak często, w jakże wielu systemach, brzmi za ostro, całkiem niemal płasko, zupełnie sztucznie. Jakościowa względem tego przepaść.

System Avantgarde bardzo wyraźnie różnicował także temperaturę nagrań. Większość z nich miała tą naturalną, przyjemnie ciepłą, ale niektóre, na przykład pewne płyty pokazowe, okazywały się chłodne. Jednak najlepsze było to, że mimo przyjemnego ciepła zachowywana została każdorazowo niczym nie zubożona paleta emocji. Zwykle jest tak, że jak system gra ciepło, to towarzyszy temu tylko pogodny nastrój, a jak zimno, to cały czas jest posępnie. A tutaj ani trochę. Naturalnie ciepłe ludzkie postaci mogły być uczuciowo przeniknięte lodowatym chłodem, a z ciepłej muzyki wynikać posępny nastrój. Mieszanka wyjątkowa, całkiem unikalna. Po prostu prawda, także emocjonalna.

Słowo na koniec o samym wzmacniaczu. Niewątpliwie jest pierwszym spośród tranzystorowych, na którym ani trochę nie zabrakło mi brzmienia lampowego. Inżynierowie Avantgarde nakręcili nawet film, do obejrzenia na firmowej stronie, podkreślający zalety i wyjątkowość ich dzieła. Zwłaszcza fakt, że pozbawione zostało zniekształceń. Ale to zdecydowanie mniej mnie obchodzi, bo i tak nie podzielą się z innymi swoimi tajemnicami. Natomiast fakt, że jest to tranzystor grający równie błyskotliwie, intymnie i bogato co najlepsza lampa, to jest już super osiągnięcie i to bardzo podziwiam.

Podsumowanie

Avangarde_Xa_018_HiFi Philosophy   Właściwie po tym co napisałem nie ma już nic do dodania. Wiadomo, jest taki wzmacniacz tranzystorowy, pracujący w klasie A tylko dla głośników tubowych, który z uwagi na wyjątkową konstrukcję potrafi to samo co lampa. Cenę przy tym posiada zaskakująco niską, bo kosztuje jedynie 48 tysięcy. Auto jest za tyle – ktoś warknie. A z drugiej ręki to nawet bardzo dobre – dopowie. Prawda. Tylko że są wzmacniacze tranzystorowe kosztujące wiele razy tyle, a tak grać nie umiejące. I ktoś je kupuje, no nie?

Tuby są duże i lubią wysokie pomieszczenia. Przynajmniej te tutaj recenzowane. Wymagają dobrych proporcji pokoju odsłuchowego i dobrego ustawienia, a także precyzyjnej kalibracji własnych wzmacniaczy. Okablowanie im dobrać należy wyjątkowo starannie, bo powiedzmy wyraźnie – bez interkonektu Sulka zabawa nie byłaby tak spektakularna. No i same głośniki tubowe do tanich nie należą. Nie Duo Grosso. Cały system taki jak ten wyjdzie grubo ponad dwieście tysięcy i rady na to nie ma. Tak więc sama sprawa jak i wynikająca z niej zabawa tyczy niewielu osób. Ale kiedy ma się już salon i wystarczającą gotówkę, stajemy przed dylematem – jakim też brzmieniem ów metraż zapełnić.

Głośniki tubowe mają wielu adwersarzy, co chyba wynika ze strachu i z zazdrości. Strachu innych producentów i zazdrości tych, których nie stać. Tak więc doradzane są niezbyt często, a odradzane przeważnie. Że duże, że nienormalne, że to trąci myszką, że nie gra. Bo pasmo niewyrównane, niespójne, bo bas jakiś taki nie tego i w dodatku osobny, bo ustawić się nie da. I tak dalej. Ale wszystko da się i wszystko zagra, a frajda będzie niesamowita. Bo i u mnie to grało, i w Paryżu ten sam wzmacniacz oferował dźwięk na miarę złotego medalu wystawy. A warunki akustyczne nie były tam wcale jakieś prima, choć dla odmiany grał z popisowym, najwyższym w ofercie gramofonem Thorens TD-550.

Moje zdanie jest takie, że ten wzmacniacz udał się rewelacyjnie, a głośniki tubowe mógłbym mieć do końca życia. Poprzednim razem nie byłem o tym tak do cna przekonany, ale teraz jestem. Grać potrafią fenomenalnie, bo choć nie tak szybko jest wstęga, to bardziej w sensie rysowania dźwiękowej bryły precyzyjne. Bas jest sam w sobie popisem – i to takim ze sfer także pozasłyszalnych a jednocześnie odczuwalnych – a soprany i realizm są pycha. Nade wszystko zaś to niesamowite zanurzenie w muzykę i w każdym aspekcie popis. Tylko siadać i słuchać. Słuchać głośników, nie słuchać głupiego gadania; jak kogoś stać, to brać.

Takie pisanie to oczywiście dezynwoltura. Kupować trzeba z rozmysłem, a pisać recenzje bez szarży. Bo jeszcze się komuś udzieli nastrój i kupi bez zastanowienia, a potem diabli wiedzą co będzie. Tak więc spokojnie, z wyczuciem, z dokładnym przebadaniem terenu i popróbowaniem wielu możliwości według własnego smaku. Ale że tuby grać potrafią oszałamiająco, a wzmacniacz Avantgarde XA Integrated im to bardzo ułatwia, na to daję słowo.

 

W punktach:

Zalety

  • Muzyczny wulkan.
  • Cały świat tylko dźwiękiem.
  • Najwyższej w dodatku jakości.
  • Ściany można tym walić.
  • Niesamowite zejście na basie.
  • Niespotykany poza głośnikami tubowymi w sensie tak precyzyjnego modelowania sferyczny kształt dźwięku.
  • Najwyższej klasy soprany, wymieszane z przestrzenią i tlenem.
  • Żywi, wyjątkowo ruchliwi wykonawcy.
  • Popisowa stereofonia.
  • Popisowa głębia dźwięku.
  • Popis instrumentów dętych. (To dmucha!)
  • Popisowo głęboka scena.
  • A zarazem ogarniająca słuchacza.
  • Złożoność dźwięków na miarę wybitnych wzmacniaczy lampowych.
  • Całościowa kultura brzmienia na uniwersyteckim poziomie.
  • W efekcie nic tylko słuchać.
  • Ciekawy design, natychmiast rozpoznawalny.
  • Wzmacniacz zbudowany jak twierdza.
  • Innowacyjna technologia stale krążącego prądu.
  • Wyjątkowa separacja od drgań.
  • Czysta klasa A.
  • Innowacyjny potencjometr.
  • Selekcjonowane kondensatory Black Gate.
  • Symetryczna konstrukcja.
  • Trzy wejścia niesymetryczne i dwa symetryczne.
  • Integra, a gra jak wzmacniacz dzielony.
  • Oryginalny pilot.
  • Nie jakaś zwariowana cena.
  • Sławny producent.
  • Made in Germany.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Duże źródła dźwięku.
  • Raczej tylko do tub Avantgarda.
  • Duża moc jedynie w klasie AB.
  • Posiada dzieloną alternatywę.
  • Tani to on nie jest.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 

 

 

Strona producenta:

Avantgarde_Acoustic

 

 

 

 

 

Dane techniczne:

XA-INT AMPLIFIER

  • Moc w klasie A: 2 x 1.1 Watt/16 Ohm.
  • Moc w klasie AB: 2 x 120 Watt/4 Ohm.
  • Maksymalny pobór mocy: 350 VA.
  • Precyzyjny potencjometr z silnikiem.
  • Pilot zdalnego sterowania.

 

OBWÓD ELEKTRYCZNY

  • Brak sprzężenia zwrotnego (Zero feedback).
  • Filtr LC pierwszego rzędu.
  • Filtr LC drugiego rzędu.
  • Aktywna regulacja napięciowa na drugim obwodzie rezonansowym.

 

WEJŚCIA/WYJŚCIA

  • Wejścia symetryczne (RCA): 3
  • Wejścia symetryczne (XLR): 2
  • Wyjście symetryczne (XLR): 1
  • Impedancja wejściowa: 47 kOhm
  • Trigger (12 VDC): 2

 

CHASSIS I WYKOŃCZENIE

  • Zewnętrzne chassis z bloku aluminium o wadze 18,5 kg.
  • Wewnętrzna skorupa aluminiowa o wadze 9,8 kg.
  • Tylne i przednie uchwyty.
  • Command bar z podświetlanymi przełącznikami.
  • Frontpanel czarny lub srebryn, anodyzowany.
  • Drewniana winieta.
  • Wykończenie lakiernicze: wysoki połysk.

 

WYMIARY/WAGA

  • Wymiary: 484,5 x 190 x 486 mm.
  • Waga:  42,5 kg.

 

CENA: 48 000 PLN.

 

System:

  • Źródła: Accuphase DP-700, Nottingham Analogue Ace.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Audion Phono Stage Premier MM.
  • Wzmacniacz: Avantgarde Acoustic XA Integrated.
  • Interkonekty: Acoustic Zen Silver Reference XLR, Tellurium Q Black Diamond XLR, Crystal Cable Absolute Dream RCA, Sulek Audio RCA.
  • Głośniki: Avantgarde Acoustic Duo Grosso.
  • Kable głośnikowe: Vovox Textura (bi-wiring).
  • Kabel zasilający odtwarzacz: Crystal Cable Reference.
  • Kable zasilające sekcję aktywną głośników: Acrolink 7N-PC9500.
  • Kabel zasilający wzmacniacz: Harmonix X-DC350M2R.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Power Base.
  • Platforma pod źródłem: Rogoz Audio 3RP1/BBS.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: Avantgarde Acoustic XA Integrated

  1. sebna pisze:

    Witam Piotrze,

    Ciesze się, że doświadczyłeś u siebie tych wszystkich emocji i wrażeń, które i ja miałem przyjemność doświadczyć kiedy słuchałem, już jakiś czas temu, Duo Omega z też firmową integrą (choć nie obecną serią).

    Dokładnie zgadzam się z Twoją recenzją. Bardzo dobrze uchwyciłeś te cechy, które są największymi wyróżnikami dobrze wykonanych tub a w szczególności dobrze oddanymi przez tuby AA.

    Ożywienie i wypełnienie całej dostępnej przestrzeni wydarzeniami muzycznymi tak, że aż czasami ma się wrażenie, że coś zaraz nie wytrzyma i pęknie czy pomieszczenie czy może my od nadmiaru emocji i pobudzenia choć oczywiście zależy to też od dobory muzyki i nastroju jakiego ze sobą niesie ale z całą pewnością na brak emocji nie można narzekać co dla mnie w słuchaniu jest najważniejsze. Moje muzyczne katharsis. Bez niego to tylko sterta bezdusznego sprzętu.

    Na forach, szczególnie polskich dużo się narzeka na tuby ale ja właśnie wróciłem z nietypowego „show” w UK, na którym pewno z połowa wystawianych systemów była oparta o głośniki tubowe 🙂 czyniąc je dominującą technologią spychając i ściskając biedne tradycyjne głośniki, niemałe i wcale nie lubiące bycia ściskanymi elektrostaty, plazmy i wstęgi do grupy głośników pozostałych.

    Co mi wcale nie przeszkadzało bo generalnie największym fanem jestem właśnie głośników tubowych więc show się dla mnie udał.

    Pisałem, że show nietypowy bo hotel wynajęty nie dla komercyjnych wystawców a przez prywatnych użytkowników dla innych użytkowników, gdzie co roku forumowicze zwożą swoje systemu z całej Anglii i je tam prezentują dla innych zapaleńców. HiFi Wigwam show. Nie ma tam nagonki na sprzedaż bo nikt też niczego nie sprzedaje  a słuchać można wszystkiego czego się ze sobą przyniosło i co ważne całą masę muzyki, której się nigdy nie słyszało w przeciwieństwie do oblatanych samplerów.

    Wracając do AA chciałem tylko napisać, że ciekawe jak to życie kołem się toczy 🙂 Ty właśnie, mam wrażenie, miałeś znacznie bardziej emocjonujące spotkanie z nimi niż za pierwszym razem gdy miałeś je u siebie ja natomiast po raz pierwszy w życiu słyszałem głośniki AA grające poniżej oczekiwań na HifiWigwam show. Oczywiście to nie głośniki tylko tor grał poniżej oczekiwań ale to był pierwszy raz kiedy najwyraźniej ktoś nie miał szczęścia do pokoju albo do składania systemu do kupy (a może po prostu brakło czasu na dopieszczenie pokręteł bo czasu nie było wcale na to a warunki zupełnie inne niż domowe znając metraże pokojów w UK). Nie ma w tym żadnej ujmy dla AA bo systemy zawsze można zepsuć lub nie dogadać się z akustyką co tylko potwierdza jak ostrożnym trzeba być w ocenianiu sprzętu w nieznanych i mało optymalnych warunkach szczególnie wystawowych czy zlotowych.

    Za to w nagrodę słyszałem system zupełnie zjawiskowy, który przyćmił wszystko co było dane mi do tej pory słyszeć w życiu. System przytachany przez inżynierów BBC (kilkaset kilogramów). Głośniki Rogers aktywne z lat 80-tych stworzone zresztą na potrzeby BBC napędzane amplifikacją Quada wszystko oryginalnie tak jak było używane w studiach BBC (włącznie z kablami w postaci drutów za kilka centów) a to wszystko dostawało sygnał z 3 odtwarzacz szpulowych (Nagra T, Sony APR-5003 i Studer A80). Ładunek emocjonalny tego systemu był porażający. Przestrzeń wyjątkowa (choć inna niż tubowa). Uczucie bycia tam na poziomie daleko poza możliwości najlepszych systemów, które słyszałem wcześniej. Realność dźwięku, choć niepozbawianego szumów i innych niedoskonałości technicznych była tak duża, że przestawałem odbierać ją jako muzykę a przechodziłem do postrzegania jako fizycznego wydarzenia, w którym biorę udział na dobre i na złe tam gdzie mnie poprowadzi opowieść. Porażający dźwięk wykraczający daleko poza namacalność, choć zupełnie inny niż audiofilski high-end AD 2015. Na pewnym etapie drogi ewidentnie się rozeszły, i zdaje się, że projektanci skupili się nie na tych aspektach, których powinni. System z BBC to mniej dodatków a więcej esencji, handel na który po tym doświadczeniu z chęcią bym przystał gdyby ktoś mi obiecał takie efekty.

    Do tego świetne opowieści o tym jak wygląda mastering, remastering i archiwizacja. Część albumów puszczanych była zupełnymi unikatami zremasterowanymi przez nich a przeważnie jeden remaster zajmuje ich dwójce do kilku miesięcy…. ale cóż to słychać. Efekty naprawdę wyjątkowe. Panowie zajmują się archiwizacją i remasterami w BBC od kilku dekad plus prywatnie z pasji i na własny użytek.

    Pozostał powrót do rzeczywistości. Wybiorę się posłuchać Omeg, żeby odświeżyć swoje wspomnienia i dokonać rozliczenia postępu technologicznego względem nowych doświadczeń.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wielkie dzięki za obszerną relację. Pozostaje żałować, że się samemu na tym Wigwam Show nie było i nie słuchało Rogersów. Jest to jakaś prawidłowość, że systemy najlepiej grające to nie te przygotowane już komercyjnie do sprzedaży, tylko tak jak tam zrobione przez profesjonalistów, albo takie w stanie technicznym i też na poły profesjonalnym, jak ten którego słuchałem u Zingalego.

  2. Maciej pisze:

    Jako stały bywalec bloga wnioskuję o wymianę dywanika w przestrzeni odsłuchowej 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Dywanik faktycznie mógł się opatrzyć, a ponieważ być może niedługo będzie na serwisie konto do uiszczania opłat „co łaska”, będzie się można zrzucić na nowy. Jest tylko taki problem, że ten dywanik to ręcznie tkany gobelin, który kosztował 9 tysięcy…

  3. AAAFNRAA pisze:

    Wiem, że to ponad rok od recenzji, ale jakby Pan porównał kolumny AA do Zingali Twenty 1.2 Evo? Też czarowały magią lampowości bez jednej lampy w torze 🙂

    P.S. Nie znam się na dywanikach, ale cena audiofilska!

    1. Piotr Ryka pisze:

      Zingali grają sceną magiczną, ale taką przede wszystkim idącą w dal a nie na słuchacza. Nie wypełniają całego wnętrza atakującym dźwiękiem, tylko zabierają w rozległy plener. Są bardziej do podziwiania niż brania w siebie. Ich muzykę przeżywa się fantastycznie, ale nico bardziej pozostaje ona na zewnątrz, jako zewnętrzne piękno, a ta od Avantgarde wchłania nas jak jakiś muzyczny tajfun. Większe tuby dają większe źródła i cały dźwięk w ogólności, a pod względem technicznym największa różnica jest taka, że bas u Zingali 1.2 EVO jest umiarkowanie potężny, a u Avantgarde Duo Grosso wszechpotężny.

      Jedne i drugie głośniki są jednoznacznie high-endowe, a tylko Duo Grosso bardziej szalone, dające ekstremalny spektakl. Audiofilizm totalny, naloty dywanowe. (NIezależnie od tego nieszczęsnego dywanika, który się znudził Maćkowi.)

      1. Maciej pisze:

        Gdybym dysponował budżetem wybrałbym Zingali, bo uważam je za łagodniejsze (acz równie barwne) na dłuższą metę.

        A propos dywanika, to chyba poruszyliśmy lukę w naszym świecie dźwięków – audiofilskie dywanowe absorbery akustyczne i nic tylko czekać jak ktoś zajmie się produkcją.

  4. Sławek pisze:

    Witam,
    Czytam recenzję i się w pełni zgadzam, bez sztucznej reklamy jako użytkownik podobnego systemu.Mam u siebie w domu AA wzmacniacz dzielony i Duo Mezzo.
    Ładunek emocji jak żaden inny. Kto mnie nie odwiedzi wycofuje swoje zdanie , że i tak nie usłyszy różnicy, chociaż może to i prawda, bo odbiera się całym ciałem…
    A sprzęt faktycznie można określić jako „szalony ”
    A propos dywaników to mam z Ikea za jedyne 500 pln, ale włochaty ! Drewniany sufit się też przydaje ( na wys 3 m )
    Pozdrawiam recenzenta za dobry humor i zapraszam na odsłuch z Kol. Robertem przy okazji…
    Pozdrawiam
    Sławek

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy