Konstrukcja
Wzmacniacz jest stosunkowo niewielki, z powierzchownością w stylu retro. Na poły także profesjonalną, cechującą high-end sprzed lat. Coś jakbym sięgnął po numer „Playboya” z końca 60-tych, w którym oprócz wywiadu z Woody Allenem i kończącego rok rankingu artystów w kategoriach wokalista, gitarzysta, perkusista, rock-kapela, jazzband itd., na jednej ze stron prezentacja wzmacniacza tak właśnie wyglądającego. („Playboy” w tamtych czasach to nie same roznegliżowane panienki; też między jedną a drugą całkiem poważne artykuły i ogólnie ciekawe pismo.)
Aurorasound HEADA Headphone Amplifier ma w ramach bycia retro charakterystyczne dla tamtych czasów proporcje, to znaczy jest stosunkowo wysoki i głęboki. Nie jak dzisiejsze naleśniki, że im który bardziej rozjechany, tym lepszy, ale solidne przejawia istnienie we wszystkich trzech wymiarach. Dokładnie jest to 26 x 25 x 10 centymetrów korpusu z aluminium włożonego w ozdobny rękaw z orzechowego drzewa. Panele przedni i tylny to zatem aluminiowe blachy z bardzo nieznacznym szczotkowaniem, a góra, spód i boki pozostają ukryte za drewnianym zdobieniem. Podwójna skrzynka ma według producenta znaczenie też izolacyjne – i rzeczywiście, trzeba przyznać, wzmacniacz jest wyjątkowo cichy. Szalenie czułe, wychwytujące najmniejsze szumy własne urządzeń słuchawki Ultrasona – topowe Tribute 7 i Edition 15 – częstowały zupełną ciszą nawet przy wyższym ustawieniu mocy. Bo trzeba też zaznaczyć, że wzmacniacz oferuje dwa zakresy wzmocnienia, z których wyższy to 2 x 2000 mW/40 Ω dla wyjść zbalansowanych i 1000 mW/40 Ω dla niezbalansowanego, a niższy coś koło pół z tego – dokładnych wartości nie podają. Dwie moce to zarazem przystosowanie do słuchawek mniej oraz bardziej czułych; przystosowanie jedyne – nie ma regulatora impedancji.
Wracając do wyglądu. Profesjonalność retro oznacza też prostotę – poza drewnianą oprawą brak zdobników. Co nie oznacza panowania estetycznej posuchy – to drewno jest szlachetnego gatunku i perfekcyjnie obrobione, aluminiowe panele prezentują się bez zarzutu, a też obdarzające srebrnym połyskiem stalowe walce nóżek dodają całości urody. Aluminiowe blachy nie należą przy tym do papierowo cienkich, przydając i bez tego masywnej skrzynce solidności. Na przedniej dominuje precyzyjnie wyfrezowany w aluminium potencjometr; to znaczy gałka jest aluminiowa (tytułem kontrastu i lepszej widoczności na czerń anodyzowana) za nią kolejny po podwójnej obudowie techniczny atut – profesjonalny mechanizm kontroli głosu od Tokyo Ko-on Denpa. Należący do szczytowych rozwiązań tego typu, więc niech nikogo nie zmyli pisanie o nim „plastikowy”, bo znaczy w tym wypadku nie lichość a najwyższą jakość. Japoński potencjometr zapewnia doskonałą separację i wyważenie kanałów, także precyzję regulacji i bardzo dobrze wyskalowaną krzywiznę narastania. Na kluczowej wagi dodatek dzięki tej separacji, poczynając od niego, ścieżka sygnału zmienia się w dual mono, co podtrzymuje skuteczność rozdzielenia i przynosi brzmieniu poprawę. Urządzenie oferuje zatem częściową symetryzację i na rzecz tego ma symetryczne wejście oraz dwa symetryczne wyjścia.
Z tyłu oprócz dwóch wejść RCA jest jedno XLR, a także wyjście RCA omijające potencjometr z myślą o innych przedwzmacniaczach. Też oczywiście trójbolcowe gniazdo zasilania, ale pozbawione kieszonki bezpiecznika, którego chęć wymiany wymuszać będzie zdjęcie obudowy. Wewnątrz toroidalne trafo w osłonie niebieskiego pancerza, wspierane przez sześć markowych kondensatorów o średniej pojemności. W ścieżce sygnału bufor wejściowy, dwa wzmacniacze operacyjne, selektor ścieżek, wspomniany super potencjometr będący równocześnie symetryzatorem, dwa za nim bufory wyjściowe i cztery na osobnych płytkach sekcje wzmocnienia w oparciu o złączowe tranzystory polowe JFET (Junction Field-Effect Transistor). Na finalnym etapie dwie sekcje ochrony słuchawek i trzy słuchawkowe wyjścia.
Wyrzucają na panel przedni, gdzie z lewej ta aluminiowa gałka i nad nią napis HEADA (skrót od head-amplifier), idąc ku prawej jeden nad drugim skobelkowy wybierak gniazd wyjściowych i taki sam przełącznik wzmocnienia; dalej jedno za drugim gniazda na duży jacki, 4-pin i dwa n 3-piny alternatywnego wyjścia symetrycznego; całkiem po prawej znaczek firmowy, pod nim karminowo świecący indykator włączenia i jeszcze niżej skobelkowy pstryczek – włącznik główny. Całość prosta i wysmakowana zarazem, wg zasad: „mniej znaczy więcej” i „dawne znaczy lepsze”. Z wyraźnym nawiązaniem do klasyki, kręcąca wspomnieniową łezkę, ważąca trzy i pół kilograma.
Nieduża stosunkowo waga to następstwo zastosowania pojedynczego średniej wielkości transformatora, a czy taki wraz z opisanymi dodatkami wysokim oczekiwaniom sprosta, o tym się pora przekonać.
Witam Panie Piotrze, to jest mój wzm.przyszedł dzisiaj prosto z Japoni,to ulepszona wersja w stosunku do wersji z ostnich lat.Wybierałem pomiędzy Fulianty auris headonia,feliks envy,zostaję Aurora
Z jakimi słuchawkami?
Meze empyrean plus kabel Tonalium ten nowszy,do wzm podpięta masa verictum stoi na stopach pro audio bono
Mocna moja sugestia wymiany Empyrean na Elite. Wg mnie duży skok jakościowy.
chętnie porównam dzięki