Inżynieria i cała reszta
Wzmacniacz okazuje się pełnogabarytowy: szeroki na 43 centymetry i na 35 głęboki, ale zarazem płaski, licząc z nóżkami nad blat wystający ledwie na osiem. Fronton ma jak mówiłem srebrny, a nawet chromowany, na nim po prawej dwa w identycznym rozmiarze czarne, aluminiowe pokrętła potencjometru i wyboru źródła, będące dopełnieniem srebrno-czarnego melanżu, jako że korpus poza frontem jest caluteńki czarny i czarne są też walce podstawy, na ozdobę i rozszerzenie melanżu zdobne srebrnymi pierścieniami. Niosą na sobie rozbudowany układ tranzystorowy push-pull z tranzystorami MOSFET na płycie głównej montażu powierzchniowego, w architekturze nawiązującej do lampowych. O swoim dziele i pierwowzorze producent pisze z atencją, a konkretnie donosi:
Ten jubileuszowy model, opatrzony na cześć oryginalnego VA 40 przydomkiem Rebirth, powtarza tamten projekt wzmacniacza czysto analogowego, wiernie odtwarzając oryginalny obwód.
Bez wejść cyfrowych i wyświetlacza odrodzony VA 40 wszystkie operacje powierza obsłudze ręcznej, istotą zaś, tak samo jak w oryginale, świeżość i naturalność reprodukcji muzycznej, wyzyskująca potencjał tradycyjnego pojedynczego w każdym kanale układu push-pull na bazie tranzystorów MOSFET.
Osiąga się ten rezultat dzięki liniowości niskich poziomów wzmocnienia, zachowywanej teraz niezależnie od stopnia głośności, albowiem wzmacniacz w nowym wcieleniu wzbogacił się o lepszą reakcję na dyspozycję wzrostu mocy.
Aura VA 40 Rebirth to wzmacniacz, którego będziesz chciał słuchać, rozbudzi twe emocje, nie zostawi Cię obojętnym.
Najistotniejszą cechą odrodzonego VA 40 pozostaje złożona struktura, z dużym radiatorem obsługującym MOSFET-y umiejscowione na wierzchu płyty głównej podpartej wspornikami. Obecny tu pojedynczy w kanale układ push-pull to korzyść po względem doskonałości odtwórczej, znacznie trudniejszej do osiągnięcia w przypadku wzmocnienia opartego o wiele tranzystorów w push-pull kaskadowym, jednakże odbywa się to kosztem dużego wzrostu temperatury.
Aura VA 40 Rebirth ma MOSFET-y przymocowane do masywnego pasywnego radiatora o doskonałych własnościach tłumienia drgań, a zasysane przez niego ciepło zostaje skutecznie odprowadzone przez otwory wentylacyjne w pokrywie. MOSFET-y działają dzięki temu zawsze w optymalnej temperaturze, mogąc bez względu na zadaną intensywność działania demonstrować swe najwyższe możliwości, jako wolne od spadku jakości pracy w sytuacji przegrzania. To samo dotyczy całej płyty głównej, równie dobrze chronionej przez układ odprowadzania ciepła.
Transformator toroidalny o mocy 200VA został zaprojektowany specjalnie dla tego wzmacniacza, a zastosowane MOSFET-y to brytyjskie EXICON ECX10P20/ECX10N20, stosowane przez takie high-endowe marki jak GOLDMUND czy NAGRA.
Aura Rebirth to same wysokiej jakości części, doskonalące pierwowzór i podnoszące jego jakość na dużo wyższy poziom. Pracują tu metalizowane rezystory VISHAY, najwyższej jakości kondensatory NICHIKON z serii MUSE i przekaźniki wyposażone w złocone styki. Dopełnieniem panel przedni i obudowa od Tsubame-Sanjo, słynącego ze szczytowej jakości obróbki metali.
Brzmieniowym sednem tego wszystkiego, prócz zapewnienia tranzystorom optymalnego środowiska pracy, jest fakt, iż to pojedynczy, tylko z dwóch tranzystorów złożony układ push-pull w każdym kanale. A zatem coś na podobieństwo pojedynczych lamp mocy, tyle że tu to tranzystory w znanym z wyjątkowo niskich zniekształceń układzie opisanym po raz pierwszy już w 1895, a po raz pierwszy zastosowanym we wzmacniaczach od RCA z 1924 roku.
Wróćmy na ten srebrzysty panel, gdzie coś zostało do opisania. Został umieszczony po lewej niewielki chromowany włącznik i obok gniazdo duży jack, oznaczające obsługę słuchawek. Obsługę nie taką na odczepkę, żeby się nikt nie czepiał, tylko obiecywaną jako wybitną, tak więc nie same głośniki. Tych obsługa ma się rozumieć z tyłu, gdzie pojedynczy zestaw przyłączy i cztery wejścia RCA, z których pierwsze po prawej patrząc od przodu prowadzi do gramofonowego przedwzmacniacza i ma uzupełnienie w postaci zacisku Ground.
Obok niego przyłącze opisane jako CD, dwa pozostałe jako Line. Oprócz już tylko gniazdo prądowe i z przodu w samym centrum efektownie wtapiający się w tło napis Aura. Nie ma pilota i nie ma wyświetlacza, wzmacniacz jest ascetycznie angielski i ascetycznie w stylu retro. Od siebie dodam, że zostałem wręcz przytłoczony opowieściami o jego niesamowitości, w co nawet gotówem uwierzyć, bo odkąd zapoznałem się z EAR Yoshino V12 i Lebenem CS1000, dawniejsze me uprzedzenia do konstrukcji push-pull poszły się zamknąć w piwnicy.
Ale fajowe1!! Wow!!