Słuchałem już dość wielu wybitnych odtwarzaczy z samego szczytu odtwarzaczowej drabiny do audiofilskiego nieba: Ancient Audio Grand Lektora, Wadii 861, Naim’a 555, Accuphase DP-800/DC-801 oraz DP-700, no a teraz tego dzielonego Metronome’a. Za każdym razem było to przeżycie ekscytujące, połączone z oczekiwaniem czegoś szczególnego – i jak dotąd nigdy się nie rozczarowałem. Niektórzy utrzymują wprawdzie, że źródła cyfrowe nie różnią się zbytnio między sobą, bo to w końcu jedynie skrzynka odczytująca z płyty banalny ciąg bitów, jednak zupełnie nie mają racji. Precyzja odczytu i sposób obróbki tychże bitów decyduje bowiem czy mamy do czynienia z sygnałem kiepskim, przeciętnym, bardzo dobrym, czy wybitnym. No a za ten wybitny przychodzi płacić – czy się to komuś podoba, czy nie – straszne pieniądze. Nie inaczej jest w przypadku obiektu tej recenzji, dzielonego Metronome’a, bynajmniej nie będącego, tak nawiasem, flagowym wyrobem swego producenta. Metronome to przecież firma, która stworzyła i produkuje nadal legendarną Kalistę, uważaną przez wielu z najlepszy napęd CD w dziejach, mająca także w ofercie dzielony konwerter lampowy z wyodrębnioną sekcją zasilacza.
Każdy ze składników drugiego licząc od góry T3A/C3A wyceniono na dwadzieścia dziewięć tysięcy dziewięćset złotych, a więc łącznie na złotych pięćdziesiąt dziewięć tysięcy i końcówkę do negocjacji. Krótko mówiąc – niezły samochód. W peletonie wybitnych odtwarzaczy nie jest to jednak wcale dużo, można nawet powiedzieć, że niezbyt wiele. Ale jak na możliwości przeciętnego polskiego audiofila, to straszna masa pieniędzy. Zostawmy jednak na boku drażliwy temat ekonomiczny. Kogo stać, może kupić, kogo nie, może sobie poczytać. Od tego są recenzje.