Fortepian Chopina

Ignacy Jan Paderewski (1860-1941)

PaderewskiSpośród wszystkich pianistów jacy są i byli Paderewski zyskał chyba za życia największą sławę i choć dziś jest zapomniany a jego nagrania nie zaścielają półek sklepów muzycznych, wciąż trwa w legendzie.

Jego popularność w USA była bezprecedensowa i nie została przez nikogo pobita, nawet przez Horowitza, na którego domowym fortepianie obok zdjęcia teścia – Arturo Toscaniniego –  stało zdjęcie Paderewskiego; być może jako wyraz hołdu, a może symbol wielkiej kariery. Miał Paderewski niezwykły dar oczarowywania otoczenia, w czym pomagała mu fascynująca powierzchowność. Kogo spotkał, z miejsca sobie zjednywał i ten miał go od razu za geniusza. Czy takim geniuszem Paderewski faktycznie był? Mam jego płytę odtworzoną z oryginalnych rolek papierowych, nagranych w 1906 roku, lecz mimo to, czy też może raczej – właśnie dlatego – jakość nagrań jest wyśmienita, nie gorsza od współczesnych. Z tego co na nich zawarto wynika, że gra Paderewskiego była specyficzna, a jego fortepian przypominał bardziej organy niż to co przez muzykę fortepianową zwykliśmy teraz rozumieć. Każdy dźwięk wychodzący spod jego palców okazuje się rozedrgany i wielowarstwowy, a sama gra sprawia wrażenie zadumanej, pozbawionej tępego, mechanicznego wyuczenia i automatyzmu. Waha się, zatrzymuje, nabiera rozpędu; a kiedy go nabierze, staje się błyskotliwa i porywająca. Paderewski bez wątpienia czaruje i uwodzi. Nie brzdąka z precyzją automatu czy wzorowego ucznia, tylko trafiając w struny fortepianu trafia jednocześnie w struny duszy słuchacza. Nie musi się podobać i na pewno nie jest nowoczesny w dzisiejszym rozumieniu pianistycznej nowoczesności, zbyt obficie operując rubatem, ale potrafi hipnotyzować i zniewalać. Może się wydać anachroniczny, ale tylko w pierwszych chwilach. Do mnie w każdym razie przemawia i słucham go z wielką przyjemnością. Te zmienne tempa, rozedrgana faktura i ładunek emocjonalny wciąż mają wielką moc zjednywania słuchacza.

Ferruccio Busoni (1866-1924)

Ferrucio, jak wszyscy w tym zestawieniu, był cudownym dzieckiem. Nie zawaham się napisać, że to jeden z dwóch największych pianistów jakich grę uwieczniono. A uwieczniono głównie, tak samo jak w przypadku Paderewskiego, na papierowych rolkach, co oznacza, że nagrania są bardzo dobrej jakości. Niestety, wielki ich zbiór niemal w całości spłonął w ponurych dla kultury latach II wojny światowej. To niewątpliwie jedna z największych strat w dziejach muzyki. Ale zachował się Chopin, a ściślej jego Preludia. To swoista kpina i ironia losu, ponieważ Busoni Chopina nie lubił. Nie lubił z tych samych powodów, które nie pozwolą kiedyś grać utworów Chopina Glennowi Gouldowi. Busoni kochał Bacha. Był, można rzec, po matematycznej a nie uczuciowej stronie muzyki. Do tego stopnia, że kiedy grywał czasami Chopina na koncertach, wywoływał wielkie wzburzenie. Ludzie wychodzili, krzyczeli, gwizdali i tupali, mimo iż Busoni był już wtedy wielki i bardzo sławny. Jeszcze za życia okrzyknięto go największym obok Liszta pianistą wszystkich czasów; i słusznie, bo jego technika ma zgoła boski rodowód. Wydaje się niemożliwe, by człowiek posiadł umiejętność gry tak precyzyjnej i tak zawrotnie szybkiej. Puściłem kiedyś jego La Campanellę młodej pani muzyk. Słuchała z niedowierzaniem i tylko zapytała na koniec: – Ile on miał rąk? Faktycznie, brzmi to niesamowicie.

Ale jesteśmy na festiwalu chopinowskim, zatem będzie o Chopinie i jego Preludiach w interpretacji Busoniego. Tak nawiasem, te jedne Preludia uważał Busoni za w twórczości Chopina wyjątkowe i najmocniej przemawiające za geniuszem swego kompozytora. Dziwna to konstatacja, ale każdy ma prawo do swojej.

Styl Busoniego łączył niesamowitą szybkość, aczkolwiek dawkowaną z umiarem, jedynie kiedy wynika to z logiki kompozycyjnej, analogiczną precyzję i właściwy tylko jemu sposób uderzania klawiszy, generujący dźwięk pomnikowy, boski zgoła i doskonały tak bardzo, że aż prawie zbyt doskonały. Zgodnie z właściwym mu rozumieniem i czuciem muzyki Chopin w jego wykonaniu jest bachowski, chociaż takie ujmowanie tematu wydaje się zbyt powierzchowne. Ten Chopin nie jest oparty o uczucia takie jak nostalgia, rzewność czy patos. Skupiony jest na wydobywaniu piękna samych dźwięków, co przy kunszcie Busoniego ma oczywiście sens, ale rzecz jasna nie odnajdujemy w tym Chopina do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Nie będziemy się przeto mogli zanurzyć w marzeniach, wspomnieniach, śpiewności, tęsknocie, nastrojowości – a w każdym razie nie w sposób jaki się nam na okoliczność słuchania Chopina utrwalił. Śpiewność w grze Busoniego się jednak przewija, aczkolwiek nieczęsto. Rzadziej niż u innych odnajdziemy też silne kontrasty dynamiczne. Ten Chopin przypomina raczej defiladę wspaniałych dźwięków przystrojonych we wspaniałe dźwiękowe uniformy. Tu każde uderzenie jest popisem arcymistrzowskiego kunsztu, a dominuje wrażenie, że grający nie jest człowiekiem i w jego przypadku jakakolwiek pomyłka czy nawet drobne niedociągnięcie są czymś zgoła niemożliwym.

Józef Hofmann (1876-1957)

HofmannSprawę dwóch najwybitniejszych pianistów jakich grę uwieczniono będziemy mieli już za chwilę załatwioną, ponieważ drugim z nich był Józef Hofmann. Młodszy od Busoniego o dekadę, urodzony w Krakowie i będący oczywiście genialnym dzieckiem, dającym publiczne koncerty w wieku lat ośmiu, też przeszedł do legendy. Miał małe, bardzo silne dłonie i specjalnie dla tych dłoni firma Steinway będzie kiedy dorośnie budowała fortepiany z węższą klawiaturą. Nie dziwota, że to czyniła, jako że ten wielki uczeń wielkiego Antona Rubinsteina miał technikę zgoła nieziemską. Na mnie, tak jak na jego współczesnych, robi ona kolosalne wrażenie i często po skupionym wysłuchaniu płyty Hofmanna słuchanie innego pianisty okazuje się niemożliwe lub możliwe co najwyżej na zasadzie brzdąkania w tle. Gra Hofmanna ma bowiem pewien rys unikalny – jego fortepian wydaje się wydobywać z siebie jakby jeden dźwięk. Tu nie ma sznura perlistych wybrzmień; dźwiękowy wąż wije się nieustannie, doskonale spojony i zbudowany muzyką, która trwa w nim jak jedno życie, jedna struga, jeden mięsień. Kiedy Hofmann nabiera rozpędu, jest szybszy od ktokolwiek, a jego gra to jakieś szaleństwo, diaboliczny zgoła popis. Znana jest anegdota o Hofmannie i Rachmaninowie. Żona Rachmaninowa też była pianistką, ale zrezygnowała z kariery dochodząc do wniosku, że nigdy nie dorówna mężowi. Z kolei sam Rachmaninow cierpiał na kompleks Hofmanna, często podkreślając jego nad sobą wyższość i ćwicząc do upadłego, by mu dorównać. Tego samego nie można z kolei powiedzieć o Hofmannie, którego najwyraźniej nie gnębiły żadne kompleksy, a będąc wielkim miłośnikiem motoryzacji wolał leżeć z kluczami pod własnym samochodem niż ćwiczyć. Jego karierze i biegłości technicznej w niczym to jednak nie przeszkodziło, a dzięki papierowym rolkom raz kolejny możemy się przekonać jak grał jeden z największych. W przypadku Hofmanna są to nagrania z lat 20-tych XX wieku, gdy był niedługo po czterdziestce i w pełni sił.

Sama hofmannowska interpretacja Chopina jest swoista. Bardziej melodyjna niż liryczna, pozbawiona sentymentalizmu i powolnej nastrojowości. Jego Chopin jest szybki, wartki i potężny. Dlatego lepiej wypadają utwory o tym charakterze. Berceuse in D jest w warstwie interpretacyjnej problematyczna, ale Scherzo in C czy Polonez „wojskowy” okazują się jedyne w swoim rodzaju i porażające.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy