Recenzja: HiFiMAN HE-5LE

Wygląd, technologia i wygoda

Jako się rzekło, słuchawki są ortodynamiczne, czyli z wtopioną w diafragmę cewką, pracującą pomiędzy dwoma magnesami. Diafragma ta jest w przypadku słuchawek HiFiMAN wykonana z mylaru i obłożono ją najwyższej jakości magnesami produkowanymi w Chinach. Przypomnieć w tym miejscu należy, że takie dwustronne napędzanie stanowi element technologicznej przewagi słuchawek ortodynamicznych i elektrostatycznych nad jednostronnie napędzanymi dynamicznymi konkurentami, u których po niekontrolowanej stronie mogą się pojawiać rezonanse. By im zapobiegać membrana słuchawek dynamicznych musi być grubsza i sztywniejsza, co skutkuje podatnością na generowanie dźwiękowych zniekształceń. Firma doktora Fang Bian zapewnia, że fundamentalne przewagi konstrukcji ortodynamicznych wyzyskała ze wielką pieczołowitością, zadbawszy o cienkość membran i doskonałą ich kontrolę, choć trzeba odnotować, że flagowe HE-6 mają membranę jeszcze cieńszą a magnesy lepszej jakości. Pozostaje zatem czekać na posmakowanie tego flagowego rarytasu, a póki co skupmy się na tym co pod ręką, zwłaszcza że jest się na czym skupiać.

Gdy idzie o wygodę, słychać utyskiwania na zbyt silny ucisk. Jest on jednak dziecinnie słaby w porównaniu z tym od Ultrasonów E9, a ponadto dziecinadą jest uczynienie go lżejszym; wystarczy rozgiąć u góry metalowy, obszyty skórą pałąk, analogiczny z tymi od Grado. Analogiczny do Grado jest także sposób mocowania muszli, jednakże dopracowano go na tyle, by irytujące u Grado osuwanie się ich w dół nie występowało, co biorąc pod uwagę spory ciężar przetworników ortodynamicznych dobrze świadczy o chińskich inżynierach. Sumarycznie rzecz ujmując słuchawki są średnio wygodne. Ich ciężar nie jest dokuczliwy a uścisk daje się poskromić, jednak do wygody na miarę liderów sporo brakuje. Jest tylko tak sobie i po dłuższym okresie słuchania zaczynamy odczuwać zmęczenie.

Wystrój kolorystyczny to jednolita czerń, przy czym oprawy przetworników pociągnięto na wysoki połysk. Mnie taki wygląd odpowiada, choć brak tu jakiegokolwiek ukłonu w stronę bardziej wyrafinowanej estetyki. Według pierwotnego zamysłu miało ją zapewniać drewniane wykończenie, z którego ostatecznie musiano zrezygnować. Słuchawki dostajemy zapakowane w ładne i oczywiście czarne pudło, a oprócz dwóch kompletów padów otrzymujemy też dwa kable przyłączeniowe: normalny, zakończony tradycyjnym dużym jackiem, oraz wspominany z 4-pinem na końcu, służący do podkradania torów dla K1000. Jego uzupełnieniem jest  przejściówka z 4-pinu na duży jack, gdyby ktoś chciał szybko się przepiąć bez wymiany całego kabla. Całości wyposażenia dopełnia skromna instrukcja obsługi. Skoro kable przyłączeniowe są dwa, powinny być odpinane przy muszlach. Oczywiście są takie, przy czym wszystkie ich wtyki po stronie wzmacniacza pochodzą od Neutrika. Takie odpinane kable zawsze wydają mi się czymś dobrym, bo nie ma co ukrywać – żadne słuchawki nie otrzymały od swego wytwórcy kabla, którego nie dałoby się zastąpić lepszym, o czym fakt obecności w ofercie samego HiFiMAN’a lepszych kabli, standardowo aplikowanych modelowi HE-6, zaświadcza najlepiej. Producent oferuje także dedykowany swoim słuchawkom wzmacniacz własnego chowu, o którym napiszę na końcu.

Trzeba też podkreślić, że słuchawki HE-5LE przenoszą wyjątkowo szerokie pasmo: 10-60 000 Hz, co w połączeniu z ich bardzo niską skutecznością i zdolnymi oddawać wyrafinowane brzmieniowe niuanse cieniutkimi mylarowymi diafragmami, stawia niezwykle wysokie wymagania odnośnie toru, szczególnie względem wzmacniaczy. Przekłada się to niejednokrotnie na wyrazy niezadowolenia oceniających, ordynujących HE-5LE przeciętne albo nie dość zasobne w moc tory i oczekujących w zamian cudownych przeżyć. Abstrahując od tego, czy takie cudowności są w otoczeniu przeciętnych torów z jakimikolwiek słuchawkami możliwe, oczekiwanie ich od piekielnie wymagających HE-5LE jest zwykłą naiwnością i budzi uśmiech politowania. Częstowanie tego słuchawkowego atlety dietą dla baletnic, to pomysł kiepski, by nie użyć grubszego słowa. Z drugiej strony, jeżeli ktoś dysponuje dedykowanym wzmacniaczem, ma prawo od słuchawek za ponad trzy tysiące złotych oczekiwać przeżyć pełnych polotu i emocjonalnego zaangażowania, a jak z tym jest, napiszę na koniec.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy