Recenzja: Raidho C-2.1

Odsłuch

Raidho_C_2.1_007_HiFi Philosophy

Za reprodukcję dźwięku odpowiadają: jedna wysokotonaowa wstęga…

   Głośniki tak wybitne, poprzedzane famą świetności i gotowe bronić tezy, że są jednymi z najlepszych na świecie, trzeba potraktować odpowiednio, czyli należytym sprzętowym zapleczem. Tak sobie pomyślawszy zabrałem się za to traktowanie, a rozpocząłem od dostarczonego wraz z nimi systemu wzmacniającego amerykańskiego Jeffa Rowlanda, w postaci przedwzmacniacza Capri S2 i końcówki mocy Model 525. Są to wprawdzie najtańsze klocki w ofercie tego wielce cenionego producenta, mające jednak swą klasę i będące w sam raz na początek recenzji, tak na tranzystorową rozgrzewkę. Źródło sygnału także udało się pozyskać nieliche, za transport służył bowiem wprawdzie mój wysłużony Cairn, lecz wspierany świeżuteńkim, bardzo pokaźnym i lampowym przetwornikiem Ayon Sigma, mającym wielkie aspiracje i gotowym je niedowiarkom zamieniać w dowolnym momencie odsłuchu na piękno brzmienia. Najpierw jednak należało to wszystko poustawiać, to znaczy oczywiście same głośniki, bo ustawianie reszty nie nastręczało kłopotu. Ale i tak się porobiło. W życiu się tak z głośnikami nie najeździłem. A już miałem siebie za znawcę i posiadacza prawdy akustycznej o własnym pokoju odsłuchowym, co to trzask prask i wszystko zaraz gotowe jak tylko się weźmie. A tutaj tęgie baty, krew, pot i łzy zamiast tego. Krwi wprawdzie nie zauważyłem, ale co się nie wyrabiało! W jednych ustawieniach bas znikał, w innych powracał jako przedobrzony. Scena się zawalała, dźwięczność szła w diabły, pasmo dziurawiło, soprany chowały za średnicę i nie chciały zza niej zrobić nawet a kuku, a połyskliwość i efektowność odwracały tyłem i wzruszały ramionami. Słowem – danse macabre. Całe szczęście, że te Raidho mają owe teflonowe podkładki i jeździć można nimi bez przeszkód nawet w pojedynkę, bo inaczej bym chyba zwariował. Ale pomału, systematycznie, metodą prób i błędów, znalazłem ustawienie, które wydało mi się optymalne. Ustawienie bardzo cyzelowane, góra centymetr w tę lub w tę. A ważne przy nim tak naprawdę dwa wyróżniki, które łatwo skądinąd podpatrzyć na zdjęciach z Audio Show, gdzie głośniki (podstawkowe wprawdzie) ustawiał sam producent. Po pierwsze nie mogą stać blisko ściany tylnej, bo wówczas basu staje się nadmiar i ma on na dokładkę niewłaściwą konsystencję. Dudniący się robi i mało rozdzielczy; głupi taki, jakby faktycznie walił łbem w ścianę. Druga sprawa też się odnosi do basu i ściany za nim. Otóż głośniki muszą stać stosunkowo blisko pod ścianą, ale nie tą tylną tylko boczną; odchylone w jej kierunku pod sporym kątem, tak by zerkały na nią bass-refleksami i zyskiwały odbicie. Nie frontalne i nie od tej z tyłu, tylko kątowo od bocznej, a od tylnej potem jedynie pośrednio, w drugiej kolejności. Inaczej nie ma basu, albo jak przy tym bezpośrednim waleniu łbem, jest go niekulturalny nadmiar. Po właściwym ustawieniu basu jest zaś w sam raz i jest on niewątpliwie spektakularny. Dobrze spojony z resztą, a zarazem mocno się zaznaczający; potrafiący napływać falami i nieść na sobie surfera-melomana, rzucając go w objęcia szczęśliwości. Ale nie bas wydał mi się w tym wszystkim szczególnie ważny, choć jego obecność zawsze jest kapitalną sprawą, silnie oddziałującą na emocje, podobnie jak silny walor emocjonalny posiada jego brak, tyle że wówczas negatywny.

Raidho_C_2.1_011_HiFi Philosophy

…oraz para ceramicznych głośników, odpowiadających za resztę pasma.

Ważniejsze wydały mi się jednak dwie rzeczy inne – postać dźwięku i prezentacja sopranów. W sumie tak naprawdę to była tylko jedna sprawa, gdyż ta prezentacja wynikała właśnie z tej postaci, ale samo mi się to w głowie rozbiło i poszufladkowało, bo jako recenzent spoglądać muszę na brzmienie analitycznie, a ewentualnie dopiero potem szukać odsłuchowych satysfakcji z pozbawionej analizowania syntezy.

Co to za prezentacja? – spytacie. Ano bardzo niepowszednia i pozwalająca traktować te Raidho z szacunkiem i wyjątkowością. Zwykło się bowiem uważać, że dźwięk wypływający ze źródła – wszystko jedno czy jest nim głos ludzki, czy instrument – powinien się z tym źródłem w sensie kartezjańskich współrzędnych na planie sceny jak najbardziej utożsamiać, co się nazywa dobrą lokalizacją i bardzo chwali. Tymczasem jest to fałsz zasadniczy, brany za dobrą monetę z prostego powodu. Tego mianowicie, że prawie żadne głośniki ani słuchawki nie produkują dźwięku w jego naturalnej postaci, to znaczy nie oddają tego, że jest falą, a fale mają zwyczaj propagować, chociaż zdarzają się i stojące. Te stojące są wprawdzie dla muzyki bardzo ważne, gdyż to one właśnie pojawiają się w instrumentach strunowych czy piszczałkach organów, ale nie chodzi w tej chwili o wysokość tonu w piszczałce czy na strunie, tylko o fakt, że dźwięki rozchodzą się w medium i to rozchodzenie odpowiedniej jakości aparatura powinna uwidaczniać. Zobrazuję to prostym przykładem. Właściwie to nie prostym, bo sama muzyka jest w nim wyjątkowa, wyjątkowy też musi być wykonawca, by jej wymogom podołać, a całość sławna jest i wspaniała. Chodzi o arię Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu Mozarta. Ta aria to piekło. Potrzeba sopranistki koloraturowej najwyższej klasy, jednej z kilku zamieszkujących w danym momencie planetę, i właśnie odpowiedniej aparatury odtwórczej, o ile nie jesteśmy bezpośrednio w operze i nie słuchamy na żywo, co w przypadku tak wybitnej artystki musiałoby kosztować kupę pieniędzy, bez żadnej na dodatek gwarancji, że będzie ona danego dnia w formie i zostaniemy uraczeni. Jeżeli aparatura taka jest słabszej niż bardzo wysoka jakości, nieuchronnie dostaniemy nieprzyjemne piki sopranowe, a jeśli jest jakości wysokiej, to tych pików nie będzie, tylko bardzo wysokie tony mimo swej wysokości przejdą nam przez uszy bez poranienia, choć i tak je prześwidrują. Arię Królowej Nocy puściłem mimochodem, tak rutynowo, bo często jej do oceny sprzętu używam. Już wcześniej narastała we mnie fascynacja tymi Raidho i uznanie dla tranzystorów Jeffa oraz przetwornika Ayona, ale dopiero ona uświadomiła mi tego wszystkiego niepowszedniość. Niepowszedniość ta brała się z jednej rzeczy, jakże jednak ważkiej. Otóż w prezentacji Raidho kwestia wysokości dźwięku jako ewentualnego źródła przykrych doznań w ogóle nie zaistniała. Nie zaistniała dlatego, że dźwięk ten się niósł. Nie stał w miejscu, nie był falą stojącą na tym samym obszarze co śpiewaczka, tylko nieustająco płynął.

Raidho_C_2.1_018_HiFi Philosophy

A całe to towarzystwo umieszczono w świetnie wykonanych, materiałowo wręcz wzorcowych obudowach.

Widać było dosłownie jak napływa w naszym kierunku, jak jest niesiony powietrzem i jak jego sopranowy finisz nie jest punktowy tylko przestrzenny. Jak się dosłownie rozwiewa, jakby był w wielu miejscach naraz.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Raidho C-2.1

  1. Marecki pisze:

    Bardzo ciekawe głośniki, tylko ta cena! : )

    Z recenzji Gradientów Helsinek pamiętam, że scena nie była statyczna, a dźwięk bardzo naturalny.

    No i podobno nie grają gorzej od wiele droższych głośników.

    Czy jest pomiędzy tymi dwoma modelami jakaś przepaść jakościowa?

    Chodzi mi tu głównie o satysfakcje z odsłuchów.

    Pozdrawiam

  2. Piotr Ryka pisze:

    Nie, przepaści na pewno nie ma. Helsinki to też kupa szczęścia. I też trudne do ustawienia, a więc w dużym stopniu analogiczne. I też z założenia mające grać od ściany, co nie zawsze się u nich sprawdza.

  3. Marecki pisze:

    Fajnie by było mieć takie Helsinki, ale trzeba na to i tak nie małej kasy.
    Póki co będe tułał na porządny zestaw słuchawkowy.

    Kiedy zawita recenzja Grado?
    I jakie jeszcze słuchawkowe odkrycia przed nami?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Recenzję Grado zacznę pisać jutro. Co do odkryć, to w tej chwili rysują się jedynie nowe elektrostaty od Kings Sound. Abyss jak na razie poza zasięgiem.

  4. Marecki pisze:

    Może kiedyś się uda.
    Jestem bardzo ciekawy tego ibasso dx90.
    Podobno jest obiecany?
    No i ciekawe jak zabrzmi topowy hifiman 901.
    Najlepiej nie tylko w towarzystwie topowych nauszników, ale i topowych dokanałówek jak np. nowa seria Westona – W50, W60 czy monitory um50pro.

    Wiem, że wszystko wymaga czasu, ale jestem cierpliwy.
    Na ciekawe recenzje zawsze warto czekać!

  5. Piotr Ryka pisze:

    Współpraca z dystrybutorami tych marek układa się nie najgorzej, tak więc recenzje wymienionych zabawek powinny się z czasem ukazać, ale nie tak zaraz, bo inne urządzenia już w kolejce czekają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy