Odsłuch cd.
Zacząć muszę od cechy najbardziej na odbiór wpływającej, mianowicie od ogólnej postaci dźwięku, a właściwie od sposobu w nim zanurzenia. Opisując wspomniane Avantgardy wiele razy nawiązywałem do tego, że cały pokój odsłuchowy wypełniły po brzegi szalejącym dźwiękiem o zgoła burzących właściwościach. Wiceflagowe Living Voice zagrały podobnie, chociaż inną odmierzając miarą. W ich wypadku pokój wypełnił się w jakichś dwóch trzecich dźwiękiem nieznacznie wprawdzie spokojniejszym, ale także bardzo silnie oddziałującym i odczuwalnym na całym ciele. A odczuwalnym przede wszystkim jako inny niż powietrze rodzaj nośnika. Bo oto atmosfera zgęstniała i przeobraziła się w rodzaj cieczy, a wrażenie zanurzenia w ciepłym, dotykowo odczuwalnym przestworze było przemożne. Zupełnie jakby zanurzyć się w ciepłe morze, poprzez którego przejrzyste wody widać scenę i wykonawców. A wraz z tym pojawił się podział, bo owa muzyczna toń sama w sobie była bezpostaciowa i tylko się ją cały czas czuło, a poprzez to zdumienie budził fakt, że w tej wszechobecnej bezpostaciowości, odczuwanej jako samo ciśnienie, pojawiają się dźwięki super wyraźne i doskonale sprecyzowane. Całkiem mimowolnie odbierało się to jako zdziwienie i raz po raz zaskakiwany byłem jakąś doskonale określoną dźwiękową iluzją, docierającą poprzez ten czuty tylko na ciele dotyk. Nigdy dotąd nie spotkałem się z tym zjawiskiem w takim natężeniu, bo zawsze wcześniej, nawet w przypadku najbardziej ekstremalnych odsłuchów, dźwięk był bardziej nacierający samą konkretną formą a nie całościowym zanurzeniem.
Owe popisy określoności zatopionej w amorficznym ośrodku same z siebie też były bardzo odczuwalne, tak więc nie miało tu miejsce zjawisko jakichś delikatnych muśnięć konkretu pośród całościowo podniesionego ciśnienia, tylko cała muzyka parła na cię, docierając poprzez niespotykaną kiedy indziej chmurę wszechobecnego dotyku. Najlepiej odczuwalne było to w przypadku uderzeń perkusyjnych, łączących super wyraźny, przestrzenny kształt z siadającym na piersi ciężarem ciosu. Szalenie mnie to zaskoczyło i pożałowałem własnych słów o niemożności wygenerowania potężnego basu z mniejszych niż wielkie celulozowych membran. Ten bas był niewątpliwie potężny i jednocześnie mistrzowsko wyartykułowany. Siedziałem jak nawiedzony obecnością ducha, pozwalając mu siebie przenikać, niczym bytowi z innego wymiaru. A mimo tak silnego i znakomitego oddziaływania był to zaledwie jeden z elementów układanki, w skład której wchodziła też wielka i bardzo daleko biegnąca scena, z której to wszystko promieniowało, zupełne oderwanie dźwięku od kolumn (ale dopiero po ich porządnym odstawieniu od ściany), wszystko przenikająca sopranowa misterność, a także bezdyskusyjność istnienia innych niż własna osobowości – tych wokalistów.
Pośród wszystkich tych obfitości najmniej podobało mi się zaś to, że system drastycznie potrafił różnicować nagrania, zwłaszcza pod względem sceny. Zdecydowana większość płyt – nowych czy starych – odznaczała się znakomitością sceniczną, ale na przykład pewne nagrania na płycie Maria Callas mniej miały przestrzennego oddechu i akustycznego przepychu niż ich odpowiedniki w wydaniu CD, mimo iż to winylowe było nowsze i 180-gramowe. Za to w innych przypadkach przestrzenie budowały się takie, że gęba sama się rozdziawiała i siedziałem pośród tego zupełnie otumaniony dźwiękiem.
W tym miejscu jeszcze jedna dygresja. Dwa dni potem słuchałem tej Callas już w innej konfiguracji, bo nie z wkładką Cadenaza Broneze tylko Anna, czyli najwyższą w ofercie Ortofona. O całokształcie różnic nie będę pisał, zwłaszcza że ta Anna przybyła nowiuteńka i musi się jeszcze nad płytami pohuśtać, ale od startu pokazała, że scenę zdecydowanie ma lepszą i nad nią już odtwarzacz Accuphase nie miał przy żadnej okazji przewagi.
Kolejnego dnia zabrałem się za zaniechany poprzedniego odsłuch właśnie z odtwarzaczem. I znów pozytywnie zostałem zaskoczony. Bo chociaż nie było już tak dobitnie obecnej tajemniczej dźwiękowej chmury, to niewątpliwie ten typ chmurnej dźwięczności wciąż się utrzymywał i szalenie ta atmosfera mi odpowiadała. Zgęstniałe dźwiękowym ciśnieniem medium, dopiero poprzez które docierały doskonale obrobione dźwięki, dawało pokaźny nadbagaż satysfakcji. Czuć cały czas na skórze muzykę, a nie tylko przy bardzo wysokich poziomach głośności, kiedy już skutkiem hałasu przestaje być przyjemnie, a jeszcze do tego pojawiają się psujące wszystko zniekształcenia, to całkiem nie to samo kiedy dźwięk dotyka ciebie także przy normalnych poziomach głośności. A tego rodzaju dotyk jest spécialité de la maison kolumn głośnikowych Living Voice, przy czym trzeba podkreślić, że są nimi także chęć grania na wysokich poziomach głośności i umiejętność unikania w tej sytuacji zniekształceń. Kolumny są wysoko skuteczne, a więc rozkręcić je wyjątkowo jest łatwo, a nawet gdy ryczą już całkiem nie do zniesienia, nie pojawiają się żadne makroskopowe zniekształcenia. Nic nie zaczyna się dławić, żaden nie powstaje zakłócający rezonans, a bas wciąż pozostaje klarowny.
Zafundowałem sobie nawet kilka minut takiego ryku z poziomu live, którego zaznałem nieraz słuchając grupy rockowej syna – i muszę przyznać, że nawiązanie do prawdziwego rocka, w tym do prawdziwej perkusji, było jasno widoczne. Moc basowego bębna i prawdziwość werblowania od razu przywoływały stan autentycznego muzykowania.
O , zabrakło ceny w stopce. Od razu lepiej się czyta 🙂
Niestety, już jest. Musiałem dopisać ten nieprzyjemny, brakujący szczegół.
Witam
To nie scany to Vifa c17WH 🙂
Witam
Living Voiceto które modele lub jak rozpoznać gdzie są kiepskie głośniki wysokotonowe Vify
a dobre Revelator