Recenzja: Living Voice Auditorium OBX-RW

Odsłuch 

Ale dalsze oględziny nie pozostawiają złudzeń - zewnętrzna zwrotnica musi świadczyć o wyjątkowości tej konstrukcji!

Ale już dalsze oględziny nie pozostawiają złudzeń – zewnętrzna zwrotnica musi świadczyć o wyjątkowości tej konstrukcji!

   Jeszcze jeden element został użyty spoza bazy testowej HiFiPhilosophy, mianowicie gramofon zaprzyjaźnionego z Living Voice i po sąsiedzku położonego Nottinghama; a konkretnie model DAIS z wkładką Ortofon Cadenza Bronze, który sam czeka na recenzję. Nie będę się w związku z tym nad jego właściwościami specjalnie rozwodził, ale że jako pierwszy poszedł w ruch podczas odsłuchów, to i w opisie od niego zaczniemy. Tak będzie zgodnie z faktycznym scenariuszem i zgodnie z biegiem emocji, a te z miejsca się rozpętały. Nie będę też relacjonował ile się naszarpałem z kablami, że aż biedny Croft niemal wyzionął ducha w objęciach dwóch kompletów potężnych pytonów, natomiast opisać muszę ustawienie głośników. Stanęły nie tylko na kolcach ale i na granitowych postumentach, ponieważ obiecane podkładki Harmonixa nie dojechały. Zwrotnice także odciąłem od podłoża grubymi podkładkami z metalu i gumy, a następnie zmuszony zostałem wykonać mało zapewne efektowny wizualnie ale za to skuteczny akustycznie balet sunąco-przestawiający. Bowiem w moim przynajmniej pomieszczeniu odsłuchowym głośniki Living Voice OBX-RW zażyczyły sobie stanowczo jednej rzeczy – by stanąć daleko od ściany tylnej i ewentualnie z lekkim odgięciem na boczną. Nic to w sumie nowego, a sam podpatrzyłem ten styl ustawiania na Audio Show od Larsa Christiansena z Raidho, jednak w przypadku głośników RW ilość miejsca z tyłu była żywcem i wprost powiązana z lepszością dźwięku żelazną logiką przyrostu metrażu, że nawet nie było nad czym się zastanawiać. Im dalej od ściany, a więc większy za głośnikami obszar, tym zdecydowanie lepiej, aż po dystans jakichś dwóch metrów. Wraz z tym odsuwaniem tworzyła się tam z tyłu autentyczna komora rezonansowa; a im bardziej kolumny się do słuchacza zbliżały, tym dalej w głąb odsuwała scena i przypisani do niej wykonawcy. Ale nie tylko to się działo, bo bas także wyraźnie potężniał, a najbardziej osobliwsze było, że rosła również wyraźnie głośność, mimo iż potencjometru nikt nie tykał. I wcale nie na zasadzie, że jak do głośników się zbliżać, to musi stawać się głośniej, tylko głośniej robiło się tam z tyłu, w głębi sceny.

Wykonałem tych przysunięć w sumie kilkanaście i dopiero kiedy dystans doszedł do tych dwóch metrów, stało się optymalnie. Powtórzyła się zatem sytuacja z wcześniejszego odsłuchu niższego modelu Auditorium, mającego miejsce w krakowskim HiFi-Station, gdzie dokładnie tak samo się działo, tyle że miejsca mniej było ogólnie i sufit niżej, a brzmienie całościowo zdecydowanie słabsze, bo wszystko wówczas słabsze w odsłuchu uczestniczyło, poczynając od gramofonu i przedwzmacniacza, a kończąc na głośnikach i sali.

I do tego w biweiringu - lepiej od razu wyposażyć się w zacną ilość przewodów.

I do tego w bi-wiringu – lepiej od razu wyposażyć się w zacną ilość przewodów.

Zostawmy jednak te odniesienia i przejdźmy do rzeczy sedna. Tyle że sedno to raz jeszcze zmusza do odniesień.

Kolumny Living Voice OBX-RW nie wyglądają tak dobrze jak grają, choć wykonano je bardzo starannie i ze smakiem, a zewnętrzne zwrotnice są osobliwe. Jednak sama kolumna wygląda mimo to dość zwyczajnie i tylko nieznacznie jest większa od niedawno recenzowanych ze średniej półki cenowej. A przecież cenowo w odniesieniu do tamtych to przepaść i mnoga wielokrotność, na którą 6.5”calowe, celulozowe  membrany i wcale nie jakiś kosmiczny tweeter ani trochę nie wskazują. Potencjalnie zatem powinna zdarzyć się katastrofa i tak upragniony przez wielu stan kompromitacji, kiedy to drogi produkt upokorzony zostaje przez wielokrotnie tańszy i pognębiony doszczętnie swym przeszacowaniem cenowym. Tymczasem nic takiego nie zaszło. Szczytowe dla serii Auditorium OBX-RW zagrały niejako wbrew fizyce i zdroworozsądkowym domysłom, wszystkiemu złemu na swój temat dowodnie zaprzeczając. Nie darmo, okazuje się, cztery lata nad nimi sztab ludzi się trudził, nie darmo użyto najlepszych podzespołów i okablowania, i nie darmo tyle razy szło w ruch to Kondo Audio Note. Właściwie powinienem być na to przygotowany, bo krótko przed pierwszym odsłuchem zapytany zostałem w jednym z krakowskich salonów audio (ale nie tym dystrybutora Living Voice), jakie kolumny mam na warsztacie, a po rzuceniu nazwy OBX-RW rozmówca się jeszcze tylko upewnił – Czy to te z zewnętrznymi zwrotnicami? – a następnie jął rozwodzić nad brzmieniem, roztaczając wspaniałe wizje i dodając, że to jego najmilsze wspomnienie z pobytu na Wyspach; no i że jest czymś niesamowitym, iż te papierowe głośniki tak grają.

Nas kopną nie lada zaszczyt obcowania z kablożernymi OBX-RW w asyście topowych złączy marki Ortofon z serii Premium.

Nas spotkał nie lada zaszczyt obcowania z kablożernymi OBX-RW w asyście topowych złączy marki Ortofon z serii Premium.

Faktycznie, grają. Nie wiem jak i nie wiem dlaczego, ale zapewne gros tajemnicy skrywa się w tych kanałach transmisji dźwięku, bo już włoskie Albedo Aptica pokazały, jak wiele mogą one znaczyć. Ale Albedo średniotonowy głośnik miały ceramiczny i wysokotonową wstęgę w specjalnej oprawie akustycznej, a tutaj papier i normalny tweeter w zwykłym pudle rezonansowym, a nie wymyślnym tubusie. A jednak niezwykły w niezwykłym.

Sam siebie nie lubię, kiedy wpadam w wysokie tony i pisać zaczynam górnolotnie, bo jest w tym ekshibicjonizm i obnażenie emocjonalne. Ale miłośnik muzyki nie może nie ulegać takim stanom, bo właśnie na tym jego natura bazuje. A kiedy im ulega, to potem nieszczere byłoby skrywanie tego faktu i próba relacjonowania z pozycji obiektywizującej, usiłującej stawiać się poza emocjami i ponad sytuacją. Jakieś zadzieranie nosa w stylu „czego to ja już nie słuchałem i kogo nie znam, że phi i co tam”. To byłoby głupie i nieprawdziwe, a prawda jest taka, że głęboko w muzyce zatonąłem. W ogóle wszystko być miało inaczej, to znaczy najpierw tego samego dnia posłuchać miałem z gramofonem, a potem przełączyć się na odtwarzacz i całość za jednym zamachem odbębnić. Kolejność wybrałem właśnie taką, bo poprzednio słuchałem innych głośników w odwrotnej i chciałem poznać swoje doznania przy przejściu drugiego rodzaju. To jednak obróciło się w niwecz, jako że porzucenie gramofonu okazało się niemożliwe. Wessał mnie jak odkurzacz kłaka i już nie wypluł. Nie byłem w stanie odejść od tego dźwięku, gdy już te Living Voice optymalnie zostały ustawione, a potem wielogodzinnym słuchaniem tak byłem zmęczony, że kontynuacja odsłuchu nie miała sensu. Zmęczenie nie ma tu wszakże żadnego złego znaczenia, a tylko brało się ze stopnia zaangażowania i siły przeżyć. Co prawda nie pierwszy raz coś takiego mi się przytrafiło, a niedawno opisywane tubowe Avantgardy grały jeszcze lepiej, ale nie bacząc na to było to rozemocjonowanie i przeżywanie wysokiego poziomu, którego na dodatek kompletnie się nie spodziewałem. Bo owszem, ta rozmowa i sława samej marki powinny być przepowiednią, ale ileż to razy słuchało się sławnych marek bez żadnego rozemocjonowania i ileż rozmów wychwalało rzeczy potem wcale wielkiego chwalenia niegodne. 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Living Voice Auditorium OBX-RW

  1. Maciej pisze:

    O , zabrakło ceny w stopce. Od razu lepiej się czyta 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Niestety, już jest. Musiałem dopisać ten nieprzyjemny, brakujący szczegół.

  2. Darek pisze:

    Witam

    To nie scany to Vifa c17WH 🙂

  3. Living Voice pisze:

    Witam

    Living Voiceto które modele lub jak rozpoznać gdzie są kiepskie głośniki wysokotonowe Vify
    a dobre Revelator

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy