Recenzja: Ear Stream Sonic Pearl

Dźwięk

Sonic Pearl

Srożmy się przeto dalej, tym razem na kanwie dźwięku, poszukując uzasadnienia dla niemałej ceny i w tym celu weźmy najpierw Sonic Pearl w obroty na zasadzie występu solowego, czyli udając, że żadnego innego wzmacniacza nie mamy i nigdy nie mieliśmy. W takiej izolacji zaaplikujmy mu sporą dawkę wysokiej klasy nauszników, na którą złożą się Audio-Technica ATH-W5000, Sennheiser HD 800, Grado PS-1000, Audez’e LCD-2 oraz Denon AH-D600.

Zacznijmy od Denona, a więc słuchawek w tym doborowym towarzystwie najskromniejszych. W ich własnej recenzji napisałem, że z Sonic Pearl grają pierwsza klasa i w sumie nic innego nie pozostaje jak tylko raz kolejny to powtórzyć. Zestaw ów tak mi przypadł do gustu, ponieważ nie zawodzi w żadnym podzakresie. Ba, w każdym okazuje się spektakularny. Na czoło wysuwa się oczywiście bas, który Denony – potrafiące generować  dźwięki o niespotykanej u słuchawek częstotliwości 5 Hz (w każdym razie według dokumentacji) – serwują w dawce imponującej. Z pewnymi nagraniami ilość tego basu jest przedobrzona, ale przeważnie okazuje się bardzo przyjemna w odbiorze. Nie jestem jakimś szczególnym smakoszem niskich częstotliwości, czego dowodem fakt, że znane z częstowania nimi  Sennheisery HD 650 nigdy mnie do siebie nie przekonały, jednak z D600 ten bas to kawał dobrej zabawy, zwłaszcza gdy słuchawki te trafią na wzmacniacz lubiący się z nimi pod każdym względem, a tak jest w przypadku Sonic Pearl. Dostajemy wówczas potężne basowe tło, eleganckie sopranowe zwieńczenie i znakomitą wokalizę pośrodku, a wszystko to na planie przestrzennym i bardzo blisko usadowionym. Dźwięk okazuje się jednocześnie nie męczący i spektakularny, co jest połączeniem bardzo nieczęstym. Zwyczajnie chce się słuchać, a przecież właściwie tylko to w reprodukowaniu muzyki jest ważne. I nawet jeśli pewne nagrania okażą się basowo nazbyt bujne, pozostałe wynagrodzą nam to z nawiązką.

Cała ta laurka byłaby może zbyt lukrowana, gdyby nie fakt, że z innymi wzmacniaczami, w tym takimi bardzo wysokiej klasy, słuchawki Denona okazały się grać mniej intrygująco, co znamionuje ich naprawdę wyjątkową synergię właśnie z Sonic Pearl.

Wyruszmy teraz na mniej dla tego wzmacniacza sprawdzone wody, czyli zaaplikujmy mu znaną z trudności w napędzeniu Audio-Technikę W5000.

Znika basowe tło, ale dźwięk pozostaje bardzo bliski i bezpośredni. Średnica niewątpliwie zyskuje, a soprany stają się wydatniejsze ilościowo i bardziej przenikliwe. Tak przenikliwe, że jeszcze kawałek i byłyby zbyt ofensywne. Ale najważniejsza jest średnica. Tutaj dostajemy względem Denonów naprawdę sporo nowych informacji oraz pokaźną dawkę ciepła, którego Denony wcale nie serwują. Te nowe informacje opisują indywidualną specyfikę głosu i czynią to dość obszernie, dzięki czemu wrażenie bezpośredniości, już wcześniej silne, staje się jeszcze silniejsze. Znów jest spektakularnie, ale na innej zasadzie. Bas się wycofuje, a jego miejsce zajmuje ekspresyjna, bardzo wyrafinowana średnica. Na górze soprany prężą się i migoczą, a scena nabiera innego charakteru. U Denonów oparta była o holograficzną gradację planów i efekty quasi 3D, a tu określają ją snopy sopranowych iskier, dużo większa szczegółowość i odbicia dźwięku, który staje się znacznie bardziej przeszywający.

Audio-Technica daje więcej informacji, ale odbiera relaks. Nic w tym nie ma dziwnego, skoro niskie częstotliwości zastępuje wysokimi. Czyni to wprawdzie w sposób wysmakowany i bardzo spektakularny, ale basowego masażu to wszak nie zastąpi. Nie odnosi się przy tym wrażenia, że Denony względem niej jakoś specjalnie obniżają tonację, bo u nich wysokie tony też są obecne. Wszystko odbywa się raczej na zasadzie – tu dodajemy a tam ujmujemy, a nie – przesuwamy całość w tę lub w tę.

Ogólnie rzecz ujmując przekaz Audio-Techniki dostarcza więcej informacji, ale z jednym wyjątkiem – aranżacji przestrzennej. Uprzestrzennianie Denonom wychodzi niewątpliwie lepiej. Z kolei poprzez swój nawał informacyjny Audio-Technica wgryza się w nagranie niczym kornik w drewno, oferując wyższą rozdzielczość muzycznego obrazu, wszelako z naddatkiem pewnej jaskrawości i kosztem częściowej utraty efektów trójwymiarowych. Z tą trójwymiarowością Denonów nie ma wszakże co przesadzać, bo nie jest to jakieś nadzwyczajne zjawisko, niemniej zaznaczające się w sposób widoczny i przynoszące satysfakcję.

Sięgnijmy teraz po kolejne słuchawki o wielkich wzmacniaczowych wymaganiach – Sennheisery HD 800.

Ich prezentację można określić jako w pewnym sensie pośrednią pomiędzy Denonami a Audio-Technicą. Dźwięk nie jest tak ofensywny jak u Audio-Techniki, ale i nie tak stonowany jak u Denona, a to przede wszystkim za sprawą ogólnie większego względem niego kwantum informacji, ale nie tylko.

Sonic Pearl

Audio-Technika gra z Sonic Pearl natarczywie i połyskliwie. Generalnie rzecz biorąc, znakomicie. Wejście w nagranie jest wyjątkowo głębokie, ilość doskonale widocznych szczegółów imponująca, a całość przekazu (rzecz u niej wyjątkowa) – ciepła, i (co jest normą) – krystalicznie czysta. W porównaniu HD 800 grają bardziej zawiesiście, z takim leciutkim dymkiem i bardziej pluszowo aniżeli połyskliwie. Cały dźwięk staje się bardziej miękki, pulchny i obły. Soprany łagodnieją, średnica nieco się cofa, a bas bardziej dudni. W utworach wielkoscenicznych pojawia się ogromna głębia sceny, a dalekie echa są spokojniejsze. Szum tła gubi się nieco, podczas gdy u Audio-Techniki jest bardzo wydatny. Największa różnica objawia się na polu sopranów, które Sonic Pearl czyni u japońskiego flagowca niezwykle wyśrubowanymi, a u sennheiserowskiego je z lekka powściąga. W efekcie HD 800, podobnie jak D600, grają na relaksującą, a Audio-Technica na przenikliwą nutę. Trzeba jednak podkreślić, że ta przenikliwość jest ze wszech miar intrygująca i mnie podobała się bardziej od alternatywnych łagodzeń. Ale oczywiście co kto woli. Na korzyść Sennheisera przemawia to, że przestrzeń bardziej u niego „pracuje”, przez co lepiej daje się odczuć. Z drugiej strony to lekkie przytrzymanie sopranów, na tle tego co wyprawiała z nimi Audio-Technica, nieco mnie irytowało. Daje ono niewątpliwy komfort odsłuchowy i po kilkuminutowym przywyknięciu przestaje dokuczać, ciesząc ogólną przestrzennością i łatwością przyswajania orkiestrowych partii smyczkowych, ale od flagowca znanej firmy chciałoby się jednak czegoś więcej, w tym przypadku bardziej wyeksponowanych i ekscytujących partii sopranowych. Coś takiego Sennheisery HD 800 wyprodukować potrafią, ale akurat nie tym razem.

Jest też jeszcze jedna różnica istotna, a zarazem naturalna. HD 800, na co już kiedyś zwracałem w ich recenzji uwagę, oferują dużo większe źródła dźwięku. Dzięki temu staje się ów dźwięk we wszystkich lokalizacjach scenicznych pokaźniejszej postury. W porównaniu Audio-Technica gra bardziej filigranowo, choć także na imponującym obszarze o bardzo rozlegle zakreślonym horyzoncie muzycznym.

Sięgnijmy teraz po konstrukcję ortodynamiczną, a konkretnie po Audez’e LCD-2.

to słuchawki o ugruntowanej już renomie, przez niemiecki magazyn  uplasowane nawet powyżej flagowego Sennheisera. Jednocześnie znane z niełatwego do napędzania charakteru, właściwego  wszystkim konstrukcjom ortodynamicznym. Z tym jednak Sonic Pearl problemu żadnego nie przejawił, podobnie jak z aspektem muzycznym. Brzmienie okazało się pełne, przestrzenne i głębokie. Czuć było zew przestrzeni, towarzyszący mu lekki pogłos oraz pomruk basowego podłoża, którego obecność u wszystkich ortodynamików jest silnie zaznaczona. Bas nie był tak ekspansywny jak u Denona i mniej podbarwiał pozostałe zakresy niż u niego i PS-1000 (co jest oczywiście zaletą), jednakże ze swego potężnego miecha pomrukiwał naprawdę dostojnie. Zarazem nie rysowała się żadna utrata szczegółów ani przejrzystości. Rzetelnie wygrzane LCD-2 okazują się w tej mierze niczym nie ustępować pozostałym obecnym w teście flagowcom, choć u własnego producenta pozycję lidera już utraciły. Niczego także nie gubiły w rejonie sopranów, stanowiąc w tej mierze z grubsza rzecz biorąc analogię spokojnej prezentacji HD 800. Dźwięk miały odcień trochę ciemniejszy niż z W5000 i HD800, a odrobinę jaśniejszy niż u PS-1000. Taki bardziej ciemnografitowy niż czarny u podłoża, co łatwo wychwycić porównując same szumy tła poszczególnych słuchawek. Satysfakcjonująca okazała się też wokaliza, aczkolwiek w tym doborowym towarzystwie nie zajęła pierwszego miejsca, a w każdym razie mnie ta z PS-1000 podobała się nieco bardziej.

Na koniec słuchawkowych sprawozdań odnieśmy to wszystko właśnie do wspomnianego  flagowca od Grado, czyli właśnie modelu PS-1000.

Tu żadnych zaskoczeń nie było. Dźwięk, stosunkowo najciemniejszy, ale wcale nie za ciemny, posiadał charakterystyczne dla siebie rysy: znakomitą szczegółowość, wyjątkowo wydatny impuls basowy, piękne rozciągnięcie całego pasma i nade wszystko wspaniałą grację na jego środku, emanującą pięknem ludzkich głosów. Basowe podbicie w ich przypadku jest normą, a poprzez to powstaje wrażenie ogólnego pogrubienia muzycznej kreski, dobitnie kontrastujące z delikatnością sopranów i wspaniałą kaskadą szczegółów. Tak kontrastowy obraz – nasycony barwą i równoległą obecnością dźwięków masywnych i delikatnych – stwarza specyficzną atmosferę wyrazistej dwubiegunowości rzeczy dużych i małych, których wzajemne przenikanie się rodzi podświadomy niepokój, dramatyzując przekaz. A to znów stoi w kontraście ze wspomnianą gracją samego dźwięku, wzbogacając paletę środków artystycznych, której tego rodzaju dramatyzowanie może się bardzo podobać, choć dużo łagodniej zaznaczone przejścia u LCD-2 i HD 800 stwarzają z kolei wrażenie większej ogólnej spójności.

Dorzućmy na koniec do tych słuchawkowych zmagań zdawkową konfrontację z bardzo rasowym konkurentem, w postaci innego wzmacniacza słuchawkowego także zaopatrzonego w funkcję przedwzmacniacza – Bursona HA-160DS. Nie będę się rozpisywał, bo Burson przyjechał w międzyczasie i jest jeszcze nie wygrzany, ale już na wstępie rysuje się dość wyraźna różnica sposobu prezencji, którą warto odnotować. Otóż Burson kładzie silny nacisk na szczegółowość i wyrazistość, podczas gdy Sonic Pearl na gładkość i głębię brzmienia. Nie znaczy to, że Sonic Pearl coś gubi, a Burson brzmi nie dość ładnie. Chodzi wyłącznie o styl i punkty kreatywnego nacisku. Przy znacznych podobieństwach, charakterystycznych dla urządzeń tranzystorowych – mniej od lampowych podkreślających urokliwość i wysoką temperaturę przekazu, a bardziej skupionych na szybkości i dynamice – zaznaczają się odmienne sposoby rozkładania akcentów i poszukiwania odsłuchowej satysfakcji, wymagające innego poukładania reszty toru i dające same od siebie atuty innym słuchawkowym kreacjom. Szczegółowa analiza w sytuacji niedostatecznego wygrzania Bursona jest oczywiście niemożliwa, a Sonic Pearl musi już niestety wracać do producenta.

A, i byłbym zapomniał. Słuchałem przecież Sonic Pearl także w roli przedwzmacniacza pospołu z końcówką mocy Croft Polestar1, celem napędzania AKG K1000. To robiło wrażenie. Naprawdę świetny dźwięk, o walorach nieosiągalnych dla zwykłych słuchawek, zarówno w mierze energii ogólnej jak i prezentacji przestrzennej. W tym wypadku gęstość i kultura brzmienia odgrywały kluczową rolę, a Sonic Pearl wywiązał się z tego bardzo trudnego zadania znakomicie.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

15 komentarzy w “Recenzja: Ear Stream Sonic Pearl

  1. Fantastic issues altogether, you just won a logo new reader. What would you suggest about your publish that you just made some days in the past? Any sure?

  2. Piotr Ryka pisze:

    All previous reviews should be here after some time.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jak widzę do autopromocji na HiFiPhilosophy przystąpiła kolejna strona. Sęk w tym, że o jakości dźwięku decyduje czasem coś bardzo niepozornego, nad odkryciem czego można spędzić lata. DNA pawiana różni się od DNA człowieka bardzo nieznacznie, a jednak rezultaty są dosyć różne, chociaż złośliwość nieraz podobna.

  3. zenek73 pisze:

    A ja się nie zgodzę. Jak to powiedział mi kumpel przy okazji afery z tym wzmacniaczem. To jak zegarki. Kupisz taki za 20 zł albo za 10 tyś. Ale wiesz za co zapłaciłeś i nikt nie wmawia ci że ten za 10 tyś lepiej odmierza czas.
    Urządzenie audio musi też dobrze wyglądać. A to co w środku mówi nam o dbałości technicznej twórcy. Jeśli on nie przykłada uwagi do czegoś tak podstawowego jak technika lutowania…
    Jestem po technikum elektronicznym i na pewno moje luty wyglądały by o niebo lepiej mimo że lutownice trzymam raz na parę lat.
    Niestety nie ma żadnego usprawiedliwienia dla autora urządzenia. Żadnego. Autor recenzji jeśli tylko słyszał jak gra i mu się podobało to ok. Ale jeśli nie zapaliła mu się wielka czerwona lampka na widok czegoś co jest w środku…
    Ja osobiście przestałem wierzyć w większość recenzji sprzętu audio po tej Wpadce. Oglądam elektronikę w środku, wykonanie obudowy, sam będę słuchał brzmienia i koniec. Żadnego audioplanktonu. Ma być solidne i ładnie grać moim uszom. Niestety ale autor tego urządzenia bardzo źle przysłużył się Audio w Polsce. A już tym DIY w szczególności.
    Pogratulować.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wpadce czyli czym? Kupiłeś? Słuchałeś? Źle grało?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Zaglądanie do środka może być bardzo pouczające, ale gdyby na jego podstawie szacować potrzebę kupna psa, nikt by psa nie kupił.

        Przytoczę opowieść pewnego znakomitego konstruktora, któremu nie sposób zarzucić braku kompetencji. Wykonał kiedyś prototypowy wzmacniacz, który po sprawdzeniu okazał się grać rewelacyjnie. Szybko znalazł się nabywca z zagranicy, nawet zza oceanu, i wzmacniacz odleciał przed sporządzeniem kolejnego egzemplarza. Niedługo powstał kolejny i wówczas okazało się, że jak to mówią – nie gra. Trzy lata zajęło mi przypomnienie sobie tego głupstwa, które w tym pierwszym zrobiłem inaczej – wspominał twórca kręcąc głową. A potem mówi się, że zaprojektować dobry wzmacniacz to żadna sztuka.

        Czasami o różnicy pomiędzy dobrym a złym wzmacniaczem decyduje coś bardzo małego, czego w ogóle nie widać na pierwszy rzut oka, ani nie można podejrzewać o bycie elementem znaczącym. Duży garnek zawsze rozpoznamy jako duży garnek, ale dobrego wzmacniacza na podstawie samego wyglądu wnętrza odróżnić od przeciętnego nie sposób.

        1. luki pisze:

          Zgodzę się z tym – ale tutaj nie mowa o odróżnianiu dobrego od przeciętnego – tylko o badziewiu którego koszt produkcji to 10 zł. Gratuluję wszystkim którzy to kupili i zapłacili za to takie pieniądze. Chociaż z drugiej strony zastanawiam się po co ostrzegać ludzi przed takimi oszustwami – skoro ciągle można na Was dobrze zarobić – bo i tak będziecie obstawać przy swoim. To może lepiej wypuszczę następną serię takiego super czaderskiego wzmacniacza jak to zrobił poprzednik – zrobię za 10 zł z byle czego i będę sprzedawał po 5000 zł. Zawsze znajdzie się naiwniak twierdzący że gra to świetnie. Proponuję najpierw zacząć od przeczyszczenia uszu – a później przeczytania książki na temat elektroniki. To tylko wygląda tak strasznie.

  4. Miron pisze:

    Napiszę jak inżynier-elektronik i nauczyciel. Co to jest „Maksymalne napięcie liniowe”? Domyślam się, że chodzi o amplitudę sygnału na wyjściu liniowym. Ale wówczas należy podać, jakie są zniekształcenia nieliniowe przy takiej amplitudzie, bo z pewnością są i to najprawdopodobniej słyszalne. Przede wszystkim jednak, kto pomierzył te „parametry”? Czy przypadkiem nie sam konstruktor? I czy rzeczywiście je pomierzył? Sądząc po układzie elektronicznym tego niesamowitego wzmacniacza, po żenująco niskiej jakości wykonania (płytki uniwersalne! luty!), nie dysponuje raczej żadnym sprzętem pomiarowym i podane wartości pochodzą po prostu z kapelusza. Trzeba pamiętać przy tym o naczelnej zasadzie: sprzęt pomiarowy powinien być co najmniej o klasę wyższy niż badany (w skład sprzętu pomiarowego wchodzą oczywiście źródła sygnału). Czy rzeczywiście taki został użyty? Gdyby tak było, to bezwzględnie konieczne byłyby charakterystyki częstotliwościowe (amplitudowa, fazowa, opóźnienia fazowego i grupowego) dla obu kanałów oddzielnie wraz z wyszczególnionymi różnicami. To wszystko dopiero świadczy o klasie sprzętu.

    Jeżeli przy zwiększonym obciążeniu następuje zauważalne obcięcie pasma od dołu, to znaczy, że układ jest źle zaprojektowany i nie ma nad czym dalej dywagować.

    W środku zwykłe druty, niechlujnie polutowane. Czy konstruktor i recenzent nie wiedzą o tym, że aluminiowa obudowa nie ekranuje przed składową magnetyczną pola elektromagnetycznego? Cała elektronika jest całkowicie odsłonięta dla tej składowej, a i składowa elektryczna wskutek nienadzwyczajnej przewodności aluminium również przedostaje się w pewnym stopniu do środka. Po co stosować drogie kable połączeniowe, jeżeli potem prowadzimy kilkanaście-kilkadziesiąt centymetrów zwykłego przewodu, niedbale ułożonego w skrętkę?

    Transformator nie jest odseparowany żadnym ekranem magnetycznym od reszty układu. Wprawdzie może to być transformator tzw. ekranowany do zastosowań audio, ale w sprzęcie za TAKIE pieniądze nie należy oszczędzać na niczym. Prawda?

    Na dostępnych w innym miejscu zdjęciach widać jakieś układy scalone ze starannie wyskrobanymi oznaczeniami. Co tu jest do ukrycia? Że taki wzmacniacz uniwersalny audio można kupić za kilkanaście złotych? A ten zasilacz, to już zupełna pomyłka…

    Z czysto technicznego punktu widzenia ten sprzęt nie jest wart 200-300 zł. Jeżeli ktoś chce wydać więcej, powinien się nad sobą poważnie zastanowić.

  5. luki pisze:

    Ten Pan już chyba niczego nie sprzedaje 🙂 Wiadomo. Każdy chce zarobić – a tym bardziej na naiwności innych ludzi – gdzie wszyscy wierzą w moc pieniądza. Tak to już jest – jak nie znam się na antenie DVB-T – to kupuję droższą, bo prawdopodobnie będzie miała lepsze parametry – a w rzeczywistości może być gorsza od tej o 50% tańszej. Tutaj jest podobnie. Ludzie kupowali drogi sprzęt licząc na to że będzie w nim stosunek ceny do jakości – a w środku bubel. Oszustwo i tyle. Przypominają mi się przekręty made in china. Kieszeń na USB z dyskiem twardym – a w środku pendrive. Stacja lutownicza – transformatorowa – a w środku zamiast transformatora, kawał grubej blachy aby było ciężkie, a na grot sterowane triakiem 230V. Albo te ostatnio modne kamerki HD w breloku. HD robione z 640X480 – jakie to jest HD ?. Ale jak przeczyta to gość który nie ma zielonego pojęcia – to i tak uwierzy. Obudźcie się audiofile ! Nie wystarczy wierzyć ślepo w to co piszą sprzedawcy. Ta minimalna wiedza z zakresu elektroniki jest wymagana aby nie dać się okraść. To tak jakbyście kupili tonę kamieni pomalowanych na czarno i zapłacili za nie jak za węgiel – a po fakcie jeszcze obstawali przy swoim – widząc już co kupiliście. Prawda boli po serduchu – ale oszustwo boli po kieszeni jeszcze bardziej.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To dość bezczelny tekst złożony z samego czarnego PR-u. Wzmacniacz prezentował i wciąż prezentuje światową klasę, wytrzymując konkurencję z najlepszymi. Sam nie był najlepszy, ale należał do najlepszych. Radzę uważać z takimi tekstami, bo dojdę po adresie ip kto za tym stoi.

  6. roman pisze:

    Piotrze a słyszałeś przewody RCA Ear Stream ?Bo szukam jak najlepszego przewodu do 1500zŁ.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli potrzebujesz kabla uniwersalnego i dobrego pod każdym względem, to proponuję najtańszego Harmonixa. Oczywiście zawsze lepiej przed zakupem posłuchać.

  7. roman pisze:

    dziękuję,posłucham,napiszę tylko że bardzo podobał mi się jakiś Acrolink za 1300 zł,miał kapitalną scene dźwiekową ,ale brakowało mi trochę nasycenia na średnicy,dlatego myslałem że moze coś z polskich produktów da mi to czego potrzebuję w sensownej dla mnie cenie

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie czuję się znawcą całego okablowania. Wymieniłem jedynie kabel, który na mnie zrobił całościowo bardzo dobre wrażenie za takie pieniądze. Na pewno są inne ciekawe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy