Recenzja: Ear Stream Sonic Pearl

Sonic Pearl

Tak się jakoś w moim przypadku składa, że choć często piszę o słuchawkach i ich wzmacniaczach, rzadko mam okazję napotkać na swym recenzorskim szlaku tranzystorowy wzmacniacz słuchawkowy z górnego przedziału jakościowego. Ostatnim razem był to SPL Phonitor i miało to miejsce kilka lat temu, a przed nim był Grace Design 902 i należący już niestety do przeszłości Audio Dynamic. Nie znaczy to, że od tamtego czasu na żaden tego typu wyrób nie natrafiłem, ale pełnokrwistej recenzji nie udało się napisać. Dysponującego świetnym wyjściem słuchawkowym przedwzmacniacza Accuphase C-3800 jeszcze u siebie nie gościłem, ocierając się oń jedynie przy okazji wyjazdowych odsłuchów, natomiast inni przedstawiciele gatunku jakoś mi się wymykali. Wszakże z jednym wyjątkiem, a nawet dwoma. Te wyjątki to rozwijająca się i szybko ewoluująca linia rozwojowa produktów firmy Ear Stream, której pod tą nazwą wprawdzie jeszcze całkiem niedawno nie było, ale już wówczas produkowała słuchawkowe wzmacniacze w postaci najpierw Moonlight’a, a następnie Black Pearl, które miałem okazję opisywać.

Firma jest jednoosobowa, czyli mamy do czynienia z klasycznym One Man Show, a osobą kreującą jest znany wśród bywalców forów o tematyce audio pan Michał Wyroba.

Z Michałem znamy się od dawna, toteż bez sensu byłoby udawać, że jest inaczej i że nie jesteśmy ze sobą po imieniu. Pisząc recenzję muszę jednak tę znajomość odłożyć na bok i się po recenzorsku nasrożyć, by oddalić wszelkie zarzuty o kolesiostwo. Oczywiście i tak się one pojawią, ale nie chodzi mi o przekonywanie kogokolwiek o mojej szlachetności, tylko o spokój własnego sumienia.

No nic, już się nasrożyłem, a więc do roboty.

Wygląd i walory użytkowe

Firma Ear Stream ewoluuje jak dotąd tylko w jednym kierunku – Semper in altum – czyli zawsze w górę. Najpierw był maleńki Moonlight za 800 złotych, potem pierwsza wersja Black Pearl, równie malutka, lecz kosztująca już złotych1300, a następnie także Czarna Perła, ale już w dużo większej obudowie i ulepszona, za z górą dwa tysiące. Obecnie otrzymujemy Sonic Pearl; wyrób konstrukcyjnie odmienny, szczycący się zaawansowaną myślą technologiczną i podzespołami o profesjonalnym, telekomunikacyjnym rodowodzie, a przy tym opakowany w jeszcze dużo większą obudowę, o eleganckim wzornictwie i wykonaniu. Waży ten Sonic także wiele razy więcej, bo aż8 kilogramów. Skok jest jednak nie tylko inżynieryjny, podzespołowy, estetyczny i objętościowy. Jest także cenowy. Nowy wyrób kosztuje 5900 złotych, na które obok samych wymogów konstrukcyjnych składają się – jak wyjaśnia producent – koszty prowadzenia firmy, szacowane na kilkadziesiąt procent. Cóż począć, tak to już jest. Państwo każdemu do kieszeni pcha łapę; no ale nawet kiedy odejmiemy jakieś trzydzieści, czterdzieści procent niepomijalnych danin i tak pozostanie pokaźna kwota, dalece wyższa od tych za poprzednie konstrukcje, pochodzące jeszcze z czasów formalnie amatorskich.

Czy ma to pokrycie w faktach, czy się rekompensuje?

Jesteśmy przy sprawach konstrukcyjnych, zatem najpierw o nich.

Od tej strony przyrost cenowy wydaje się jak najbardziej uzasadniony, a rzecz wygląda następująco: Wzmacniacz otrzymujemy w jednej z dwóch dostępnych kolorystyk – białej albo czarnej. Ja wolę czarną i dlatego dostałem białą. Inni bowiem także woleli, zapłacili i dostali, a mnie ostał się ten biały. Gdyby nie stał koło mnie, mógłbym narzekać, lecz że go widzę, narzekać nie śmiem, bo prezentuje się urodziwie. Przede wszystkim biel jest leciuteńko kremowa, nie wygląda zatem jak fartuch pielęgniarki tylko jak śmietanka do kawy, czyli smakowicie. Poza tym na panelu przednim rozsiadło się wielgachne pokrętło potencjometru, które jest estetycznie ekskluzywne, ma bowiem kształt półkulistego puklerza. Przyciąga dzięki temu wzrok, miło się kręci i stanowi akcent dominujący. Zdobi je ciemne oczko pozycjonujące wychył, a okala łańcuszek sitodrukowych prostokącików, wyznaczających skalę. Podobnie jak we wzmacniaczu Strussa tego typu oprawa regulatora siły głosu okazuje się zabiegiem udanym. Poza centralnym pokrętłem mamy delikatnie świecącą bursztynowym światełkiem diodę aktywności oraz pojedyncze gniazdo słuchawkowe. Całość skomponowana jest symetrycznie i ładnie. Za panelem przednim rozciąga się pokaźny grzbiet, bo wzmacniacz ma rozmiary naprawdę okazałe, a na przeciwległym panelu tylnym odnajdujemy złocone wejścia i wyjścia RCA, gniazdo zasilania oraz włącznik główny. Fakt obecności gniazd wyjściowych zaświadcza o funkcji przedwzmacniacza, w którą najnowszy wyrób Ear Stream faktycznie jest zaopatrzony.

Sonic Pearl

Wraz ze wzmacniaczem otrzymujemy Słowo od konstruktora, obszernie wyjaśniające jego zamysł. Dowiadujemy się zeń, że wzmacniacz jest oparty na wysokiej klasy podzespołach o telekomunikacyjnym rodowodzie, co zapewnia mu najwyższe parametry transmisji i obróbki sygnału. Czytamy też, że konstrukcja łączy minimalizm komplikacyjny z maksymalizmem reżimu technologicznego oraz samych założeń jakościowych i zrealizowana została niemal całkowicie w technologii point-to-point – a wszystko to ma dać wspaniały efekt dźwiękowy. Czy faktycznie go daje, to już sami będziemy rozstrzygać, bo nasrożony recenzent w nic na słowo wierzyć nie może. (Nie nasrożony również.)

Spośród spraw technologicznych uwagę zwraca duża moc wyjściowa (1,5 W przy 30 Ω) i szerokie pasmo przenoszenia (13 – 60 000 Hz). I rzeczywiście, słuchawki wysterowują się z wielką łatwością, toteż nawet te najbardziej wymagające konstrukcje ortodynamiczne da się od biedy napędzić, choć do wymaganych przez nie pięciu watów sporo jednak zabraknie. Pozostałe, w tym te mniej wymagające ortodynamiki, napędzi się bez żadnego wysiłku, wręcz od niechcenia.

Wzmacniacz osadzono na szerokich nóżkach z twardego tworzywa, których wysokość można regulować śrubowo, przy czym ich sztywność zapewnia zdaniem producenta poprawę brzmienia.

A skoro już mocno stoi na czterech łapach, posłuchajmy co potrafi.

Dźwięk

Sonic Pearl

Srożmy się przeto dalej, tym razem na kanwie dźwięku, poszukując uzasadnienia dla niemałej ceny i w tym celu weźmy najpierw Sonic Pearl w obroty na zasadzie występu solowego, czyli udając, że żadnego innego wzmacniacza nie mamy i nigdy nie mieliśmy. W takiej izolacji zaaplikujmy mu sporą dawkę wysokiej klasy nauszników, na którą złożą się Audio-Technica ATH-W5000, Sennheiser HD 800, Grado PS-1000, Audez’e LCD-2 oraz Denon AH-D600.

Zacznijmy od Denona, a więc słuchawek w tym doborowym towarzystwie najskromniejszych. W ich własnej recenzji napisałem, że z Sonic Pearl grają pierwsza klasa i w sumie nic innego nie pozostaje jak tylko raz kolejny to powtórzyć. Zestaw ów tak mi przypadł do gustu, ponieważ nie zawodzi w żadnym podzakresie. Ba, w każdym okazuje się spektakularny. Na czoło wysuwa się oczywiście bas, który Denony – potrafiące generować  dźwięki o niespotykanej u słuchawek częstotliwości 5 Hz (w każdym razie według dokumentacji) – serwują w dawce imponującej. Z pewnymi nagraniami ilość tego basu jest przedobrzona, ale przeważnie okazuje się bardzo przyjemna w odbiorze. Nie jestem jakimś szczególnym smakoszem niskich częstotliwości, czego dowodem fakt, że znane z częstowania nimi  Sennheisery HD 650 nigdy mnie do siebie nie przekonały, jednak z D600 ten bas to kawał dobrej zabawy, zwłaszcza gdy słuchawki te trafią na wzmacniacz lubiący się z nimi pod każdym względem, a tak jest w przypadku Sonic Pearl. Dostajemy wówczas potężne basowe tło, eleganckie sopranowe zwieńczenie i znakomitą wokalizę pośrodku, a wszystko to na planie przestrzennym i bardzo blisko usadowionym. Dźwięk okazuje się jednocześnie nie męczący i spektakularny, co jest połączeniem bardzo nieczęstym. Zwyczajnie chce się słuchać, a przecież właściwie tylko to w reprodukowaniu muzyki jest ważne. I nawet jeśli pewne nagrania okażą się basowo nazbyt bujne, pozostałe wynagrodzą nam to z nawiązką.

Cała ta laurka byłaby może zbyt lukrowana, gdyby nie fakt, że z innymi wzmacniaczami, w tym takimi bardzo wysokiej klasy, słuchawki Denona okazały się grać mniej intrygująco, co znamionuje ich naprawdę wyjątkową synergię właśnie z Sonic Pearl.

Wyruszmy teraz na mniej dla tego wzmacniacza sprawdzone wody, czyli zaaplikujmy mu znaną z trudności w napędzeniu Audio-Technikę W5000.

Znika basowe tło, ale dźwięk pozostaje bardzo bliski i bezpośredni. Średnica niewątpliwie zyskuje, a soprany stają się wydatniejsze ilościowo i bardziej przenikliwe. Tak przenikliwe, że jeszcze kawałek i byłyby zbyt ofensywne. Ale najważniejsza jest średnica. Tutaj dostajemy względem Denonów naprawdę sporo nowych informacji oraz pokaźną dawkę ciepła, którego Denony wcale nie serwują. Te nowe informacje opisują indywidualną specyfikę głosu i czynią to dość obszernie, dzięki czemu wrażenie bezpośredniości, już wcześniej silne, staje się jeszcze silniejsze. Znów jest spektakularnie, ale na innej zasadzie. Bas się wycofuje, a jego miejsce zajmuje ekspresyjna, bardzo wyrafinowana średnica. Na górze soprany prężą się i migoczą, a scena nabiera innego charakteru. U Denonów oparta była o holograficzną gradację planów i efekty quasi 3D, a tu określają ją snopy sopranowych iskier, dużo większa szczegółowość i odbicia dźwięku, który staje się znacznie bardziej przeszywający.

Audio-Technica daje więcej informacji, ale odbiera relaks. Nic w tym nie ma dziwnego, skoro niskie częstotliwości zastępuje wysokimi. Czyni to wprawdzie w sposób wysmakowany i bardzo spektakularny, ale basowego masażu to wszak nie zastąpi. Nie odnosi się przy tym wrażenia, że Denony względem niej jakoś specjalnie obniżają tonację, bo u nich wysokie tony też są obecne. Wszystko odbywa się raczej na zasadzie – tu dodajemy a tam ujmujemy, a nie – przesuwamy całość w tę lub w tę.

Ogólnie rzecz ujmując przekaz Audio-Techniki dostarcza więcej informacji, ale z jednym wyjątkiem – aranżacji przestrzennej. Uprzestrzennianie Denonom wychodzi niewątpliwie lepiej. Z kolei poprzez swój nawał informacyjny Audio-Technica wgryza się w nagranie niczym kornik w drewno, oferując wyższą rozdzielczość muzycznego obrazu, wszelako z naddatkiem pewnej jaskrawości i kosztem częściowej utraty efektów trójwymiarowych. Z tą trójwymiarowością Denonów nie ma wszakże co przesadzać, bo nie jest to jakieś nadzwyczajne zjawisko, niemniej zaznaczające się w sposób widoczny i przynoszące satysfakcję.

Sięgnijmy teraz po kolejne słuchawki o wielkich wzmacniaczowych wymaganiach – Sennheisery HD 800.

Ich prezentację można określić jako w pewnym sensie pośrednią pomiędzy Denonami a Audio-Technicą. Dźwięk nie jest tak ofensywny jak u Audio-Techniki, ale i nie tak stonowany jak u Denona, a to przede wszystkim za sprawą ogólnie większego względem niego kwantum informacji, ale nie tylko.

Sonic Pearl

Audio-Technika gra z Sonic Pearl natarczywie i połyskliwie. Generalnie rzecz biorąc, znakomicie. Wejście w nagranie jest wyjątkowo głębokie, ilość doskonale widocznych szczegółów imponująca, a całość przekazu (rzecz u niej wyjątkowa) – ciepła, i (co jest normą) – krystalicznie czysta. W porównaniu HD 800 grają bardziej zawiesiście, z takim leciutkim dymkiem i bardziej pluszowo aniżeli połyskliwie. Cały dźwięk staje się bardziej miękki, pulchny i obły. Soprany łagodnieją, średnica nieco się cofa, a bas bardziej dudni. W utworach wielkoscenicznych pojawia się ogromna głębia sceny, a dalekie echa są spokojniejsze. Szum tła gubi się nieco, podczas gdy u Audio-Techniki jest bardzo wydatny. Największa różnica objawia się na polu sopranów, które Sonic Pearl czyni u japońskiego flagowca niezwykle wyśrubowanymi, a u sennheiserowskiego je z lekka powściąga. W efekcie HD 800, podobnie jak D600, grają na relaksującą, a Audio-Technica na przenikliwą nutę. Trzeba jednak podkreślić, że ta przenikliwość jest ze wszech miar intrygująca i mnie podobała się bardziej od alternatywnych łagodzeń. Ale oczywiście co kto woli. Na korzyść Sennheisera przemawia to, że przestrzeń bardziej u niego „pracuje”, przez co lepiej daje się odczuć. Z drugiej strony to lekkie przytrzymanie sopranów, na tle tego co wyprawiała z nimi Audio-Technica, nieco mnie irytowało. Daje ono niewątpliwy komfort odsłuchowy i po kilkuminutowym przywyknięciu przestaje dokuczać, ciesząc ogólną przestrzennością i łatwością przyswajania orkiestrowych partii smyczkowych, ale od flagowca znanej firmy chciałoby się jednak czegoś więcej, w tym przypadku bardziej wyeksponowanych i ekscytujących partii sopranowych. Coś takiego Sennheisery HD 800 wyprodukować potrafią, ale akurat nie tym razem.

Jest też jeszcze jedna różnica istotna, a zarazem naturalna. HD 800, na co już kiedyś zwracałem w ich recenzji uwagę, oferują dużo większe źródła dźwięku. Dzięki temu staje się ów dźwięk we wszystkich lokalizacjach scenicznych pokaźniejszej postury. W porównaniu Audio-Technica gra bardziej filigranowo, choć także na imponującym obszarze o bardzo rozlegle zakreślonym horyzoncie muzycznym.

Sięgnijmy teraz po konstrukcję ortodynamiczną, a konkretnie po Audez’e LCD-2.

to słuchawki o ugruntowanej już renomie, przez niemiecki magazyn  uplasowane nawet powyżej flagowego Sennheisera. Jednocześnie znane z niełatwego do napędzania charakteru, właściwego  wszystkim konstrukcjom ortodynamicznym. Z tym jednak Sonic Pearl problemu żadnego nie przejawił, podobnie jak z aspektem muzycznym. Brzmienie okazało się pełne, przestrzenne i głębokie. Czuć było zew przestrzeni, towarzyszący mu lekki pogłos oraz pomruk basowego podłoża, którego obecność u wszystkich ortodynamików jest silnie zaznaczona. Bas nie był tak ekspansywny jak u Denona i mniej podbarwiał pozostałe zakresy niż u niego i PS-1000 (co jest oczywiście zaletą), jednakże ze swego potężnego miecha pomrukiwał naprawdę dostojnie. Zarazem nie rysowała się żadna utrata szczegółów ani przejrzystości. Rzetelnie wygrzane LCD-2 okazują się w tej mierze niczym nie ustępować pozostałym obecnym w teście flagowcom, choć u własnego producenta pozycję lidera już utraciły. Niczego także nie gubiły w rejonie sopranów, stanowiąc w tej mierze z grubsza rzecz biorąc analogię spokojnej prezentacji HD 800. Dźwięk miały odcień trochę ciemniejszy niż z W5000 i HD800, a odrobinę jaśniejszy niż u PS-1000. Taki bardziej ciemnografitowy niż czarny u podłoża, co łatwo wychwycić porównując same szumy tła poszczególnych słuchawek. Satysfakcjonująca okazała się też wokaliza, aczkolwiek w tym doborowym towarzystwie nie zajęła pierwszego miejsca, a w każdym razie mnie ta z PS-1000 podobała się nieco bardziej.

Na koniec słuchawkowych sprawozdań odnieśmy to wszystko właśnie do wspomnianego  flagowca od Grado, czyli właśnie modelu PS-1000.

Tu żadnych zaskoczeń nie było. Dźwięk, stosunkowo najciemniejszy, ale wcale nie za ciemny, posiadał charakterystyczne dla siebie rysy: znakomitą szczegółowość, wyjątkowo wydatny impuls basowy, piękne rozciągnięcie całego pasma i nade wszystko wspaniałą grację na jego środku, emanującą pięknem ludzkich głosów. Basowe podbicie w ich przypadku jest normą, a poprzez to powstaje wrażenie ogólnego pogrubienia muzycznej kreski, dobitnie kontrastujące z delikatnością sopranów i wspaniałą kaskadą szczegółów. Tak kontrastowy obraz – nasycony barwą i równoległą obecnością dźwięków masywnych i delikatnych – stwarza specyficzną atmosferę wyrazistej dwubiegunowości rzeczy dużych i małych, których wzajemne przenikanie się rodzi podświadomy niepokój, dramatyzując przekaz. A to znów stoi w kontraście ze wspomnianą gracją samego dźwięku, wzbogacając paletę środków artystycznych, której tego rodzaju dramatyzowanie może się bardzo podobać, choć dużo łagodniej zaznaczone przejścia u LCD-2 i HD 800 stwarzają z kolei wrażenie większej ogólnej spójności.

Dorzućmy na koniec do tych słuchawkowych zmagań zdawkową konfrontację z bardzo rasowym konkurentem, w postaci innego wzmacniacza słuchawkowego także zaopatrzonego w funkcję przedwzmacniacza – Bursona HA-160DS. Nie będę się rozpisywał, bo Burson przyjechał w międzyczasie i jest jeszcze nie wygrzany, ale już na wstępie rysuje się dość wyraźna różnica sposobu prezencji, którą warto odnotować. Otóż Burson kładzie silny nacisk na szczegółowość i wyrazistość, podczas gdy Sonic Pearl na gładkość i głębię brzmienia. Nie znaczy to, że Sonic Pearl coś gubi, a Burson brzmi nie dość ładnie. Chodzi wyłącznie o styl i punkty kreatywnego nacisku. Przy znacznych podobieństwach, charakterystycznych dla urządzeń tranzystorowych – mniej od lampowych podkreślających urokliwość i wysoką temperaturę przekazu, a bardziej skupionych na szybkości i dynamice – zaznaczają się odmienne sposoby rozkładania akcentów i poszukiwania odsłuchowej satysfakcji, wymagające innego poukładania reszty toru i dające same od siebie atuty innym słuchawkowym kreacjom. Szczegółowa analiza w sytuacji niedostatecznego wygrzania Bursona jest oczywiście niemożliwa, a Sonic Pearl musi już niestety wracać do producenta.

A, i byłbym zapomniał. Słuchałem przecież Sonic Pearl także w roli przedwzmacniacza pospołu z końcówką mocy Croft Polestar1, celem napędzania AKG K1000. To robiło wrażenie. Naprawdę świetny dźwięk, o walorach nieosiągalnych dla zwykłych słuchawek, zarówno w mierze energii ogólnej jak i prezentacji przestrzennej. W tym wypadku gęstość i kultura brzmienia odgrywały kluczową rolę, a Sonic Pearl wywiązał się z tego bardzo trudnego zadania znakomicie.

Podsumowanie

Sonic PearlWszystko to razem obliguje do napisania, że wzmacniacz słuchawkowy  Sonic Pearl stanowi godne pochwały źródło muzycznych radości w mierze napędzania wszelakich słuchawek. Jedynie wyjątkowo łase na prąd AKG K1000 i HiFiMAN HE-6 oraz HE-5LE poproszą nas o dokooptowanie jakiejś końcówki mocy, by pozostawiając Soniczną Perłę na pozycji przedwzmacniacza, wyzyskiwać jej zalety w oparciu o zwiększoną dawkę energii. W pozostałych przypadkach zalety te objawią się samoistnie. Wyliczając je musimy przede wszystkim zwrócić uwagę na umiejętność wydobycia z każdych słuchawek właściwego im charakteru przy jednoczesnej zdolności łagodzenia tego wszystkiego co od słuchania muzyki może odstręczać. Sonic Pearl łączy bowiem dynamizm i muzyczne bogactwo z wysoką kulturą brzmienia. Jest jednocześnie obfity i łagodny. Nie akcentuje tego wszystkiego co może stać się przejaskrawieniem i wadą, a jednocześnie nie uszczupla środków oddziaływania na naszą zmysłowość. W jego głębokim brzmieniu odnajdujemy pospołu gładkość, bogactwo palety barw, kontrasty dynamiczne i stonowany a zarazem wyraźnie obecny szum podkładu, znamionujący doskonałe uchwytywanie szczegółów. Wszystko to informuje nas, że mamy do czynienia z wysokiej klasy wzmacniaczem tranzystorowym, zdolnym konkurować z drogimi konstrukcjami lampowymi. W połączeniu z ładnym wyglądem i zdolnością bycia przedwzmacniaczem powinno to cieszyć audiofilską brać, zwłaszcza ten jej odłam, który opowiada się po stronie urządzeń tranzystorowych, tańszych w eksploatacji i mniej awaryjnych.

Na sam koniec pozostaje jeszcze odpowiedzieć na narzucające się pytanie – które ze słuchawek w tandemie z Sonic Pearl zaprezentowały się najlepiej? Zwolenników rozstrzygnięć jednoznacznych oraz punktowych klasyfikacji, gnębiących słabeuszy i windujących zwycięzców, muszę tu jednak zmartwić, albowiem wszyscy uczestnicy testu wypadli bardzo dobrze, ukazując swoje znane od dawna albo i niedawna zalety. Słuchawki Denona miały wprawdzie pewne braki względem dwakroć i więcej droższych konkurentów, ale udanie nadrabiały to animuszem i bezpośredniością. Pozostali zaprezentowali wyrównany, bardzo wysoki poziom, zaprawiony każdorazowo kilkoma garściami indywidualizmu. Ogólnie rzecz biorąc – a nie jest to nic nowego – poszczególne nagrania wypadały najlepiej w zależności od charakterologicznej wypadkowej ich i sprzętu. Jasna rzecz, że te uszczypliwe i szorstkie prezentowały się lepiej z PS-1000 niż z Audio-Technicą, a te z przedobrzonym basem i przyciemnioną barwą odwrotnie. W tej sytuacji nie ma sensu generalizować i wskazywać zwycięzcy. Wiem jednak, że takie podejście wielu rozczaruje. Ucieknijmy się zatem do kompromisu i sięgnijmy po płytę nagraną wyjątkowo dobrze, a więc w znacznej mierze obiektywizującą i wyrównującą szanse. Samo wskazanie takiej płyty też jest w sumie bez sensu, bo właściwie jak to ocenić? Ale skoro już się bawimy, bądźmy na potrzeby tej zabawy arbitralni. Wybierzmy zatem płytę dobrze nagraną ale zarazem trudną, o której sam wydawca pisze, że jest trudna, bo zawiera muzykę chóralną, stanowiącą wyzwanie zarówno dla inżynierów dźwięku jak i sprzętu odtwarzającego. Płytą tą będzie Verdi Choruses wydana przez Fim w technologii XRCD 24.

Ear_Stream_LogoNasłuchałem się jej do brzydzenia, naporównywałem, naprzełączałem multum razy słuchawki – i niestety, nie potrafię wskazać zwycięzcy. Najbardziej przenikliwa i bogata przestrzennie wydała mi się Audio-Technica. Zarazem jej dźwięk był najbardziej filigranowy. Audez’e względem niej były powściągliwsze, z eleganckim spokojem w miejsce wiwlującej ekspresji. Grado z kolei najbardziej kontrastowe, nasycone, bliskie, dynamiczne, narzucające się, a Sennheisery trochę szarawe, przestrzenne, z separacją planów i źródeł na podobnie do Audio-Techniki wysokim poziomie, ale w przeciwieństwie do niej ogólnie najmniej atakujące. Wszystkie dobre, a każde inaczej. W sumie najmniej podobały mi się HD 800, co niewątpliwie było zasługą nie dość dobrego jak na ich wygórowane potrzeby odtwarzacza, a pozostałych nie umiem zaszeregować. Przy długim słuchaniu Audio-Technica na pewno najbardziej by nużyła a Audez’e najmniej. W5000 i PS-1000 to okazy najbardziej spektakularne, a na ich tle Audez’e najbardziej wyrównane. Z każdych – oczywiście włączając w to HD 800 – doborem źródła i okablowania dałoby się wycisnąć bardzo, bardzo dużo, a ile dokładnie, tego nigdy wiedzieć nie będziemy, bo niby w jaki sposób? Życia wszak nikt temu poświęcał nie będzie. Bez tego jednak wiadomo, że jest naprawdę dobrze i przy odpowiednim gramofonie lub odtwarzaczu każde słuchawki znakomicie się sprawdzą.

W punktach

Zalety:

  • Rzadko spotykana u konstrukcji tranzystorowych głębia brzmienia.
  • Czystość i dynamika.
  • Bogactwo palety barw, osadzonej na czarnym tle.
  • Świetna a nie narzucająca się szczegółowość.
  • Połączenie łagodności i mocy.
  • Aksamitność dźwięku.
  • Upajające wokale.
  • Obfity bas.
  • Piękna ekstensja sopranów w połączeniu z ich przyjaznym usposobieniem.
  • Łatwość napędzania wszelkich słuchawek bez względu na ich impedancję.
  • Ładna powierzchowność.
  • Bardzo solidna aluminiowa obudowa.
  • Funkcja przedwzmacniacza.
  • Wysokiej klasy podzespoły.
  • Montaż point-to point.

 

Wady:

  • Leniuchom zabraknie pilota.
  • Wykończenie lakiernicze jest łatwe do porysowania.
  • Zwolennicy łączy symetrycznych odejdą z kwitkiem.
  • Podobnie jak optycznych i koaksjalnych.
  • Cena.
  • Liczni konkurenci od bardziej renomowanych marek.

 

Dane techniczne

  • Napięcie zasilania: 230V/50Hz
  • Jałowy pobór mocy: 5W
  • Impedancja wejściowa LINE IN: 10 kΩ
  • Czułość wejściowa: 1600 mV
  • Impedancja wyjściowa dla słuchawek: 5,6 Ω
  • Moc wyjścia słuchawek: 1500 mW/30Ω – 200 mW/300Ω
  • Impedancja wyjściowa PRE OUT: 5,6 Ω rozłączane / 100 Ω stałe
  • Maksymalne napięcie liniowe PRE OUT: 8V
  • Wzmocnienie układu aktywnego: 15dB
  • Pasmo przenoszenia dla słuchawek 16 Ω (-0.3dB; 0dB): 13 – 60 000 Hz
  • Separacja kanałów przy 1kHz: 50dB słuchawki 16 Ω i 85dB bez obciążenia
  • Cena: 5900 PLN
Pokaż artykuł z podziałem na strony

15 komentarzy w “Recenzja: Ear Stream Sonic Pearl

  1. Fantastic issues altogether, you just won a logo new reader. What would you suggest about your publish that you just made some days in the past? Any sure?

  2. Piotr Ryka pisze:

    All previous reviews should be here after some time.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jak widzę do autopromocji na HiFiPhilosophy przystąpiła kolejna strona. Sęk w tym, że o jakości dźwięku decyduje czasem coś bardzo niepozornego, nad odkryciem czego można spędzić lata. DNA pawiana różni się od DNA człowieka bardzo nieznacznie, a jednak rezultaty są dosyć różne, chociaż złośliwość nieraz podobna.

  3. zenek73 pisze:

    A ja się nie zgodzę. Jak to powiedział mi kumpel przy okazji afery z tym wzmacniaczem. To jak zegarki. Kupisz taki za 20 zł albo za 10 tyś. Ale wiesz za co zapłaciłeś i nikt nie wmawia ci że ten za 10 tyś lepiej odmierza czas.
    Urządzenie audio musi też dobrze wyglądać. A to co w środku mówi nam o dbałości technicznej twórcy. Jeśli on nie przykłada uwagi do czegoś tak podstawowego jak technika lutowania…
    Jestem po technikum elektronicznym i na pewno moje luty wyglądały by o niebo lepiej mimo że lutownice trzymam raz na parę lat.
    Niestety nie ma żadnego usprawiedliwienia dla autora urządzenia. Żadnego. Autor recenzji jeśli tylko słyszał jak gra i mu się podobało to ok. Ale jeśli nie zapaliła mu się wielka czerwona lampka na widok czegoś co jest w środku…
    Ja osobiście przestałem wierzyć w większość recenzji sprzętu audio po tej Wpadce. Oglądam elektronikę w środku, wykonanie obudowy, sam będę słuchał brzmienia i koniec. Żadnego audioplanktonu. Ma być solidne i ładnie grać moim uszom. Niestety ale autor tego urządzenia bardzo źle przysłużył się Audio w Polsce. A już tym DIY w szczególności.
    Pogratulować.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wpadce czyli czym? Kupiłeś? Słuchałeś? Źle grało?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Zaglądanie do środka może być bardzo pouczające, ale gdyby na jego podstawie szacować potrzebę kupna psa, nikt by psa nie kupił.

        Przytoczę opowieść pewnego znakomitego konstruktora, któremu nie sposób zarzucić braku kompetencji. Wykonał kiedyś prototypowy wzmacniacz, który po sprawdzeniu okazał się grać rewelacyjnie. Szybko znalazł się nabywca z zagranicy, nawet zza oceanu, i wzmacniacz odleciał przed sporządzeniem kolejnego egzemplarza. Niedługo powstał kolejny i wówczas okazało się, że jak to mówią – nie gra. Trzy lata zajęło mi przypomnienie sobie tego głupstwa, które w tym pierwszym zrobiłem inaczej – wspominał twórca kręcąc głową. A potem mówi się, że zaprojektować dobry wzmacniacz to żadna sztuka.

        Czasami o różnicy pomiędzy dobrym a złym wzmacniaczem decyduje coś bardzo małego, czego w ogóle nie widać na pierwszy rzut oka, ani nie można podejrzewać o bycie elementem znaczącym. Duży garnek zawsze rozpoznamy jako duży garnek, ale dobrego wzmacniacza na podstawie samego wyglądu wnętrza odróżnić od przeciętnego nie sposób.

        1. luki pisze:

          Zgodzę się z tym – ale tutaj nie mowa o odróżnianiu dobrego od przeciętnego – tylko o badziewiu którego koszt produkcji to 10 zł. Gratuluję wszystkim którzy to kupili i zapłacili za to takie pieniądze. Chociaż z drugiej strony zastanawiam się po co ostrzegać ludzi przed takimi oszustwami – skoro ciągle można na Was dobrze zarobić – bo i tak będziecie obstawać przy swoim. To może lepiej wypuszczę następną serię takiego super czaderskiego wzmacniacza jak to zrobił poprzednik – zrobię za 10 zł z byle czego i będę sprzedawał po 5000 zł. Zawsze znajdzie się naiwniak twierdzący że gra to świetnie. Proponuję najpierw zacząć od przeczyszczenia uszu – a później przeczytania książki na temat elektroniki. To tylko wygląda tak strasznie.

  4. Miron pisze:

    Napiszę jak inżynier-elektronik i nauczyciel. Co to jest „Maksymalne napięcie liniowe”? Domyślam się, że chodzi o amplitudę sygnału na wyjściu liniowym. Ale wówczas należy podać, jakie są zniekształcenia nieliniowe przy takiej amplitudzie, bo z pewnością są i to najprawdopodobniej słyszalne. Przede wszystkim jednak, kto pomierzył te „parametry”? Czy przypadkiem nie sam konstruktor? I czy rzeczywiście je pomierzył? Sądząc po układzie elektronicznym tego niesamowitego wzmacniacza, po żenująco niskiej jakości wykonania (płytki uniwersalne! luty!), nie dysponuje raczej żadnym sprzętem pomiarowym i podane wartości pochodzą po prostu z kapelusza. Trzeba pamiętać przy tym o naczelnej zasadzie: sprzęt pomiarowy powinien być co najmniej o klasę wyższy niż badany (w skład sprzętu pomiarowego wchodzą oczywiście źródła sygnału). Czy rzeczywiście taki został użyty? Gdyby tak było, to bezwzględnie konieczne byłyby charakterystyki częstotliwościowe (amplitudowa, fazowa, opóźnienia fazowego i grupowego) dla obu kanałów oddzielnie wraz z wyszczególnionymi różnicami. To wszystko dopiero świadczy o klasie sprzętu.

    Jeżeli przy zwiększonym obciążeniu następuje zauważalne obcięcie pasma od dołu, to znaczy, że układ jest źle zaprojektowany i nie ma nad czym dalej dywagować.

    W środku zwykłe druty, niechlujnie polutowane. Czy konstruktor i recenzent nie wiedzą o tym, że aluminiowa obudowa nie ekranuje przed składową magnetyczną pola elektromagnetycznego? Cała elektronika jest całkowicie odsłonięta dla tej składowej, a i składowa elektryczna wskutek nienadzwyczajnej przewodności aluminium również przedostaje się w pewnym stopniu do środka. Po co stosować drogie kable połączeniowe, jeżeli potem prowadzimy kilkanaście-kilkadziesiąt centymetrów zwykłego przewodu, niedbale ułożonego w skrętkę?

    Transformator nie jest odseparowany żadnym ekranem magnetycznym od reszty układu. Wprawdzie może to być transformator tzw. ekranowany do zastosowań audio, ale w sprzęcie za TAKIE pieniądze nie należy oszczędzać na niczym. Prawda?

    Na dostępnych w innym miejscu zdjęciach widać jakieś układy scalone ze starannie wyskrobanymi oznaczeniami. Co tu jest do ukrycia? Że taki wzmacniacz uniwersalny audio można kupić za kilkanaście złotych? A ten zasilacz, to już zupełna pomyłka…

    Z czysto technicznego punktu widzenia ten sprzęt nie jest wart 200-300 zł. Jeżeli ktoś chce wydać więcej, powinien się nad sobą poważnie zastanowić.

  5. luki pisze:

    Ten Pan już chyba niczego nie sprzedaje 🙂 Wiadomo. Każdy chce zarobić – a tym bardziej na naiwności innych ludzi – gdzie wszyscy wierzą w moc pieniądza. Tak to już jest – jak nie znam się na antenie DVB-T – to kupuję droższą, bo prawdopodobnie będzie miała lepsze parametry – a w rzeczywistości może być gorsza od tej o 50% tańszej. Tutaj jest podobnie. Ludzie kupowali drogi sprzęt licząc na to że będzie w nim stosunek ceny do jakości – a w środku bubel. Oszustwo i tyle. Przypominają mi się przekręty made in china. Kieszeń na USB z dyskiem twardym – a w środku pendrive. Stacja lutownicza – transformatorowa – a w środku zamiast transformatora, kawał grubej blachy aby było ciężkie, a na grot sterowane triakiem 230V. Albo te ostatnio modne kamerki HD w breloku. HD robione z 640X480 – jakie to jest HD ?. Ale jak przeczyta to gość który nie ma zielonego pojęcia – to i tak uwierzy. Obudźcie się audiofile ! Nie wystarczy wierzyć ślepo w to co piszą sprzedawcy. Ta minimalna wiedza z zakresu elektroniki jest wymagana aby nie dać się okraść. To tak jakbyście kupili tonę kamieni pomalowanych na czarno i zapłacili za nie jak za węgiel – a po fakcie jeszcze obstawali przy swoim – widząc już co kupiliście. Prawda boli po serduchu – ale oszustwo boli po kieszeni jeszcze bardziej.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To dość bezczelny tekst złożony z samego czarnego PR-u. Wzmacniacz prezentował i wciąż prezentuje światową klasę, wytrzymując konkurencję z najlepszymi. Sam nie był najlepszy, ale należał do najlepszych. Radzę uważać z takimi tekstami, bo dojdę po adresie ip kto za tym stoi.

  6. roman pisze:

    Piotrze a słyszałeś przewody RCA Ear Stream ?Bo szukam jak najlepszego przewodu do 1500zŁ.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jeżeli potrzebujesz kabla uniwersalnego i dobrego pod każdym względem, to proponuję najtańszego Harmonixa. Oczywiście zawsze lepiej przed zakupem posłuchać.

  7. roman pisze:

    dziękuję,posłucham,napiszę tylko że bardzo podobał mi się jakiś Acrolink za 1300 zł,miał kapitalną scene dźwiekową ,ale brakowało mi trochę nasycenia na średnicy,dlatego myslałem że moze coś z polskich produktów da mi to czego potrzebuję w sensownej dla mnie cenie

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie czuję się znawcą całego okablowania. Wymieniłem jedynie kabel, który na mnie zrobił całościowo bardzo dobre wrażenie za takie pieniądze. Na pewno są inne ciekawe.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy