Tajniki kondycjonowania

O zasilaczach i przewodach autorstawa Waldemara Łuczkosia

      Przyjrzyjmy się zasilaczom

      Podczas rozważań o nich błędnie przyjmuje się, że kondensatory filtrujące zasilanie pełnią rolę efektywnego źródła energii – analogicznie jak akumulatory. Elektronicy amatorzy zwykli tak postrzegać zasilacz, sądząc, że za prostownikiem źródłowy prąd z sieci energetycznej już nie płynie, w związku z czym po jego pierwotnej stronie (230V w ścianie) nic istotnego dla jakości dźwięku dziać się zwyczajnie nie może. Według zasady „wiem bo wiem” nie ma znaczenia jakie tam gniazdko, przewód, bezpieczniki oraz ewentualne w samym tym prądzie zakłócenia, ponieważ prąd „brany na użytek” cały wychodzi z kondensatorów za prostownikiem, a to już inny prąd. Prostownik i poprzedzająca go prądowa strona, wg tej amatorskiej wiedzy, nie pełną żadnej roli poza ładowaniem kondensatorów, których pojemność jest tak duża, że nic nie ma prawa się przedostać do odbiornika inną drogą niż poprzez filtrującą barierę, więc jakkolwiek zakłócać, mieć cokolwiek wspólnego z jakością po pierwotnej stronie. (Pełne izolowanie od zakłóceń.) Przeanalizujmy to założenie:

  • Taki obraz będzie poprawny jedynie wówczas, gdy rozważany będzie zasilacz o mocy powiedzmy 100 W, zasilający dajmy na to wentylator PC pobierający 1-3 W z pracą ciągłą polegającą na mieszaniu powietrza. W sytuacji kiedy bateria kondensatorów posiada przykładową pojemność rzędu 4700 uF, rzeczywiście wyjęcie wtyczki z gniazdka 230V oznaczać będzie krótką dalszą pracę wentylatora (circa 5 – 15 s), podtrzymywaną do momentu rozładowania kondensatorów.
  • Sytuacja zmieni się diametralnie, gdy mieć będziemy do czynienia w miejsce wentylatora ze wzmacniaczem pracującym w płytkiej klasie A, pobierającym na jałowym biegu ok. 100 W mocy (jako np. bias prądu o wartości 1A w spoczynku). Wtedy wyjęcie wtyczki z gniazda 230V spowoduje natychmiastowy zanik napięcia w czasie od milisekund do sekundy, zależnie od rozmiaru baterii kondensatorów.
  • Jeszcze inaczej (i to dopiero ma dla naszych rozważań znaczenie kluczowe) będzie to wyglądało, kiedy ów wzmacniacz przejdzie od pracy jałowej do aktywnej z obciążeniem impedancyjnym powiedzmy 8Ω, a wartość mocy podbieranej dla zachowania ciągłości sygnału muzycznego przekroczy dynamicznie prąd rzędu 0,1 do 1A. (Co nie jest dużą wartością). W tym stanie zjawisk prąd popłynie wprost z transformatora prostującego, a nie z kondensatorów – wprost poprzez niego z pierwotnej strony (tej z kablem w ścianie i wtyczką 230V), a bateria kondensatorów pełnić będzie wyłącznie rolę filtrującego „tłumika” dla 50 Hz (dokładniej tętnień 100 Hz), a nie żadnego „akumulatora” podającego cały prąd. Co więcej, kondensatory od początku podawać będą tutaj prąd do masy – i dziać się tak będzie od zaistnienia prądu „zwarciowego” w momencie podłączenia zasilania, do stanu całkowitego ich naładowania. Wraz z czym kondensatory tłumią „do masy[5]” jakiekolwiek zmienne, by z prądu przemiennego przekształcić go w prąd stały.

     Baterie kondensatorów przy zasilaczu we wzmacniaczach klasy High End osiągają zwykle pojemność od 40 000 do 1000 000 uF, lecz co w tym najważniejsze – nie pełnią roli rezerwy mocy ani dostawcy energii, tylko zwiększają stopień filtrowania, stwarzając bufor podtrzymujący napięcie i maskujący tętna w chwilach „wyłączeń” prostownika, podczas gdy prąd zasilania jest pobierany przez wzmacniacz bezpośrednio z transformatora-prostownika. (Trzeba przy tym mieć na uwadze, że jest to prąd zdominowany fluktuacją zbliżoną do prądu w kablach głośnikowych, proporcjonalnie: bias + sygnał muzyczny na obciążeniu, kanał lewy, kanał prawy).  

  • Kiedy z kolei rozważamy zasilacze impulsowe, których praca nie jest na nośnej 50 Hz, ale 10kHz/100kHz/1MHz, filtracja będzie wykonywana z baterii o pojemności zaledwie 220 uF do góra 1000 uF, czyli ok. 10 do 100 razy mniej niż w klasycznym zasilaczu liniowym. Lecz nadal prąd „bezpośredni” popłynie z transformatora-prostownika impulsowego/układu kluczującego/prostownika 50Hz/strony 230V/bezpiecznika/przewodu – itd. Dziać się tak będzie dlatego, że prąd elektronowy przybiera inną prędkość niż jonowy z magazynu baterii kondensatorów elektrolitycznych.

      Jakby na to nie patrzyć, prąd w kablach głośnikowych jest lustrzanym prądem z dodatkami względem tego w kablu zasilającym. Oczywiście proporcje po stronie pierwotnej i wtórnej będą różne w następstwie przejścia przez przekładnię transformatora (zwykle o parametrach 1:10/1:4/1:2) zamieniającej pierwotny 230V na wtórny 20V-50V-100V. Inne parametry przekładni wystąpią w USA i Japonii, gdzie dla źródłowego napięcia 100V-120V proporcje przekładania wynoszą 1:5/1:2, a nawet 1:1.

     Prostowniki stosowane dla częstotliwości 50 Hz pracują (z grubsza biorąc) w układzie podwójnego prostowania. Dla dodatniej i ujemnej połówki sinusa 50 Hz pozyskiwanie przeładowań ma miejsce w takcie podwójnym, a więc co 100 Hz, celem zwiększenia wydolności regeneracyjnej (doładowującej) kondensatorów. (W USA i Japonii dla parametru 60 Hz takt to rozpiętość 120 Hz.) Celem poprawy sprawności zasilania (klasyczne 50Hz/60Hz), stosuje się w zasilaczu dla obu częstotliwości diody Shottky albo zamiennie zestawy diod impulsowych, w obu wypadkach dające poprawę szybkości przeskoku złącza. Diody takie są jednym z podstawowych elementów w układach impulsowych i przetwornicach 230V; istotą ich działania jest podnoszenie szybkości wpompowywanie prądu. W pulsacjach tych zasilane są jednocześnie prostownik zasilacza, bateria kondensatorów i sam wzmacniacz, który następnie (lepiej lub gorzej) zasila podłączone obciążenie (kolumny albo słuchawki).

      Dlaczego to istotne? Kluczowa jest tu sprawność prostownika – spadek napięcia na złączu i jego rezystancji oraz czas w jakim to zachodzi. Czas w tym wypadku to większa albo mniejsza możliwość lawinowego przerzucenia prądu doładowującego kondensatory i równoczesnego jak najszybszego podawania go do czynnego obciążenia, a więc fizycznie kierowania go równocześnie do dwóch odbiorników. To praca dynamiczna, zmieniająca się w takt sygnałów dźwiękowych na obciążeniu wzmacniacza. Im większy jest to prąd, tym bardziej obciążone zostają sekcje transformatora.

I teraz kluczowa sprawa: taktujący przebieg sinusoidalny przesyłu jest obciążany wyłącznie (sic!) na wierzchołkach-maksimach po przekroczeniu w prostowniku napięcia ładowania kondensatorów. Poniżej tego progu prąd nie przepływa do czynnego obciążenia, mimo podłączonego zasilania. Otrzymujemy tym sposobem drugi tryb pracy – pracę jałową. (Pracę ładowania/nie ładowania kondensatorów)

      Jedynymi liniowymi odbiornikami prądu (energii) z sieci energetycznej (230V/120/100V), pobierającym nieustająco energię w trakcie całego przebiegu fali od 0V do 230V są grzejniki rezystancyjne, żarówki z włóknem wolframowym i inne elementy pasywne czysto rezystancyjne. W odróżnieniu do tego zasilacze są elementami nieliniowymi, mającymi zaburzający wpływ na przebieg fali sinus – od 0V do maximum pobierają tylko na zboczach za wierzchołkami fali, co powoduje zniekształcenia przepływu prądu w obrębie całej linii zasilania i w samych odbiornikach. (Powstają wyższe harmoniczne.)

     Z tego między innymi powodu w ostatnim okresie powstała norma odnośnie zasilania poniżej wierzchołków fali, opisująca zasilacze z funkcją PFC (Power Factor Correction). Przetwornica impulsowa ma mieć tak rozłożony zestaw stopni, by praca z prądem zaczynała się już od połówki fali, tj. na poziomie napięcia od 50V poczynając, by z każdym następnym krokiem pracować poprzez ładowanie 3/4 trwania cyklu, a nie 1/4. Zwiększa to sprawność układu zasilanie/ładowanie, pozwalając także na mniejszy prąd szczytowy ładowania. (Przy ogromnych klasycznych zasilaczach sinus jest w taki sposób obciążany, że dostajemy niemal prostokątny wierzchołek fali.)

     Nie zmienia to faktu, że linia zasilania 230 V powinna być w dalszym ciągu traktowana jako „linia długa” z dopasowaniem albo bez – co jest następstwem niestabilnych pobudzeń. Jest na to odpowiednia teoria i są patenty w USA jeszcze z 1929 roku odnośnie zaburzanych „linii długich” (odbicia fali, straty, odkształcenia i zakłócenia). Prowadzono badania i stworzono normy dopasowania odnośnie budowy przewodów sygnałowych i linii transmisyjnych.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

48 komentarzy w “Tajniki kondycjonowania

  1. Sławek pisze:

    No ok, świetlówki sieją zakłóceniami, ale kto dzisiaj ich używa? Ja mam całe oświetlenie ledowe. Diody LED też sieją? Większość urządzeń audio ma ekrany LED / OLED…

      1. Paffcio pisze:

        Zasilacze do ledów ekstremalnie sieją.
        Mimo że mam osobny bezpiecznik i linie do audio to kiedyś jak podłączyłem konsolę PS3 dziecka do wspólnej listwy z audio słyszałem buczenie. Wtedy od razu kupiłem dobry kondycjoner i nie było nic słychać. Kondycjoner do dziś służy doskonale.

    1. Piotr Ryka pisze:

      A propos – warto obejrzeć film z odsyłacza, można się szczegółowiej dowiedzieć.

  2. Antonio pisze:

    Jeśli jest tylko 6 zgonów rocznie, to może w ogóle nie trzeba żadnych zabezpieczeń? Człowieku – właśnie dlatego, że są określone normy, mamy tylko 6 zgonów.
    Bardziej durnego argumentu nie słyszałem dawno. Samozaoranie.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jest tylko tyle zgonów, bo kable prądowe są izolowane.

      1. Antonio pisze:

        Izolacja kabli prądowych to jedynie jeden z aspektów polityki zabezpieczeń. Normy uwzględniają nie tylko bezpośrednie zagrożenia.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Oczywiście, że uwzględniają, np. dostatecznie prędkie działanie bezpieczników, z czym niestety w praktyce bywa różnie, podobnie jak z relacjami pomiędzy mocą urządzeń a przekrojami zasilających je kabli.

          A propos. Może wytłumaczyłbyś Tonowi składowemu, że zabezpieczenie przed przegrzaniem takiego kabla bierze się z wielkości przekroju i materiału przewodzącego, a nie grubości izolacji. Ten facet nawet tego nie wie. Nie wie też pewnie, że srebrne mogą być cieńsze od miedzianych, a miedziane od aluminiowych.

          1. TonSkladowy pisze:

            Panie Piotrze, cieszę się, że obejrzał Pan mój film, jednak mam wrażenie, że jak zwykle albo Pan nie zrozumiał, albo nie chciał zrozumieć tylko po to, żeby pisać takie komentarze. W kwestii izolacji nie chodziło o grubość, ale o rodzaj, a konkretnie o certyfikację do danego zastosowania. Bo w zastosowaniu prądowym nie wystarczy tylko wybrać przewód o odpowiednim przekroju. Jeśli weźmiemy dwa przewody o identycznym przekroju, to może się okazać, że w jednym izolacja nie nadaje się do pracy z 230V i przy skoku napięcia zwyczajnie się stopi/dojdzie do przepięcia. Wielkość przekroju ma wpływ na nagrzewanie się przewodu, ale nie stanowi zabezpieczenia. Jeśli mi Pan nie wierzy, mogę mailem wysłać pismo od Beldena na temat stosowania ich przewodów głośnikowych w kablach zasilających 🙂 I proszę nie gdybać o tym, co „ten facet nie wie”, fantazję ma Pan wybujałą, niestety z rzeczywistością niewiele to ma wspólnego.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Aha, czyli mam rozumieć, że te przewody w Power Guardian mogłyby się stopić, ponieważ urządzenie nie miało certyfikatu, tyle że się nie stopiły, co jest z ich strony złośliwością i poważnym niedopatrzeniem.

            Z praktyki kogoś, kto miał w życiu mnóstwo do czynienia z przewodami prądowymi na użytek domowy i przemysłowy – dobrze dobrany przekrój oznacza, że przewód wcale, albo najwyżej minimalnie się nagrzewa. A izolacja powinna być oczywiście szczelna i niepodatna na uszkodzenia, co jest szczególnie ważne dla pracy w środowisku zawilgoconym czy wręcz mokrym, dlatego tam stosuje się grubsze i wielowarstwowe (np. dla pomp pływakowych czy górniczych), co do Power Guardiana zupełnie się nie odnosi, choć oczywiście i on powinien mieć odpowiednią, nie ma od tego wyjątków.

            Odnośnie pańskiej wiedzy gdybanie nie jest konieczne, sam się Pan nam przedstawia i często to żenujące. Np. wiedza o tym, jak rzetelnie przedstawiać cudze poglądy. Żenujące też to, że spopularyzował Pan ocenę techniczną tego urządzenia sporządzoną przez kogoś, kto w ogóle nie rozumiał zasady jego działania. A żenujące najbardziej, że pisał Pan na mnie donosy, posiłkując się przy tym podłą metodą wycinania wypowiedzi z kontekstu. Pan, panie Marcinkiewicz, nie posiada jak dla mnie zdolności honorowej, w ogóle nie powinienem z Panem rozmawiać.

  3. Antonio pisze:

    Jakie ma znaczenie koszt zdobycia certyfikatu w zasadności jego używania? Jesli coś jest tanie to znaczy, że nie ma sensu? Kolejny przykład logiki „chłopskiej”. Certyfikujący gwarantuje swoim nazwiskiem zgodność z obowiązującymi normami i zabezpiecza producenta urządzeń od odpowiedzialności prawnej z racji nieprzestrzegania przepisów.
    Wczoraj zapłaciłem tylko 200 złotych za notarialne potwierdzenie umowy spadkowej – czy z racji tak niskiej opłaty. owo potwierdzenie nie ma sensu.
    Nie rozumiem skąd Pan bierze te przemyślenia?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Biorę z tego, że każdy może te uprawnienia łatwo zdobyć. Czy pański notariusz sporządzający umowę też był po trzytygodniowym kursie prawa?

      Oto typowa logika przypisujących innym brak logiki. Piszę, że paliły się urządzenia certyfikowane, a ten to jeszcze chwali. No tak, jakby nie miały certyfikatów, to by się dopiero paliły, no nie?

      1. Antonio pisze:

        Normy prawa notarialnego są bardziej skomplikowane od norm dopuszczania urządzeń do obrotu. To po pierwsze. Po drugie, normy minimalizują ryzyko, a nie całkowicie go eliminują. Sam fakt posiadania normy nie nakłada zaklęcia bezpieczeństwa na urządzenia, które pracują w zmiennych środowiskowych. Po trzecie wypadki z certyfikowanymi urządzeniami moga posłuzyć do dopracowywania norm bezpieczeństwa, natomiast wypadki z urządzeniami nie spełniającymi norm, to szukamie w igły w stogu siana.
        Samoloty muszą spełnić bardzo rygorystyczne normy, by latać w służbie, a i tak wypadki się zdarzają (i to najczęściej one wymuszają korekty owych norm). Czy wsiadłby Pan na pokład samolotu, który nie posiada certyfikatów?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Po pierwsze, stopień skomplikowania oddziaływań elektromagnetycznych jest nieporównanie większy od skomplikowania norm prawnych, mimo iż prawnicy od stuleci wyłażą ze skóry, żeby było odwrotnie.

          Po drugie, czytałem ostatnio, że w samolotach rejsowych Boeinga znaleziono w poszyciu pozostawione przez monterów fabrycznych narzędzia. Takie tam mają normy. Ale certyfikaty na pewno są. Miały je też z pewnością dwie maszyny tej firmy, które rozbiły się w ostatnich latach wyłącznie na skutek zainstalowania złego, niesprawdzonego oprogramowania mającego zapobiegać przeciągnięciom; zginęło w przerażających okolicznościach (świadomość nieuchronnej śmierci) kilkaset osób.

          Tak przy okazji – mało kto wie, jak grube jest poszycie kadłuba samolotów rejsowych. Lotnicze aluminium ma na części sufitowej 1,2 mm. (Ciut ponad milimetr.) „Lataj LOT-em, trumną potem”, mawiali kiedyś złośliwi.

          1. Patryk pisze:

            ad1. zależy od interpretacji. Dla fizyka oddziaływania elektromagnetyczne nie muszą być skomplikowane.

            ad2. rozumiem, że gdyby nie było norm i certyfikatów, wspomniane zdarzenia nie miałyby miejsca? To kolejna próba usprawiedliwiania braku elementarnych zasad dopuszczania produktów do biegu. Rozumiem, że ochoczo wsiadłby pan do samolotu z warsztatu pana Edka z sąsiedztwa, który – tak jak pan – podziela niechęć do norm i certyfikatów.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Patryk

            Dla twego dobra proszę cię, nie wypisuj podobnych bzdur o elektromagnetyzmie. Jak nie masz wglądu, nie znasz się, to nie zabieraj głosu ostentacyjnym stwierdzeniem. Elektromagnetyzm wyobrażeniowo jest niewyobrażalny, myślowo nieracjonalizowalny. (Wystarczy zajrzeć tutaj: https://pl.wikipedia.org/wiki/Elektrodynamika_kwantowa) Nie można sobie wyobrazić zachowań tego czegoś, co potocznie nazywa się prądem, to przerasta ludzkie granice myślowe niezależnie od tego czy ktoś jest fizykiem, czy nie. (Zdrowy rozsądek kompletnie nie działa i jest tutaj przeszkodą.) Owo coś się ujmuje w równaniach (nawiasem mówiąc bodaj Hertz poprawiał formuły Maxwella), teraz to wszystko jest wpisane w tak zwany Model Standardowy, łączący trzy rodzaje oddziaływań, o którym sławny fizyk noblista powiedział, że swobodne operowanie myślowe w jego ramach przekracza ludzkie możliwości. Tak więc prawnicy są bez szans, chociaż i oni zdrowy rozsądek już dawno zarzucili, nie mówiąc o przyzwoitości. (Niegłupio będzie też zajrzeć tutaj: https://forbot.pl/blog/czym-jest-prad-elektryczny-oto-czeste-bledne-wyobrazenia-id51841)

            ad.2
            Czy fakt krytykowania przeze mnie sposobu przyznawania certyfikatów i przestrzegania norm jest wg Ciebie tożsamy z negowaniem przeze mnie norm i certyfikatów jako takich? Bo jeśli tak, to jesteś w błędzie.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Komiczna próba odpowiedzi portali „Ton składowy” i „Audiofanatyk”, z nieustającym wydrwiwaniem, głupimi minami i przede wszystkim przypisywaniem komuś nie jego poglądów. https://www.youtube.com/watch?v=8o1JN8rHZgg

    Wyjaśniam zatem, bo chyba to nie dotarło:

    1. Nigdy nie miałem zamiaru bronić wyrobu Power Guardian od strony wymogów bezpieczeństwa. Nigdy żadnego wyrobu od tej strony nie oceniałem, to nie są moje kompetencje.
    2. Podczas pisania recenzji nie wiedziałem, że produkt jest oferowany. (Mało ważne, no ale.)
    3. Natomiast po uzyskaniu z fachowej strony zastrzeżeń odnośnie tego wyrobu, w komentarzu do jego recenzji zabroniłem użycia.
    4. Artykuł jest poświęcony prawie wyłącznie temu, że Power Guardian faktycznie poprawia obraz i dźwięk, na co istnieje także teoretyczne uzasadnienie. Co dla jego krytyków jest podwójnie zabójcze – nie potrafili dociec mechanizmu jego działania i zaprezentowali słabość zarówno swojego sprzętu jak i organów zmysłowych.
    5. I nie, panie Marcinkiewicz, nigdy nie twierdziłem, że Power Guardian poprawia obraz zwłaszcza na monitorach CRT. W ogóle z nimi go nie testowałem. (Oto jeden z przykładów opowiadanych na filmiku banialuk.)
    6. Natomiast trzeba oddać – urządzenie faktycznie okazało się nie spełniać wymogów towaru rynkowego, czego sam nie dostrzegłem.

    1. TonSkladowy pisze:

      Ale przecież Pan tego wyrobu bronił w komentarzach u mnie na Facebooku, właśnie od strony wymogów bezpieczeństwa. Ba, robi to Pan nawet w tym tekście, bo przecież tylko 6 osób rocznie ginie od porażenia, prawda? Cieszę się, że po uzyskaniu fachowej opinii na temat tego wyrobu, zabronił Pan jego użycia, ale dlaczego w tym tekście Pan tego broni? Uszy do góry i niech się pali, czy jak to tam Pan na końcu napisał. Teoretyczne uzasadnienie, które Pan podał jest absurdalne i nie ma związku z elektrotechniką. Wyjaśnienie wszystkich bzdur napisanych tu przez Pana wymagałoby kilku stron tekstu, jeśli jest Pan jednak ciekaw – w tej komicznej próbie odpowiedzi, kilku specjalistów odpowiedziało w komentarzach na Pana tezy. Jeden nawet rozpisał się właśnie na kilka stron maszynopisu, polecam lekturę. Dopasowywanie jakichś ogólnych stwierdzeń do tezy jest niezbyt ładnym zagraniem, ale po wszystkich wycieczkach ad personam nie spodziewałem się niczego innego. A skoro urządzenie nie spełnia wymogów towaru rynkowego, to dlaczego nie posypać głowy popiołem i nie napisać tego wprost, a nie szyć jakieś banialuki i kluczyć dookoła?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Do tej wypowiedzi identycznie odnosi się uwaga o nierzetelności przedstawiania cudzych poglądów.

        1. Nie oceniałem Power Guardiana od strony norm bezpieczeństwa, tak samo jak nie robiłem tego w odniesieniu do wszystkich innych testowanych wyrobów. To nie są moje kompetencje, ja się tym nie zajmuję. Dlatego posypywanie głowy popiołem nie wchodzi tu w rachubę. Jeżeli ktoś już ma się posypywać, to ewentualnie producent, o ile uzna za stosowne. O ile wiem, nie uznaje, chociaż w ocenie specjalisty włącznik, bezpiecznik i podłączenie masy to niezbywalne wymogi, czyli urządzenie powinno zostać poddane zabezpieczającym przeróbkom, co nie jest aktualne wobec wycofania wyrobu.
        2. Ku memu zaskoczeniu najbardziej oburzyła pańskich czytelników statystyka odnośnie zgonów. (Pozdrowienia dla „Soku z buraka”, mocno wśród nich reprezentowanego i dla pozostałych pisujących spod kont skrzętnie skrywających dane o piszącym.) To skandal, tylko tylu? Ale to właśnie dowód na niezbywalność obecności certyfikatów i przestrzeganie norm. Hura!!!
        Z praktyki elektrycznej (dużej) wiem, że to przestrzeganie jest często na opłakanym poziomie, kopnięcia prądem liczą się w skali kraju pewnie w dziesiątkach tysięcy. Ale na szczęście okoliczności śmiertelnego porażenia wymagają przepływu prądu przez denata, a o to od kopnięcia zdecydowanie trudniej. Pewnie, gdyby kopnięcie od urządzenia (np. audio) tknęło kogoś akurat opartego o kaloryfer, rzecz mogłaby się źle skończyć, ale prawdopodobieństwo tego niewielkie. O wiele większe pożarowe, a jeszcze większe tego, że certyfikat bezpieczeństwa z tyłu na urządzeniu to drukowane pustosłowie. Inaczej nie byłbym świadkiem aż czterech pożarów. Rąbie się te certyfikaty bez żadnego sprawdzania. (Inaczej z lodówkami czy pralkami, ale to inny poziom ogólności przemysłowo-użytkowej i otoczenia niezbywalnie wilgotne.)
        3. Daruj Pan sobie pouczanie odnośnie zachowania, specu od głupich min, przemilczeń i przeinaczeń. Nie zmuszaj mnie do tego, żebym ten twój film przeanalizował, bo chleba z tego miał nie będziesz.
        4. Do wypowiedzi specjalistów może się specjalista odniesie, o ile będzie mu się chciało ich szukać. Ale może niech przyjdą tutaj, bo chyba adresują się tutaj.
        5. Jeszcze odnośnie mojej wypowiedzi, że mieszkam w drogiej dzielnicy. Ale się potoczyła beka, nie? A teraz moje pytanie: dlaczego napisałem „drogiej”, a nie „spokojnej”? Przecież by beki nie było. No ale jest różnica. Jaka?

  5. Ajajaj pisze:

    Wynik analizy tego tekstu przez AI:
    „Przeanalizowałem dostarczony artykuł pod kątem merytorycznym i prawnym. Oto moja ocena:
    Analiza merytoryczna
    Elementy poprawne

    Wysokie harmoniczne w sieci – opisane zjawisko rzeczywiście występuje i stanowi problem energetyczny
    Odbiorniki nieliniowe – lista urządzeń generujących zakłócenia jest prawidłowa
    Zasilacze nieliniowe – podstawowy opis działania zasilaczy ma sens technicznie

    Problematyczne twierdzenia
    1. Pseudonaukowe podejście:

    Brak obiektywnych testów słuchowych w ślepą
    Opieranie się wyłącznie na subiektywnych wrażeniach
    Dyskredytowanie pomiarów instrumentalnych jako „amatorskich”

    2. Nieuzasadnione roszczenia:

    Twierdzenie o słyszalnych różnicach bez dowodów naukowych
    Sugerowanie, że drogie kable i kondycjonery automatycznie oznaczają lepszą jakość
    Brak wyjaśnienia mechanizmu wpływu na jakość dźwięku

    3. Argumenty ad personam:

    Atakowanie osób prowadzących testy zamiast merytorycznej dyskusji
    Sugerowanie, że krytyka wynika z „antiaudiofilskiej postawy”

    Analiza prawna
    Potencjalne naruszenia
    1. Wprowadzanie w błąd konsumentów (art. 5 ustawy o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji):

    Nieudowodnione twierdzenia o skuteczności produktów
    Brak ostrzeżeń o subiektywnym charakterze ocen
    Prezentowanie opinii jako faktów naukowych

    2. Bezpieczeństwo produktu:

    Autor przyznaje, że Power Guardian nie ma certyfikatów bezpieczeństwa
    Bagatelizowanie ryzyka porażenia prądem
    Ironiczne podejście do certyfikacji („może się nie zapali?”)

    3. Nierzetelne praktyki informacyjne:

    Brak jasnego rozdzielenia między reklamą a opinią
    Sugerowanie wyższości produktów bez certyfikacji nad certyfikowanymi

    Szczególnie problematyczne fragmenty

    Bezpieczeństwo: „Nie zapalił się też Power Guardian (…) Wolałem już nie sprawdzać jego wpływu na urządzenia”
    Certyfikacja: Dyskredytowanie procesu certyfikacji jako trywialnego
    Koszty: Ukrywanie rzeczywistych kosztów eksploatacji do końca tekstu

    Podsumowanie
    Artykuł zawiera mieszankę prawdziwych informacji technicznych z nieuzasadnionymi twierdzeniami marketingowymi. Główne problemy to:

    Prawnie: Potencjalne wprowadzanie w błąd konsumentów i bagatelizowanie kwestii bezpieczeństwa
    Merytorycznie: Brak naukowego podejścia do testowania, opieranie się na subiektywnych wrażeniach
    Etycznie: Ataki personalne zamiast merytorycznej dyskusji

    Rekomendacja: Artykuł należy traktować jako opinię, nie jako źródło rzetelnej informacji technicznej. Konsumenci powinni szukać niezależnych testów opartych na metodologii naukowej przed podjęciem decyzji zakupowej.”

    1. Piotr Ryka pisze:

      Odnośnie wygenerowanych przez AI krytyk.

      – „Brak obiektywnych testów słuchowych w ślepą”
      Pardon, ale w jaką ślepą? Cały długi artykuł poświęciłem kiedyś ślepym testom, zakładając, że o nie chodzi. (https://hifiphilosophy.com/muzyka/filozofia/testy-abx/) Jako z wykształcenia epistemolog wiem, że odnośnie sprzętu audio obiektywizacja z ich strony nie jest możliwa, co tam zostało uzasadnione.

      – „Opieranie się wyłącznie na subiektywnych wrażeniach”
      A na jakich wrażeniach ma się oprzeć recenzent – przeprowadzić ogólnospołeczną ankietę?

      – „Dyskredytowanie pomiarów instrumentalnych jako „amatorskich”
      Nie ja je zdyskredytowałem tylko fachowiec, inżynier elektronik.

      – „Twierdzenie o słyszalnych różnicach bez dowodów naukowych”
      Przed twórcami AI najwyraźniej jest jeszcze dużo pracy.

      – „Sugerowanie, że drogie kable i kondycjonery automatycznie oznaczają lepszą jakość”
      Nigdzie nie pada taka sugestia. Panda natomiast taka, że sprzęt użyty przez Audiofanatyka był nieadekwatny.

      – „Brak wyjaśnienia mechanizmu wpływu na jakość dźwięku”
      To zostało dokładnie wytłumaczone opisem mechanizmu osłabiania wpływu wysokich harmonicznych.

      „Atakowanie osób prowadzących testy zamiast merytorycznej dyskusji”
      Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie, chciałoby się powiedzieć. Ale merytoryka radykalnie przeważa nad personalnymi ocenami, czego nie można powiedzieć o drugiej stronie.

      „Sugerowanie, że krytyka wynika z „antyaudiofilskiej postawy”
      Po części niewątpliwie, czegóż to się nie robi dla szerokiego poklasku.

      „Nieudowodnione twierdzenia o skuteczności produktów”
      Uzasadnione moją, jako krytyka, oceną. Uzasadnione też merytoryczną analizą mechanizmu działania.

      „Brak ostrzeżeń o subiektywnym charakterze ocen”
      To się rozumie samo przez się, recenzje zawsze są subiektywne i inne nie będą.

      „Prezentowanie opinii jako faktów naukowych”
      Przykłady?

      „Bagatelizowanie ryzyka porażenia prądem”
      Nieprawda. Wyłącznie stwierdzenie faktu, że jest niewielkie (na bazie danych statystycznych i analizy sytuacyjnej).

      „Ironiczne podejście do certyfikacji („może się nie zapali?”)
      Oto kolejny dowód słabości myślowej AI, podzielany z nią niestety przez wielu ludzkich komentatorów. Ta ironia nie jest wyrazem lekceważenia, a szczególnego zatroskania faktem, że certyfikowane urządzenia ulegają pożarom, co najogólniej mówiąc jest skandalem.

      „Brak jasnego rozdzielenia między reklamą a opinią”
      Żadna z moich recenzji nie ma charakteru reklamowego.

      „Sugerowanie wyższości produktów bez certyfikacji nad certyfikowanymi”
      To nie sugestia, to spostrzeżenie. Akurat tak się zdarzyło, że niecertyfikowane urządzenia się nie paliły, co wystawia jak najgorsze świadectwo wystawiającym certyfikaty.

      „Dyskredytowanie procesu certyfikacji jako trywialnego”
      W stosunku do urządzeń audio jest on najwyraźniej trywialny. Inaczej by nie płonęło.

      „Ukrywanie rzeczywistych kosztów eksploatacji do końca tekstu”
      Nonsens.

      „Artykuł należy traktować jako opinię, nie jako źródło rzetelnej informacji technicznej. Konsumenci powinni szukać niezależnych testów opartych na metodologii naukowej przed podjęciem decyzji zakupowej.”
      Powodzenia!

      1. Paveu pisze:

        To ciekawe, ze slepe proby sa od setek lat stosowane w kazdej dziedzinie nauki i swietnie sie sprawdzaja.

        Za wyjatkiem sprzetu audio, gdzie jakims cudem nie dzialaja.

        Naprawde bardzo ciekawe dlaczego.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Przeczytałeś artykuł z odsyłacza, czy tak sobie tylko luźno konstatujesz?

          1. Paveu pisze:

            Tak, przeczytalem, nie komentuje czegos, czego nie czytalem.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Paveu

            Pawełku, ty niczego nie komentujesz, ty umiesz tylko napisać: „A właśnie, że nie!”

        2. divaldi pisze:

          Paveu : ślepe testy także trzeba umieć wykonać – a nie w nich tylko formalnie uczestniczyć by o nich później opowiadać z ironią . By mozna było do nich sie przygotować, wybiera sie osobniki (do tych testów) które posiadają doświadczenie w temacie i takich którzy jego nie posiadają. Zakłada sie progi błędów. W ślepych testach dokonano kiedyś oceny wpływu wycięcia pasma w widmie dla systemu kodowania antypirackiego dla formatu CD. Jedynym inż dźwięku który spośród grona wykazywał odróżnienie tego „elementu” 100/100, był niejaki p. A. Lipiński, realizator. I tylko dlatego że jedna osoba rozróżniała w dźwięku HiFi wpływ wycięcia pasma wąskiego (3,5kHz) – za każdym razem, nie wprowadzono tego systemu do przemysłu fonograficznego w USA. Czy pozostali uczestnicy testu (chyba dziewięciu) to byli amatorzy? Nie. A to oznacza, że sporą grupą statystycznie jest jednak grono – mniejszych lub większych, ignorantów. I tak jest w każdej dziedzinie. W polityce także. Dlatego jest jeden król i grono niżej notowanych specjalistów.

          1. Paveu pisze:

            @divaldi
            No wlasnie nie, bzdury wpisujesz. Slepe proby sa po to zeby nie bylo potrzeby uzywania osobnikow którzy posiadają doświadczenie w temacie i takich którzy jego nie posiadają.”

  6. Piotr Ryka pisze:

    Przejrzałem fejsbukowe komentarze u dwóch elektrycerzy z początku artykułu. Zwyczajowa odprawa zaklęć w stylu „Co też on ćpa”, „płaskoziemcy” itd.

    Do elektrycerza Marcina, który oczywiście zawrzasnął „Wyszło na nasze!”, bo co niby miał wrzasnąć, kiedy się okazało, że z artykułu nic nie kuma i że mu się głupio zdawało, że weźmie temat z marszu: Powiedz temu swojemu pajacowi od argumentu „nie miał jamnika”, że jamnika faktyczne nie miałem, ale miałem 22 psy, w większości nowofundlandy i kaukazy.

    Do elektrycerza Jakuba: Z niczego się nie wycofuję, a gdybym już to robił, to rakiem, a nie okrakiem 🙂 (Czego oni te dzieci uczą obecnie w szkołach?) Aha – i ten specjalista od oględzin nie ma w ofercie kondycjonerów. Nie buduje ich ani nimi nie handluje. Natomiast na elektronice zna się jak mało kto. Kto natomiast się żali – komu i o co – to już z litości pominę.

    1. TonSkladowy pisze:

      Z artykułu nic nie kumam, bo to banialuki 🙂 Jeśli byś zapytał innego specjalisty, który przypadkiem nie zajmuje się wyrabianiem audiofilskich produktów, może by Ci to wyjaśnił. A na nasze wyszło, podtrzymuję. Szkoda tylko, że w komentarzach, bo dopiero tu wprost przyznał Pan, że recenzowany filtr nie spełniał wymogów bezpieczeństwa. O to była ta cała wrzawa. Dokładnie o to i tylko o to 🙂 Co do jamnika, nawet nie wiem, o co chodzi i zasadniczo mam to gdzieś. Jeśli masz wąty do jakiegoś komentującego mój post, miło by było gdybyś wyjaśnił to z komentującym.
      Pozwolę sobie jeszcze odnieść się do punktu, w którym mowa, że specjalista od oględzin nie ma w ofercie kondycjonerów. W takim razie co to jest? https://divaldi.pl/category/kondycjonery/

      Peace out, nie mam zamiaru czytać Twoich dalszych komentarzy na ten temat.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Nie, nie chodziło głównie o to, czy produkt jest bezpieczny, a przede wszystkim o to, że jest bezużyteczny. Niczego nie poprawiający i kosztowo przeszacowany, a że pozbawiony plakietki i mający za cienkie druty, to tak dopiero przy okazji. (Ani portal „Stereo i kolorowo”, ani „Audiofanatyk” nie miały zgody na rozbiórkę, zrobiły to wbrew ustaleniom łamiąc słowo. Powinny tego nie robić, natomiast mogły zgłosić zastrzeżenia do kwestii bezpieczeństwa i wokół tego rozkręcać sprawę; pójść gdzie trzeba z ostrzeżeniami, gdyby nie uzyskały zgody na przeprowadzenie wewnętrznych oględzin.) Ale kiedy się okazało, że jednak pewnie działa, może poprawiać dźwięk i obraz wbrew naszym przekonaniom, to użyteczność już nieważna, liczy się bezpieczeństwo.

        Kondycjonery marki Divaldi? Ciekawe, nawet nie wiedziałem. Ta firma się rozwija i mnie się tym nie chwali. Trzeba to będzie sprawdzić.

  7. Gregro pisze:

    Mam uwagę do zdania, że prąd stały jest bardziej niebezpieczny niż zmienny (przemienny). Jest to totalna bzdura i brak podstawowej wiedzy . Jest wręcz odwrotnie. Poziomy napięć stałych, które są bezpieczne lub warunkowo bezpieczne są sporo wyższe niż dla prądu przemiennego.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Rzecz dyskusyjna, natomiast faktem, że skierowano pod adresem Thomasa Edisona gratulacje odnośnie tego, że przepchnął ostatecznie projekt krzesła elektrycznego na prąd zmienny, jako ten bardziej niebezpieczny, podczas gdy (jak było początkowo zakładane) zasilanie ich prądem stałym dałoby egzekucje krótsze i mniej okrutne.

    2. Piotr Ryka pisze:

      PS
      Pewnie dziś ten materiał filmowy już nie jest dostępny, ale kilkanaście lat temu, kiedy w Sieci nie było prawie cenzury, można było oglądać relacje filmowe z egzekucji na krześle elektrycznym. Piekło na Ziemi. Długo trwające.

  8. valdi pisze:

    Tytułem wyjaśnienia: „DIVALDI Sound & Design” , a „divaldi” – to inny podmiot osobowy, jest to zbieżność fonetyczna .
    DIVALDI Sound & Design – to firma , a divaldi to nick z portalu Audio Stereo – istniejący od ok 20 lat . Proszę o nie łączenie w jedno tych dwóch nazw.
    Przepraszam firmę DIVALDI Sound & Design za nieporozumienie. Firma poprosiła o zmianę nicka na inny .

    Co do bezpieczeństwa urządzenia – oczywiście że były wątpliwości. Dla mnie zasadnicze. Tu chodziło bardziej o wpływ urządzenia – jest czy nie ma. Dla jednych działa dla drugich nie.

    1. Paveu pisze:

      „Tu chodziło bardziej o wpływ urządzenia – jest czy nie ma. Dla jednych działa dla drugich nie.”

      No nie, to niestety tak nie dziala, ze dla jednych jest a dla drugich nie ma.

      Tam nie bylo zadnego wplywu. Czy ktos chcial, czy nie chcial, czy slyszal, czy nie slyszal, to urzadzenie w zaden sposob na jakosc dzwieku nie wplywalo.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Powiem krótko – nonsens.

        1. Paveu pisze:

          Aha, nonsens. A cos wiecej moze?

  9. domzz pisze:

    Audiofanatyk – (nie)sprzedaż własnych kabli pewnie pociągnęła za sobą kilka kredytów i chłopina się wyżywa na kim popadnie. Frustracja nie sprzyja obiektywnym opiniom. Wystarczy przeczytać recenzje opampów, które pomierzone przez Audiofanatyka „nie grają, bo przyrządy pomiarowe tego nie pokazały…). Każdy, kto miał do czynienia z lampami, czy opampami doskonale wie, że mają OGROMNY wpływ na dźwięk.
    Co do Tonu Składowego, to jest typ człowieka, dla którego Wigry3 jest doskonałym rowerem, ponieważ każdy jego element spełnia swoją funkcję. Nie mam pojęcia, czemu Pan Piotr wdaje się z tymi ludkami w polemikę – szkoda czasu. Wiemy, kto ma szacunek wśród entuzjastów audio.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Zgadzając się z ogólną diagnozą dodam, że nie można dawać milczącej zgody na propagowanie bredni spod szyldu „Wszystko gra jednakowo, szkoda na droższe pieniędzy!!!” Ta bzdura krąży od bardzo dawna i dotyczyła już bodaj wszystkiego poza kolumnami i słuchawkami – od źródeł poprzez kable po wzmacniacze wszystko grało już jednakowo, a tylko kosztowało różnie. Co (i to ten najlepszy moment dla tego głosicieli) dawało asumpt do szydzenia z obywateli tego nie wiedzących i wywyższania siebie. Sporo już „guru” tego poglądu na internetowe oczy widziałem, najnowszy, bardzo popularny, skrewił przed AVS, wcześniej przed przyjechaniem do mnie. Woli z progu własnej chałupy wypasać swoje stado krów, tuczących się opowieściami o głupich audiofilach. Którzy skądinąd sami nierzadko dają podstawy do kierowania pod swym adresem szyderstw głupimi pomysłami i przesadą, ale czymże to jest w porównaniu do przykładowo każdej jednej parady LGBT, jałowego kolekcjonowania znaczków i monet, całymi dniami spędzonymi na bezproduktywnym łowieniu ryb, albo uporczywego biegania, o którym przecież wiadomo, że u osób powyżej trzydziestki działa destrukcyjnie na stawy. Tak czy tak życie się kończy – z bieganiem albo bez, z muzyką albo bez i z wiedzą albo bez – wraz z Internetem wykształciły się grona z lubością spędzających je na opluwaniu innych. Szerzej o tym pisałem tutaj: https://hifiphilosophy.com/audiofilizm-a-kwestia-glupoty/ i tutaj: https://hifiphilosophy.com/o-sensie-i-rozterkach-audiofilizmu/?caly-artykul=1

      1. Paveu pisze:

        A jeszcze niedawno sie pan oburzal, ze zarzucano mu podejscie „im drozej tym lepiej” a tu prosze, okazuje sie ze >nie można dawać milczącej zgody na propagowanie bredni spod szyldu „Wszystko gra jednakowo, szkoda na droższe pieniędzy!!!”< Prosze sie zdecydowac jaka jest rzeczywistosc.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Rzeczywistość jest złożona – jak zwykł zaczynać odpowiedź na każdym egzaminie mój kolega z roku. (Wtedy nawet egzaminy z logiki matematycznej i teorii mnogości były ustne.) Najczęściej bywa tak, że droższe znaczy lepsze. Ale jest od tego wiele wyjątków, dlatego mały kwantyfikator. „Istnieją rzeczy tańsze lepsze od drogich” – co znaczy, że nie wszystkie droższe są lepsze od tańszych. A pisanie, że wszystko (np. odnośnie kabli) gra jednakowo, toteż droższe zbyteczne i oszukańcze, jest zwyczajną nieprawdą – i tyle.

  10. Piotr Ryka pisze:

    Zapamiętajcie raz na zawsze: nie ma różnic między kablami

    https://www.junkosha.com/en/innovation/case05

    1. Sławek pisze:

      W punkt!

    2. Paveu pisze:

      A wie pan moze dlaczego cena takich wysoce specjalistycznych kabli zaczyna sie od kilkuset dolarow za metr (https://store.nwsnext.com/catalogsearch/result/?q=Junkosha) a cena kabli audofilskich od o wiele wyzszego poziomu?

      1. Piotr Ryka pisze:

        Rewelacyjny audiofilski interkonekt Oyaide AZ-910 też kosztuje kilkaset euro.

      2. Piotr Ryka pisze:

        Tak jeszcze dodatkowo: proszę sobie przeczytać, jakimi mocami produkcyjnymi dysponuje Junkosha, jaka to skala produkcji: https://www.junkosha.com/en/innovation/case03

        Lecz co innego najważniejsze – wszystkie kable grają tak samo! To opinia wielu tysięcy geniuszy skupionych wokół portalu „Ton Składowy” oraz samego Audiofanatyka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

© HiFi Philosophy