Kliknąłem baner reklamowy i dowiedziałem się co następuje:
Dzięki doświadczeniu firmy Sennheiser z reprodukcją dźwięku, te otwarte, wokółuszne, dynamiczne słuchawki Hi-End zapewniają niewiarygodną przestrzeń brzmieniową i ciepłą, wyrównaną reprodukcję dźwięku.
Trochę mnie to rozśmieszyło, bo przewrotnie można powiedzieć, że nie jest jasne, czy ta przestrzeń jest „niewiarygodna” w znaczeniu pozytywnym, czy negatywnym. Moim zdaniem ani w takim, ani w takim, ale do tego jeszcze dojdziemy. Jasne pozostaje natomiast, że firma Sennheiser wypuściła na rynek słuchawkowego wicelidera i zgodnie ze swym świętym producenckim prawem usiłuje go wypromować.
Jest w całej tej sprawie jedna rzecz osobliwa, mianowicie ów wicelider okazuje się niewiele od lidera tańszy, skutkiem czego należałoby domniemywać, iż jest także niewiele gorszy, co z jednej strony tegoż lidera podkopuje, jako nie za bardzo liderującego, a z drugiej osłabia samego wicelidera, bo niewiele dopłacając możemy mieć słuchawki zdaniem wytwórcy najlepsze, za marne sześćset złotych zapewniające własnej audiofilskiej próżności błogi spokój, wolny od rozterek typu „inne są lepsze od moich”. Zarazem trudno powiedzieć, żeby to nie był nasz problem, bo to my przecież mamy podejmować decyzję o zakupie, a skoro tak, sprawę relacji między modelami HD 800 i HD 700 należy przebadać z wyjątkową starannością, przy czym nie od rzeczy będzie odwołać się także do porównań z modelami niższymi – HD 600 i HD 650 – by ocenić miarę postępu. Dobrze zatem się składa, że mam te wszystkie słuchawki pod ręką, choć wizja brnięcia przez gąszcz porównań jest dla mego wrodzonego lenistwa niespecjalnie pociągająca. No ale trudno, do roboty panie recenzencie.
Budowa
Konstrukcja w sensie kształtu jest analogiczna z modelem flagowym, ale w sposób przewrotny. Przód i tył muszli zamieniono bowiem miejscami, czyli wyrażając się geometrycznie, wykonano przetwornikami obrót o 180 stopni, w efekcie czego łukowato przycięte krawędzie znalazły się z przodu, a półokrągłe z tyłu, dokładnie na odwrót niż u HD 800. Jednocześnie śmiało można powiedzieć, że model HD 700 to taka pomniejszona wersja tamtych. Tu również spotykamy centralnie umieszczoną okrągłą wentylację przetworników okoloną swoistym rusztowaniem z plastikowych szprosów oraz zamaszyste mocowanie pałąka, mające przydawać całości dynamiki i nowatorskiego wyglądu. Całkiem nieźle się to prezentuje, w każdym razie mnie się podoba, i jedyne czego można się czepiać, to jakości tworzyw. Nie jest zła, w modelu HD 700 wydaje się nawet lepsza, a przynajmniej nieco lepiej dopasowana kolorystycznie, ale flagowe Beyerdynamiki pokazują, że da się lepiej, z większą dozą elegancji i dbałości o gatunek surowca.
Napisałem o HD 700, że to takie zminiaturyzowane HD 800 i trudno odnieść inne wrażenie. Zewnętrzna powierzchnie muszli jest mniejsza prawie o połowę, a powierzchnia otworu wentylacyjnego jeszcze dużo bardziej. Nie inaczej jest wewnątrz. Sławny przetwornik o 56-milimetrowej średnicy zastąpiony został 40-milimetrowym, w którym nie znajdziemy już centralnego otworu zapobiegającego nieliniowym zakłóceniom membrany. Mniejsza powierzchnie to oczywiście także mniejsza objętość komory rezonansowej, a co za tym idzie mniej miejsca dla uszu, no i także dla dźwięku, co okaże się mieć pewne reperkusje. W efekcie wspaniałą wygodę modelu flagowego diabli wzięli. Nie jest niewygodnie, ale nie jest też wygodnie. Jest tak sobie. Słuchawki są lekkie i dobrze ukształtowane, ale przyjemność ich noszenia nie jest już tak naprawdę przyjemnością i tu lider bije je na głowę kiedy na czyjejś głowie się znajdzie.
A tak w ogóle to można odnieść wrażenie, że model HD 700 został sporządzony także z myślą o użytkownikach mobilnych, chociaż kończący jego kabel duży jack sugerowałby coś innego. Ten duży jack także ma mniejszą niż u flagowca oprawę, tak więc miniaturyzacja sięgnęła nawet tutaj, lecz wielkość jacka nie jest specjalnie istotna, natomiast co innego tak. Tym czymś innym jest bardzo nieprzyjemna właściwość kabla. Optycznie od tego z HD 800 niemal się nie różniąc ma on paskudny zwyczaj zawijać się przy każdej sposobności w precle, a ponieważ sposobnością jest dla niego praktycznie każda manipulacja, co chwilę trzeba go rozprostowywać, co na dokładkę okazuje się wcale nie takie łatwe. Jeszcze się z czymś podobnym nigdy nie spotkałem i tu dział technologii materiałowej Sennheisera dał niewątpliwie paskudną plamę. Ale ogólnie nowe słuchawki są sympatyczne i miłe dla oka. Za małe wprawdzie i nie wiem do czego komu była potrzebna ta przesadna według mnie miniaturyzacja, chyba tylko o pokazywania się w nich na ulicy, ale przynajmniej pałąk jest solidnie wyścielony, dotyk padów przyjemny, a kolorystyka dobrze skomponowana. Jednak nie da się ukryć, że o ponad połowę tańsze HD 600 i HD 650 są wygodniejsze, a kable im się nie skręcają.
By dopełnić opisu trzeba jeszcze powiedzieć, że ten rolujący się kabel zaopatrzono przy muszlach w miniaturowe jacki, dzięki czemu jest wymienny, a przy tym mniej egzotycznie wykończony, nie stwarzając producentom kablowych zamienników problemów ze zdobyciem odpowiednich wtyków, ja miało to miejsce w przypadku HD 800. Sam przewód posiada konstrukcję symetryczną a wykonano go z posrebrzanej miedzi beztlenowej. Obsługuje przetworniki o nieczęsto teraz spotykanej 150 ohmowej impedancji, potrafiące przenosić pasmo 15-40 000 Hz, a więc sporo ale nie jakoś specjalnie.
Słuchawki są dostarczane w dużym czarnym pudle z jedwabiście połyskującego tworzywa, które dodatkowo opakowano w tekturowe pudełko tak lichej jakości, że aż wstyd. Niby to tylko nieprzydatna potem do niczego osłona z reklamowym malunkiem, ale lichość cieniutkiej tekturki jest irytująca i nie budzi zaufania do wytwórcy. Byle gadżet pakują w porządniejszą tekturę.
Dźwięk
No nic, ta ergonomia to nam się średnio udała, pozostając nieco w tyle za przyjemnym dla oka wyglądem, a jak jest z brzmieniem?
Słuchawki przyszły do mnie surowe jak ogórki na mizerię i w tym surowym stanie zagrały dźwiękiem jasnym, nadmiernie akcentującym sykliwe spółgłoski, ale nie pozbawionym ujmującego stylu bycia i powabu. W miarę użytkowej obróbki, zwanej potocznie wygrzewaniem, dźwięk pociemniał, zyskując barwę pośrednią między modelami HD600 aHD650, asykliwość się zmniejszyła, chociaż nie ustąpiła zupełnie. Pozostaje z grubsza analogiczna jak u HD 800, to znaczy na pewno dużo mniejsza niż u Ultrasonów E10, ale nie zabita doszczętnie, jak ma to miejsce u ortodynamicznych HiFiMAN’ów. W efekcie nie przeszkadza, ale daje się zauważyć kiedy jej na odpowiednim materiale poszukać. Co robić, mówi się trudno. Można też powiedzieć, że słuchawki ortodynamiczne, a także zaopatrzone w swobodnie wibrującą diafragmę AKG K1000 i elektrostaty mają te tam swoje techniczne przewagi nad konstrukcjami dynamicznymi, ale ubieram HD650, apotem HD 600 i też żadnej sybilacji nie ma. O, psia krew! – pomyślałem. To ci niespodzianka. Raz jeszcze dla pewności przywdziewam HD 800 i nie ma wątpliwości – syk akcentują wyraźniej. Czy to znaczy, że lepiej oddają to co jest w nagraniu, czy przeciwnie, nie radzą sobie z trudnym, sykliwym materiałem, jest sprawą dyskusyjną, ale ja bym stawiał raczej na to drugie. Aż się nie chce wierzyć, ale przecież uszy nie kłamią, bo nie potrafią.
Nie było to odkrycie budujące, bo po tylu latach milczenia i czasu na zrobienie czegoś jednoznacznie lepszego wytwórca najznamienitszych słuchawek w dziejach, sławnego Orfeusza, powinien był wyciągnąć z producenckiego kapelusza coś dalece doskonalszego od HD 600 i HD 650, i to pod każdym względem, ale co mu poradzę, zrobił jak zrobił – jego sprawa i jego kłopot – jedźmy dalej w poszukiwaniu brzmieniowych zawiłości przyrządzonych przez Sennheisera.
Weźmy teraz ma tapetę tę przestrzeń, co to miała być niewiarygodna, a jaka jest to się zaraz okaże.
Nie będę się wysilał ani udawał, że jestem wyjątkowo mądry oraz mam całe szafy płyt na każdą okoliczność badawczą sposobnych, w związku z czym za każdym razem będę się posiłkował innym muzycznym materiałem, ponieważ mej mądrości i tak nie robi to żadnej różnicy. Płyt wprawdzie mam trochę, będzie ponad pięćset krążków i mądry też jestem niesłychanie, ale pewne nagrania są do niektórych zadań szczególnie przydatne, a poza tym nie chcę sobie obrzydzać wszystkiego co posiadam technicznymi porównaniami, w których muzyka staje się tylko tłem i narzędziem, i jeszcze do tego odtwarza się ją w kółko raz po raz. Tak więc sybilacja została przeanalizowana tradycyjnie przy pomocy „Sweet Jane” od Cowboy Junkies, a przestrzeń zdekonspirowana, też tradycyjnie, przy pomocy „Song of White” Vangelisa.
Wziąłem rozpęd, to znaczy posłuchałem najpierw HD 600 i HD 650, i tu trzeba zaznaczyć, że jedne i drugie mają usunięte gąbki po stronie ucha, bo im ze starości zetlały. Niedawno dowiedziałem się, że takie usunięcie jest traktowane jako mod i zalecane do stosowania także w nowych egzemplarzach. Mod nie mod, zwał jak zwał, w każdym razie są bez gąbek i materiałowej osłony, a przy tym HD 650 mają lepszy kabel. Bój między sobą rozstrzygnęły na korzyść HD 650, które przestrzeń mają nieco większą, bas zamożniejszy, a ich ciemniejsza barwa lepiej do nagrania pasowała. No to łap za HD 700. Niewiarygodna scena? E tam, a tam. Od tej z HD 650 wcale nie większa, na upartego może odrobinę, natomiast co się narzuca, to dźwięk bardziej dosadny, bardziej szczegółowy i bardziej świdrujący. Nie ma relaksu, jest drążenie. Nie, wcale nie chcę powiedzieć, że jest gorzej. Jest inaczej, jest w inny sposób. Dźwięki nie są gładkie i krągłe tylko naelektryzowane i myszkujące. Kto lubi rysunek wyrazisty i szczegółowy, będzie zadowolony, kto woli relaks i oblejsze kształty, zawróci ku HD 650. No to jeszcze HD 800. O, te to większą scenę faktycznie mają. Znane są z tego i lubią to potwierdzać. Dźwięk mają też wytworniejszy – gładszy, staranniej wyprofilowany i niestłamszony. Małe komory HD 700 trochę gniotą przekaz. U wszystkich innych tutaj porównywanych komory są większe i to niewątpliwie ma swoje zalety. Dźwięk rozchodzi się swobodniej, nie sprawiając wrażenia, że coś go krępuje. Na HD 700 nie jest to silne odczucie, można go nawet nie zauważyć, ale mnie się coś takiego nasunęło więc się tym dzielę, bo przecież po to są recenzje.
Pewna szorstkość HD 700 każe jednak baczyć na ewentualność niewygrzania. Przerywam badania i daję im kilka dni na rozwinięcie skrzydeł. Może będzie inaczej, a na razie jest tak, że HD 700 są od HD 650 trochę bardziej bezpośrednie, ale za to dawny flagowiec ma dźwięk bardziej elegancki i przywołujący refleksyjną zadumę nad tą bielą Vangelisa, którą HD 700 czynią bardziej rozedrganą i niespokojną.
Minęło dni parę, co wcale nie znaczy, że słuchawki osiągnęły już ostateczny pułap jakościowy, ale na pewno nie są też surowe. I co się okazuje? Grają dźwiękiem jaśniejszym od HD 650 i HD800, co wyraźnie uwydatnia szum tła i czyni wokalizę mniej powabną na słabiej nagranych płytach. Łatwiej przez to ulegniemy zmęczeniu i trudniej będzie przyswajać gorsze nagrania. Co ciekawe, jeszcze jaśniejsze HD 600 okazują się niewiele mniej szczegółowe, też jednoznacznie dystansując na tym polu HD 650, ale od HD700 anawet HD 800 są mniej męczące. Naprawdę szkoda, że w ich prostej, nie szukającej ozdobników i udziwnień metodzie grania brak zmysłowego powabu, będącego warunkiem sine qua non uznania słuchawek za wybitne. Gdyby go miały, przy ich cenie wybitnymi niewątpliwie by były, a tak to jedynie się wyróżniają na tle konkurencji. Pewna powabność jest już natomiast w HD 650, ale tym z kolei brakuje bezpośredniości.
Reasumując ten etap porównań trzeba powiedzieć, że HD 700 i HD 800 są bardziej świdrujące, a już zwłaszcza HD 700, co biorąc pod uwagę czynnik technologicznego postępu wydaje się nieco dziwne.
Wyjmuję płytę Montserrat Cabale, która posłużyła mi do badania powabu; płytę z wyraźnym szumem tła, a jednocześnie tym niesamowitym czarem kobiecego głosu, którym Montserrat w czasach swej kariery artystycznej zniewalała słuchaczy i który dał jej dumny przydomek „La Superba”. Wkładam płytę dobrej jakości (pokazówkę Ushera) i teraz przewaga HD 700 staje się dobitna. Głos na HD 600 okazuje się wyraźnie spłaszczony w tym dodatkowym wymiarze czarowania, a na HD 650 jest pod tym względem lepiej, ale jednak w tyle za bardziej wypełnionym powietrzem i własną urokliwą swoistością tym samym głosem wokalistki w wydaniu HD 700. Dla porządku sięgam po HD 800. Te nie byłyby sobą gdyby nie wyprodukowały całej sceny a nie tylko wokalistki. Czarowanie też im wychodzi najlepiej, bo głos jest jednocześnie gładki, doskonale zdefiniowany i zarazem najbardziej urzekający, a przy tym szczegóły nie są tak schowane jak u HD 650, sycąc swą obfitością nasze audiofilskie głody jakości sprzętowej. Aranż sceniczny również bardzo dobrze się udaje, pogłębiając dystans między flagowcem a resztą stawki.
Dla pewności słucham jeszcze doskonale nagranej „Girl from Ipanema”, by rozsądzić różnice między HD700 a HD 800. Dźwięk tych pierwszych jest bliższy, bardziej jaskrawy, bardziej kontrastowy i na mniejszej scenie. Ma też bardziej chropowatą powierzchnię, co doskonale ukazuje saksofon. Jednocześnie jest dużo mniej pogłosu.
Dźwięk cd.
Konkluzja? HD 800 są bardziej eleganckie i bardziej z własnym pomysłem na granie, którego głównym przejawem jest aranżacja sceniczna. HD 700 grają odmiennie. Pod względem stylu są bardziej podobne do HD 600, podczas gdy HD 800 w większym stopniu nawiązują do HD 650. Pierwsza para bardziej ciśnie na szczegół i bezpośredniość, druga na całościowy spektakl i elegancję brzmienia. Ponieważ rozsądzanie ich sporu okazuje się trudne, sięgam po czwartą płytę – „Mnemosyne” Jana Garbarka. I tu duże zaskoczenie. HD 800 okazują się dużo lepiej odtwarzać soprany saksofonu, czego wcześniej nie zaobserwowałem, ponieważ dla dziewczyny z Ipanemy saksofon jedynie pomrukiwał, a u Garbarka skowycze i wyje, targany bólami egzystencji. W ogóle ta płyta, nagrana w kościelnej nawie, wypada na HD 800 dużo lepiej. Nie tylko ich dźwięk okazał się bardziej elegancki i posadowiony na szerszym zakresie pasma, ale i scena HD 700 w porównaniu była sprasowana jakby jej prawie wcale nie było. Tak więc flagowiec bezproblemowo broni swojej pozycji, a kolejne płyty, których potem dla przyjemności słuchałem, to odczucie przewagi HD 800 coraz bardziej utwierdzały.
Dajmy na koniec spokój porównaniom. Skoro już ustaliliśmy, że HD 800 są elegantsze, bardziej zmysłowe, lepsze technicznie i wygodniejsze, a także z piękniejszą sceną, a HD 600 i HD 650 mimo swych niezaprzeczalnych zalet jednak słabsze pod względem szczegółowości i budowania muzycznej aury, pora posłuchać samych HD 700 na różnych gatunkach muzycznych, by dopełnić obrazu ich audiofilskiego rozbioru.
– Rock wypadł całkiem okazale, choć bas nie był tak obfity jak u HD650, ai do tego od HD 800 sporo mu brakowało. Był rozdzielczy, ale trochę zbyt lekki. Szybki, ale nie dość substancjalny. W sumie słuchało się dość przyjemnie, jednak do klasy HE-6 czy łoskotu Audez’e LCD-2 zdecydowanie nie udało się nawiązać. Brak wypełnienia okazał się ewidentny. Więc może ten rock wcale nie wypadł okazale? Sam nie wiem. Zależy czego oczekiwać. Jeżeli gry szybkiej i precyzyjnej – jest dobrze; jeżeli przede wszystkim potęgi niskich częstotliwości – to bynajmniej.
– Muzyka rozrywkowa czerpie niewątpliwe korzyści z tej powabności, o której tyle już napisałem, i chyba w sumie wypadła najlepiej. Centralnie umieszczona spora scena z bliskimi wykonawcami kuszącymi magią głosu to smakowite danie, choć nie da się ukryć, że taki Stax Omega II, Grado PS-1000 albo Beyerdynamic T1 mają tu więcej do zaoferowania. Zważywszy cenę tego ostatniego pozycja rynkowa HD 700 staje się wątpliwa. Wyceniono je stanowczo zbyt wysoko.
– Wymogiem głównym kameralistyki jest precyzja, głębia i bogactwo odtwarzanego dźwięku. Pomimo obecnego już czaru nie można powiedzieć, by HD 700 były w stanie nawiązać na tym polu walkę z najlepszymi. Okazują się niewystarczająco dźwiękowo złożone; pozbawione należytego przestrzennego modelunku bryły dźwiękowej i ze zbyt małym bogactwem kolorystycznym, by dotrzymać kroku liderom. To dobre słuchawki. Nawet bardzo dobre. Ale nie wybitne. I wcale nie dużo lepsze od HD 600 i HD 650.
– Wielka symfonika to z kolei domena wielkich scen, pogłosu wielkich koncertowych sal i potężnej rozpiętości między piano a forte orkiestry. Brzmienie HD 700 nie rozczarowało. Ujęło dużą sceną i cieszyło przejrzystą artykulacją. Brakło wprawdzie trochę potęgi i masy, ale one już takie są i inne nie będą. Również HD 800 w porównaniu do ortodynamików wydają się trochę za lekkie i nie dość potężne, ale tylko minimalnie; za to scenę mają prawdziwie teatralną.
– Na koniec słowo o brzmieniu najbardziej klasycznego z instrumentów, fortepianu. W wydaniu HD 700 nie było ono wystarczająco głębokie, co uwidoczniło się bardzo wyraźnie już na tle HD 800. Sięganie po wzorcowe w tym repertuarze AKG K1000 okazało się w tej sytuacji zbyteczne. Prezentacja jawiła się jako zbyt krzykliwa i niedostatecznie ukształtowana przestrzennie, w efekcie czego bardziej irytowała niż cieszyła. Nie słuchało się tego dobrze, oj, nie słuchało. Bezpośrednia przesiadka z HD 800 nosiła wręcz znamiona deklasacji. Dźwięk nie był dostatecznie perlisty a soprany wyrażone choćby tylko poprawnie. Blamaż.
Przepraszam, wiem że miało być bez porównań, ale kiedy dźwięk wydaje się nieprawidłowy, jego konfrontacja z innymi staje się nieodzowna.
Podsumowanie
Całkiem możliwe, że stały kontakt ze słuchawkami ortodynamicznymi i AKG K1000 zbytnio mnie rozzuchwalił i teraz niełatwo zwyklejszym słuchawkowym wyrobom podołać ukształtowanym mimowolnie w obcowaniu z tamtymi kryteriom. Ale to w pewnym sensie dobrze, bo takiemu recenzentowi łatwiej wskazywać niedociągnięcia. Mając ten łagodzący krytykę aspekt na uwadze mimo wszystko zmuszony jestem napisać, że słuchawki Sennheiser HD 700 w dużym stopniu mnie rozczarowały. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że ich niewielkim przetwornikom ulokowanym w muszlach o bardzo małej objętości trudno nawiązać walkę z dużo pokaźniejszymi konkurentami. Ale z drugiej strony takie Ultrasony Edition9 miały przetworniki dokładnie tej samej wielkości i komory wcale nie większe. Jedyna różnica to to, że posiadały konstrukcję zamkniętą, a więc w gruncie rzeczy powinno być gorzej, zwłaszcza w konfrontacji z tymi ponoć po nowatorsku wentylowanymi przetwornikami HD 700. Sennheiser bardzo się tą innowacją chwali, ale gdybym miał wybierać pomiędzy nią a wyposażonymi w technologię S-Logic zamkniętymi przetwornikami od Ultrasona, na pewno bez wahania wskazałbym te drugie. Owszem, były droższe. Fakt, były flagowe. Ale jest w końcu ten postęp, czy go nie ma? Bo coś mi się zaczyna wydawać, że firma Sennheiser ma z nim poważny problem, nie potrafiąc ani porządnie zdystansować własnych wyrobów sprzed wielu lat (na dokładkę znacznie tańszych), ani pokazać konkurencji gdzie jej miejsce, jak to kiedyś uczyniła Orfeuszem. Tak nawiasem wentylowane przetworniki ma w swoich słuchawkach od dawien dawna firma Grado i choć wspomina o tym w materiałach reklamowych, nie robi wokół tego wielkiego szumu, ani nie usiłuje przekonać publiczności, że jest to jakieś epokowe osiągnięcie na miarę technologicznego przełomu. W dodatku są to przetworniki o średnicy chyba nawet mniejszej od tych z HD700, ajednocześnie szczytowe produkty nowojorskiej manufaktury – RS-1, GS1000 i PS-1000 – oferują słuchaczom znacznie więcej niż te nowe Sennheisery.
Wkraczające na rynek słuchawki Sennheiser HD 700 nie mają mojej rekomendacji. Za te pieniądze na pewno nie. Wahałbym się nawet gdyby kosztowały równe dwa tysiące. Przy prawie czterech nie mamy o czym rozmawiać. Są trochę lepsze technicznie od HD 600 i HD 650, ale gdy chodzi o czystą przyjemność słuchania, różnica ta niebezpiecznie się zmniejsza. Są jednocześnie wyraźnie słabsze od HD 800 i co za tym idzie także Beyerdynamica T1 i Grado PS-1000. Tym bardziej od HiFiMAN’ów HE-6. Oczywiście od tamtych są też tańsze, ale z wyjątkiem T1. To już całkowicie przesądza sprawę. Podobnie bezdyskusyjnie lepsze a za niemal identyczne pieniądze (950 euro) są nowe Lambdy od Staksa, te z sygnaturą 507.
Coś jest z firmą Sennheiser nie tak. Flagowe HD 800 powinna podnieść jakościowo na tyle, by zawstydzały konkurencję a nie tylko dotrzymywały jej kroku, a wiceflagowym HD 700 znacznie obniżyć cenę, albo je wycofać i poddać rewizji. Sennheiser woli jednak miast tego wzniecać propagandowe burze i bazować na recenzjach takich jak ta z Headfonii. Jego sprawa. Pewnie wie co robi. Moją rolą jest tylko to wszystko oceniać, co niniejszym uczyniłem.
W punktach.
Zalety:
– Przenikliwe.
– Szczegółowe.
– Poprawnie uchwycona tonacja.
– Bliska scena i bezpośredniość przekazu kreują realnych wykonawców.
– Szybkie.
– Precyzyjne.
– Nie pozbawione dźwiękowej magii.
– Ładnie się prezentują.
– Miłe w dotyku.
– Lekkie
– Dobrej jakości surowce.
– Wymienny kabel.
– Łatwe do napędzania.
– Przyzwoite opakowanie.
– Bezproblemowy serwis.
– Marka producenta.
Wady:
– Stanowczo za drogie.
– Zbyt szorstki dźwięk.
– Niezadowalająca reprodukcja sopranów.
– Za lekki bas.
– Fatalny jak na tej miary rynkowe aspiracje fortepian.
– Wrażenie kotłowania się dźwięku w za małych komorach muszel.
– Forma przekazu z gatunku tych bardziej męczących niż upojnych.
– Daleko w tyle za niewiele droższym flagowcem.
– Beznadziejny w sensie użytkowej wygody kabel.
– Niebezpieczne bzdury wypisywane w materiałach reklamowych i pochwalnych recenzjach.
– Rzekomy przełom technologiczny w postaci nowatorsko wentylowanych przetworników pozostał jedynie na papierze.
Dane techniczne:
– Słuchawki dynamiczne o budowie otwartej.
– Nowatorski system wentylacji przetwornika. (Niech mu ziemia lekką będzie.)
– Pasmo przenoszenia 15-40 000 Hz.
– Impedancja 150 Ohm.
– Skuteczność 105 dB.
– THD 0,03%.
– Waga 270g.
– Wymienny kabel długości 3m z posrebrzanej miedzi beztlenowej.
– Cena 3 900 zł.