Recenzja: Ultrasone Edition 15 Veritas

   Dokończmy sprawy z modelem Edition 15 niemieckiego Ultrasona. Pierwotny wariant otwarty został już opisany, pora przedstawić niedawno zaistniały zamknięty. Dołączono doń przydomek „Veritas”, co jest niebagatelną rzeczą. Rzymska Veritas, naśladowczyni greckiej Alethei, to bowiem personifikacja prawdy, postać trzymająca zwierciadło. – Prawda jest zgodnością rzeczy i wyobrażeń – uczy Arystoteles. – Prawda jest całością – dorzuca Hegel. Czy więc faktycznie te słuchawki są zwierciadłem muzyki, czy cała w nich się odbija? Nie miejmy złudzeń – to niemożliwe. Ale możliwe na ile? 

Budowa

Ze skórzanego nesesera obszyte skórą słuchawki.

   Słuchawki zawitały na rynek w roku zeszłym i zgodnie z tradycyjnym niemalże już zachowaniem swojego producenta w odniesieniu do najwyższych modeli, zaproponowane zostały w ilości limitowanej – ograniczonej do tysiąca sztuk bez jednej. Tych 999 egzemplarzy Edition 15 Veritas opatrzonych zostało notą, w której czytamy, iż to zamknięta wersja „legendarnych słuchawek referencyjnych Edition 15, sprawcy niezrównanych doznań muzycznych”. (Huncwoty sobie nie żałują). Tak samo jak pierwowzór zasobnych w udoskonalony o platerowanie złotem przetwornik GTC z tytanową kopułką, najnowszą postać technologii S-Logic (trzeciopokoleniowa wersja S-Logic EX®) oraz dysponujących kolejną chlubą Ultrasona, technologią redukcji ciśnień akustycznych o nazwie ULE (od Ultra Low Emission).  Prócz tego – na rzecz odmienności – wyposażonych w wierzchnie pokrywy komór z litego drewna wiśniowego (ceniona w snycerstwie wiśnia amerykańska), dodatkowo osłanianych aluminiowymi maskownicami z ozdobnym grawerunkiem. Reszta to już tradycja, zapoczątkowana w 2013 roku modelem Edition 5. Podłużne muszle w dużym formacie, zdolne bez trudu objąć każde ucho. Wyjątkowo jak na ten rozmiar lekka konstrukcja, zwieńczona aluminiowym pałąkiem. Umocowane na magnesach pady i obszycie tegoż pałąka z mięciutkiej skórki merynosów. Tak samo jak słuchawki lekkie, łatwo układające się odpinane kable ze srebrzonej, beztlenowej miedzi. Rezultatem wygoda noszenia oraz łatwość użycia, zwłaszcza że sam producent daje dwa kable (dłuższy i krótszy), kolejne można dokupić. Tradycyjnie też niska impedancja, sprzyjająca łatwości napędu i elegancki neseser za opakowanie, sprzyjający wrażeniu luksusu. W komplecie oprócz słuchawek i dwóch kabli oraz niezbędnych papierów mięciuteńka ściereczka z logiem firmy do polerowania ozdabiających sreber i małe, szafirowe pokrowce na kable, aby się nie plątały.

Nie znam się na obecnej modzie, ale napiszę, że w modnych brązach.

Analizując punkt po punkcie nabieramy pewności, że nic faktycznie poza zamknięciem muszli względem Edition 15 się nie zmieniono. Waga różni się raptem o 10 gramów (to zamknięte są lżejsze), impedancja to wciąż 40 Ω, pasmo przenoszenia 5 Hz – 48 kHz, maksymalne ciśnienie akustyczne u obu 94 dB. Nie zmieniła się także cena – to wciąż trzy tysiące euro lub trzynaście tysięcy złotych. I nie dopatrzymy się w tym wszystkim niczego złego poza uwagą o kablach. Bo albo to dobrze się sprawdza, albo nabywcy pod wrażeniem sukcesów producenta i jego marketingowych uniesień nie mają śmiałości protestować – w każdym razie słuchawki, tak samo jak otwarty pierwowzór, oferowane są z krótszym i dłuższym kablem niesymetrycznym, mimo iż złącza przy muszlach (profesjonalne styki szwajcarskiego Lemo) umożliwiają użycie symetrycznych.

A jak już w recenzji pierwowzoru pisałem, dodatek symetryczności przeważnie zmienia in plus sytuację w odniesieniu do wysokiej jakości odtwarzaczy przenośnych dysponujących gniazdem 2,5 bądź 4,4 mm, ponieważ poprzez to wyjście oferują sygnał mocniejszy, co nie jest w tym wypadku bez znaczenia. Pomimo niskiej impedancji flagowe słuchawki Ultrasona są bowiem do napędzenia trudniejsze, niżby się mogło wydawać. Niska waga i niska oporność nie przekładają się u nich na skrajnie łatwą akcelerację, nie przekładają nawet na średnią. Edition 15 to duże zwierzę, którego nie pogonisz badylkiem. Wzmacniacz stacjonarny bądź wbudowany w DAP musi mieć swoją siłę; inaczej zagra, ale marnie. Tej sile kable symetryczne będą sprzyjać, tymczasem w komplecie żadnego nie ma. Najlepszy oferowany przez samego producenta słuchawek kosztuje ponad dwieście euro ekstra, najdroższy od zewnętrznego dostawcy przeskoczy ceną dwukrotnie słuchawki – trzymetrowy Kimber Axios w wersji „24 AWG pure silver” kosztuje sześć tysięcy euro… Ostatecznie można na obronę takiego niesymetrycznego stanu rzeczy argumentować, że złącza niesymetryczne są jednak popularniejsze, a dokładanie przejściówek podwyższa wagę. To jest jakiś argument, ale zważywszy, że własny kabel symetryczny Ultrasona z końcówką 2,5 mm kosztuje raptem kilkadziesiąt euro, jego absencja w pakiecie sprzedażowym tak kosztownych słuchawek wzbudziła mą irytację.

I srebrzeniach.

Nad resztą nie ma się co rozwodzić, o wszystkim tym już było. O systemach S-Logic i ULE w recenzjach modeli dawniejszych, o analogicznych poza zamkniętością cechach w niedawnej recenzji Edition 15. Słuchawki są wygodne i z nowomodnym designem. Lekkie, praktyczne i ekskluzywne; w wersji zamkniętej tym bardziej nadające się do domu i na wynos. Nikomu nie będą przeszkadzały, grać można będzie bardzo głośno, a mnie ich wygląd w sensie kolorystycznego zestawienia jasnego brązu z jasnym srebrem się niespecjalnie spodobał, ale to kwestia gustu. O wiele ważniejsze w tym wypadku, iż to jedne z najlżejszych high-endowych słuchawek, w przypadku których nie trzeba dźwigać na głowie pół lub całego kilograma, aby się rozkoszować muzyką.

Przejdźmy do tych rozkoszy.

 

 

Odsłuch

Z opatentowanymi wynalazkami w muszlach.

   Słuchawki producent kieruje w pierwszym rzędzie do sprzętu przenośnego, przenieśmy się zatem w tę okolicę. I tak samo jak pierwowzoru (konfrontując go bezpośrednio) posłuchajmy produkcji muzycznych z odtwarzaczami przenośnymi Astell & Kern AK380 oraz KANN CUBE. Zacząłem od mniejszego ale droższego i jednocześnie od porównania padów. Dostałem bowiem pasujące do obu modeli alternatywne pady filcowe, w zastosowaniu generujące dźwięk bardzo nieznacznie, ale odmienny. Troszeńkę wilgotniejszy i w całościowym odbiorze dający poczucie większej biologiczności; taki bardziej pokrewny istotom żywym niż technicznym doskonałościom. Różnica niemalże żadna, niemniej wybrałem filcowe, i dalej już tylko z nimi.

Dwie rzeczy na początek: Primo – wysokiej jakości brzmienie, jakie Edition 15 otwarte z tym odtwarzaczem dały, z zamkniętymi Edition 15 Veritas się powtórzyło. Brzmienie otwarte, żywe i naturalne, ale w pełni dające takie odczucia  jedynie do momentu porównania z modelem Tribute 7 (tutaj z lepszym i symetrycznym kablem). W tym porównaniu „biologiczność” obu piętnastek słabła, podobnie jak bezpośredniość. Starszy model (w wersji upamiętniającej, nie całkiem względem oryginału identycznej) zaoferował większą bliskość wykonawców i same dźwięki większe – takie mniej osadzone w perspektywie i mniej od A do Z wyrecytowane z udziałem precyzyjnego sopranowego dozymetru, za to bardziej dziejące się, mokre i żywiołowe. Dające od razu poznać, że mniej chodzi o idealną dykcję, cyzelację krawędzi i porządek sceniczny, a głównie o bogactwo harmonicznie – i w tym bogactwie rozwichrzenie wraz z nakładaniem się większej ilości warstw tworzących. Pamiątkowe T7 generowały jednocześnie wyższe ciśnienia (z czego od zawsze słynęły), jeszcze tym swój dynamizm i naturalizm podsycając. Bardziej temperamentne i spontaniczne, a mniej układne i zdefiniowane, bardziej były kuszące, zapraszające do słuchania. Dopiero na ich tle widocznym się stawało, jak obie wersje Edition 15 są starannie wyprofilowane brzmieniowo i starannie poukładane, natomiast mniej spontaniczne. U nich daleki dystans do pierwszego planu i wszystko za nim w perspektywie, a wraz z tym oddaleniem mniejsze też wszystkie dźwięki, delikatniejsze także i bardzo starannie skonstruowane – jak idealne miniaturki samych siebie na scenie tej tańczące. (Bynajmniej tutaj nie kpię, to był udany spektakl.)

Secundo – w tym porównaniu stawało się też widoczne, że to staranniej uporządkowane i bardziej filigranowe brzmienie obu E15 jest także mniej męczące, jako rodzaj muzyki przyswajanej z dalszego miejsca na widowni; widzianej jako całość, mniej odczuwanej bezpośrednio. To mi się podobało, to było w pozytywnym sensie relaksujące. Bardzo wysoki poziom odtwórczy, a jednocześnie niemęczący. Zależy, oczywiście, co  się lubi; jednak sam bardzo lubiąc, wręcz szalejąc za muzyką w jej pełnej ekscytacji, nie odebrałem tej obserwacji z większego oddalenia jako błędu, jedynie inny styl narracji. Mniej się narzucający, co dać powinno lepsze partnerstwo spacerowe i do słuchania w tle, a jednocześnie gdy się na słuchaniu całkowicie skupiać, wystarczająco znakomite, by czerpać z niego pełną radość.

 

 

 

 

Wciąż jednak rozmawiamy o powściąganym tych E15 graniu, co jednoznacznie pokazało przejście na Astell & Kern KANN CUBE. Posiadanie dla obu najnowszych Edition dobrego kabla symetrycznego umożliwiłoby sprawdzenie, co daje pełne popuszczanie im wodzy, ale przynajmniej duża moc próbowanego teraz odtwarzacza (tak tym słuchawkom sprzyjająca), pozwoliła zasmakować ich bardziej swobodnego biegu. Przy wersji otwartej z poprzedniej recenzji to się jeszcze nie stało, tym razem zamknięte Veritas tę odsłoniła prawdę o sobie, że trzy prawie razy tańszy, za to dwakroć mocniejszy odtwarzacz okazał się brzmieniowo lepszy. To nie była różnica duża, nawet nie jakaś spora, niemniej wejście w muzykę z KANN CUBE okazało się głębsze. Nieznacznie tylko bliższy i nieznacznie żywszy pierwszy plan, z dźwiękami o większej (śladowo tylko) wilgotności i nasyceniu, a przede wszystkim ukierunkowanymi bardziej na docieranie do słuchacza, niż na odmalowywanie przed nim głębokiej perspektywy – to wystarczyło aby poczuć atmosferę koncertu.

Pady zmieniamy jednym ruchem i do wyboru są różne.

Gotowy jestem się założyć, iż krok kolejny ku lepszości to kabel symetryczny, natomiast trudne do oceny to, o ile lepiej Edition 15 (jedne i drugie) by zagrały z symetrycznym kablem wysokiego poziomu, ale na pewno dużo lepiej. Tym niemniej i teraz grały dobrze, przy czym wersja zamknięta „Veritas” podobała mi się bardziej. W przypadku otwartej bas zbytnio się wyodrębniał i dudnił po swojemu, ale to „po swojemu” nie oznaczało prawdziwości. Za bardzo właśnie dudnił, u Veritas tego nie było. Lepiej u nich komponował się z resztą, nie był przesadny, a jednocześnie znakomicie przestrzenny.

Ogólnie brzmienie wersji zamkniętej okazało się spokojniejsze – także dzięki lepszemu zespoleniu pasma utrzymane w jednolitszej manierze i bardzo dobrze mieszające subtelną delikatność dźwięków z dużą stojącą za nimi energią i dużą sceną. – Rasowe granie i pozbawione błędów, chociaż dalekie od ekstremalnych realizmów, gdzie żywioł nas ogarnia, a energia pożera. Tu zachowany pewien dystans, trochę jak w XVII-wiecznym pejzażowym malarstwie niderlandzkim, gdzie cwałujące konie nie prą na nas, tylko się przyglądamy i podziwiamy. I to nie było złe, to mi się podobało. Odebrałem nowe Veritas jako propozycję dla lubiących więcej spokoju aniżeli szaleństwa, przy jednoczesnym zachowaniu jak najwyższego poziomu odtwórczego. Ten był bardzo wysoki – bez dwóch zdań – i jednocześnie dający pewność, że po zastąpieniu przeciętnego kabla sprzedażowego którymś z lepszych, będziemy mieli do czynienia ze słuchawkami innymi, dającymi silniejsze i bardziej bezpośrednie przeżycia.

Identyczna sytuacja zaistniała przy wzmacniaczu stacjonarnym Divaldi 02. Znów powtórzyła się tak ceniona przeze mnie otwartość brzmienia, a jednocześnie obrazowanie ujmowane w dalszą niż u większości słuchawek perspektywę, z zachowaniem na stojącej za nią dużej i głębokiej scenie nienagannego porządku. Źródła dobrze zogniskowane i się na siebie nie nakładające, a jeszcze porządniejsze same dźwięki, wypowiadane z należytym brzmieniowym smakiem i wyjątkowo dokładnie. Do tej wyjątkowości przyczyniała się zwłaszcza tradycyjna dla słuchawek Ultrasona umiejętność dopowiadania końcówek, którą najlepszą słyszałem kiedyś w posiadanym modelu Edition 9, która potem przeistoczyła się w zbytnią nerwowość i sybilację modelu Edition 10, a która u zamkniętych Edition 15 Veritas dziedziczy po Edition 10 wielką precyzję, ale już bez sybilacyjnych kłopotów i wrażenia nerwowości. Wrażenie zjawia się wręcz przeciwne – słuchawki oferują dźwięk wyjątkowo spokojny. Specjalnie podarowałem sobie początkowo przyrównywanie do Tribute 7, by móc nacieszyć się ich spokojnym, eleganckim i precyzyjnym  przekazem, co się świetnie udało. Żadnego napierania dźwiękiem na słuchającego, wciągania go na estradę, zapraszania do tańca. Brzmienia ze szczególnym pietyzmem oddzielane od tła i porządkowane według dystansu, który się nigdy nie skraca w pobliże zera. Pozostajemy widzem i słuchaczem, ale ta postać uczestnictwa jest całkowicie wystarczająca – zadowolenie i emocje zjawiają się natychmiast i nieustannie nam towarzyszą, o co przecież w tym chodzi.

Zamknięta wersja Edition 15 – obecnego flagowca.

Divaldi z oboma modelami E15 się sprawdził, a jak tym razem wypadł Ayon HA-3? Z wersją otwartą dał poprzednio wrażenie lekkiego stłumienia, z zamkniętymi Veritas już nie. Na odwrót nawet, zagrał bardziej otwartym, wielopłaszczyznowym i bogatym dźwiękiem, w udany sposób rozwijając drzemiący w nich potencjał. Jednakże pewnym kosztem, mianowicie kosztem porządku. Ten się nie zmienił w bałagan, ale poprzez większe skupienie na poszczególnych dźwiękach i większe ich zachodzenie na siebie stał mniej widoczny – idealny porządek sceniczny i idealna separacja źródeł przestały być aż taką dominantą w odbiorze tego brzmienia. Tym niemniej się zachowały, dawały dostrzec dalej. Dostrzegalne było też to, że brzmienie bardziej się nasyciło, zwilgotniało i stało jeszcze bardziej otwarte. Barwom przybyło pigmentu, harmoniczna wielowarstwowość przyrosła, przyrosła także nośność. Osłabło natomiast wrażenie relaksującego spokoju, wyparte w części przez większą bezpośredniość kontaktu. Wciąż jednak mocnym tego grania składnikiem pozostawało umiarkowanie. Nie to w sensie pejoratywnym, kiedy powiada się o kimś lub o czymś, że przejawia umiarkowany potencjał, ale to pozytywne, kiedy się nie popada w przesadę, a jednocześnie daje popis elegancji. Tyczyło to w tym wypadku sposobu widzenia całości poprzez równowagę składników, z których żaden się przed inne nie wysforowywał, bo ani dźwięki nie przysłaniały sceny, ani scena nie redukowała dźwięków. Miło więc było na to patrzyć (muzyka zawsze jest obrazem) i miło tego słuchać – szczególnie miło tym, którzy nie lubią przesady.

Jednakże owa powściągliwość miała też powściągającą stronę w sensie mniej pozytywnym odchodzenia od naturalności – brzmienie porównywanych bezpośrednio Tribute 7 odznaczało się gorszym co prawda całościowym wyważeniem i bardziej strzępiącymi się krawędziami (co można uważać za plus lub minus), natomiast już bez żadnego relatywizmu oferowało dużo bardziej realne poziomy akustycznych ciśnień, dzięki którym wszelka muzyka ich łaknąca, zwłaszcza rockowa i symfoniczna, jawiła się jako zdecydowanie prawdziwsza. Na obszarze kameralistyki czy popu było to jednak mniej widoczne i prawie nie przeszkadzało, poza tym ktoś taki złagodzony przekaz może sobie wszak cenić, nie mając ochoty na dosadność. W dzisiejszych czasach napisanie, że to bardziej kobiecy styl, zapewne zirytuje feministki, tym niemniej to napiszę – Ultrasone Edition 15, a zwłaszcza zamknięta ich wersja Veritas, ma w sobie kobiecą łagodność. Ma też kobiecy wdzięk i powab, natomiast nie ma brutalności. To bardziej słuchawki kojące niż agresywne, wyważone, nie zmierzające ku ekstremom. Nie całkiem bezpośrednie i nie za wszelką cenę naturalistyczne, natomiast brzmieniowo ładnie się komponujące, zachowujące najwyższy poziom i w razie repertuaru im sprzyjającego potrafiące podawać muzykę porywająco: jak w przypadku przywoływanej już kiedyś przeze mnie Emmylou Harris i jej posępnego „Goodbye”.

Rzeczywiście zamknięta.

Aby rozwiać ewentualne wątpliwości jeszcze dopiszę, że to także słuchawki zdolne do bardzo głębokich analiz. W tym wypadku przywołam autorskie wykonania ballad przez Edwarda Stachurę. Dla odmiany, z uwagi na tembr jego głosu, bardzo męskie i poruszająco surowe w swym pięknie. Jedno i drugie – i tę surowość, i tę męskość – Ultrasone Edition 15 Veritas oddać potrafiły wzorcowo, doskonale przy tym łącząc ogromną szczegółowość i przenikanie w najgłębsze warstwy tworzące z całościową muzykalnością. Kiedy łączyło się to z autentyzmem emocjonalnym samego wykonawcy (zjawiskiem jakże rzadkim), zjawiała się muzyka pod postacią czystej magii istnienia i nieistnienia.

 

 

 

 

Podsumowanie

   Trzy lata kazał niemiecki producent czekać na powstanie zamkniętej wersji nowych słuchawek flagowych, zapewne w tym czasie wyprzedając poprzednie. Edition 15 Veritas nie oferują postępu względem Edition 5 i 25 Jubilee, są nawet mniej efektowne. Oferują natomiast zdecydowanie niższą cenę oraz pewną odmienność względem wersji otwartej. Odmienność ta przybiera postać nieco słabszej ekspansywności dźwięku, co z inżynieryjnego punktu widzenia wydaje się oczywistością. Z otwartych słuchawek dźwięk ulatuje, a w zamkniętych zostaje. I to słychać; wersja otwarta bardziej rozrzuca dźwięki i bardziej je napowietrza. To można uznać za pozytyw, ale pozytywem zamkniętej z kolei, że bardziej skrupulatnie wyważa składniki, szczególnie na obszarze basu. Otwarta wersja bardzo się stara dać bas równy gigantycznemu z Tribute 7, ale to nie wychodzi. Jej bas nie dość że nie jest taki mocny i tak dobrze z resztą spojony, to jeszcze na dodatek dudni – nie mocno wprawdzie, jednak trochę. Tego w Veritas nie ma; ich bas jest dobrze związany, niedudniący i trójwymiarowy. Objętość bębnów imponuje, pomimo braku wysokich ciśnień. Imponuje też ładność całościowego wyważenia i dzięki niemu (chyba) łatwiejsza współpraca ze wzmacniaczami. Lampowy Ayon HA-3 okazał się równie dobrze pasujący co tranzystorowy Divaldi, prawdopodobnie skutkiem braku sprzężeń zwrotnych na obszarze basowym, gdzie podwójna akceleracja słuchawek i wzmacniacza w przypadku piętnastek otwartych skutkowała stłumieniem reszty pasma i pewną nosowością. Owszem, Edition 15 Veritas także nie otaczają słuchacza sceną, wolą ukazać ją w perspektywie. Jednak ich rewelacyjna szczegółowość oraz nie gorsza cyzelacja dźwięków potrafią w przypadku nagrań o nieskompensowanej dynamice, zupełnej otwartości i pozbawionych realizacyjnych hocków klocków z podbijaniem-tłumieniem zakresów dać bardzo realistyczny przekaz z pełnym wolumenem emocji. Emocji tym mocniejszych, że realizm ten obejmuje zarówno warstwę wykonawczą jak i realizacyjną. Szum starej płyty – inaczej mówiąc – będzie szczególnie głośny, ale zarazem podawany tak, że nie tylko nie będzie przeszkadzał, ale jeszcze wzmoże przyjemność. W tej sytuacji trzeba napisać, że słuchawki wyjątkowo udanie balansują pomiędzy spokojem i łagodnością, a sferą wytężonych emocji na bazie naturalizmu. Nie usiłują być porywcze, ale na pewno piękne.

 

W punktach

Zalety

  • Spokojny, wyważony przekaz.
  • Duża scena, ukazana w wyraźnej perspektywie.
  • Całe brzmienie trójwymiarowe.
  • Wyjątkowo staranna dykcja.
  • Wyjątkowo także staranna separacja źródeł.
  • Pomimo wyjątkowo starannej cyzelacji dźwięki pozostają otwarte i swobodnie propagujące.
  • Które są starannie porozstawiane na scenie, układając się we wspomnianą perspektywę.
  • Tego porządku nie zburzy nawet najbardziej skomplikowany materiał muzyczny, o ile tylko nie zrobi tego wcześniej niepasujący wzmacniacz.
  • W ramach całościowego wyważenia spokojne, trójwymiarowe soprany.
  • A po przeciwnej stronie niskociśnieniowy, ale wyjątkowo objętościowy bas.
  • Który – w przeciwieństwie do wersji otwartej – nie  ma skłonności do dudnienia ani narzucania się.
  • Większa też (może właśnie dlatego) zdolność udanej współpracy z każdym torem.
  • W przypadku torów wysokiej klasy brzmienie może się stać zjawiskowe.
  • Skutecznie ukierunkowane na współpracę ze sprzętem przenośnym.
  • Lekkie.
  • Wygodne.
  • Same gatunkowe surowce.
  • S-Logic i ULE.
  • Wymienne pady i okablowanie.
  • Elegancko zapakowane i dwa kable w komplecie.
  • Renomowany producent.
  • Made in Germany.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Najsławniejszy w historii firmy model flagowy Edition 7 potrafił zaoferować bardziej realistyczne przeżycia, w tym większe zbliżenie z wykonawcami i dużo wyższe ciśnienia akustyczne.
  • W praktyce dość niska skuteczność. (Do napędzania trzeba dużo mocy.)
  • Brak kabla symetrycznego w komplecie.
  • Dołączone kable są niskiej jakości.
  • Co będzie wymuszało sięganie po inne niż firmowe.
  • Połączenie jasnego brązu skóry z jasnosrebrnym metalem jest ryzykowne stylistycznie.
  • Drogie.
  • Pierwowzory techniczne – Edition 5 Limited i Edition 25 Jubilee, były lepsze. (Ale droższe.)

 

Dane techniczne Ultrasone Edition 15 Veritas:

  • Słuchawki dynamiczne, wokółuszne, zamknięte.
  • Przetwornik: membrany pokryte złotem z tytanową kopułą ø40 mm.
  • Magnesy: NdFeB.
  • Technologia S-LogicEX ®,
  • Technologia ULE.
  • Impedancja: 40 Ω.
  • Pasmo przenoszenia: 5 Hz – 48 kHz.
  • Ciśnienie akustyczne (SPL): 94 dB.
  • Waga (bez kabla): 336 g.
  • Dwa kable odpinane ze srebrzonej miedzi OFC. (Złącza Lemo, końcówki 3,5 mm).
  • Opakowanie: skórzany neseser.
  • 5 lat gwarancji
  • Wykonane ręcznie w Niemczech.
  • Cena: 12 990 PLN

 

System:

  • Źródła: Astell & Kern KANN Cube, Astell & Kern AK380, PC, Ayon CD-T II Signature.
  • Przetworniki: Audiobyte Hydra Vox, Auralic Vega G2, PrimaLuna EVO 100.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head, Ayon HA-3, Divaldi Amp-02, Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: HEDDphone (kabel firmowy i Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Edition 15 i Edition 15 Veritas, Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab) .
  • Kable USB: Fidata HFU2 Series USB, iFi Gemini + iUSB3.0
  • Kabel LAN: Fidata LAN HFCL Series.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: iFi iOne.
  • Interkonekty analogowe: Acoustic Zen Absolute Cooper, Sulek Edia & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9500, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Edia, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

1 komentarz w “Recenzja: Ultrasone Edition 15 Veritas

  1. Piotr Ryka pisze:

    Tak przy okazji słuchawek i niejako tytułem zapowiedzi: przyjechały Rosson Audio Design RAD-0 z lepszym od sprzedażowego kablem Wireworlda. To znaczy – nie przyjechał same, uprzejmy Czytelnik własne podesłał, za co podziękowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy