Recenzja: Transrotor Kopfhörerverstärker

Transrotor_Kopfhörerverstärker_002_HiFi Philosophy   Rzadko się zdarza, by jakieś urządzenie nie miało oznaczenia cyfrowo-literowego bądź dumnej nazwy zaczerpniętej od imion boskich lub z katalogów gwiazdowych. Albo coś jest XYZ plus jeden, dwa, trzy, cztery, albo od razu Vega, Zeus czy inna Walkiria. A tu nic z tych rzeczy. Sławny Transrotor poskąpił swemu potomstwu przeznaczonemu do napędzania słuchawek jakiegokolwiek przydomka czy tabliczki rejestracyjnej, nazywając swój produkt po prostu Kopfhörerverstärker, czyli słuchawkowym wzmacniaczem. Po niemiecku brzmi to wprawdzie i tak wystarczająco zadziornie, ale niewątpliwie utrudnia wyszukanie w necie odnośnych materiałów. A to jeszcze tym bardziej, że na samej stronie Transrotora w dziale „Produkte” rzecz nie jest uwzględniona, tak jakby jej umieszczenie pośród mnogich widniejących tam gramofonów miało przynieść im ujmę. Niemniej i tak coś we wszechwiednym Internecie się wyszukuje – nawet jedna niemieckojęzyczna recenzja oraz przede wszystkim cena, wynosząca 1300€.

A zatem jest ten słuchawkowy wzmacniacz od Transrotora poniekąd szacowny, przynajmniej jak chodzi o cenę – toteż zapewne nie dla świętego spokoju ani na odczep się go wykonano. Wygląd to tylko potwierdza, tym niemniej przyznać muszę, iż nie tak wyobrażałem sobie pierwsze spotkanie z Transrotorem. Ale niech będzie. Pierwszy gramofon miałem co prawda przeszło dekadę wcześniej niż pierwsze słuchawki, lecz czy sławny skądinąd Bambino a nawet szacowny Daniel może się równać ze współczesnymi Transrotorami?  No nic, płytą winylową pokręcimy przy następnej okazji, a na razie będzie o słuchawkach.

Urządzenie nie jest świeżynką, bowiem debiutowało w Monachium w 2013 roku, ale tak jakoś przemyka bez echa i prawdę powiedziawszy nigdy nie zogniskowało mojej uwagi. Obiło się wprawdzie parę razy o uszy, że Transrotor coś takiego wykonał, ale nawet o recenzję się nie dopominałem. Dopomniała się za to druga strona, a zatem piszę – i nie bez satysfakcji – choć gramofonu i tak nie odpuszczę.

Poskąpiwszy przydomka i kodowego oznaczenia, dał Transrotor swemu słuchawkowemu dziecku tę przynajmniej pociechę, że w podtytule jego nazwy wymienił umiejętność ingerowania w brzmienie, a to nas wiedzie prosto ku kwestiom technicznym.

Budowa

To niewielkie pudełko-radiator to Transrotor.

To niewielkie pudełko-radiator to Transrotor.

   Wzmacniacz jest taki średni. Waży dwa i pół kilograma, a kubaturę ma dużo większą od tych najmniejszych, a nawet większą od niektórych dość sporych, na przykład od Phasemation. Jest to już zatem niezgorszy kawałek elektroniki, niczym niewielki elektroniczny torcik; zwłaszcza gdy wziąć pod uwagę, że zasilanie ma wyrzucone na zewnątrz, w postaci sporego adaptera napięciowego z podświetlanym włącznikiem głównym. Jeszcze sporszy niż wielkość szacunek wzbudza samo wykonanie obudowy, która w charakterystycznym dla swej marki stylu cała pokryta jest lśniącym chromem. Boki i grzbiet całe przy tym są żebrowane, ale raczej tak na ozdobę niźli z potrzeby chłodzenia, ponieważ urządzenie zupełnie się nie rozgrzewa. Z kolei fronton częstuje lustrzaną gładzią zdobną w cztery jednakowe gałki i jeden samotny przycisk. Gałki są też całe z chromu, wielkości ponownie średniej, a przy tym przyjemnie dla trzymania pośrodku wgłębione, natomiast ocechowane jedynie małymi kreskami na obwodzie, które mniej są widoczne od często spotykanych frezowanych kropek na frontach. Nie jest to szczególnie istotne, bo i tak się stroi na ucho, ale przeskok w miejscu neutralnym, albo frontalna kropka, ułatwiałyby robotę. Ułatwia ją za to fakt, że żadna z regulacji nie bieży stromo, tak więc można spokojnie kręcąc wyszukać po kilku próbach poszczególne optima i kwestię regulacji odłożyć ad acta.

Dodam jeszcze, że bas i soprany mają nie jakieś ogromne zakresy regulacyjne (choć na papierze jest to groźne +/-10 dB), niemniej w maksimach trochę są za obfite a w minimach ubogie, przy czym bas dobrze jest ustawić najwyżej z nieznacznym podbiciem, a soprany neutralnie. Przestrzegam zwłaszcza przed pchaniem do końca basu, bo pojawią się wówczas zniekształcenia – i to nawet w sytuacji tak niewinnej jak rezonans pudła gitary. Także zmaksymalizowane soprany świergocą niczym ptaki o brzasku, co może się w pierwszej chwili wydać popisowe, ale z czasem będzie nużyło, a naturalne też nie jest. Balans kanałów to w dzisiejszych czasach regulacja spotykana dość rzadko, a użyteczna o tyle, że zawsze pozwoli ulokować solistę centralnie, co bywa przydatne.

Prócz czterech identycznych gałek jest jeszcze poniżej niewielki i też cały z chromu przycisk aktywacji equalizera, którego obecność wytwórca tłumaczy chęcią poprawy brzmienia najbardziej skopanych nagrań. O nim do powiedzenia mam tyle, że przy nagraniach nawet bardzo przeciętnej jakości jego użycie wydało mi się zbędne, ale być może ktoś będzie miał z z niego pociechę. Tak czy owak powoduje odczuwalny wzrost wyrazistości i agresywności przekazu, na oczywisty dla tego narzędzia, zaznaczający skraje pasma sposób. Tak w stylu zabawek rodem z samochodowego radia albo przystawek do komputerowej karty dźwiękowej.

Firmowa połyskliwość przedniego panelu musi być - tylko trzeba na nią strasznie uważać...

Firmowa połyskliwość przedniego panelu musi być – tylko trzeba na nią strasznie uważać…

Poza tym z przodu jest tylko pojedyncze gniazdo na duży jack i na samym środku niebieska dioda aktywności, a z tyłu także niewiele do opisania, bo pojedyncza para wejść RCA oraz dwie wyjść (regulowana i nie), świadczących o funkcji przedwzmacniacza.

Urządzenie stoi na czterech niewielkich nóżkach o końcówkach z tworzywa i prezentuje się nader wytwornie, ale utrzymanie lustrzanego blasku chromu wymagać będzie nieco zachodu.

Strona techniczna jest taka, że wzmacniacz ma obsłużyć wszelkie słuchawki o impedancji powyżej 5 Ohm z wyjścia słuchawkowego o mocy 200 mA, przy zniekształceniach poniżej 0,02 % i z wyrównaniem kanałów do 0,4 dB. Wzmocnienie dokonuje się w domenie napięciowej, a zużycie energii nie przekracza 10 W. We wnętrzu jest płytka montażu powierzchniowego, a w torze sygnału nie widać kondensatorów, które obsługują jedynie wejście zasilania, bardzo praktycznie z punktu widzenia zakłóceń wyprowadzonego na zewnątrz. Jest za to sporo układów scalonych, odpowiedzialnych za wszystkie te regulacje.

Odsłuch

Jak na high-endowy wzmacniacz mamy tu całkiem duże możliwości sterowania dźwiękiem.

Jak na high-endowy wzmacniacz mamy tu całkiem duże możliwości sterowania dźwiękiem.

    Odsłuch wykonałem z użyciem dwóch wysokiej klasy przetworników. Na początek w ruch poszedł wypróbowany już wielokrotnie Phasemation, do którego świetnie w roli interkonektu okazały się pasować kable Harmonixa. Piszę o tym, ponieważ wzmacniacz Transrotora jest może nie tyle względem kabli grymaśny, co prezentuje bezdyskusyjnie najwyższą klasę, w bardzo na dodatek neutralnym stylu, a to wymusza staranne do każdego aspektu podejście dla uzyskania optimum. Od razu bowiem słychać wszelkie niedociągnięcia – że gra za chudo, za grubo, albo nie dość melodyjnie – i wszelkie temu podobne. Pogrubiać można wprawdzie z poziomu samego urządzenia, podbijając kwantum basowe, ale sam nie lubię takich zagrywek, bo nawet gdy zrazu wydają się opłacalne, po chwili zaczynają drażnić i prędko z nich rezygnuję, chociaż nie zawsze tak bywa. Za to z satysfakcją do wiadomości przyjąłem, że interkonekt Harmonixa do Phasemation dopasował się idealnie i z punktu zagrał jak trzeba.

Całościowo zabrzmiało to w sposób dosyć niewdzięczny do opisania, jako że  znacznie łatwiej jest opisywać urządzenia mające własny charakter, czepiając się właśnie tego charakteru. Tymczasem słuchawkowy Transrotor charakter posiada tylko w tym sensie, że jest bardzo wysokiej jakości. I jeszcze jedna cecha się u niego zaznacza, ta mianowicie, iż natychmiast pokazuje cechy podpinanego sobie towarzystwa. Na równi słuchawek, interkonektów i źródeł, toteż jako narzędzie opisu innych sprawdza się znakomicie; sam natomiast jakby znikał, przynajmniej dopóki ktoś jednej z gałek regulacyjnych nie skręci za mocno ku jakiemuś maksimum. W stanie dobrego wyważenia od razu mi zakomunikował, że przetwornik od Phasemation bryluje pod względem przestrzenności, zwłaszcza z uaktywnionym procesorem K2, a kabel Harmonixa jest dokładnie dla niego w sam raz, bo ani nie odchudza, ani nie pogrubia, a światło rzuca prawidłowe i temperaturę klaruje takoż. Nie omieszkał też zwrócić nasz Transrotor uwagi na słuchawki, w mig odgadując pogłosowy i basowy charakter flagowych Fostexów, nieco za spokojny i szeroko przestrzeń omiatający flagowych Sennheiserów, a także popisowy w mierze średnicy OPPO PM-2, które ludzkie głosy czyniły najbardziej złożonymi i indywidualnie brzmiącymi.

Nie potwierdziła się wobec tego sugestia z niemieckiej recenzji, według której wzmacniacz jest szczególnie dobrze pasujący do Sennheiserów HD 800, jako że te ani trochę nie wyprzedziły konkurencji, a nawet podobały mi się spośród próbowanych drogich najmniej. Z pewnością nie jest wzmacniacz Transrotora szczególnym przypadkiem dla tych słuchawek i w roli tej Bakoona HPA-21 na pewno nie zastąpi, co nie zmienia faktu, że napędzać je, podobnie jak wszystkie inne, bardzo dobrze potrafi.

Opuśćmy na chwilę świecącą przednią powłokę.

Opuśćmy na chwilę świecącą przednią powłokę.

Sam ma jednak charakter w pewnym stopniu do tych HD 800 zbliżony, to znaczy w sporym jest neutralny, a neutralność plus neutralność to może być trochę nadto. Neutralność Transrotora jest wszakże nieco inna. Ma on własną wrodzoną zadziorność, w postaci grania szybkiego i dynamicznego ze znakomitą szczegółowością, natomiast sposobem oświetlania oraz poszukiwaniem we wszystkim arystotelejskiego złotego środka jest do HD 800 podobny, poprzez co zarówno podbita akustyka oraz super bas od Fostexów – doprawione jeszcze ściemnioną aurą – jak również super średnica o nadwymiarowym nawet względem najlepszych bogactwie smaków od OPPO, dawały lepszy rezultat w sensie zaangażowania słuchacza. U Fostexów bardziej było pikantnie (w całkowicie pozytywnym znaczeniu), a u OPPO bardziej smakowicie, natomiast z HD 800 zalatywało to trochę paszą treściwą. Masa muzycznych kalorii i wszystko wypośrodkowane, ale brak indywidualnego błysku i czegoś wyjątkowego. Pianistów tak grających także nie lubię, niemniej są liczni chętni na takie granie, tak więc dla nich można śmiało polecać ten styl wszechstronnie obiektywizujący, znamionujący znakomitą jakość ogólną.

Po udanym starcie z Phasemation przesiadłem się na już czekający w kolejce po recenzję przetwornik Accuphase DC-37, który jest znacznie droższy – nawet dwa i pół razy, tak więc narzuca najwyższe oczekiwania. Nie będę się wyrywał z jego szczegółowym opisem, niemniej pozwolę sobie napomknąć, iż wzmacniacz Trannsrotora znów świetnie spisał się jako próbnik cudzej jakości, momentalnie wskazując cechy charakterystyczne dla szkoły brzmieniowej Accuphase.

Rozpatrując ten kontekst zacząć muszę od sprawdzanej ostatnio przy każdym urządzeniu polaryzacji kabla zasilającego, a sprawdzenie to pokazało, że DC-37 jest na nią podatny w stopniu wyjątkowo niewielkim. Różnica pomiędzy prawą a lewą żyłą gorącą okazała się tak nikła, że tylko niektóre utwory ją pokazywały. Niemniej one właśnie powiadomiły, że z gorącą po prawej gra to minimalnie bardziej swobodnie, a więc lepiej w ustawieniu zgodnym z normą, czyli odwrotnie niż u odtwarzacza DP-700.

Z tyłu jest zdecydowanie spokojniej - jedno wejście, dwa wyjścia i zasilanie.

Z tyłu jest zdecydowanie spokojniej – jedno wejście, dwa wyjścia i zasilanie.

Ale nie tylko to się zaznaczyło. Konieczna okazała się także wymiana interkonektu, bo z tak świetnie spisującym się przy Phasemation Harmonixem zaczęło to grać za grubo, a z kolei z Crystal Cable Reference za cienko. Remedium raz jeszcze okazał się Sulek, którego dobre dopasowanie przejawiło się od pierwszych sekund. Nie oddam tych kabli i niech się producent nie łudzi, bo są zwyczajnie za dobre, toteż strata byłaby za duża.

A po tych pustych pogróżkach pora na rajd przez słuchawki.

Odsłuch cd.

A pro po zasilania, to zapewnia je niepozorny transformatorek AC/AC.

A pro po zasilania, to zapewnia je niepozorny transformatorek AC/AC.

AKG K712 (kabel Oyaide)

Dwa słowa na początek o ich zmienionym kablu. Ten od Oyaide zastąpił standardowy, a powiada o nim producent, że ma wtyki srebrzone i rodowane, przy czym wtyczka to duży jack a nie tylko nasadka na maiły, podczas gdy sam kabel jest krótki, długości 1,3 metra. Może jednak  być dłuższy – 2,5 metrowy – bo takie też produkują, podobnie jak z innymi zakończeniami.  Nie jest też ten Oyaide specjalnie drogi, bo kosztuje coś koło 500 złotych, a gra sporo inaczej od oryginalnego, albowiem nieco ciemniej i przede wszystkim bardziej wyraziście, z nieznacznie akcentującymi się pogłosami oraz bez śladu ciepła. Tak w stylu charakterystycznym dla aparatury przenośnej, tyle że bez przesady i całościowo lepiej niż oryginał.

Odnośnie brzmienia samych słuchawek ze wzmacniaczem i przetwornikiem. Pokazało się granie, akcentujące szczegóły i bardziej separujące niż komasujące. To drugie to specjał tych z serii „7”, jako że seria ta zawsze chwalona była za doskonałą separację źródeł, aczkolwiek model K712 nie jest tak wielki scenicznie i dokładnie separujący jak K701 z początków produkcji, ani zarazem taki łagodny brzmieniowo. Tu jednak w sukurs szedł mu nie tylko lepszy kabel, ale przede wszystkim nasz tytułowy wzmacniacz Transrotora, który także gra w wyrazistym i bardzo dobrze separującym stylu, a przy tym żwawo, rześko i dynamicznie. Śmiało można powiedzieć, że bardzo jest wyważony – i to sam z siebie, a nie tylko tymi regulacyjnymi pokrętłami, jako że ani trochę się stylistycznie w żadną stronę nie wychyla. Wszystko ma starannie wypośrodkowane poza źródłami dźwięku, które okazały się duże i dość bliskie na pierwszym planie. Bo na przykład ciepły nie jest ani trochę, a zarazem ani trochę zimny. Tak nieco powyżej dwudziestu stopni temperatury otoczenia, czyli całkiem neutralnie. A przy tym gra czysto nadzwyczaj, że wszystkie dźwięki w kryształowym powietrzu płyną i nic ich nie przysłania ani zaburza. Wraz z tą ostrością rysunku daje to świetne wrażenie misterności i chwytania każdego detalu, co łączyło się u tych AKG z minimalnym naprężeniem dźwięku, dobrze uzupełniającym wypełnienie. Wypukłe i mające elastyczną powłokę mknęły tu dźwięki przez kryształowy przestwór, a każde drgnienie głosu i każdy szelest doskonale były słyszalne. Wraz ze znakomitą dynamiką tudzież szybkością dawało to granie, o którym każdy zmuszony byłby powiedzieć, że jest popisowe. Minimalnie tylko słabsze od ekstremalnych popisów najdroższych słuchawek i oczywiście całościowo w tym neutralnym, pozbawionym ocieplania oraz słodyczy stylu. Bez lepkości, mocnego cieniowania i jakiejś rewelacyjnej plastyki, ale za to z żywą przestrzenią, świeżością muzycznego oddechu i nie przeciąganymi nad miarę wybrzmieniami. Do tego bas jak nie z tych AKG, i to nawet w neutralnym położeniu regulatora. Wspierany rytmem, szybkością narastania i wyjątkowo sycącą dynamiką, zmusił mnie do wysłuchania wszystkiego o Sułtanach Swingu, mimo iż znam ich historię na wylot. Podrygiwanie towarzyszyło temu obowiązkowe i można było żałować, że samemu nie jest się wykonawcą.

Pora posłuchać, co znakomity producent gramofonów ma do powiedzenia o słuchawkowym brzmieniu.

Pora posłuchać, co znakomity producent gramofonów ma do powiedzenia o słuchawkowym brzmieniu.

Na koniec jeszcze rzucę, że ma ten Transrotor naprawdę duży zapas mocy, dzięki któremu cała muzyka skrzy się i ożywa zwierzęcą siłą. I jeszcze jedno: Nowy JRiver grał zdecydowanie bardziej analogowo od Foobara, tak więc warto się szarpnąć. To chyba najlepszy w tej chwili program do odtwarzania muzyki, odkąd JPlay przestał być rozwijany. Próbowałem porównawczo go uruchomić, ale odmówił współpracy z przetwornikiem Accuphase. Całkiem zresztą oficjalnie, tekstowym komunikatem.

Sennheiser HD 800 (kable FAW Noir Hybrid)

Skoczmy teraz na flagowe Senheisery, jako że pisałem nieraz, iż są to słuchawki podobne do AKG, tyle że lepsze.

No, lepsze to one są, nie da się ukryć. Pomimo naskrobanych przed chwilą mnogich pod adresem K712 pochwał, wykonawcy u Senków bardziej byli prawdziwi i mili w odbiorze. Na pewno trochę cieplejsi, wyraźnie bardziej sferycznie wymodelowani, jak również nieco lepiej wypełnieni, a także omieceni lekko złotawym światłem. Przyjemna chropawość tekstur jeszcze teraz narosła, a muzyka jeszcze bardziej się ożywiła. Źródła dźwięku lepiej zaczęły współpracować, pojawiły się muzyczne zawirowania i lepsza koordynacja planów, a żywa przestrzeń stała się namacalna zdecydowanie bardziej i dokładniej obrazująca relacje odległości. Bas podobnie był mocny, chociaż może ciut słabszy, a przy tym bardziej miękki i otulający.

W sferze emocjonalnej pojawił się ciekawy mix większego ciepła z każdego rodzaju uczuciowością; bo jak w przypadku najlepszych systemów, ciepło ogólne nie przeszkadzało budować się dowolnym nastrojom. Nie należy przy tym sądzić, iż ciepło to stanowiło dominantę. Zaznaczało się tylko na tle pozbawionych go całkiem AKG, natomiast nie maiło charakteru lampowego, choć nieco w stronę lampy niewątpliwie się skłaniało. W raczej tranzystorowej manierze, ale już z lampowymi akcentami. Z mniejszym też niż u AKG naciskiem na szybkość i dynamikę, a większym na rozmarzenie i uczuciowość. Tak bardziej jazzowo niż elektronicznie i bardziej personalnie niż z automatu. Można wprawdzie woleć w przypadku muzyki rockowej i elektronicznej zimny dotyk uderzającej z maszynową bezdusznością stali, lecz nie ulega wątpliwości, że HD 800 lepiej całościowo obrazowały muzykę, tchnąc w nią o wiele więcej życia i autentyzmu. Gdyby zaś komuś brakowało akcentów basowych i szerzej rozpostartej dynamiki, to można je było przywołać pokrętłem basowym i przyciskiem equalizera, dzięki którym nie tylko bas narastał, ale także ilość sopranów w equalizerowym konturze, co bardzo dobrze na rzecz ogólnego ożywienia działało.

Wysokiej jakości sygnał zapewniał nam będzie wysokiej próby przetwornik marki Accuphase.

Wysokiej jakości sygnał zapewniał nam będzie wysokiej próby przetwornik marki Accuphase.

Coś w sam raz do ostrego rocka, a i dla lekko misiowatych tutaj HD 800 jak znalazł. Nie jest bowiem ten Transrotor idealnym partnerem dla tych słuchawek i nie zastąpi, jak mówiłem, Bakoona, ale grać z nimi smakowicie niewątpliwie potrafi.

Odsłuch cd.

Tak topowe OPPO...

Tak topowe Fostexy, OPPO…

OPPO PM-2

Ciekawa rzecz, wiceflagowe OPPO wcale tego equalizera ani pokrętła basu nie potrzebowały, już z tego chociażby względu, że użycie equalizera było u nich prawie niesłyszalne, a pokrętła basu też raczej nieznacznie, chociaż już bardziej. A niezależnie od tej niezależności ich obraz brzmieniowy okazał się kompletny i żadnych modyfikacji nie wymagał, no chyba że ktoś lubi bas podkręcony.

W pierwszych sekundach bliższy teraz pierwszy plan wraz z lepszą indywidualizacją głosów nie wydawały się lepsze od lekkiego dystansu i większej obiektywności Sennheiserów, lecz już po paru minutach zaczynały oddziaływać mocniej. Dawało to przejście podobne do poprzedniego między Sennheiserami a AKG, choć nie do końca. Personalizacja stawała się wraz z OPPO jeszcze silniejsza, mimo że bez udziału większego ciepła, a całościowo podawały one muzykę płynniej i bardziej przekonująco. Bez śladu przetwarzania i udziału czegoś sztucznego, tylko z narzucającą się naturalnością. W odróżnieniu od Sennheiserów nie stwarzały wrażenia minimalnego dogrzania, ani nie częstowały złocistym światłem, a bliżsi i bardziej naturalnie oświetleni wykonawcy na jeszcze bardziej koherentnych scenach wydawali się prawdziwsi i bardziej bezpośredni. Pojawiająca się niemożność takiego jak poprzednio ingerowania w brzmienie szła w parze z przekonaniem, iż tak to właśnie rozbrzmiewać powinno.

Są na tym świecie systemy potrafiące stwarzać jeszcze żywszą przestrzeń i jeszcze żywszych wykonawców kreować, ale że było to granie stricte high-endowe, co do tego nie ma wątpliwości. I przede wszystkim granie w stylu nie rodzącym krytycznych uwag. Tego się po prostu słuchało, a wszystko poza samą muzyką spadało z repertuaru. Nie było powodu czym innym się zajmować, za to były rozliczne by na muzyce się skupiać. A właściwie to jeden – była to muzyka autentyczna.

Nie musiałem się zastanawiać czy delikwent przy mikrofonie tak właśnie w rzeczywistości wygląda, a światło nań padające dobrane zostało odpowiednio, ani czy perkusja wali wystarczająco mocarnie. Oczywiście da się zaprezentować muzyczny materiał jeszcze lepiej – i to lepiej z wielu względów – jednak żaden z nich aż o tyle nie wydawał mi się lepszy, by sam się przywołać i kazać wątpić w to co słuchane.

Bardzo lubię ten moment, gdy grać zaczyna w ten sposób i następuje wraz z tym ulga, mimo iż słuchawki słuchane przedtem naprawdę się podobały. Moment rozstania z wszelką sztucznością i potrafiącymi się uwidaczniać ułomnościami, choćby były tylko śladowe. Że da się jeszcze lepiej, to inna sprawa, ale to już przestaje w tym momencie przeszkadzać.

...i Sennheisery wypadły wraz z Transrotorem wyśmienicie!

…i Sennheisery wypadły wraz z Transrotorem wyśmienicie!

Fostex TH-900

Zdążyłem już wcześniej napisać, że wzmacniacz Transrotora jest świetnym probierzem jakości innego sprzętu, choć w odniesieniu do Sennheiserów HD 800 nie sprawdzało się to do końca. Bo chociaż dobrze i w swoim często prezentowanym stylu z nim grały, to z niektórymi szczególnymi dla siebie wzmacniaczami potrafią jeszcze o wiele lepiej. Za to flagowe Fostexy zagrały z Transrotorem na swym najwyższym poziomie, bo chociaż też mogą jeszcze lepiej, to już nie tak specjalnie. Towarzyszący im lekki pogłos pracował tutaj na korzyść, a twardość bębnów i szarże dynamiki mieszały się z bogactwem cech indywidualnych oraz misternymi ornamentami tekstur. Składało się to na bardzo ciekawą atmosferę, okraszaną zarówno dobrą personalizacją, jak też rytmem, sprężystością i dynamiką. Nie była wprawdzie ta personalizacja tak wybitną jak z OPPO, które są pod jej względem szczególne, ale całkiem wystarczająca, a za to dynamika i rytmiczność wraz z ciemniejszym oświetleniem dawały inne walory.

Bo tak naprawdę to te Fostexy a nie Sennheisery były czymś w rodzaju lepszych AKG z kablem Oyaide, prezentując styl zbliżony a jakościowo wyższy. Także miejscami miały przyjemną twardość i nieznaczne naprężenie (słabsze niż tamte) – pomagające niektórym gatunkom muzycznym – pospołu ze świetnym rytmem i szybkością ataku, a przy znacznie lepszej indywidualizacji głosów, lepiej zorganizowanej scenie i większym poczuciu głębi. Głębi zarówno przestrzeni jak i samych dźwięków, co podwajało przyjemność, chociaż ktoś mógłby zarzucić, że głębia dźwiękowa była trochę przesadzona. Czystość i szczegółowość też oczywiście dawały lepszą, a oświetlenie ze wszystkich porównywanych najciemniejsze i najbardziej poprzez to tajemnicze. Bas jak zwykle u nich atakował z siłą grzmotu przy udanym wykorzystaniu tej wspomnianej sprężystości, a w efekcie budowało się wokół tego najlepsze rockowe granie – takie z mroczną atmosferą potęgi, agresji i grozy.

Porównanie

Na koniec sięgnijmy do porównań z innym wzmacniaczem, a będzie nim też tranzystorowy i o dwa tysiące droższy Sugden Masterclass HA4.

Słuchając obu zastanawiałem się, co napisać. Bo można by to ująć sztampowo i zamknąć temat stwierdzeniem, że Sugden bardziej jest muzykalny i bardziej zmysłowy, a Transrotor dynamiczny i transparentny. Byłaby to niewątpliwie prawda, ale wypadałoby ująć rzecz  także bardziej technicznie. Istota tej technicznej różnicy jest dość trudna do wychwycenia, chociaż nie zawsze, jako że czasami grały podobnie, a czasami dość wyraźnie inaczej.

Panowie Niemcy znają się na rzecz.

Panowie Niemcy znają się na rzecz.

Podpiąłem je, jak zawsze przy porównaniach, równolegle (o ile da się tak zrobić), podobnymi co do charakteru interkonektami – Sulkiem RCA Transrotora i Divaldim XLR z Sugdenem. W stanie nie do końca rozgrzanym, czyli przez pierwszą mniej więcej godzinę, oba potrafiły grać do tego stopnia podobnie, że miałem chwilami wątpliwości względem ślepego testu. Jednak po nabraniu temperatury Sugden zmieniał charakter i się oddalał.

Co do brzmienia. W odniesieniu do niego tak naprawdę decydująca różnica okazała się  jedna: Sugden gra nieco niższym dźwiękiem, nie ciągnąc tak wysoko sopranów i nie czyniąc ich po drodze tak smukłymi. To nie znaczy, że nie umie zagrać najwyższych dźwięków, bo umie jak najbardziej, tylko idzie poprzez nie trochę niżej, trochę szerzej i trochę cieplej. Śladowo ma tego ciepła więcej, ale da się je wyczuć, a soprany nie tylko traktuje niżej, ale też bardziej rozciąga je na szerokość, co słychać bardzo dobrze choćby w brzmieniach strunowych i ludzkich głosach. Ma też trochę więcej lepkości i stawia swą chropowatością większy opór, a Transrotor jest chłodniejszy, bardziej strzelisty, bardziej poleruje powierzchnie dźwięków i wyżej trochę jest nastrojony. Chciałbym przy tym podkreślić, że w żadnym razie nie jest za chłodny ani chłody w ogóle, tylko najwyżej neutralny, a czasami nawet ciepły, jednak zawsze chłodniejszy od Sugdena.

Najmniejsza różnica pojawiła się w przypadku słuchawek Fostexa, a największa wraz z OPPO, przy czym Sennheisery i Fostexy grały z oboma na bardzo podobnym poziomie, a OPPO lepiej dzięki Sugdenowi. Nic w tym zaskakującego, jako że po pełnym wygrzaniu mają tendencję do podwyższania dźwięków, co Sugden skutecznie blokował, a Transrotor nie zawsze. Ale właśnie – nie umiał tego robić podczas odtwarzania plików z YouTube w Windows Media Player, natomiast bardzo dobrze radził z tym sobie podczas odtwarzania za pomocą JRivera. Wraz z tym programem różnica zdecydowanie malała; i chociaż Sugden wciąż był z tymi OPPO nieznacznie z przodu, to jednak o wiele bardziej umiarkowanie.

Szkoda tylko, że nie za bardzo promują swoją naprawdę udaną konstrukcję. My ją za to polecamy gorąco!

Szkoda tylko, że nie za bardzo promują swoją naprawdę udaną konstrukcję. My ją za to polecamy gorąco!

Z różnic można jeszcze wymienić mocniej podkreślane przez Sugdena szumy podkładu, a przede wszystkim to, że całościowo grał bardziej miękko, podczas gdy Transrotor brzmienia względem niego podawał twardsze i kładł silniejsze akcenty dynamiczne. A jeszcze Sugden miał obszerniejszy i niżej schodzący bas aniżeli Transrotor w nastawach neutralnych, co można było przeskalowywać dzięki korektorowi graficznemu i regulatorowi basu, nawet u mało podatnych na przestrajanie OPPO uzyskując basowe monstrum.

Tyle w mierze opisów technicznych, a wracając do nastrojowo-emocjonalnych można powiedzieć, że Sugden był przede wszystkim w odbiorze bardziej miękki i bardziej zmysłowy, a Transrotor, twardszy, bardziej połyskliwy oraz nastawiony dobitniej na rytm niźli powab. Taki bardziej bum-bum, a nie och-ach.

Podsumowanie

Transrotor_Kopfhörerverstärker_004_HiFi Philosophy    Muszę przyznać, że wzmacniacz Transrotora niemało mnie zaskoczył i wyleczył z chęci dalszego go pomijania. To niewątpliwie rasowe zwierzę, zupełnie jakby pochodziło ze stajni kogoś specjalizującego się w słuchawkowych wzmacniaczach. Od jakiegoś Woo Audio albo RudiStora, a nie specjalisty od gramofonów. Jednak samo bycie dobrym słuchawkowym wzmacniaczem to jeszcze trochę mało, jako że jest tych wzmacniaczy na rynku multum i jeszcze trochę, tak więc wyszukać dobry nie sztuka. W dodatku cena za tego Trnsrotora nie jest jakaś szałowa, tylko typowa dla konstrukcji chcących uchodzić za dobre. Czy zatem ma producent jakieś asy w rękawie, pozwalające zbierać klientów niczym lewy w bridżu przy grze o szlema? Niewątpliwie ma parę. Po pierwsze to Transrotor, a to już brzmi dumnie. Z czym innym się wprawdzie kojarzy, ale tym większy efekt zaskoczenia. Po drugie piękny chrom, dający niepowtarzalny wygląd.

Tyle w warstwie propagandy i w mierze cieszenia oczu. Ale są jeszcze inne atuty na ręku. Przede wszystkim umiejętność dobrego napędzania każdych słuchawek, jak również zapas mocy. Tu nie ma lelum-polelum – żadnego dźwiękowego leniuchowania. Akcja toczy się wartko, a dynamika podrywa na nogi. Czasu nie ma na dłubanie w nosie i rozmyślanie o niebieskich migdałach , Prujemy ostro przez muzyczny materiał, a widoki są godne spojrzenia. Styl nie jest lampowy, choć jakość wokali o lampowe klimaty zatrąca; jednak kto chciałby się w czar lamp zanurzyć, nie znajdzie u Transrotora ich tranzystorowego odpowiednika. Tu walorami są szybkość, dynamika i transparencja, a nie upojność i słodycz. A jeszcze wzmacniacz prądu ciągnie malutko, co w rachunkach z elektrowni znajdzie miłe odzwierciedlenie, no i przede wszystkim ma te swoje regulacje, którymi niejedno można podeprzeć i niejedno poprawić. Wyjątkowo dobrze są sporządzone i potrafią ratować w wielu sytuacjach, zwłaszcza lubiących granie dalekie od neutralnego oraz borykających się z ułomnościami swoich słuchawek. Tak więc biję się w piersi, że je krytykowałem.

Jak widać sporo tych „za” się uzbierało i nie jest na pewno ten Transrotor Kopfhörerverstärker w peletonie słuchawkowych wzmacniaczy czerwoną latarnią. W końcu jego matczyna firma jest na tyle szacowna i z takimi osiągnięciami, że trudno by było inaczej. A czy aż tak jest dobry, by uiścić zań te żądane prawie sześć tysięcy? Na to każdy musi sam odpowiedzieć, ale kto się zdecyduje, na pewno będzie miał mocne argumenty.

 

W punktach:

Zalety

  • Przejrzyste i dynamiczne brzmienie.
  • Wysoki poziom ogólny.
  • Odpowiednia do tego szczegółowość oraz kontrola pasma.
  • Bardzo dobre wokale, chociaż podane w manierze tranzystorowej; z naciskiem na czystość a nie czar.
  • Naturalne oświetlenie i dobra kolorystyka.
  • Żadnych istotnych zniekształceń ani niedociągnięć.
  • Duży zapas mocy.
  • W efekcie napędzi każde słuchawki.
  • Dobry timing.
  • A nade wszystko gra bardzo dynamicznie.
  • Dość prawidłowo uchwycona tonacja, przy nieznacznie tylko podwyższonych sopranach.
  • Solidny bas.
  • Który dzięki regulacjom może się stać gigantyczny.
  • Skutecznie działające korektory barwy, pozwalające poprawiać ułomności słuchawek.
  • A jednocześnie dobrze nastrojony equelizer ożywiać muzyczny obraz. (Na przykład u Sennheiser HD 800.)
  • Funkcja przedwzmacniacza.
  • Niski pobór mocy.
  • Popisowy wygląd – cały w chromie.
  • Wyrzucony na zewnątrz zasilacz nie sieje zakłóceniami.
  • Od bardzo znanego producenta.
  • Made in Germany.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Lustrzany chrom przedniego panelu wymaga dbałości o wygląd.
  • Trzeba stawić czoło ogromnej konkurencji rynkowej.
  • Cisza marketingowa.
  • Nie dla miłośników lampowych smaków.
  • Stawia na wizerunek marki a nie atrakcyjność cenową.

Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Eter Audio

 

 

 

Strona producenta:

700_700_fit_to_width_100_0_2014013014055_transrotor-logo-copy

 

 

 

 

 

Dane techniczne:

  • Typ: wzmacniacz słuchawkowy z korektorem brzmienia i przedwzmacniaczem.
  • Wyjście słuchawkowe: 200 mA.
  • Impedancja słuchawek: od 5 Ω.
  • THD: < 0,02 %.
  • Regulacja basu: +/-10 dB poniżej 100 Hz.
  • Regulacja sopranów:  +/-10 dB powyżej 8000 Hz.
  • Regulacja balansu: +/- 10 dB.
  • Wyrównanie kanałów: 0,4 dB.
  • Maksymalny pobór mocy: 10 W.
  • Wymiary: 170 x 75 x 220 mm.
  • Waga: 2,5 kg (bez zasilacza).
  • Cena: 5900 PLN.

 

System:

  • Źródło: PC z przetwornikami Accuphase DC-37 i Phasemation HD-7A192.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: Sugden Masterclass HA4 i Transrotor.
  • Słuchawki: AKG K712 (kabel Oyaide HPC), Fostex TH-900, OPPO PM-2, Sennheiser HD 800 (kabel FAW Noir Hybrid).
  • Kabel USB: ifi Audio Gemini z ifi Audio USB Power.
  • Interkonekty: Divaldi XLR, Harmonix HS101-Improved-S RCA, Sulek Audio RCA.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

15 komentarzy w “Recenzja: Transrotor Kopfhörerverstärker

  1. gość44 pisze:

    łał! – to za wygląd, teraz czytam dalej

  2. Mirek pisze:

    Mam dwa pytania, jak wypada w porownaniu do brystona a takze czy powinien sie sprawdzic w roli napędu k812?
    Pytam gdyz obecnie jestem na etapie poszukiwania wzmacniacza (ktory ma zastąpić brystona) do sluchawek k812.

    1. Patryk pisze:

      Czesc.Bryston jest jednym z najlepszych na swiecie do sluchawek.BHA-1.
      Sam mam Brystona i nie potrafie wyobrazic sobie,ze ten Transrotor moglby sie zblizyc do niego.
      Nie myslalbym wcale o przejsciu.Jedynym jak dla mnie oprocz Brystona jest Burson.Tez go mialem,ale wybralem wtedy bha-1 do hd 800.

      1. Sluchawkowiec1 pisze:

        Dlaczego jeden produkt tak samo wyceniony nie mógłby się zbliżyć do innego? Czy Niemcy to mniej zdolny naród od Kanadyjczyków? 🙂 Tymczasem, podobno od Brystona można lepiej i taniej, do tego Made in Poland.
        http://forum.mp3store.pl/topic/119917-recenzje-opinie-sugestie/?p=1199285

        1. Maciej pisze:

          Dla mnie Headonic na bateriach to najlepszy tranzystor jaki znam. Najbardziej finezyjny brzmieniowo i krystalicznie przejrzysty. Nie słuchałem tylu wzmaków co Piotr i nie mam takiego doświadczenia, ale co nieco się słyszało jednak…

      2. Mirek pisze:

        Mialem brystona przez rok, sluchalem z k812 i 702 ann, mysle ze bryston to dobry wzmacniacz ale nie wybitny (taka srednia klasa) dlatego go sprzedałem, juz chyba leben cs 300 wypada lepiej (tez go miałem)…

    2. Maciej pisze:

      A nie chcesz lampy, takiego np Woo WA5 ?

      1. Mirek pisze:

        sprzedajesz ???

        1. Maciej pisze:

          Jeśli pytanie było do mnie, to nie nie sprzedaje. Mam inny wzmacniacz na lampach 2A3. I na tle traznystorów które znam, włącznie z Brystonem i Bakoonem, to granie tej lampy jest dla mnie ciekawsze. Po prostu polecam lampy, zwłaszcza do słuchawek.

    3. Piotr Ryka pisze:

      Od Brystona lepszy nie będzie. Tu trzeba szukać raczej rozwiązań lampowych, w rodzaju Cary 300B SEI, albo Leben CS600. W domenie tranzystorowej może SPL Phonitor, ale nie ręczę. Na pewno szczytowy RudiStor i Wells Audio.

      1. Mirek pisze:

        Ogolnie bryston z k812 nie tworzył jakiegoś szalowego duetu.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Znam głosy pochwalne pod adresem tego zestawienia. Wymieniłem tylko wzmacniacze, które można uznać za lepsze.

      2. AAAFNRAA pisze:

        Jest duża różnica jeżeli chodzi o wzmacniacz słuchawkowy pomiędzy Leben CS300 a CS600? Wszędzie gdzie się czyta, to CS300 jest wychwalany wniebogłosy, a o CS600 zdecydowanie mniej się pisze. Wiadomo, że CS300 reklamę zrobił m.in. pewien recenzent, którego nazwiska nie wymienię 🙂

        1. Piotr Ryka pisze:

          Jest duża. Będzie o tym CS600 niedługo nowa recenzja, bo został zmodyfikowany i o taką proszą. To wzmacniacz na innych lampach, a z KT66 żartów nie ma. Porównywałem je oba w starszych wersjach bezpośrednio i CS600 na pewno jest lepszy.

  3. Piotr Ryka pisze:

    Bardzo ważne i przyjemne miały miejsce lądowania. Będzie się działo.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy