Recenzja: Siltech Triple Crown RCA

Trzy korony w akcji

xxx

W całej krasie.

   Zacznę od konstatacji ogólnej. Kable Siltecha mają dwa powiązane ze sobą wyróżniki, z których pierwszy jest ogólniejszy i ma wymiar bardziej artystyczny aniżeli techniczny, w związku z czym jest dużo trudniejszy do opisania. Bo jeśli opiszę go słowem „łagodność”, to ktoś zaraz pomyśli, że to nudne, zbyt powściągliwe kable, a tak wcale nie jest. Podobnie będzie z określeniami „spokój” albo „całościowa elegancja”. Zawsze się to skojarzy z jakimś ograniczeniem, trzymaniem w ryzach, wykonawczym rygorem, powstrzymywaniem przed nieskrępowaną eksplozją emocji. Jednakże spokojność Siltecha, choć niewątpliwie łącząca się z elegancją i samokontrolą, ani trochę nie przeszkadza emocjonalnym burzom, jakie towarzyszyć powinny słuchaniu muzyki na najwyższym odtwórczym poziomie. Całkiem przeciwnie – to właśnie dzięki Triple Crown dane mi było przeżywać muzykę najsilniej, mimo iż także ten najdoskonalszy z oferty kabel ma ów charakterystyczny rys, łączący go w jakiejś mierze z przewodami japońskiego Harmoniksa i amerykańskiej Shunyaty. Rys spokojnego, nie szalejącego miriadami mrowień tła, a także pojawiających się na tym tle pełnych, znakomicie zbudowanych i ukonkretnionych dźwięków. Siltechy nie szaleją jak Acoustic Zeny czy Nordosty, nie mają tendencji do przytłaczania ilością pyłków, wirków i iskierek. Ich dźwięki, by tak rzec, nie mają ładunków powierzchniowych – nie szczypią i nie kąsają. W efekcie spektakl jest spokojniejszy – nie sypią się snopy iskier i nie dostaniemy prądem po rączkach. Za to możemy się skupić na wyjątkowym modelunku brzmień podstawowych, łączących dwie zasadnicze, po części przeciwstawne cechy. Podświadomie bowiem działają w taki sposób, że postrzegamy je jako duże, masywne, bardzo treściwe i ogólnie biorąc przede wszystkim budzące zachwyt, ale kiedy zaczynamy im się przyglądać, okazują się istnieć jako charakterystyczne dla muzyki promieniowanie a nie statyczne bryły. Trącony talerz czy wyrzut z saksofonu to nie są wszak geometryczne formy o określonych powierzchniach, niemniej towarzyszy im widok artystów, a także bardziej „powierzchniowe” z natury na przykład dźwięki fortepianu, dokładają do tego czynnik bardziej figuratywny, statyczny. W efekcie dostajemy mieszankę, którą najprościej określić słowem „prawdziwa”.

xxx

I na zbliżeniu.

Prawdziwe postaci wykonawców z prawdziwymi instrumentami produkują prawdziwe dźwięki, tworząc prawdziwą muzykę. Nie przeinaczoną, nie zredukowaną i nie pod jakimkolwiek względem podbitą. Wrażenie autentyzmu jest całkowite i nie zmienia tego nawet długie, badawcze się wsłuchiwanie. Pierwsze wrażenie jest tożsame z drugim i kolejnymi. Czepić można się było podczas odsłuchu jedynie tego, że super gramofon tchnąłby w przekaz jeszcze więcej energii, ale to przecież nie kwestia kabla.

Porównywałem efekt całościowy bezpośrednio do Sulka 6×9 (18 tys. PLN), którego recenzja dopiero co była; porównywałem też retrospektywnie do najlepszych goszczonych kiedyś interkonektów Tary, Acoustic Zen, Crystal Cable, Acrolinka, Transparenta, Nordosta, Fadela. Niezależnie od tego jak były ogólnie dobre i jak czujne w oddawaniu najdrobniejszych niuansów, żaden nie umiał dać tak silnego poczucia prawdy. I sądzę, że przede wszystkim z trzech powodów: tej dogłębnie przekonującej siły pierwszoplanowego konkretu, nadzwyczajnej umiejętności obrazowania muzyki jako bezpostaciowej, czystej formy dźwięku i zawieszenia tego wszystkiego w trójwymiarowej, spokojnej, ale też bardzo istniejącej przestrzeni. I jeszcze jeden czynnik o kluczowym znaczeniu – czynnik światła. Kable Siltecha operują łagodnym a jednocześnie niezwykle plastycznym oświetleniem. Nie postrzegamy ich jako ciemnych ani jasnych, i co ciekawe, także nie jako kontrastowych. Przejścia tonalne są łagodniejsze niż u kabli podekscytowanych, nerwowych, choć z drugiej strony nasycanie w punktach krytycznych niespotykanie mają intensywne. Dominuje jednak wrażenie czegoś na poły nieziemskiego – wszystko przesyca się jakąś niebiańską aurą, podobną nieco do tej z obrazów Rafaela. A choć te z jego obrazów, które nie są realistycznie założonymi portretami, tylko usiłują przekazać metafizyczną nieziemskość, mogą się wydać przesłodzone, to weźcie pod uwagę, iż zdaniem fałszerzy sztuki dobrze sfałszować Rafaela nie można i szkoda się wysilać. Tak jak Yehudi Menuhin potrafił wyczarować ze skrzypiec szczególną barwę brzmienia, której nikt nie zdołał powtórzyć, tak też dzięki specyficznemu operowaniu światłem i kolorem Rafael Santi budował niesamowite nastroje, których nikt nie umie skopiować. I w jakimś stopniu ten rodzaj niesamowitości ukazuje się też w okablowaniu Siltecha, najmocniej oczywiście w najnowszych, super niestety drogich Triple Crown. Pod tym względem ich największą zaletą jest połączenie nieziemskości z konkretem, tak by realizm nie był jedynie brutalną, fotograficzną prawdą, a równocześnie nieziemskość jakąś przesadą, ucieczką w dziecinne marzenie.

xxx

Jest wybór: można wisieć w powietrzu, a można się uziemić.

Najkrócej mówiąc: by się to zespoliło w sztukę, w prawdziwą poezję dźwięku. Swoistą postać ideału, zdolną jednocześnie przejmować i ujmować. Przejmować realizmem, ujmować elegancją – by rzecz dopowiedzieć do końca. Aby, gdy chodzi o konkrety, nie było za ciemno, ale też nie za jasno. Żeby tło było ciemne, potęgujące nastrój, ale zarazem niczego w siebie pogrążająco nie wchłaniało; i żeby mimo braku jaskrawości dźwięki doskonale w każdym detalu się wyrażały. Na koniec by to się połączyło w jedną doskonałość obrazowania i słuchacz nie miał wątpliwości, że to jest właśnie to.

Ma wszakże takie podejście jedną niestety wadę – przy nie dość dobrym torze ten stan się nie pojawi. Czuć będzie wprawdzie dobrze, że kabel „jest w porządku” i niczego nie psuje, a nawet wiele rzeczy ulepsza, ale nastroju z Rafaela nie będzie ani trochę. Ten raczy się objawić jedynie w najwyższych sprzętowych sferach i niżej próżno go szukać.

Dużo nam ten pierwszy, ów bardziej artystyczny wyróżnik zajął, ale nadeszła pora wziąć się nareszcie za drugi. Ten jest banalny i niebanalny, a także w odróżnieniu od pierwszego techniczny. Banalny, bo wszystko co napisałem wyżej na niego właśnie się składa i nic więcej nie ma do dodania; a niebanalny, ponieważ niespotykany. Owoż cała ta opisana wyżej łagodność i nieziemskość, pracujące na rzecz niespotykanego gdzie indziej realizmu, dochodzą do skutku na bazie srebra, a kable ze srebra tak nie grają. Srebro z reguły to awantura, przede wszystkim z ujadaniem sopranów. Za mało też basu, podniesiona tonacja i w efekcie za jasno, za szorstko; a jeszcze te soprany się drą, że nieraz uszy bolą. Sumarycznie jazgot, piłowanie, męka. Polecają srebro z lampami, ale bardzo rzadko ten mariaż dobrze działa, choć trzeba przyznać, że nawijane srebrem transformatory Ancient Audio i srebrne interkonekty Kondo to też mistrzostwo świata i niezwykłe stany audiofilskiego uniesienia. Ale srebro u Triple Crown, i w ogóle srebro Siltecha, to jakby srebra zaprzeczenie. Gładkie, z pastelową poświatą, łagodne, plastyczne, dociążone. Znakomicie operujące światłem, obdarzające cieniami, zachwycające barwą. Nigdy za jasne, nie krzykliwe, a jednocześnie dopieszczające detal. Nigdy też nie gubiące niczego w mrokach -zawsze z mistrzowską ekspozycją – a jednocześnie fascynujące, głębokie, nastrojowe. Dające poczucie spokoju – nie krzykliwe, nie histeryczne – a zdolne do końca dociskać w miejscach gdzie muzyka musi wybuchnąć, syknąć, zagrzmieć.

xxx

Zaciski z dwoma obrotami. Jednym na śrubie mocującej, drugim wzdłuż osi kabla.

Czy to zasługa monokrystaliczności? Możliwe, lecz niekoniecznie. Słuchałem kiedyś interkonektu nie Siltecha i nie Crystal Cable z monokrystalicznego srebra i był za szorstki, za krzykliwy. Więc albo monokryształ monokryształowi nierówny, albo działają tam jacyś inni jeszcze szatani… Szatani w izolacjach, w splotach, w puszkach i wtykach.

Na koniec słowo o tych pstryczkach i powiązanych z nimi modach działania Ground/ Float. Dwa razy to sprawdzałem na dwóch różnych systemach i za każdym razem Float podobało mi się bardziej. Raz ta różnica była umiarkowana, kiedy indziej bardzo wyraźna, generalnie jednak jest tak, że modi Ground zgęszcza dociąża, komasuje. Dźwięki stają się cięższe, mniej ruchliwe i jedne drugie przysłaniają. Stają się też, bym powiedział, tak bardziej kostropate, ergo mniej urodziwe. Jeżeli system cierpi na brak dociążenia, na zbytnią wiotkość i luźność dźwięku, to pewnie ten Ground się przydaje, leczy braki. Wątpię jednak by w sensie absolutnym najlepszy możliwy tor z lepszym Ground mógł rywalizować z dobrze grającym Float, choć nigdy nie można a priori być pewnym. Float z kolei to swoboda, płynięcie, elegancja postaci. Wdzięk, lekkość, żywsze, zwinniejsze formy. I w żadnym razie nie tak, że brakuje basu czy masy. Dobry tor w modi Float zapewnia najgłębsze basowe zajścia i pełną muskulaturę. Plus fakt, że dźwiękowy zawodnik poruszał będzie się, szybciej, swobodniej i z kocią gracją. Tak było w dwóch systemach z głośnikami i przy całej masie słuchawek. I żadnego od tego wyjątku. Tak więc, audiofilski żeglarzu – żagiel Float, a ku szczęśliwym wyspom popłyniesz…

Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 002Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 001Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 001 (2)Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 018

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

11 komentarzy w “Recenzja: Siltech Triple Crown RCA

  1. Patryk pisze:

    Przykro mi ,ale taka cena nie jest dla normalnych ludzi. Za 20.000€ mozna kupic piekny sprzet i bardzo dobre glosniki na wiele, wiele lat, ktore sprawia, ze bedziemy w niebie. Sam kabel za ta kwote to szalenstwo. Oczywiscie to tylko moje zdanie. Kazdy moze robic, co chce, a jak ktos wierzy w taki wspanialy dzwiek kabla za 20.000€ to prosze i zycze milego sluchania. Patryk.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Właśnie w telewizji słyszałem, że Melania Trump przyleciała do Polski z torebką za 300 tys. złotych. Ale dla mamy Muminka torebka też była najważniejsza 🙂

  2. Przemek pisze:

    Moim zdaniem za 20 tys. euro biorac ceny katalogowe w niebe nie będziemy i do nieba będzie jeszcze trochę.
    Oczywiście to też tylko moje zdanie 🙂
    Jakiś czas temu nabyłem kabel Siltech Compass Lake i gra fenomenalnie , po tym comsłyszę i porównuje do kilku innych też nie słabych kabli to takiego Triple Crown aż strach słuchać.
    Byłem kiedyś bardzo sceptyczny w stosunku do kabli dziś czsami mi się wydaje ,że sa one najważniejsze ,wydaje mi się tak tylko przech chwilę 🙂 ale coś w tym jest.Moim zdaniem nie ma możliwości zbudowania naprawdę dobrego systemu bez kabli wysokiej jakości gdyż za bardzo odlokowuja one system aby to mogło się udać.
    Ok,zgodzę się ,system bez dobrych kabli może grać fajnie ale wepnijmy tam porzadne kable i buzia się otworzy z radości :-).

    1. PIotr Ryka pisze:

      Siltech Triple Crown to nie są kable żeby było dobrze, tylko żeby było najlepiej jak można. Jak się chce jeździć Ferrari albo Veyronem, to też trzeba dużych nakładów. Za to w trzy sekundy do setki.

  3. Przemek pisze:

    Dla mnie po tym co przez ostatnie miesiace słyszę z tych różnych kabli to jeśli kogoś stać to wydatek na taki przewód jest jak najbardziej racjonalny.

    1. Patryk pisze:

      Monza oczywiscie patrzec na to „tak” i „tak”. W tym wypadku przyznaje racje. Jezeli kogos stac na to to prosze: 20.000€ za kabel.
      Sluchalem juz wielu kabli, ale „wielkich” roznic nie usłyszałem. Duzo wiecej da perfekcyjne ustawienie glosnikow w pokoju i dobry, czysty prad.
      100x lepiej zainwestowac n.p w „Isotek Aquarius” (tani za 1300€, a efekt fenomenalny) lub akustyke pomieszczenia niz w kable.
      Patryk.

      1. PIotr Ryka pisze:

        W tle zawsze pozostaje pytanie, czy ci których stać faktycznie na to „stać” zasłużyli. Ale to odrębne, bardzo szerokie zagadnienie.

        Co do samych różnic między kablami, to jak zawsze wycena ma posmak względny, ale generalnie biorąc różnice mogą być w subiektywnym odbiorze ogromne.

        1. Tadeusz pisze:

          Z bólem niestety muszę zgodzić się z Piotrem .Miałem okazję parę razy posłuchać w swoim systemie średnio-wysokich modeli Siltecha oraz najwyższych modeli Kondo ,na które niestety nie było mnie stać …. no cóż poznałem możliwości swojego systemu a powrót do szarej codzienności był bardzo bolesny 🙁 .Więcej tego nie będę robił jak nie będzie na horyzoncie nadziei na jakąś kasę żebym mógł kupić sobie taki chociażby używany kabelek 🙂

        2. Patryk pisze:

          To prawda. Wielu, ktorych na nie stac nie zasluzyli zapewne, ale maja pieniadze, ktore nie graja roli i dlaczego nie kabel za 20.000€, jezeli nie stanowi to zadnego problemu. Normalny, przecietny czlowiek kochajacy muzyke ma w najlepszym wypadku swoj pokoj muzyczny i sprzez za 5.000€-20.000€.

          Subiektywny odbior to inna sprawa, bo zawsze gra role i kazdy z nas slyszy troche inaczej. Jeden woli to ,a drugi tamto.
          Trzeba powiedziec takze, ze nawet za „nie-wielkie” pieniadze mozna dzisiaj posluchac muzyki pozadnie, jezeli akustyka pomieszczenia oraz dobre ustawienie glosnikow nam na to pozwala. Nie trzeba wydawac majatku,a tak w nawiasie to stwierdzam po tylu latach: „lepiej byc melomanem niz audiofilem”.

          Milego dnia.

          1. Patryk pisze:

            sprzez = sprzet.

  4. Stanislaw Przybylski pisze:

    Trzeba przyznac bardzo ladny i elegancki opis tego kabelka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy