Recenzja: Siltech Triple Crown RCA

Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 009   Małżeństwo Edwina van der Kleij i Gabi van der Kleij-Rijnveld to jedna z ciekawszych par działających w branży audio. W odróżnieniu od kilku producentów kolumn głośnikowych, jak Spendor czy Harbeth, których nazwy są splotami imion  małżonków-twórców, małżonkowie Edwin i Gabi zarządzają nie jedną a dwiema firmami. Najpierw on odkupił, wyprofilował i rozwinął Siltecha, a potem ona mu pozazdrościła i założyła firmę bliźniaczą Crystal Cable. Tak naprawdę to nie pozazdrościła, tylko wypromowała markę oferującą okablowanie także z monokrystalicznego srebra (droższe) lub monokrystalicznej miedzi (tańsze), ale charakteryzujące się większą łatwością użycia dzięki lekkości i podatności na zginanie. Albowiem Siltech to grube, ciężkie stricte audiofilskie przewody dla stacjonarnych systemów, a Crystal Cable w zdecydowanej większości lekkie, giętkie, łatwe do zastosowania gdziekolwiek. Wyjątek stanowią najdroższe Absolute Dream, ale i tak znacznie lżejsze i elastyczniejsze od wierchuszki z oferty Siltecha.

Uściślijmy, tytułem dygresji historycznej, że Siltech, którego nazwa jest skrótem od Silver Technology, założony został w 1983 roku jako firma oferująca kable robione pod zamówienie o różnym przeznaczeniu, a pracujący wcześniej jako inżynier dla koncernu Philipsa Edwina van der Kleij w 1992 odkupił ją, rozwinął i audiofilsko ukierunkował. Siostrzany, a dokładniej żoniny, Crystal Cable powołany zaś został do życia dziesięć lat później, w roku 2004.

Odnośnie samych kabli, to poza byciem produktami firm należących do współmałżonków, flagowy interkonekt Siltecha, o którym teraz mowa, z flagowym, zrecenzowanym już interkonektem Crystala łączyć w opisanej sytuacji musi przewodnik z krystalicznego srebra. To sugeruje wspólne pochodzenie surowca, o czym jednak materiały reklamowe i recenzje nie wspominają. Zagadnięty przeze mnie w tej sprawie Edwin zgodził się jednak wyjawić, że surowiec faktycznie dla obu firm pochodzi z jednego źródła, a ściślej zewnętrznego producenta, lokującego się także w Holandii, który produkuje krystaliczną miedź i krystaliczne srebro zgodnie z technologicznymi opracowaniami i dokładną specyfikacją Siltecha, a zatem nie jest to takie samo krystaliczne srebro, z jakim mamy do czynienia w innych kablach szczycących się jego użyciem. Od siebie dorzucę, iż to faktycznie i mocno nawet słychać.

Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 005

Trzy korony? – Bardzo proszę!

Poza pochodzeniem i technologią surowca oraz właścicielską wspólnotą łączy jeszcze flagowy interkonekt Siltecha z flagowym Crystala jedna wspólna cecha, mianowicie wysoka cena. Wysoka, to w tym wypadku za mało powiedziane – ceny są astronomiczne. Absolute Dream kosztuje dziesięć, a Triple Crown dwadzieścia tysięcy euro. Wraz z najwyższymi modelami Nordosta, Transparenta, MIT-a i Tary tworzą cenową elitę dla najelitarniejszych nabywców, zostawiając przeciętnym audiofilom jedynie tęskne westchnienia i marzenia o posiadaniu. Na szczęście oferta kablowa Siltecha jest szeroka, toteż można się cieszyć pochodzącymi od nich kablami nie mając astronomicznych pieniędzy, przy czym – jak z dumą podkreśla Edwin – w odróżnieniu od innych firm miedź i srebro we wszystkich ich kablach, niezależnie od ceny, są identycznej jakości. Różnice okazują się zatem wyłącznie ilościowe (za większą kasę więcej tego samego), z dodatkową oprawą technologiczną w odniesieniu do sposobu aplikacji – grubości i ilości żył, sposobu ich splotu, jakości wtyków, dodatkowych technologicznych ulepszeń oraz materiałów izolacyjnych. Te ostatnie też jednak zawsze pochodzą z tego samego źródła – od lidera branży, amerykańskiego potentata DuPont. (Tytułem historycznej anegdoty dodajmy – koncernu założonego w 1802 roku przez Éleuthère Irénée du Pont de Nemours, osobistego sekretarza króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.)

O samej zaś, wymienionej w tytule, nowej serii szczytowej Triple Crown wypada dorzucić, że w odniesieniu do interkonektów XLR i RCA oraz przewodu głośnikowego debiut miał miejsce w zeszłym roku, podczas gdy prezentacja przewodu zasilającego następuje dopiero teraz, co firma tłumaczy znacznie większą ilością związanych z jego powstaniem komplikacji technicznych.  Prace nad nową serią szczytową, następczynią poprzedniej Double Crown, ciągnęły się kilka lat, a zapytany o ewentualność następnej Quadruple Crown Edwin odparł ze śmiechem, że wcześniej jak za jakąś dekadę nie należy jej oczekiwać, gdyż w Triple zawarto absolutnie wszystko, co współczesna technika może audiofilskim przewodom zaoferować, toteż wcześniejsze jej posunięcie na tyle, by warte było aż nowej serii, nie jest przewidywane.

Trzy korony w spoczynku

Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 015

Zapętlona sprawa.

   Książęta, królowie, cesarzowe i cesarze – oto towarzystwo nazwowe samych koronowanych głów przydane kablom Siltecha przez twórców; jak więc zdążyłem zauważyć, przed trzema koronami były dwie, a jeszcze wcześniej jedna. Trzy korony to także piękny punkt widokowy w Pieninach i herb królestwa Szwecji, lecz ani tu, ani tam nie pojedziemy na wycieczkę, tylko siedząc wygodnie w fotelu najpierw obejrzymy a potem posłuchamy, co ma nam do zaoferowania najdroższy (chyba) interkonekt świata.

Komplet Siltechów Triple Crown przynoszą nam w wielkim pudle, opatrzonym oczywiście na wieku trzema koronami i dla wygody tego noszenia obleczonym pasowną torbą z grubego, czarnego weluru o odpowiednio pokaźnych uchwytach. Całość jest bowiem ciężka, jak również niestety kosmicznie droga. To jednak ponoć nieuchronne następstwo tak wysokiego technicznego zaawansowania i doboru najlepszych z możliwych surowców, tak więc na spadek cen nie ma za bardzo co liczyć.

We wnętrzu pokrytego efektownie się prezentującą imitacją skóry wielkiego pudła spoczywają w piankowych rynienkach dwa potężne interkonekty – każdy skręcony w ciasne U i sprytnie jeden drugiemu w to U się wcinający. Zwyczajem szeroko stosowanym w najdroższych interkonektach na każdym znajdują się puszki, w przypadku Tripple Crown na każdym po dwie. Nie dość na tym, to jeszcze z przełącznikami, którymi trzeba będzie się zająć. Puszki i wtyki są złote, pokryte galwanicznie prawdziwym złotem, a sam kabel błękitny; nie wiem czy w nawiązaniu do herbu Szwecji, ale najpewniej nie. Siltechy od zawsze były bowiem niebieskie, a trzy korony pojawiły się u nich w ofercie dopiero teraz.

O każdym z trzech węzłowych elementów – wtyku, puszce i samym kablu – jest w tym wypadku coś ciekawego do powiedzenia. Przede wszystkim okazuje się, że wszystkie te elementy w sensie przewodnictwa są wykonane z tego samego surowca, czyli krystalicznego srebra. Jak bowiem zauważa pan Edwin, nonsensem byłoby wysilać się z przewodnikiem, by potem sygnał przechodząc przez wtyk albo jakąś po drodze puszkę trafiał na inny substrat przewodzący i cała (prawie) robota szła na marne. Tak więc w sensie materiału przewodzącego jest Siltech Triple Crown jednym z nielicznych litych interkonektów – całym z jednego tylko surowca, oczywiście najwyższej klasy. W odróżnieniu od też jednolicie ale miedzianego Sulka dzieli się jednak wyraźnie na cztery sekcje.

xxx

Ale problemy wyjaśni książeczka.

Pierwsze na skrajach są osobliwe wtyki. Bardzo w rzeczy samej wymyślne i jedyne takie na świecie. Zaprojektowane przy współpracy i wykonane przez szwajcarską firmę zegarmistrzowską Lennarta Thissena, mają postać masywnych zacisków śrubowych o dodatkowej zdolności obrotu wraz z kablem pomiędzy nimi a puszką, po każdej stronie o 90°. Daje to sumaryczną możliwość skrętu o pełne 180° i stanowi wielkie ułatwienie, zarówno ze względu na to, że kable są grube i sztywne, jak i fakt że śruby zaciskowe wystają ponad szczękami, a zatem obie muszą „patrzyć” na zewnątrz, bo inaczej tradycyjnie niewielka odległość pomiędzy gniazdami RCA okazałaby się niewystarczająca. Za wtykiem – aż po puszkę – ten mogący obracać się kabel jest cieńszy i w lśniącej, jednolicie gładkiej, niebieskiej izolacji, a pomiędzy puszkami wielokrotnie grubszy i izolowany granatowym, mającym wyraźną strukturę powierzchniową metalowym oplotem. Oplata ta metalowa struktura coś, co producent nazywa „powietrzną kołyską”; a zatem możemy domniemywać, iż tak jak w Tarze Air izolację stanowi wewnątrz powietrze, znane z rewelacyjnej zdolności izolowania. W odróżnieniu od bardzo kiedyś cenionej Tary Air1 cesarski, trójkoroniasty Siltech jest jednak całkowicie odporny na niedogodności towarzyszące zginaniu, jeśli nie liczyć faktu, że cały jest dosyć sztywny. Zginać jednakże da się go nawet bardzo wydatnie, a co jeszcze ważniejsze, nie pociąga to za sobą żadnych skutków ubocznych, podczas gdy Tara zbyt mocno gięta milkła, gdy tylko przewodnik dotknął ekranu. W Triple Crown tego nie ma – większy o wiele dystans pomiędzy żyłą a zewnętrznym izolatorem (wewnętrznym jest powietrze) gwarantuje zbawienny brak takich komplikacji. I dodatkowa jeszcze sprawa, naprawdę bardzo istotna: na całej długości izolacja zewnętrzna stanowi klatkę Faradaya. Dlatego pod zewnętrznym teflonem na odcinkach między puszką a wtykiem także jest metalowa. Dzięki temu przewód jest perfekcyjnie izolowany od elektromagnetycznych zakłóceń zewnętrznych, co pozostaje równie istotne jak samo niezaburzone przewodnictwo sygnału w rdzeniu, za które odpowiada najlepszy z możliwych przewodników – monokrystaliczne srebro.

Po obu stronach grubego odcinka środkowego lokują się wzmiankowane puszki – duże, graniaste, pokryte złotem i strukturalnie sporządzone ze specjalnego aluminium. Skrywają skomplikowane obrotowe styki, umożliwiające jakże przydatną, a nawet całkowicie niezbędną, ruchomość wzdłużną wtyków. Miara precyzji stykania jest w nich ponoć niespotykana, dokładniejsza o wiele zer po przecinku niż w nawet najlepszych ze spotykanych styków. Puszki są opatrzone po jednej stronie strzałkami a po drugiej wspomnianymi przełącznikami. Strzałki wyznaczają tradycyjnie kierunek płynięcia sygnału, i to jest rzecz normalna, powszechnie spotykana; natomiast z przełącznikami sprawa jest osobliwsza.

xxx

I jest się czego uczyć.

Fizycznie biorąc to małe, chromowane pstryczki z wyborem pozycji pomiędzy »Ground« a »Float«, oznaczającym, tak przy okazji, jeszcze większe skomplikowanie struktury wewnątrz puszek. Pierwsza oznacza bowiem połączenie ekranu z przewodnikiem (co w odróżnieniu od Tary nie powoduje ciszy), a druga przepływ bezstykowy, całkowicie zawieszony w stanowiącym izolator wewnętrzny powietrzu. Co ciekawe, możliwa jest także sytuacja mieszana, to znaczy po jednej stronie możemy ustawić Ground a po drugiej Float, co daje łącznie na każdym przewodzie aż cztery kombinacje.

Producent wyjaśnia, że nie należy oczekiwać jakichś szczególnych związanych z tym przeobrażeń dźwięku, niemniej jest to „kolejny mały krok naprzód” w stronę doskonałości, umożliwiający optymalne dopasowanie interkonektu do toru. Optymalny teoretycznie powinien być bowiem Float, ale w razie gdyby dźwięk okazał się lepszy dzięki Ground, to nie ma oczywiście nad czym się zastanawiać. Od siebie jeszcze dorzucę, że krok może faktycznie jest mały, ale różnice w brzmieniu okazały się spore, by nie powiedzieć zasadnicze.

Do ceny nie będę już wracał, to oczywista w swej bolesności sprawa, natomiast z satysfakcją mogę poinformować, że kable Triple Crown dostałem do testu dwa, tak więc cały tor można było potrójnymi koronami pospinać, by móc nie tylko się raczyć słuchawkami podpinanymi do przedwzmacniacza, ale też dźwiękiem zasilanych końcówkami mocy kolumn To dało, ma się rozumieć, lepszy badawczy wgląd i teraz o tym wglądzie. 

Trzy korony w akcji

xxx

W całej krasie.

   Zacznę od konstatacji ogólnej. Kable Siltecha mają dwa powiązane ze sobą wyróżniki, z których pierwszy jest ogólniejszy i ma wymiar bardziej artystyczny aniżeli techniczny, w związku z czym jest dużo trudniejszy do opisania. Bo jeśli opiszę go słowem „łagodność”, to ktoś zaraz pomyśli, że to nudne, zbyt powściągliwe kable, a tak wcale nie jest. Podobnie będzie z określeniami „spokój” albo „całościowa elegancja”. Zawsze się to skojarzy z jakimś ograniczeniem, trzymaniem w ryzach, wykonawczym rygorem, powstrzymywaniem przed nieskrępowaną eksplozją emocji. Jednakże spokojność Siltecha, choć niewątpliwie łącząca się z elegancją i samokontrolą, ani trochę nie przeszkadza emocjonalnym burzom, jakie towarzyszyć powinny słuchaniu muzyki na najwyższym odtwórczym poziomie. Całkiem przeciwnie – to właśnie dzięki Triple Crown dane mi było przeżywać muzykę najsilniej, mimo iż także ten najdoskonalszy z oferty kabel ma ów charakterystyczny rys, łączący go w jakiejś mierze z przewodami japońskiego Harmoniksa i amerykańskiej Shunyaty. Rys spokojnego, nie szalejącego miriadami mrowień tła, a także pojawiających się na tym tle pełnych, znakomicie zbudowanych i ukonkretnionych dźwięków. Siltechy nie szaleją jak Acoustic Zeny czy Nordosty, nie mają tendencji do przytłaczania ilością pyłków, wirków i iskierek. Ich dźwięki, by tak rzec, nie mają ładunków powierzchniowych – nie szczypią i nie kąsają. W efekcie spektakl jest spokojniejszy – nie sypią się snopy iskier i nie dostaniemy prądem po rączkach. Za to możemy się skupić na wyjątkowym modelunku brzmień podstawowych, łączących dwie zasadnicze, po części przeciwstawne cechy. Podświadomie bowiem działają w taki sposób, że postrzegamy je jako duże, masywne, bardzo treściwe i ogólnie biorąc przede wszystkim budzące zachwyt, ale kiedy zaczynamy im się przyglądać, okazują się istnieć jako charakterystyczne dla muzyki promieniowanie a nie statyczne bryły. Trącony talerz czy wyrzut z saksofonu to nie są wszak geometryczne formy o określonych powierzchniach, niemniej towarzyszy im widok artystów, a także bardziej „powierzchniowe” z natury na przykład dźwięki fortepianu, dokładają do tego czynnik bardziej figuratywny, statyczny. W efekcie dostajemy mieszankę, którą najprościej określić słowem „prawdziwa”.

xxx

I na zbliżeniu.

Prawdziwe postaci wykonawców z prawdziwymi instrumentami produkują prawdziwe dźwięki, tworząc prawdziwą muzykę. Nie przeinaczoną, nie zredukowaną i nie pod jakimkolwiek względem podbitą. Wrażenie autentyzmu jest całkowite i nie zmienia tego nawet długie, badawcze się wsłuchiwanie. Pierwsze wrażenie jest tożsame z drugim i kolejnymi. Czepić można się było podczas odsłuchu jedynie tego, że super gramofon tchnąłby w przekaz jeszcze więcej energii, ale to przecież nie kwestia kabla.

Porównywałem efekt całościowy bezpośrednio do Sulka 6×9 (18 tys. PLN), którego recenzja dopiero co była; porównywałem też retrospektywnie do najlepszych goszczonych kiedyś interkonektów Tary, Acoustic Zen, Crystal Cable, Acrolinka, Transparenta, Nordosta, Fadela. Niezależnie od tego jak były ogólnie dobre i jak czujne w oddawaniu najdrobniejszych niuansów, żaden nie umiał dać tak silnego poczucia prawdy. I sądzę, że przede wszystkim z trzech powodów: tej dogłębnie przekonującej siły pierwszoplanowego konkretu, nadzwyczajnej umiejętności obrazowania muzyki jako bezpostaciowej, czystej formy dźwięku i zawieszenia tego wszystkiego w trójwymiarowej, spokojnej, ale też bardzo istniejącej przestrzeni. I jeszcze jeden czynnik o kluczowym znaczeniu – czynnik światła. Kable Siltecha operują łagodnym a jednocześnie niezwykle plastycznym oświetleniem. Nie postrzegamy ich jako ciemnych ani jasnych, i co ciekawe, także nie jako kontrastowych. Przejścia tonalne są łagodniejsze niż u kabli podekscytowanych, nerwowych, choć z drugiej strony nasycanie w punktach krytycznych niespotykanie mają intensywne. Dominuje jednak wrażenie czegoś na poły nieziemskiego – wszystko przesyca się jakąś niebiańską aurą, podobną nieco do tej z obrazów Rafaela. A choć te z jego obrazów, które nie są realistycznie założonymi portretami, tylko usiłują przekazać metafizyczną nieziemskość, mogą się wydać przesłodzone, to weźcie pod uwagę, iż zdaniem fałszerzy sztuki dobrze sfałszować Rafaela nie można i szkoda się wysilać. Tak jak Yehudi Menuhin potrafił wyczarować ze skrzypiec szczególną barwę brzmienia, której nikt nie zdołał powtórzyć, tak też dzięki specyficznemu operowaniu światłem i kolorem Rafael Santi budował niesamowite nastroje, których nikt nie umie skopiować. I w jakimś stopniu ten rodzaj niesamowitości ukazuje się też w okablowaniu Siltecha, najmocniej oczywiście w najnowszych, super niestety drogich Triple Crown. Pod tym względem ich największą zaletą jest połączenie nieziemskości z konkretem, tak by realizm nie był jedynie brutalną, fotograficzną prawdą, a równocześnie nieziemskość jakąś przesadą, ucieczką w dziecinne marzenie.

xxx

Jest wybór: można wisieć w powietrzu, a można się uziemić.

Najkrócej mówiąc: by się to zespoliło w sztukę, w prawdziwą poezję dźwięku. Swoistą postać ideału, zdolną jednocześnie przejmować i ujmować. Przejmować realizmem, ujmować elegancją – by rzecz dopowiedzieć do końca. Aby, gdy chodzi o konkrety, nie było za ciemno, ale też nie za jasno. Żeby tło było ciemne, potęgujące nastrój, ale zarazem niczego w siebie pogrążająco nie wchłaniało; i żeby mimo braku jaskrawości dźwięki doskonale w każdym detalu się wyrażały. Na koniec by to się połączyło w jedną doskonałość obrazowania i słuchacz nie miał wątpliwości, że to jest właśnie to.

Ma wszakże takie podejście jedną niestety wadę – przy nie dość dobrym torze ten stan się nie pojawi. Czuć będzie wprawdzie dobrze, że kabel „jest w porządku” i niczego nie psuje, a nawet wiele rzeczy ulepsza, ale nastroju z Rafaela nie będzie ani trochę. Ten raczy się objawić jedynie w najwyższych sprzętowych sferach i niżej próżno go szukać.

Dużo nam ten pierwszy, ów bardziej artystyczny wyróżnik zajął, ale nadeszła pora wziąć się nareszcie za drugi. Ten jest banalny i niebanalny, a także w odróżnieniu od pierwszego techniczny. Banalny, bo wszystko co napisałem wyżej na niego właśnie się składa i nic więcej nie ma do dodania; a niebanalny, ponieważ niespotykany. Owoż cała ta opisana wyżej łagodność i nieziemskość, pracujące na rzecz niespotykanego gdzie indziej realizmu, dochodzą do skutku na bazie srebra, a kable ze srebra tak nie grają. Srebro z reguły to awantura, przede wszystkim z ujadaniem sopranów. Za mało też basu, podniesiona tonacja i w efekcie za jasno, za szorstko; a jeszcze te soprany się drą, że nieraz uszy bolą. Sumarycznie jazgot, piłowanie, męka. Polecają srebro z lampami, ale bardzo rzadko ten mariaż dobrze działa, choć trzeba przyznać, że nawijane srebrem transformatory Ancient Audio i srebrne interkonekty Kondo to też mistrzostwo świata i niezwykłe stany audiofilskiego uniesienia. Ale srebro u Triple Crown, i w ogóle srebro Siltecha, to jakby srebra zaprzeczenie. Gładkie, z pastelową poświatą, łagodne, plastyczne, dociążone. Znakomicie operujące światłem, obdarzające cieniami, zachwycające barwą. Nigdy za jasne, nie krzykliwe, a jednocześnie dopieszczające detal. Nigdy też nie gubiące niczego w mrokach -zawsze z mistrzowską ekspozycją – a jednocześnie fascynujące, głębokie, nastrojowe. Dające poczucie spokoju – nie krzykliwe, nie histeryczne – a zdolne do końca dociskać w miejscach gdzie muzyka musi wybuchnąć, syknąć, zagrzmieć.

xxx

Zaciski z dwoma obrotami. Jednym na śrubie mocującej, drugim wzdłuż osi kabla.

Czy to zasługa monokrystaliczności? Możliwe, lecz niekoniecznie. Słuchałem kiedyś interkonektu nie Siltecha i nie Crystal Cable z monokrystalicznego srebra i był za szorstki, za krzykliwy. Więc albo monokryształ monokryształowi nierówny, albo działają tam jacyś inni jeszcze szatani… Szatani w izolacjach, w splotach, w puszkach i wtykach.

Na koniec słowo o tych pstryczkach i powiązanych z nimi modach działania Ground/ Float. Dwa razy to sprawdzałem na dwóch różnych systemach i za każdym razem Float podobało mi się bardziej. Raz ta różnica była umiarkowana, kiedy indziej bardzo wyraźna, generalnie jednak jest tak, że modi Ground zgęszcza dociąża, komasuje. Dźwięki stają się cięższe, mniej ruchliwe i jedne drugie przysłaniają. Stają się też, bym powiedział, tak bardziej kostropate, ergo mniej urodziwe. Jeżeli system cierpi na brak dociążenia, na zbytnią wiotkość i luźność dźwięku, to pewnie ten Ground się przydaje, leczy braki. Wątpię jednak by w sensie absolutnym najlepszy możliwy tor z lepszym Ground mógł rywalizować z dobrze grającym Float, choć nigdy nie można a priori być pewnym. Float z kolei to swoboda, płynięcie, elegancja postaci. Wdzięk, lekkość, żywsze, zwinniejsze formy. I w żadnym razie nie tak, że brakuje basu czy masy. Dobry tor w modi Float zapewnia najgłębsze basowe zajścia i pełną muskulaturę. Plus fakt, że dźwiękowy zawodnik poruszał będzie się, szybciej, swobodniej i z kocią gracją. Tak było w dwóch systemach z głośnikami i przy całej masie słuchawek. I żadnego od tego wyjątku. Tak więc, audiofilski żeglarzu – żagiel Float, a ku szczęśliwym wyspom popłyniesz…

Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 002Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 001Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 001 (2)Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 018

Podsumowanie

Siltech Triple Crown HiFi Philosophy 012   Najlepszy interkonekt jest złoty i niebieski. Ma puszki, przełączniki, obrotowe wtyki ze śrubami zaciskowymi i klatkę Faradaya. Jest gruby, w wielkim pudle i kosztuje fortunę. Nie powiedziałbym o nim, że całkiem jest neutralny, bo choć tak widzieć chcą przewodzący ideał rozliczni specjaliści, to moim zdaniem Siltech Triple Crown i jego monokrystaliczne srebro coś od siebie dodają, jakiś pierwiastek artyzmu. A może mi się zdawało? Tego nigdy nie można być pewnym. Niemniej odnoszę wrażenie, że okablowanie Siltecha ma tendencję do łagodności, która dopiero pod wpływem odpowiedniej aparatury wybucha brzmieniowym autentyzmem i wówczas okazuje się lepsze od tych nadpobudliwych czy neutralnych.

A gdybym miał wskazywać czynnik największej brzmieniowej przewagi, to bym pokazał na światło, które u Triple Crown ma niebiański czar i jednocześnie przekonujący autentyzm. W połączeniu z perfekcją budowania form i uderzającym konkretem tworzy melanż najbliższy jak na razie doskonałości, choć skromnie muszę przyznać, że wszystkich najlepszych interkonektów u siebie nie badałem. Słyszałem prawie wszystkie „gdzieś kiedyś”, ale to nie to samo co w domu analiza. Niemniej mogę powiedzieć, że jak na razie takiego wrażenia nic na mnie nie wywarło, choć byłem świadkiem różnych szałów.

Darujmy sobie jednak uogólnienia, których i tak nigdy ostatecznych nie będzie. Ma Siltech Triple Crown pewne nadzwyczajne atuty, dla których mogący nań sobie pozwolić wpaść mogą w zakupowe szaleństwo i nie oglądając się na nic fundnąć sobie od jednego po cały komplet. Mnie pozostaje zazdrościć i wyglądać innych objawień.

 

W punktach:

Zalety

  • Coś więcej niż neutralność, nawet taka najlepsza.
  • Artyzm to, boskość, urzeczywistniony ideał, a może tylko rozbujana fantazjami jaźń?
  • W każdym razie fantastycznie się słucha i można w muzyce utonąć.
  • Piękno wielkie na całą głowę, wszystko przykrywające.
  • Łagodność mogąca stać się najdzikszą i dzikość nigdy nie osuwająca się w zniekształcenia.
  • Przeszywający realizm i jednocześnie najwyższa kultura.
  • Żadnych skaczących jak pchły, drażniących przesadą szczegółów.
  • Najwyższej miary autentyzm muzycznej formy.
  • Najlepszy ze znanych mi sposobów oświetlania.
  • W efekcie właśnie coś więcej, szczególna poetyka obrazowania.
  • Srebro grające jak nie srebro.
  • Najlepszy możliwy przewodnik.
  • Wszystkie składniki przewodzące z tego właśnie przewodnika.
  • Zewnętrzna izolacja w postaci klatki Faradaya i wewnętrzna „kołyska powietrzna”.
  • Modi Ground i Float.
  • Śrubowe, obrotowe wtyki.
  • Możliwość silnego a bezpiecznego zginania.
  • Efektowny, biżuteryjny wygląd.
  • Luksusowe opakowanie.
  • Nimb najlepszego na świecie.
  • Związany z tym prestiż.
  • Raczej nieprędko pojawi się wyższy w ofercie.
  • Sławny producent.
  • Stosunkowo niewielka utrata wartości przy odsprzedaży.
  • Made in Holland.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Zaporowa cena.
  • Nigdy nie można być pewnym, że ten jest rzeczywiście najlepszy.
  • Tak ciężki, że może unosić lekką aparaturę.
  • Nie da się oszacować rzeczywistych kosztów wytworzenia.

 

Cena: 20 000 € – 1m; 27 500 € – 1,5m.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Nautilus

System:

  • Źródła: PC z Ayon Sigma, Accuphase DP-950/DC-950.
  • Wzmacniacz słuchawkowy/przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Ayon HA-3.
  • Końcówki mocy: Accuphase A-200, Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel Tonalium Audio), Beyerdynamic T1 V2 (kabel Tonalium Audio), Crosszone CZ-1, Fostex TH900 Mk2, HiFiMAN HE-6, Sennheiser HD 800S.
  • Głośniki: Audioform Adventure 304, Dynaudio Confidence C4 Platinium.
  • Interkonekty: Siltech Triple Crown, Sulek 6×9, Sulek IC.
  • Kable głośnikowe: Siltech Royal Crown, Sulek Edia 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Revive Triple-C, Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Audio Illuminati Power Reference One, Siltech Double Crown.
  • Listwa zasilająca: Power Base High End.
  • Kondycjoner: Unicorn Audio Pure Cooper Hi End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

11 komentarzy w “Recenzja: Siltech Triple Crown RCA

  1. Patryk pisze:

    Przykro mi ,ale taka cena nie jest dla normalnych ludzi. Za 20.000€ mozna kupic piekny sprzet i bardzo dobre glosniki na wiele, wiele lat, ktore sprawia, ze bedziemy w niebie. Sam kabel za ta kwote to szalenstwo. Oczywiscie to tylko moje zdanie. Kazdy moze robic, co chce, a jak ktos wierzy w taki wspanialy dzwiek kabla za 20.000€ to prosze i zycze milego sluchania. Patryk.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Właśnie w telewizji słyszałem, że Melania Trump przyleciała do Polski z torebką za 300 tys. złotych. Ale dla mamy Muminka torebka też była najważniejsza 🙂

  2. Przemek pisze:

    Moim zdaniem za 20 tys. euro biorac ceny katalogowe w niebe nie będziemy i do nieba będzie jeszcze trochę.
    Oczywiście to też tylko moje zdanie 🙂
    Jakiś czas temu nabyłem kabel Siltech Compass Lake i gra fenomenalnie , po tym comsłyszę i porównuje do kilku innych też nie słabych kabli to takiego Triple Crown aż strach słuchać.
    Byłem kiedyś bardzo sceptyczny w stosunku do kabli dziś czsami mi się wydaje ,że sa one najważniejsze ,wydaje mi się tak tylko przech chwilę 🙂 ale coś w tym jest.Moim zdaniem nie ma możliwości zbudowania naprawdę dobrego systemu bez kabli wysokiej jakości gdyż za bardzo odlokowuja one system aby to mogło się udać.
    Ok,zgodzę się ,system bez dobrych kabli może grać fajnie ale wepnijmy tam porzadne kable i buzia się otworzy z radości :-).

    1. PIotr Ryka pisze:

      Siltech Triple Crown to nie są kable żeby było dobrze, tylko żeby było najlepiej jak można. Jak się chce jeździć Ferrari albo Veyronem, to też trzeba dużych nakładów. Za to w trzy sekundy do setki.

  3. Przemek pisze:

    Dla mnie po tym co przez ostatnie miesiace słyszę z tych różnych kabli to jeśli kogoś stać to wydatek na taki przewód jest jak najbardziej racjonalny.

    1. Patryk pisze:

      Monza oczywiscie patrzec na to „tak” i „tak”. W tym wypadku przyznaje racje. Jezeli kogos stac na to to prosze: 20.000€ za kabel.
      Sluchalem juz wielu kabli, ale „wielkich” roznic nie usłyszałem. Duzo wiecej da perfekcyjne ustawienie glosnikow w pokoju i dobry, czysty prad.
      100x lepiej zainwestowac n.p w „Isotek Aquarius” (tani za 1300€, a efekt fenomenalny) lub akustyke pomieszczenia niz w kable.
      Patryk.

      1. PIotr Ryka pisze:

        W tle zawsze pozostaje pytanie, czy ci których stać faktycznie na to „stać” zasłużyli. Ale to odrębne, bardzo szerokie zagadnienie.

        Co do samych różnic między kablami, to jak zawsze wycena ma posmak względny, ale generalnie biorąc różnice mogą być w subiektywnym odbiorze ogromne.

        1. Tadeusz pisze:

          Z bólem niestety muszę zgodzić się z Piotrem .Miałem okazję parę razy posłuchać w swoim systemie średnio-wysokich modeli Siltecha oraz najwyższych modeli Kondo ,na które niestety nie było mnie stać …. no cóż poznałem możliwości swojego systemu a powrót do szarej codzienności był bardzo bolesny 🙁 .Więcej tego nie będę robił jak nie będzie na horyzoncie nadziei na jakąś kasę żebym mógł kupić sobie taki chociażby używany kabelek 🙂

        2. Patryk pisze:

          To prawda. Wielu, ktorych na nie stac nie zasluzyli zapewne, ale maja pieniadze, ktore nie graja roli i dlaczego nie kabel za 20.000€, jezeli nie stanowi to zadnego problemu. Normalny, przecietny czlowiek kochajacy muzyke ma w najlepszym wypadku swoj pokoj muzyczny i sprzez za 5.000€-20.000€.

          Subiektywny odbior to inna sprawa, bo zawsze gra role i kazdy z nas slyszy troche inaczej. Jeden woli to ,a drugi tamto.
          Trzeba powiedziec takze, ze nawet za „nie-wielkie” pieniadze mozna dzisiaj posluchac muzyki pozadnie, jezeli akustyka pomieszczenia oraz dobre ustawienie glosnikow nam na to pozwala. Nie trzeba wydawac majatku,a tak w nawiasie to stwierdzam po tylu latach: „lepiej byc melomanem niz audiofilem”.

          Milego dnia.

          1. Patryk pisze:

            sprzez = sprzet.

  4. Stanislaw Przybylski pisze:

    Trzeba przyznac bardzo ladny i elegancki opis tego kabelka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy