Recenzja: Shelter 301 II

Brzmienie

Osłona igły nietypowa.

    Taki tor to nie przelewki, to grubo ponad sto tysięcy. Przechodzący przez aż szesnaście łącznie lamp (w tym cztery w pre gramofonowym), podwójnie uziemiony, okablowany kablami z odpowiednim ekranowaniem w newralgicznych momentach. Ale raz któryś wychyla się z tego sprzętowego gąszczu nawracające pytanie: Co w jego brzmieniu może być jeszcze lepsze niż poprzednio, skoro najtańszą wkładkę Sheltera tak chwaliłem?  

    Wiem, czemu jest mi tak trudno znaleźć godne szerokich dywagacji różnice – to wina mojego wzmacniacza. Ktoś powie, że w takim razie on za bardzo upiększa – ale momencik, bardzo przepraszam – jak może coś być za piękne? On nie upiększa, a pięknym czyni; jako że nie przesładza, nie przegrzewa, nie koncentruje się na środku pasma i nie wygładza ani nie przeciąża. W razie odpowiednich słuchawek lub kolumn gra realizmem uderzającym, bliskim autentycznej muzyce, nie czymś ją udającym. Lecz skoro tak właśnie robi, to nie potrzebuje podpórek: jako temperaturowo poprawny – nie szuka ciepła, jako analogowy – nie potrzebuje wygładzenia, jako mający należytą werwę – nie potrzebuje dodatkowej porcji dynamiki. Żadnej z tych rzeczy nie potrzebuje, by prawda muzyczna się ziściła. Patrząc pod takim kątem można powiedzieć, że pisać recenzje gramofonów, wkładek i przedwzmacniaczy łatwiej byłoby mającemu mdło, kostropato i chłodno grający wzmacniacz, by móc korzystać z ich karesów[1] – żeby mocno je poczuć. Przy moim zaś się gubią, nie eksponują na tyle mocno, by dały w pełni się poznać. Ale to nie jest tak do końca, a często nie jest wcale, bo przykładowo mający zimne lampy przedwzmacniacz gramofonowy EAR grał jakby wcale nie miał lamp, ani nawet porządnych MOS-fetów. Ale po paru godzinach, jeszcze bardziej na drugi dzień, grał w sposób idealnie pasując do mojego wzmacniacza, i wkładka SHELTER 301 II MC też grała.

Szlif stożkowy.

    Zarazem odróżniała się od tańszej MM, i to w sposób udany, bo z jednej strony zdolna była przekazać całą analogową magię płynnej frazy i naturalności ludzkiego głosu, z drugiej wyraźnie głębiej potrafiła przenikać w strukturę tworzącą nagrań, potęgując to wszystko, co zwykliśmy określać szczegółowością, separacją, przenikliwością, mikro i makro dynamiką, niuansowością barwową i złożonością harmonii. To wszystko działo się na moich uszach w sensie dosłownym, na oczach w wyobrażeniowym – pewnie, że swoje robił lepszy przedwzmacniacz wspierany transformatorem, ale on działał bardziej po stronie melodycznej, podczas gdy sama wkładka organizowała przede wszystkim lepszą architekturę dźwięku.  

    Ale to wszystko to dopiero jedna strona medalu, i niestety ta lepsza. Wkładka Shelter 301 II wyraźnie górowała nad wcześniej opisaną Shelter MM, gdy chodzi o brzmienie z dobrych płyt. Dobrych, to znaczy w idealnym lub niemal stanie – dobrze nagranych i nowych, albo przynajmniej dobrze utrzymanych. Kiedy słuchałem takich, przepełniał mnie entuzjazm, a już szczególnie wówczas, kiedy kręciły się pod igłą te na 45 obrotów, bowiem żaden odtwarzacz CD, choćby za nie wiem jaki pieniądz, nie może, nie potrafi, tak wgłębić się w muzykę. Ale kiedy przyszła pora na płyty nie tak aż mistrzowsko nagrane i nadgryzione igłą długiego czasu pracy, wówczas entuzjazm opadł, gdyż te same walory, które dobre czyniły lepszymi, te gorsze pogorszyły. Wkładka nie bardzo się nadaje dla chcących po raz enty odtwarzać płyty posiadane od dawna i często będące w użyciu.

Typu diament.

    Zwłaszcza odnosi się to do posiadaczy kolekcji płytowych z lat 70-tych i starszych, które nie dość że często szły pod igłę, to jeszcze miały do czynienia z gramofonami o nie najwyższej kulturze pracy. Jeżeli chce się dobrze usłyszeć, na ile dana płyta jest zniszczona, to Shelter 301 II MC nada się do tego w sam raz. Ale gdyby ktoś wolał pomimo nienajlepszego jej stanu zakosztować przymiotów muzycznych, to raczej inna wkładka, ewentualnie zmniejszony nacisk. Przy czym, żebyśmy się dobrze zrozumieli: Shelter 301 II doskonale nadaje się także do płyt tłoczonych przed półwieczem, kiedy są dobrze utrzymane; i wcale nie muszą to być płyty Decca, Atlantis czy Polydor, bo przykładowo dość leciwy polski album z „Piwnicą pod Baranami” szedł pod tą trzysta jedynką pierwszorzędnie, tyle że właśnie był w dobrym stanie. Takich zjechanych płyt mam zresztą bardzo mało, ale zdarzało się kupować też mocno już zużyte, i takie pod tym Schelter nie wypadły korzystnie. Rzecz jasna nie ma wkładek zdolnych przywracać im młodość, ale łagodniejsze bywają, i to zarówno pośród tanich jak drogich, albowiem lepiej wypadały zarówno pod taniutką Shelter MM, jak i pod bardzo drogą Ortofon MC Anna Diamond. Przy czym wytłumaczenie w każdym przypadku będzie inne, bo u Shelter MM brak aż takich jak te od 301 MC zdolności analitycznych, a Anna te zdolności ma, ale bardzo zdecydowanie stawia na melodyjność, w głęboki cień spychając analizę. To mi się zresztą u niej nie za bardzo podobało, była taka trochę bez soli. Ale dla zharatanych płyt akurat to w sam raz. 
    Jak widać moje spostrzeżenia nie pokryły się z zaleceniem producenta, by wkładki Shelter 301 II używać przede wszystkim do płyt wytłoczonych w czasach świetności gramofonów. Z zastosowanym osprzętem nie pojawił się najmniejszy niedosyt podczas słuchania nowych tłoczeń o najwyższej jakości – przeciwnie, mogę śmiało powiedzieć, że właśnie one wypadły najlepiej (zarówno te przypomnieniowe, jak pochodzące z nowych nagrań). Głęboka analiza niczego nie odebrała ich walorom czysto muzycznym, w złożeniu z nimi dając całościową perfekcję brzmienia najwyższych lotów. Natomiast tłoczenia z dawnych czasów, z reguły reprezentowane przez płyty mniej czy bardziej zużyte, trochę traciły na uroku – dokładne szacowanie ich technicznego stanu psuło walory artystyczne. Ale oczywiście jedynie rzeczywiście zużytym, bo dobrze utrzymane prezentowały się bez zarzutu.

    Na wszelki wypadek jeszcze raz powtórzę, celem pełnego zrozumienia: Shelter 301 II MC to pierwszorzędna wkładka, tym bardziej jak na swoją cenę. Znakomicie przenikająca w głąb nagrań, odsłaniająca ich głębokie warstwy. Ale nie na zasadzie, że jezdnia rozkopana i nie ma jak przejechać, tylko czujemy jezdnię pod sobą, a każdy doświadczony kierowca wie, że auto prowadzi się tym lepiej, im lepiej czuć drogę pod nim. (Pod tego względem katastrofą był FSO Polonez, drogi w ogóle się nie czuło.)

Efektem dokładny odczyt.

   Czymś kapitalnym przykładowo było słuchać śpiewającego Nat King Cola – zarówno przez to, że tak obnażały się jego struny głosowe (miał przecież wyjątkowe), jak i przez doskonałość odtwórczą instrumentów dętych i perkusji. Prawdziwościowa agresja trąbek i perfekcyjność perkusyjnych uderzeń zmusiły mnie do wysłuchania wszystkich czterech stron albumu, skądinąd skandalicznie drogiego. Ponad czterysta złotych za dwa winyle z piętnastoma minutami muzyki po każdej stronie? – ten świat chyba zwariował.

[1] Kares, nieużywane dzisiaj słowo włoskiego pochodzenia oznaczające przyjemność lub pieszczotę.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

3 komentarzy w “Recenzja: Shelter 301 II

  1. Sławek pisze:

    Bardzo ciekawa recenzja. A jak, Panie Piotrze ma się recenzowany Shelter do Ortofona 2M Black?
    Ortofona posiadam i używam, swego czasu napisał Pan o nim, że to fantastyczna wkładka. Oczywiście to wkładka MM, ale słyszałem opinie, że: po pierwsze – lepiej bardzo dobra wkładka MM niż tania MC, a po drugie, że w gramofonach średniej klasy lepiej właśnie stosować te bardzo dobre MM, niż słabe MC, co pewnie wynika z tego, że średni gramofon nie ma tak dobrze odizolowanego napędu od talerza i wkładki jak gramofon bardzo dobry. A wiadomo – MC słabszy sygnał daje. Ja mam gramofon Pro-ject X2 (wcześniej był TEAC TN-300, znacznie lichszy, a w latach 1991 – 1993 Technics SLQD33, pełny automat z wkładką typu T4P, ale grał znacznie lepiej niż najtańszy odtwarzacz CD Technicsa właśnie, którego miałem (nie)przyjemność wtedy używać).
    Co ciekawe opisywany Shelter ma szlif igły stożkowy, a 2M Black nude Shibata, a szlif ponoć daje różnicę, więc jak to jest?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Szlif Shibata uchodzi za lepszy, niektórzy uważają, że kończący sprawę poszukiwań. Wkładka Shelter 301 jest przede wszystkim dla lubiących muzykalność na równi z analitycznością. W teście grała z dopasowującym transformatorem, który dużo zmienia, ale niestety też dużo kosztuje. Bardzo mi odpowiadała do odczytywania płyt dobrze utrzymanych. Black jest natomiast z pewnością bardziej wybaczająca i też potrafi czarować.

      1. Sławek pisze:

        Dziękuję za odpowiedź. O tak, potrafi czarować i bardzo też różnicuje jakość płyt, co szczególnie jest słyszalne na słuchawkach Crosszone CZ-10 z kablem symetrycznym – bardziej niż na HiFiMan HE-6.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy