Dla piszącego to niewątpliwie wygoda, po raz kolejny opisywać produkt tej samej firmy. Nie trzeba już przekopywać Internetu i przeglądać materiałów źródłowych w poszukiwaniu spraw najistotniejszych, do przywołania koniecznych, wystarczy sięgnąć po własny opis. Sięgam zatem i przepisuję:
Firma Shelter Co., Ltd. powstała w 1986 roku i działa w mieście Toride położonym na wyspie Honsiu – najdłuższej zatem i największej, centralnej w Archipelagu Japońskim, na której także Tokio i święta góra Fudżi. Od początku gramofonowe wkładki i ich osprzęt były dla Sheltera powodem i racją bytu, osobą założyciela Yasuo Ozawa, od lat młodzieńczych interesujący się konstruowaniem aparatury audio.
Ciekawe są nie tylko produkty, ale też sama nazwa, oznaczająca po angielsku „schron”. Shelter miał być schronieniem dla analogowego brzmienia w czasach naporu cyfrowości – i to mu się udało. Nigdy nie wyprodukował gramofonu, ani nawet ramienia, za to od początku wysokiej klasy wkładki MC, które z miejsca zyskały uznanie. Nie były to wkładki tanie, i nietanie są nadal; oferta wkładek MC od Shelter Co., Ltd. zaczyna się na poziomie czterech tysięcy i kończy na siedemnastu.
Tyle tytułem przypomnienia, a teraz pora wziąć pod lupę oraz pojeździć po płytach igłą najtańszej od nich wkładki MC, trzy przeszło razy droższej od opisanej już jedynej MM. Lecz zanim to nastąpi, zanim zaczniemy się przyglądać i przysłuchiwać tytułowej Shelter 301 II MC, kilka zdań przypomnienia o tym, co szerzej było ujmowane przy okazji opisu tańszej.
Pisałem tam o załamaniu się rechotu, który kierował świat cyfrowy pod adresem analogowego w pierwszych dekadach po 8 marca 1979 roku, kiedy to podczas konferencji prasowej Philipsa (coś jakby w ramach audiofilskiego prezentu na Dzień Kobiet zamiast kwiatka) zaprezentowano pierwszy raz dziennikarzom cyfrowe płyty muzyczne odczytywane laserem. Lata 1982-83 to czas zjawiania się pierwszych odtwarzaczy CD i jednocześnie drugi pamiętny dla mnie okres audiofilskiego świętowania (pierwszym połowa lat 70-tych, czas wejścia do produkcji masowej aparatury stereofonicznej powszechnego użytku).
Tamte dwa przełomowe okresy nigdy się już nie powtórzyły, nic podobnego nie zaistniało w następnych czterdziestu latach. Aczkolwiek wypadałoby odnotować datę powstania muzycznych plików zapisywanych w pamięciach masowych: traktowany z politowaniem, a nie należnym prekursorowi szacunkiem, standard MP3 zaistniał oficjalnie 6 grudnia 1991 – niejako więc na św. Mikołaja, ale jeszcze nie jako coś na powszechny użytek.
Zwraca zatem uwagę jaskrawo różny styl wchodzenia: Standard CD (później też SACD) wchodził z ogromną pompą jako przełom i zasadniczy postęp, podczas kiedy tryumfujące dzisiaj muzyczne pliki zaczynały jako tandetna masówka. W poprzedzającej tą recenzji odtwarzacza plikowego Aurender N20 pozwoliłem sobie napisać, że jakości te już się zrównały, gdy chodzi o sprzęt nie z samych wierzchołków cenowych, choć śmiało wciąż można utrzymywać, że odtwarzacz CD jest nieco tańszym dostarczycielem muzyki po audiofilsku podawanej, o ile uważnie się wsłuchiwać i patrzyć równocześnie w cenniki. (Zarazem beznadziejnie gorszym, gdy chodzi o obsługę.)
Ale co wszystko to może obchodzić gramofony, które to samo robią dużo taniej i na poziomie średnio biorąc wyższym? Jedyne dla nich trudne sprawy to ceny nowo wydawanych winyli, które w przypadku dobrych tłoczeń są skandalicznie wysokie; też oczywiście łatwość obsługowa, o wiele jednak niższa. Nie przeszkodziło to jednak w wygaszeniu wspomnianego rechotu cyfraków – „cyfrowa muzyka”, jak niepyszna, musiała po latach przyznać, że nie jest lepszą a gorszą.
Tośmy sobie powspominali, coś przy okazji zauważyli, a teraz nadszedł czas na przejście do konkretów.
Budowa schronu 301
Recenzowaną wkładką uzbrajał niezbyt wyrafinowane konstrukcyjnie ramię mego Avida ten sam fachowiec co zwykle, ale tym razem prędko się dokonało, bo był pod presją czasu. (Właśnie kupił mieszkanie, a wiecie co to znaczy.) Ramię proste jak kij od szczotki, ale wcale nie takie długie – a przecież można z gramofonowym ramieniem wyjechać aż do drugiego pokoju.
Kpię sobie, lecz skądinąd wokół budowy gramofonu można odbywać konstrukcyjne tańce, że wnet by taki gramofon na orbitę słuchającego wynosił, po drodze mu serwował kawę. A przecież tylko o to chodzi, by szlif pasował jak najlepiej do tych rowków w winylu (bo już nie w szelaku) i igła go mająca nacisk wywierała dopasowany do swych właściwości prądowych. Poza tym żeby płyta należycie rozpłaszczała się na talerzu i obracała z dokładną i niezmienną prędkością możliwie bez dygotów. Na rzeczy tych prostych wymogów (jeśli nie liczyć szlifu igły, ten akurat to zagadnienie skomplikowane) powymyślano istne cuda, z żyroskopami, lewitacją i wielosilnikowością włącznie, a same maty podpłytowe i kładzione na płytach dociski to już są tomy wiedzy przeplatanej wiązkami anegdot pośród toczonych sporów. Wszystko to tutaj pominiemy i tylko zauważę, że talerz najtańszego Avida posiada matę korkową i ma w moim przypadku dokupiony docisk śrubowy, co bardzo dobrze działa: całkiem wypłaszczają się nawet płyty o dużym scentrowaniu. (Norma dopuszcza odchył ósemkowy do maksimum trzech milimetrów, ale w praktyce bywa gorzej.)
Najtańsza wkładka typu MC od Shelter Co., Ltd. docisku życzy sobie pomiędzy 1,5 a 2,2 g, szlif daje igle o średnicy ø0,65 mm stożkowy typu „Nude Diamond”, impedancja wynosi 11 Ω. To ostatnie to nie sam martwy papier z naniesioną wartością, ale rzecz jak najbardziej praktyczna, ponieważ ustawiony na najbliższą tej wartość 12 Ω transformator dopasowujący EAR Yoshino MC4 produkował najdoskonalsze w wymiarze realizmu brzmienie. (A nieraz tak się dzieje, że dźwięk najciekawszy rodzi się przy ustawieniu teoretycznie niewłaściwym.)
Producent sugeruje wkładkę jako najlepszy wybór zwłaszcza dla płyt tłoczonych dawniej, natomiast za lepiej pasującą do specjalnych tłoczeń dzisiejszych (180 g, itd.) uważając o stopień wyższy model Shelter 501 III z diamentową końcówką igły i szlifem bardziej eliptycznym. Zapewne ma tu rację i nie ma co się spierać, niemniej sam nie zauważyłem różnic (relatywnie rzecz biorąc) między jakościami odczytów tłoczeń z dawnych lat, a tymi teraz dla kolekcjonerskich wydań, o czym szerzej za chwilę.
O ile jednak sam gramofon, w sensie stabilizacji obrotów oraz ochrony przed drganiami nie jest aż taki strasznie ważny (dlatego tnie bywają świetne, ale wkładki są jednak kluczowe), o tyle w torze już za gramofonem obecność dopasowującego transformatora, odpowiedniego przedwzmacniacza i samego wzmacniacza, jak również jakość okablowania – to wszystko znaczy bardzo dużo. Dlatego był tu transformator, dlatego był przedwzmacniacz gramofonowy EAR 88 PB Studio Master, dlatego były specjalne kable gramofonowe Sulka między transformatorem a przedwzmacniaczem. A własny wzmacniacz dzielony, że palnę z całą bezczelnością – mało takich dobrych na świecie.
Odnośnie jeszcze opakowania – tu Shelter pozostaje wierny narzutom estetycznym swojej nazwy, dając tekturowemu pudełku powierzchowność przywołującą na myśl goły beton, z którego wykonuje się schrony. Tyle że beton niezbrojony, ale zbrojeń i tak nie widać. Wewnątrz „betonowego” pudełka z tektury pudełko plastikowe: białe; uformowane w stylu zaokrąglonych sklepień bunkrowych, w środku na srebrnej tacce wkładka. Oprócz niej zwykła kartka z wydrukiem technicznych danych i opisem montażu. Tyle.
– A teraz, jak to grało?
Brzmienie
Taki tor to nie przelewki, to grubo ponad sto tysięcy. Przechodzący przez aż szesnaście łącznie lamp (w tym cztery w pre gramofonowym), podwójnie uziemiony, okablowany kablami z odpowiednim ekranowaniem w newralgicznych momentach. Ale raz któryś wychyla się z tego sprzętowego gąszczu nawracające pytanie: Co w jego brzmieniu może być jeszcze lepsze niż poprzednio, skoro najtańszą wkładkę Sheltera tak chwaliłem?
Wiem, czemu jest mi tak trudno znaleźć godne szerokich dywagacji różnice – to wina mojego wzmacniacza. Ktoś powie, że w takim razie on za bardzo upiększa – ale momencik, bardzo przepraszam – jak może coś być za piękne? On nie upiększa, a pięknym czyni; jako że nie przesładza, nie przegrzewa, nie koncentruje się na środku pasma i nie wygładza ani nie przeciąża. W razie odpowiednich słuchawek lub kolumn gra realizmem uderzającym, bliskim autentycznej muzyce, nie czymś ją udającym. Lecz skoro tak właśnie robi, to nie potrzebuje podpórek: jako temperaturowo poprawny – nie szuka ciepła, jako analogowy – nie potrzebuje wygładzenia, jako mający należytą werwę – nie potrzebuje dodatkowej porcji dynamiki. Żadnej z tych rzeczy nie potrzebuje, by prawda muzyczna się ziściła. Patrząc pod takim kątem można powiedzieć, że pisać recenzje gramofonów, wkładek i przedwzmacniaczy łatwiej byłoby mającemu mdło, kostropato i chłodno grający wzmacniacz, by móc korzystać z ich karesów[1] – żeby mocno je poczuć. Przy moim zaś się gubią, nie eksponują na tyle mocno, by dały w pełni się poznać. Ale to nie jest tak do końca, a często nie jest wcale, bo przykładowo mający zimne lampy przedwzmacniacz gramofonowy EAR grał jakby wcale nie miał lamp, ani nawet porządnych MOS-fetów. Ale po paru godzinach, jeszcze bardziej na drugi dzień, grał w sposób idealnie pasując do mojego wzmacniacza, i wkładka SHELTER 301 II MC też grała.
Zarazem odróżniała się od tańszej MM, i to w sposób udany, bo z jednej strony zdolna była przekazać całą analogową magię płynnej frazy i naturalności ludzkiego głosu, z drugiej wyraźnie głębiej potrafiła przenikać w strukturę tworzącą nagrań, potęgując to wszystko, co zwykliśmy określać szczegółowością, separacją, przenikliwością, mikro i makro dynamiką, niuansowością barwową i złożonością harmonii. To wszystko działo się na moich uszach w sensie dosłownym, na oczach w wyobrażeniowym – pewnie, że swoje robił lepszy przedwzmacniacz wspierany transformatorem, ale on działał bardziej po stronie melodycznej, podczas gdy sama wkładka organizowała przede wszystkim lepszą architekturę dźwięku.
Ale to wszystko to dopiero jedna strona medalu, i niestety ta lepsza. Wkładka Shelter 301 II wyraźnie górowała nad wcześniej opisaną Shelter MM, gdy chodzi o brzmienie z dobrych płyt. Dobrych, to znaczy w idealnym lub niemal stanie – dobrze nagranych i nowych, albo przynajmniej dobrze utrzymanych. Kiedy słuchałem takich, przepełniał mnie entuzjazm, a już szczególnie wówczas, kiedy kręciły się pod igłą te na 45 obrotów, bowiem żaden odtwarzacz CD, choćby za nie wiem jaki pieniądz, nie może, nie potrafi, tak wgłębić się w muzykę. Ale kiedy przyszła pora na płyty nie tak aż mistrzowsko nagrane i nadgryzione igłą długiego czasu pracy, wówczas entuzjazm opadł, gdyż te same walory, które dobre czyniły lepszymi, te gorsze pogorszyły. Wkładka nie bardzo się nadaje dla chcących po raz enty odtwarzać płyty posiadane od dawna i często będące w użyciu.
Zwłaszcza odnosi się to do posiadaczy kolekcji płytowych z lat 70-tych i starszych, które nie dość że często szły pod igłę, to jeszcze miały do czynienia z gramofonami o nie najwyższej kulturze pracy. Jeżeli chce się dobrze usłyszeć, na ile dana płyta jest zniszczona, to Shelter 301 II MC nada się do tego w sam raz. Ale gdyby ktoś wolał pomimo nienajlepszego jej stanu zakosztować przymiotów muzycznych, to raczej inna wkładka, ewentualnie zmniejszony nacisk. Przy czym, żebyśmy się dobrze zrozumieli: Shelter 301 II doskonale nadaje się także do płyt tłoczonych przed półwieczem, kiedy są dobrze utrzymane; i wcale nie muszą to być płyty Decca, Atlantis czy Polydor, bo przykładowo dość leciwy polski album z „Piwnicą pod Baranami” szedł pod tą trzysta jedynką pierwszorzędnie, tyle że właśnie był w dobrym stanie. Takich zjechanych płyt mam zresztą bardzo mało, ale zdarzało się kupować też mocno już zużyte, i takie pod tym Schelter nie wypadły korzystnie. Rzecz jasna nie ma wkładek zdolnych przywracać im młodość, ale łagodniejsze bywają, i to zarówno pośród tanich jak drogich, albowiem lepiej wypadały zarówno pod taniutką Shelter MM, jak i pod bardzo drogą Ortofon MC Anna Diamond. Przy czym wytłumaczenie w każdym przypadku będzie inne, bo u Shelter MM brak aż takich jak te od 301 MC zdolności analitycznych, a Anna te zdolności ma, ale bardzo zdecydowanie stawia na melodyjność, w głęboki cień spychając analizę. To mi się zresztą u niej nie za bardzo podobało, była taka trochę bez soli. Ale dla zharatanych płyt akurat to w sam raz.
Jak widać moje spostrzeżenia nie pokryły się z zaleceniem producenta, by wkładki Shelter 301 II używać przede wszystkim do płyt wytłoczonych w czasach świetności gramofonów. Z zastosowanym osprzętem nie pojawił się najmniejszy niedosyt podczas słuchania nowych tłoczeń o najwyższej jakości – przeciwnie, mogę śmiało powiedzieć, że właśnie one wypadły najlepiej (zarówno te przypomnieniowe, jak pochodzące z nowych nagrań). Głęboka analiza niczego nie odebrała ich walorom czysto muzycznym, w złożeniu z nimi dając całościową perfekcję brzmienia najwyższych lotów. Natomiast tłoczenia z dawnych czasów, z reguły reprezentowane przez płyty mniej czy bardziej zużyte, trochę traciły na uroku – dokładne szacowanie ich technicznego stanu psuło walory artystyczne. Ale oczywiście jedynie rzeczywiście zużytym, bo dobrze utrzymane prezentowały się bez zarzutu.
Na wszelki wypadek jeszcze raz powtórzę, celem pełnego zrozumienia: Shelter 301 II MC to pierwszorzędna wkładka, tym bardziej jak na swoją cenę. Znakomicie przenikająca w głąb nagrań, odsłaniająca ich głębokie warstwy. Ale nie na zasadzie, że jezdnia rozkopana i nie ma jak przejechać, tylko czujemy jezdnię pod sobą, a każdy doświadczony kierowca wie, że auto prowadzi się tym lepiej, im lepiej czuć drogę pod nim. (Pod tego względem katastrofą był FSO Polonez, drogi w ogóle się nie czuło.)
Czymś kapitalnym przykładowo było słuchać śpiewającego Nat King Cola – zarówno przez to, że tak obnażały się jego struny głosowe (miał przecież wyjątkowe), jak i przez doskonałość odtwórczą instrumentów dętych i perkusji. Prawdziwościowa agresja trąbek i perfekcyjność perkusyjnych uderzeń zmusiły mnie do wysłuchania wszystkich czterech stron albumu, skądinąd skandalicznie drogiego. Ponad czterysta złotych za dwa winyle z piętnastoma minutami muzyki po każdej stronie? – ten świat chyba zwariował.
[1] Kares, nieużywane dzisiaj słowo włoskiego pochodzenia oznaczające przyjemność lub pieszczotę.
Résumé
Cóż, okazuje się nie być tak banalnie łatwo, jak można by przyjmować. Nie tak, że wędrując w górę cennika producenta gramofonowych wkładek kupujemy po prostu coraz lepsze i dostajemy wszystko z tym związane. Owszem, tak będzie w takim przypadku, gdy ktoś dysponuje kolekcją samych płyt we wzorcowym, albo przynajmniej bardzo dobrym stanie, używa wyłącznie takich. Wówczas faktycznie – w miarę jazdy do góry z jakością i wraz z nią ceną, będzie dostawał muzykę coraz wyższych lotów w sensie sumy melodyjności z analizą. Ale kiedy ma w zbiorze także płyty slangowo mówiąc „zjechane”, sprawy zaczynają się komplikować, jako że czynnik analizy gubi swój mandat istnienia; jego działanie w przypadku takich oznacza przede wszystkim więcej szumu i trzasków; pożytki z analizy pod postacią lepiej zobrazowanych harmonicznych przekrojów czy lepszej separacji znikną za zakłóceniami, jak pejzaż za tumanem kurzu.
Można powiedzieć: – Co tam, panie, czym się pan tak przejmujesz? Przecież wystarczy mieć same płyty porządnie utrzymane, na co komu te komplikacje?
Może i tak, może i słusznie, ale jest coś takiego jak nostalgia i przywiązanie do przedmiotu. Może się zdarzyć, tak jak mnie – że ma się płyty zjechane, których wartość jest inna. Takie mające nalot wspomnień, smaki skojarzeń z dawnych lat. Ich także chciałoby się słuchać nie kontaktując się z trzaskami jako wychodzącymi przed resztę. Dla takich płyt wkładka MM, lub specjalnie dobrana MC, ale nie ta, będzie poratowaniem.
Podsumowując: wkładka SHELTER 301 II to propozycja znakomita, ale przede wszystkim, nawet wyłącznie, dla płyt co najmniej dobrej jakości w sensie stanu powierzchni. Z ręką na sercu ją polecam dla tak utrzymanych nagrań, słuchanie ich poprzez nią było rewelacyjnym doznaniem. Natomiast dla płyt zwanych zjechanymi trzeba mieć wkładkę inną – na zapasowym head-shellu coś z mniejszym naciskiem na analizę czytającego muzyczne teksty.
W punktach:
Zalety
- Istotny postęp względem Shelter 201 MM pod względem możliwości analitycznych.
- Co za tym idzie lepsze obrazowanie struktur harmonicznych.
- Także wspanialsze odczucia, większe dreszcze, kiedy na przykład harmoniczny gigant orkiestry symfonicznej ukazuje swą moc.
- Ta analiza nie wychodzi jednak przed muzyczność, tylko równo jej towarzyszy.
- Fakt, że na przykład ogląd strun głosowych wokalisty staje się wyraźniejszy, nie psuje wcale przyjemności ze słuchania ich pracy.
- Nawet ją potęguje.
- Największą zaletą satysfakcja ogólna – ta inwestycja się zwraca.
- Myślisz sobie: „Tak, kupiłem nietanią wkładkę, ale mam wszystko, czego chciałem.”
- Produkt uznanego wytwórcy.
- Made in Japan.
- Wkładka MC, czyli z gatunku najlepszych.
- Jednocześnie relatywnie niedroga.
- Polska dystrybucja.
Wady i zastrzeżenia
- Z uwagi na możliwości analityczne tylko dla płyt w przyzwoitym stanie, inaczej nadmiar szumu i trzasków.
Dane techniczne:
- Typ: MC
- Napięcie wyjściowe: 0.4 mV
- Igła: 0.65 mm, conical
- Impedancja: 11 Ω
- Waga: 8.1 g
- Nacisk igły: 1.5 – 2.2 g
- Cena: 3900 PLN
System:
- Gramofon: Avid Ingenium z platformą i dociskiem.
- Przedwzmacniacze gramofonowe: Avid Phellar Phono, EAR Yoshino 88 PB.
- Transformator dopasowania wkładek: EAR MC4
- Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
- Końcówka mocy: Croft Polestar1.
- Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), Dan Clark Audio STEALTH (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
- Kolumny: Audioform 304.
- Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Sulek Phono & Sulek 6×9, Tara Labs Air 1.
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
- Listwa: Sulek Edia.
- Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
- Kondycjonery masy: Entreq Minimus, QAR-S15.
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Harmonix Spike Base-X, Solid Tech „Disc of Silence”
Bardzo ciekawa recenzja. A jak, Panie Piotrze ma się recenzowany Shelter do Ortofona 2M Black?
Ortofona posiadam i używam, swego czasu napisał Pan o nim, że to fantastyczna wkładka. Oczywiście to wkładka MM, ale słyszałem opinie, że: po pierwsze – lepiej bardzo dobra wkładka MM niż tania MC, a po drugie, że w gramofonach średniej klasy lepiej właśnie stosować te bardzo dobre MM, niż słabe MC, co pewnie wynika z tego, że średni gramofon nie ma tak dobrze odizolowanego napędu od talerza i wkładki jak gramofon bardzo dobry. A wiadomo – MC słabszy sygnał daje. Ja mam gramofon Pro-ject X2 (wcześniej był TEAC TN-300, znacznie lichszy, a w latach 1991 – 1993 Technics SLQD33, pełny automat z wkładką typu T4P, ale grał znacznie lepiej niż najtańszy odtwarzacz CD Technicsa właśnie, którego miałem (nie)przyjemność wtedy używać).
Co ciekawe opisywany Shelter ma szlif igły stożkowy, a 2M Black nude Shibata, a szlif ponoć daje różnicę, więc jak to jest?
Szlif Shibata uchodzi za lepszy, niektórzy uważają, że kończący sprawę poszukiwań. Wkładka Shelter 301 jest przede wszystkim dla lubiących muzykalność na równi z analitycznością. W teście grała z dopasowującym transformatorem, który dużo zmienia, ale niestety też dużo kosztuje. Bardzo mi odpowiadała do odczytywania płyt dobrze utrzymanych. Black jest natomiast z pewnością bardziej wybaczająca i też potrafi czarować.
Dziękuję za odpowiedź. O tak, potrafi czarować i bardzo też różnicuje jakość płyt, co szczególnie jest słyszalne na słuchawkach Crosszone CZ-10 z kablem symetrycznym – bardziej niż na HiFiMan HE-6.