Odsłuch cd.
Zgodnie z poleceniem instrukcji odciąłem zasilanie i przeszedłem na tryb triodowy. Zmieniło się niejedno, chociaż nie zasadniczo. Wiele-niewiele – trudno wyważyć – ale jak dla mnie dużo. W miejsce nacisku na złożoność i wielowarstwowość jako podstaw towarzyszących ogólnej muzykalności, ta muzykalność stała się bardziej eksponowana i samoistna – bardziej sama została na scenie. Zmieniła przy tym jej charakter, bo z żywej, ruchliwej i iskrzącej w ozdobie sopranowych koronek (doskonale widocznych pomimo potężnego basu i należycie wyeksponowanego środka) stała się spokojniejsza i bardziej refleksyjna, a dzięki dłuższym wybrzmieniom tempo muzycznej akcji spadło – może nie aż do melancholii, ale na pewno zwolniło. Tętnienie życia zastąpiła poezja, choć oczywiście szybkie i dynamiczne utwory takimi pozostały. Niemniej zmieniła się interpretacja, a chociaż ta zawdzięczana wykonawcom danej muzyki bywa o wiele bardziej zmienna, to jednak klimat i tu się zmienił, w moim odczuciu na gorsze. Bo wprawdzie lubię melancholie i poetycki nastrój, chociaż lirykę rzadko czytam, to jednak to spowolnienie nie miało w sobie tej złożoności, jaką była muzyczna oprawa w ujęciu pentodowym. Dla mnie samego, jako doświadczenie, było to bardzo ciekawe, bo dotąd triody zawsze wygrywały; tym razem jednak, podobnie jak w przypadku odsłuchów ze słuchawkami RAAL, pentody dostarczyły więcej satysfakcji. Wówczas składałem to na karb większej ich mocy – 100 W na kanał było wymaganym minimum, a 70 W od triody było poniżej potrzeb. Tym razem jednak działo się odwrotnie, bo moc wzmacniacza w trybie „Triode” bardziej pasowała do wielkich ale mających dużą skuteczność kolumn z tubami Omniray. To jednak nie pomogło. Faktem jest, że dźwięki w trybie „Triode” miały lepsze ogniskowanie i główna linia melodyczna mocniej dominowała, nie tracąc siebie pod natłokiem pomniejszych efektów brzmieniowych. A także faktem jest, że lepsze się okazało płynięcie, zwłaszcza w obliczu dłuższych i bardziej melodyjnych wybrzmień. A jednak mimo to mniej byłem pod wrażeniem – pentodowe bogactwo bardziej intrygowało. Jaśniejsze w barwie i żywsze w tempie trafiało w audiofilski punkt bardziej od bursztynowo-miodopłynnej melodyki trybu „Triode”.
Jak zawsze w takich razach opis stwarza wrażenie większych różnic od rzeczywiście zachodzących, dodając nastrój słuchającego do tego, co faktycznie słychać. Ale w końcu muzyki słucha się dla nastroju, więc nie ma w tym żadnego błędu.
Trzy grzyby w barszcz, to by już było za wiele, toteż systemu z własną końcówką mocy słuchałem porównawczo następnego dnia. Od razu usłyszałem, że gra mniej szalejąco od Lebena w trybie „Pentode”, ale zarazem bardziej ekscytująco niż on w trybie „Triode”. Od obu niższym dźwiękiem i z niższym zawieszeniem sceny, co odebrałem neutralnie, ale z minimalną pochwałą. (Nie znoszę dźwięków ścielących się po podłodze ani uciekających pod sufit, natomiast wolę horyzont nieco poniżej linii wzroku, czyli perspektywę z lekka ptasią od frontalnej czy z lekka żabiej.) Mowa oczywiście o uśrednieniu, bo każde nagranie ma własną linię horyzontu, podobnie jak głośność czy strój dźwięku. Z czego czasami robi się heca, gdy na przykład to samo zremasterowane okazuje się grać jaśniejszym i wyższym, w czym zaraz można wietrzyć katastrofę. Ogólnie biorąc Croft dawał od Lebena brzmienie niższe i ciemniejsze niezależnie od trybu, a jeśli chodzi o klimaty, to melodycznie bliższy był trybu „Triode”, natomiast spontanicznie trybu „Pentode”. W sumie coś fenomenalnego, ale nie będę się chwalił. Napiszę za to o czym innym, o kucharzeniu dźwiękiem. Naszła mnie bowiem chętka na postawienie na tym Crofcie myszy Entreqa, ponieważ sam ich procent widzi je także w tej roli – to nie są wyłącznie dociążniki do obciążania kolumn. Na tych z kolei nie stały, ponieważ Zingali są wierzchem półokrągłe i byłyby tam niestabilne, a spadająca z półtora metra mysz ważąca pięć kilogramów mogłaby uszkodzić kota, na co nie mogłem pozwolić już choćby tylko z szacunku dla kociej rasy, nie wspominając o tym, co na mnie z kolei by spadło pod wpływem gniewu żony. Dwie zatem myszy się nudziły i jedną posadziłem na Crofcie. A wówczas dźwięk się podniósł (zatem podziało się odwrotne niż z Receptorem na Twin-Head) i stało ogólnie trochę tak, jakbym jemu włączył tryb pentodowy. Z dziesięć razy tę mysz kładłem i zabierałem, nie mogąc się zdecydować czy wolę z nią, czy bez. Ostatecznie stanęło na tym, że wolę jednak z myszą, ale postawioną nie z tyłu nad transformatorem, tylko centralnie bliżej lamp. Dlaczego wówczas dźwięk stawał się niższy niż nad tyłem, ale zachowywała się dawka dodatkowego tlenu i dodatkowej sopranowej wibracji, o to mnie nie pytajcie, bo to są cuda-dziwy: krowa zdechła, ogon żywy… W ogóle bym w to nie wierzył, gdybym nie słyszał na własne uszy; a kiedy tak biegałem do myszy i z powrotem, przyszło mi po raz kolejny do głowy, że audiofilizm i sztuka kulinarna to dziedziny pokrewne. U obu dodawanie przypraw ma wymiar zasadniczy, a wszystkie te dociążniki, kable, podstawki antywibracyjne i oczyszczacze prądu, to właśnie audiofilskie przyprawy, dodatek do dań głównych. W przypadku których też nie jest obojętne, czy mięso z ziemniakami, kluskami czy ryżem, albo czy w ogóle mięso, a może danie jarskie? I słodkie czy na kwaśno? A może słodko-kwaśne? Na ciepło czy na zimno? Z sosami czy bez sosów? – i tak za złudą bez końca.
Chciałbym zapytać, czy próbował Pan podłączyć pod tego Lebena K1000? Czy mógłby Pan opisać jak razem to zagrało?
Pozdrawiam
Nie, do stuwatowego wzmacniacza K1000 nie podłączałem.
Powodem tego była obawa zbyt dużej mocy wzmacniacza? Czy nie można by było tego Lebena ustawić na minimalny poziom wzmocnienia i spróbować? Pytam, gdyż sam posiadam K1000 i jestem na etapie szukania wzmacniacza zarówno pod K1000 jak i kolumny podłogowe, a w sprawach sprzętu audio dopiero stawiam pierwsze kroki.
Czy mógłby Pan napisać coś więcej o połączeniu Leben+K1000 lub ewentualnie dlaczego nie chce Pan tego połączenia spróbować?
Z góry dziękuję i pozdrawiam.
Powodem tego było lenistwo. Lebena oczywiście dałoby się przydusić na tyle, by nie zniszczył K1000, ale nie wykonałem próby, bo bardzo jestem zadowolony ze swojego toru i nie czuję potrzeby poszukiwań. Natomiast RAAL grały z niego fantastycznie, tak więc K1000 pewnie też by tak grały. Sprawdzenia nie wykonam, bo właśnie przed chwilą odjechał. Dosłownie godzinę temu.
Jak pamiętam CS1000 gra przenikliwie, dokładnie – to nie jest miś. K1000 też tak odbieram – przynajmniej dopóki nie podłączę ich do czegoś odpowiedniego (choć chyba WA8 przynajmniej nie jest nieodpowiedni a z nim też ich słuchałem). Tak więc takie połączenie może być kumulacją zalet albo wręcz przeciwnie – zależy co kto lubi. Ale to tylko gdybanie. Sam szukam czegoś do K1000.
Takie połączenie będzie w porządku, tylko te sterowniki w Lebenie trzeba na lepsze wymienić. Już złote Tesle będą OK.
Słuchałem kiedyś. Zrobił wielkie wrażenie. Szkoda że to końcówka mocy.
Panie Piotrze,
Świetna recenzja i dzięki niej Leben jest na mojej liście do odsłuchu. Nie rozumiem tylko jednej sprawy. Napisał Pan o premierze urządzenia w 2017 roku, podczas gdy w internecie można znaleźć recenzje (nawet w języku polskim) dokładnie tego samego Lebena datowane na rok 2012. Czy jest to błąd z Pana strony, czy też faktycznie w 2017 wyszła poprawiona wersja wzmacniacza bez zmian w nazwie/symbolu?
Pozdrawiam,
Marcin
To mój błąd, przepraszam.