Recenzja: Leben CS-1000P

Odsłuch cd.

Na AVS 2019 takiego dźwiękowego teatru nie było w żadnej sali. Ja wiem, że skutkiem akustyki, lecz co mnie to obchodzi?

   Zgodnie z poleceniem instrukcji odciąłem zasilanie i przeszedłem na tryb triodowy. Zmieniło się niejedno, chociaż nie zasadniczo. Wiele-niewiele – trudno wyważyć – ale jak dla mnie dużo. W miejsce nacisku na złożoność i wielowarstwowość jako podstaw towarzyszących ogólnej muzykalności, ta muzykalność stała się bardziej eksponowana i samoistna – bardziej sama została na scenie. Zmieniła przy tym jej charakter, bo z żywej, ruchliwej i iskrzącej w ozdobie sopranowych koronek (doskonale widocznych pomimo potężnego basu i należycie wyeksponowanego środka) stała się spokojniejsza i bardziej refleksyjna, a dzięki dłuższym wybrzmieniom tempo muzycznej akcji spadło – może nie aż do melancholii, ale na pewno zwolniło. Tętnienie życia zastąpiła poezja, choć oczywiście szybkie i dynamiczne utwory takimi pozostały. Niemniej zmieniła się interpretacja, a chociaż ta zawdzięczana wykonawcom danej muzyki bywa o wiele bardziej zmienna, to jednak klimat i tu się zmienił, w moim odczuciu na gorsze. Bo wprawdzie lubię melancholie i poetycki nastrój, chociaż lirykę rzadko czytam, to jednak to spowolnienie nie miało w sobie tej złożoności, jaką była muzyczna oprawa w ujęciu pentodowym. Dla mnie samego, jako doświadczenie, było to bardzo ciekawe, bo dotąd triody zawsze wygrywały; tym razem jednak, podobnie jak w przypadku odsłuchów ze słuchawkami RAAL, pentody dostarczyły więcej satysfakcji. Wówczas składałem to na karb większej ich mocy – 100 W na kanał było wymaganym minimum, a 70 W od triody było poniżej potrzeb. Tym razem jednak działo się odwrotnie, bo moc wzmacniacza w trybie „Triode” bardziej pasowała do wielkich ale mających dużą skuteczność kolumn z tubami Omniray. To jednak nie pomogło. Faktem jest, że dźwięki w trybie „Triode” miały lepsze ogniskowanie i główna linia melodyczna mocniej dominowała, nie tracąc siebie pod natłokiem pomniejszych efektów brzmieniowych. A także faktem jest, że lepsze się okazało płynięcie, zwłaszcza w obliczu dłuższych i bardziej melodyjnych wybrzmień. A jednak mimo to mniej byłem pod wrażeniem – pentodowe bogactwo bardziej intrygowało. Jaśniejsze w barwie i żywsze w tempie trafiało w audiofilski punkt bardziej od bursztynowo-miodopłynnej melodyki trybu „Triode”.

Jak zawsze w takich razach opis stwarza wrażenie większych różnic od rzeczywiście zachodzących, dodając nastrój słuchającego do tego, co faktycznie słychać. Ale w końcu muzyki słucha się dla nastroju, więc nie ma w tym żadnego błędu.

Z lotu ptaka. (Choć chyba raczej owada.)

Trzy grzyby w barszcz, to by już było za wiele, toteż systemu z własną końcówką mocy słuchałem porównawczo następnego dnia. Od razu usłyszałem, że gra mniej szalejąco od Lebena w trybie „Pentode”, ale zarazem bardziej ekscytująco niż on w trybie „Triode”. Od obu niższym dźwiękiem i z niższym zawieszeniem sceny, co odebrałem neutralnie, ale z minimalną pochwałą. (Nie znoszę dźwięków ścielących się po podłodze ani uciekających pod sufit, natomiast wolę horyzont nieco poniżej linii wzroku, czyli perspektywę z lekka ptasią od frontalnej czy z lekka żabiej.) Mowa oczywiście o uśrednieniu, bo każde nagranie ma własną linię horyzontu, podobnie jak głośność czy strój dźwięku. Z czego czasami robi się heca, gdy na przykład to samo zremasterowane okazuje się grać jaśniejszym i wyższym, w czym zaraz można wietrzyć katastrofę. Ogólnie biorąc Croft dawał od Lebena brzmienie niższe i ciemniejsze niezależnie od trybu, a jeśli chodzi o klimaty, to melodycznie bliższy był trybu „Triode”, natomiast spontanicznie trybu „Pentode”. W sumie coś fenomenalnego, ale nie będę się chwalił. Napiszę za to o czym innym, o kucharzeniu dźwiękiem. Naszła mnie bowiem chętka na postawienie na tym Crofcie myszy Entreqa, ponieważ sam ich procent widzi je także w tej roli – to nie są wyłącznie dociążniki do obciążania kolumn. Na tych z kolei nie stały, ponieważ Zingali są wierzchem półokrągłe i byłyby tam niestabilne, a spadająca z półtora metra mysz ważąca pięć kilogramów mogłaby uszkodzić kota, na co nie mogłem pozwolić już choćby tylko z szacunku dla kociej rasy, nie wspominając o tym, co na mnie z kolei by spadło pod wpływem gniewu żony. Dwie zatem myszy się nudziły i jedną posadziłem na Crofcie. A wówczas dźwięk się podniósł (zatem podziało się odwrotne niż z Receptorem na Twin-Head) i stało ogólnie trochę tak, jakbym jemu włączył tryb pentodowy. Z dziesięć razy tę mysz kładłem i zabierałem, nie mogąc się zdecydować czy wolę z nią, czy bez. Ostatecznie stanęło na tym, że wolę jednak z myszą, ale postawioną nie z tyłu nad transformatorem, tylko centralnie bliżej lamp. Dlaczego wówczas dźwięk stawał się niższy niż nad tyłem, ale zachowywała się dawka dodatkowego tlenu i dodatkowej sopranowej wibracji, o to mnie nie pytajcie, bo to są cuda-dziwy: krowa zdechła, ogon żywy… W ogóle bym w to nie wierzył, gdybym nie słyszał na własne uszy; a kiedy tak biegałem do myszy i z powrotem, przyszło mi po raz kolejny do głowy, że audiofilizm i sztuka kulinarna to dziedziny pokrewne. U obu dodawanie przypraw ma wymiar zasadniczy, a wszystkie te dociążniki, kable, podstawki antywibracyjne i oczyszczacze prądu, to właśnie audiofilskie przyprawy, dodatek do dań głównych. W przypadku których też nie jest obojętne, czy mięso z ziemniakami, kluskami czy ryżem, albo czy w ogóle mięso, a może danie jarskie? I słodkie czy na kwaśno? A może słodko-kwaśne? Na ciepło czy na zimno? Z sosami czy bez sosów?  – i tak za złudą bez końca.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

9 komentarzy w “Recenzja: Leben CS-1000P

  1. Marcin pisze:

    Chciałbym zapytać, czy próbował Pan podłączyć pod tego Lebena K1000? Czy mógłby Pan opisać jak razem to zagrało?
    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, do stuwatowego wzmacniacza K1000 nie podłączałem.

      1. Marcin pisze:

        Powodem tego była obawa zbyt dużej mocy wzmacniacza? Czy nie można by było tego Lebena ustawić na minimalny poziom wzmocnienia i spróbować? Pytam, gdyż sam posiadam K1000 i jestem na etapie szukania wzmacniacza zarówno pod K1000 jak i kolumny podłogowe, a w sprawach sprzętu audio dopiero stawiam pierwsze kroki.

        Czy mógłby Pan napisać coś więcej o połączeniu Leben+K1000 lub ewentualnie dlaczego nie chce Pan tego połączenia spróbować?

        Z góry dziękuję i pozdrawiam.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Powodem tego było lenistwo. Lebena oczywiście dałoby się przydusić na tyle, by nie zniszczył K1000, ale nie wykonałem próby, bo bardzo jestem zadowolony ze swojego toru i nie czuję potrzeby poszukiwań. Natomiast RAAL grały z niego fantastycznie, tak więc K1000 pewnie też by tak grały. Sprawdzenia nie wykonam, bo właśnie przed chwilą odjechał. Dosłownie godzinę temu.

          1. Miltoniusz pisze:

            Jak pamiętam CS1000 gra przenikliwie, dokładnie – to nie jest miś. K1000 też tak odbieram – przynajmniej dopóki nie podłączę ich do czegoś odpowiedniego (choć chyba WA8 przynajmniej nie jest nieodpowiedni a z nim też ich słuchałem). Tak więc takie połączenie może być kumulacją zalet albo wręcz przeciwnie – zależy co kto lubi. Ale to tylko gdybanie. Sam szukam czegoś do K1000.

          2. Piotr Ryka pisze:

            Takie połączenie będzie w porządku, tylko te sterowniki w Lebenie trzeba na lepsze wymienić. Już złote Tesle będą OK.

  2. Miltoniusz pisze:

    Słuchałem kiedyś. Zrobił wielkie wrażenie. Szkoda że to końcówka mocy.

  3. Marcin pisze:

    Panie Piotrze,

    Świetna recenzja i dzięki niej Leben jest na mojej liście do odsłuchu. Nie rozumiem tylko jednej sprawy. Napisał Pan o premierze urządzenia w 2017 roku, podczas gdy w internecie można znaleźć recenzje (nawet w języku polskim) dokładnie tego samego Lebena datowane na rok 2012. Czy jest to błąd z Pana strony, czy też faktycznie w 2017 wyszła poprawiona wersja wzmacniacza bez zmian w nazwie/symbolu?

    Pozdrawiam,
    Marcin

    1. Piotr Ryka pisze:

      To mój błąd, przepraszam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy