Recenzja: HEED Obelisk SI³ & Obelisk X2

    Wzmacniacz – to słowo elektryzuje audiofila, albo przynajmniej skupia uwagę. Każdy z nich musi wszak mieć swój wzmacniacz – zintegrowany lub dzielony, osobny albo wbudowany. Niezależnie od tego który, ceny mogą być bardzo różne; widły cenowe dotyczące wzmacniaczy zaczynają się od pojedynczych tysięcy, a na milionach kończą. A my stajemy teraz przed takim, który jest nietypowo podzielony i niespecjalnie drogi. Drogie wzmacniacze zaczynają się od kilkudziesięciu tysięcy, gdy ten kosztuje trzynaście z hakiem; dzielone są zwykle podzielone na sekcję przedwzmacniacza i końcówkę mocy, a ten na wzmacniacz właściwy i zasilacz. Wzmacniacz właściwy jest w nim samodzielny i jako taki też oferowany – bez zewnętrznego modułu zasilania swobodnie może się obywać, tak naprawdę jest więc zintegrowany, a zewnętrzny blok zasilania, jako klasyczny upgrade, może zastąpić wbudowany. Zastąpić by – jak utrzymuje producent – znacząco podnieść jakość brzmienia i trochę dźwignąć moc.

    Autorem wzmacniacza węgierski HEED – powstała w 1987 roku firma dystrybucyjna; od 1991 oferująca własne kolumny, od 2000 własną elektronikę. Wzmacniacze HEED są małe, średnie i duże, a ten należy do średnich z wybiciem w stronę dużych poprzez ten zewnętrzny zasilacz. Podstawowy moduł Obelisk SI³ jest, jak już wspomniałem, samodzielny, i w samowystarczalnej wersji solo kosztuje 8390 PLN. Z pewnym podobieństwem do urządzeń brytyjskiego Naima, zwykle mających kilka do wyboru zewnętrznych zasilaczy i za ich sprawą lądujących na różnych półkach cen i jakości, dedykowano mu dwa podnoszące brzmieniowe możliwości zewnętrzne zasilacze, z których wyższy, oznakowany jako X2 i kosztujący 4690 PLN, będzie składnikiem testu.

    Co i jak z tą i tą sekcją urządzenia, o tym w rozdziale następnym, teraz jedynie zauważę, że ważną cechą wzmacniaczy HEED (których tworzenie i doskonalenie trwa już przeszło dwadzieścia lat) jest stosowanie obwodów wg niełatwej wdrożeniowo, ale bardzo owocnej jakościowo koncepcji inżyniera-wynalazcy Sidneya Darlingtona; tej samej, która stała za obwodem zrecenzowanego w maju bardzo drogiego i w tradycyjny sposób podzielonego na przedwzmacniacz i monobloki japońskiego wzmacniacza Soul Note. Przypomnę więc, że układ Darlingtona to układ kaskadowy, w którym dwa w każdym kanale (niezwykle rzadko więcej) tranzystory nadbudowują moc jeden za drugim. Co wiąże się z nieuchronnym spowalnianiem sygnału, na co skuteczną radą zastosowanie przyspieszającego schematu push-pull. Tym samy jednak wszystko jeszcze bardziej się komplikuje, niełatwo od strony inżynierskiej z taką konstrukcją sobie poradzić. Z tego powodu układy Darlingtona spotyka się nieczęsto i w każdym przypadku są dowodem szczytowej standaryzacji technicznej. Nagrodą za trud ich wdrożenia jest bowiem lepsza jakość dźwięku, ponieważ Darlingtony nie dość że dają większe wzmocnienie, to jeszcze okazują się stabilniejsze, jako liniowo pracujące w szerszym widmie pracy prądowej, pozwalającej z szerszego spektrum wybierać twórcom optimum uzyskanego dźwięku.  

   Obecność układu Darlingtona informuje nas, że wzmacniacz jest tranzystorowy i dźwięk dać powinien ponadprzeciętny; wydaje się też obiecywać, że mimo połówkowych gabarytów moc jego będzie spora. Na dodatek ta połówkowość przechodzi w pełny rozmiar wraz z doposażeniem w zewnętrzny zasilacz, a że sekcje można stawiać na sobie, powrotnie zmniejsza się o połowę powierzchnia zajmowanego miejsca. Cena i po doposażeniu w ten zewnętrzny będzie wyraźnie niższa niż pełnorozmiarowego, jednopudełkowego, flagowego, owacyjnie dwa lata temu zrecenzowanego HEED Lagrange (21490 PLN vs 13 080 PLN), a jak ma się do tego użyteczność i jakościowość dźwięku, do tego już przechodzę.

Inżynieria i estetyka

   Ze zwykłych tekturowych pudełek (nie ma żadnego poza podniesieniem ceny motywu, aby były niezwykłe) wydobywamy podłużne, mające połówkową względem standardowych obudów szerokość sekcje wzmacniacza. Obie czarne lub białe[1] i identyczne co do gabarytów – wzmacniaczowa ważąca sześć kilogramów, zasilająca osiem.

    Zacznijmy od wzmacniaczowej, za którą zapłaciliśmy ponad osiem tysięcy. Korpus jej dano z blachy stalowej pokryty lakierniczo półmatowym barankiem, a front z grubego, lśniącego pleksiglasu. Zdobią ten front dwie duże gałki, pokrywę wierzchnią urozmaica niewielka kratka wentylacyjna. Gałki mają świetlne indykatory koloru błękitnego – lewa jest tradycyjnie odpowiedzialna za wybór wejścia, prawa za regulację głośności. Obie mogą być sterowane ręcznie lub z niewielkiego pilota, który pozwala też wyciszać, a nie pozwala włączać ani gasić. Tył obfituje przyłączami, już samych wejść prądowych mając podwójną ilość. Tradycyjne trójbolcowe gniazdo z szufladką bezpiecznika, gdyby Obelisk pracował solo, albo pięciopinowe przyłącze dla zewnętrznego zasilacza. Oba prądowe są po lewej, w centrum przyłącza głośnikowe, po prawej pięć wejść RCA i takie samo wyjście dla funkcji nagrywania, a powyżej samotne gniazdo koaksjalne (S/PDIF), na wypadek gdybyśmy dokupili opcjonalną płytkę przetwornika D/A. (Dwa ich rodzaje do wyboru – za tysiąc i za dwa tysiące.) Oprócz przetwornikowej można dokupić na drugiej płytce moduł gramofonowego przedwzmacniacza (tylko dla wkładek MM), czyli gdy dwupłytkowość, funkcjonalność może być niemal pełna.

    Obie sekcje dzielonego wzmacniacza HEED Obelisk SI³ & Obelisk X2 wspierają się na gumowanych nóżkach; zasilająca oprócz niebieskiej lampki aktywności i białego napisu „heed” z przodu, ma z tyłu wejściowe gniazdo zasilające z udostępnionym szufladowo bezpiecznikiem, zapadkowy włącznik oraz wyjście prądowe via 5-pin na sekcję Obelisk. Dzięki jej dodatkowi wzmacniacz w tej sekcji umieszczony z 35-watowego stanie się 50-watowy, przy okazji nie tylko moc, ale też i kulturę brzmienia osiągając wyższego poziomu. W kompletach z obiema sekcjami zwykłe kable zasilające; z tą wzmacniacza też pilot, a z zasilaczem niezbędny połączeniowy kabel w kolorze jasnopopielatym.

    Prosto i zgrabnie to wzmacniaczowe duo od HEED Audio się prezentuje, czarne pleksiglasowe fronty zawsze mi się podobały. Sercem układu wzmocnienia wspomniany obwód Darlingtona, ale w materiałach firmowych mowa jest głównie o firmowej, opracowanej przez samo HEED, technologii Transcap, czyli czuwającym nad brakiem zniekształceń sprzężeniu zwrotnym RC z wysokopojemnościowym wyjściem, pozwalającym magazynować i błyskawiczne oddawać energię do sygnału, co się sumuje z tym Darlingtonem (w postaci dwóch par tranzystorów) do architektury obwodu sprawdzonej już w HEED Lagrange, a w takim razie obiecuje wiele. 

   Układ Darlingtona w każdym kanale to para tranzystorów bipolarnych BDV65B/BDV64BG od Motorola Semiconductor, całość obwodu zmieszczono na pojedynczej, wysokojakościowej płytce montażu powierzchniowego, prowadząc go ścieżkami z pogrubionej miedzi. Wszystkie kondensatory dano nadwymiarowe, podobnie jak transformatory – ten w zasilaczu zewnętrznym to toroid o mocy 300VA. Potencjometrem Alps Blue z silniczkiem, a dedykowany mu obsługowo pilot może też obsługiwać firmowy odtwarzacz CD.

    W sumie z tego wszystkiego masywny, kilkanaście kilo ważący, a wiele miejsca nie zajmujący, elegancko wyglądający wzmacniacz, którego technologię uznać należy za tak zaawansowaną, że rzadko kiedy nawet w drogich konstrukcjach podobnie zaawansowana gości. Pamiętając osiągi HEED Lagrange i dzielonego Soul Note należy oczekiwać ostrego konkurenta dla z grubsza tyle kosztujących, z reguły natomiast mocowo słabszych, bardziej więc ograniczających wybór kolumn wzmacniaczy lampowych.

[1] Ale białe już wypadły z oferty.

Odsłuch: Bez zewnętrznego zasilacza  

  Zacznę od uwag dotyczących HEED Obelisk SI³ pracującego solo, ponieważ prostszą, samowystarczalną konfigurację też poddałem sprawdzeniu. Nim bliżej o niej, ostrzegająco zaznaczę, że podłączania zasilacza nie wolno wykonywać w stanie włączenia którejkolwiek z sekcji, nie wolno też go pod prądem odłączać.

   Przyzwyczajony do swojego toru, który ledwie kilka dni wcześniej oczarował jednego z polskich konstruktorów kolumn, testującego u mnie swój najnowszy prototyp, spodziewałem się sporego dystansu jakościowego, niepomny faktu, że HEED Lagrange pokazał się w swoim czasie z najlepszej strony, a testowany Obelisk to ten sam obwód, nieznacznie tylko zubożony. W tej sytuacji dźwięk mnie zaskoczył zarówno lampowością formy, jak i brzmieniową głębią. Ciepło i pełność szły średnicą i dołem, a ofensywne soprany były wystarczająco trójwymiarowe, by nie dawać powodów do narzekań. Owszem, nie były aksamitne, ale żeby kąsały? – Nie, nic z tych rzeczy. Bas schodził bardzo nisko i prezentował postać odpowiednio zwartą; wytknąć można mu było jedynie niezdolność do ogarniania całej sceny w sytuacjach gdy tak dziać się powinno. Lecz to niedociągnięcie to coś ewidentnie z gatunku czepiania się i przede wszystkim badania sprawy specjalnie wyselekcjonowanym materiałem nagraniowym, podczas gdy w zwykłym przez muzykę marszu nikt tego nie zauważy.

   Charakterystycznej dla tranzystorów pracujących w układzie Darlingtona lampowości i głębi brzmienia towarzyszyła charakterystyczna dla obwodów push-pull żwawość dźwięku. Ale nie ona sama, tylko także przejrzystość, cyzelacja konturów, zalew dobitnie wyraźnych szczegółów, też mimo pełnej przejrzystości ciśnieniowość medium.      

   Przeciwstawne cechy bezproblemowo tu koegzystowały, efektowną współpracą potwierdzając po raz kolejny słuszność koncepcji łączącej przeciwsobny push-pull z kaskadowością Darlingtona.

  Wszystko działo się na głębokiej, metr za linią głośników zaczynającej scenie, pośród scenerii dopieszczanej odnośnie nastrojowości światłocieniem i wypełnianej dźwiękami nie aż tak wprawdzie wyrafinowanym, jak te od moich lamp, lecz dystans jakościowy pokazywał się niezbyt duży i cały lokujący w rejonach tak wysokich, że żadna tam krytyka. Czar, wyrafinowanie, aromatyczność i miąższość jak najbardziej były obecne; nasączenie tymi czynnikami czuło się mimo przewagi aspektów szybkości i wyraźności. Sprawdzane po kolei trójwymiarowość obrazowania, jakość oklasków, oddanie atmosfery koncertów, ożywiania przestrzeni, uobecniania się sal i wykonawców – wszystkie te składniki tworzące jakość okazywały się spełniać kryteria wysokiej klasy brzmienia, splatając się z nutką pikanterii sopranów w przypadku mających tendencję do podostrzenia nagrań. Sopranów niweczących atmosfery zobojętnienia, luzu i sennego relaksu; w zamian podkręcających nastrojowości smutku, zadumy, nostalgii i rzewności. Ale to wszystko nie bez dodatku ciepła, spowicia przyjemniej barwy światłem i korzystnego dodatku „promieniowania” dźwięków – poszerzania aurami ich obecności. Było więc nie tylko wyraźnie i w atmosferze ciepła, ale także powagi; również uwodzicielsko i z ozdobnikiem świetnej holografii. No i bas był potężny, potężnie też brzmiący fortepian, znakomicie się spiętrzające orkiestry i chóry. A rock ostro grany i akcelerowany tym super basem, jako wyraźny, mocno uderzający i należycie drapieżny.

Z zasilaczem

    Ale to wszystko jakby wstępem do sprawy zasadniczej – brzmienia z udziałem zasilacza. Doposażenie weń daje słuchającemu inny wzmacniacz, bo chociaż tylko nieco mocniejszy, to o innych odnośnie brzmienia cechach wiodących. Dla HEED Obelisk SI³ pracującego solo wiodąca jest wyraźność, żywość i szczegółowość wspierane głębią brzmienia; dla jego pracy z zasilaczem potęga, elegancja i spójność. Usłyszawszy ten tandem aż coś w duszy mi drgnęło, do tego stopnia jego brzmienie przypominało moje lampy. Lampowy styl bił od skomponowanego przez HEED tranzystorowego układu, darząc słuchacza ciepłem, lekkim ściemnieniem, brakiem agresji, płynnością, perfekcyjnym łączeniem składników i całościowym wyrafinowaniem. Ale to była, można powiedzieć, łagodniejsza strona tej zmiany, podczas gdy równoległa traktowała słuchającego wzrostem ciśnieniowości medium (mocniej obecnie cisnącego na skórę), przyrostem gęstości samych dźwięków, jak również większą ich w przypadku wokalistów biologicznością. Co wszystko razem skutkowało wzrostem wywieranego wrażenia – dźwięk po użyciu zasilacza wyraźnie większe robił. Nie tylko okazywał się bardziej scalony i gęstszy, ale ogólnie efektowniejszy i prawdziwszy zarazem. Jednak gdy chodzi o wywieranie wrażeń, najlepsze było przede mną. Bo zaczynałem od średniego poziomu głośności, brzmienie dzielonego HEED przy wysokiej zostawiając na koniec. Co było metodologicznie słuszne, lecz błędne w odniesieniu do przyjemności słuchania. Ponieważ – owszem – ten HEED bardzo dobrze się sprawdza jako źródło spokojnego, pozbawionego agresji muzykowania, ale najlepsze, co potrafi, dzieje się na wysokich, a nawet bardzo wysokich, poziomach głośności. Do akcji wkracza wówczas trzeci układ techniczny stanowiący o jego jakości – własnego patentu HEED Audio technologia Transcap. Jej zadaniem czuwanie nad strumieniem dostarczanej sygnałowi energii; pilnowanie, aby pojemnościowo i szybkościowo pasował do potrzeb dźwięku.

   Z tego zadania układ Transcap okazał się wywiązywać doprawdy perfekcyjnie – do tego stopnia, że powiedzieć, iż HEED Obelisk SI³ z zasilaczem Obelisk X2 to wzmacniacz zdecydowanie mocniejszy niż wynikałoby z papierowych danych, nie oddaje istoty sprawy. Bo wzmacniacz (ten czy tamten) może sobie być mocny w tym znaczeniu, że z odkręconym w pobliże maksimum potencjometrem uszkodzi niedopasowane mocowo kolumny, ale to mu wcale nie gwarantuje, że w krytycznych, żądnych mocy chwilowej wzmożeniach, okaże się jako jej dostarczyciel wystarczająco wydajny, a już zwłaszcza odnośnie parametru prędki. Albowiem moc ogólna – to jedno, a wydajność chwilowa – drugie. I właśnie pod tym drugim względem tandem HEED Obelisk SI³ & Obelisk X2 okazał się rewelacyjny. A to nie są, moi drodzy, przelewki; to nie coś, co się tylko czasami, jedynie od przypadku do przypadku sporadycznie przydaje. To jest tak samo działający czynnik, jak dynamika nagrania. Skompensowane dynamicznie płyty CD od zachodnich wytwórni potrafią brzmieć karykaturalnie dla kogoś obytego z prawdziwą dynamiką; dawno temu, nawet już nie pamiętam w której recenzji, podałem przykład utworu Zaproszenie do tańca Karola Marii Webera, utworu na drogiej płycie XRCD wykonywanego przez Chicagowską Orkiestrę (jedną z najlepszych w historii) pod batutą sławnego Fritza Reinera, utworu brzmiącego w tym wydaniu radykalnie gorzej niż na polskiej groszowej płycie w wykonaniu Orkiestry Polskiego Radia pod batutą nie tak przecież sławnego Witolda Rowickiego. Jedno i drugie nagranie powstało kilkadziesiąt lat temu, ale to na XRCD skompensowano paskudnie odnośnie dynamiki, zostawiono mu tyle wigoru, co wyciskaniu pasty do zębów. Słuchać się tego nie da zaraz po polskim nagraniu, które sobie tam szumi i się archaicznie odzywa, ale tryska energią. Wzmacniacz HEED Obelisk nie szumi, ciszę tła ma zupełną, a energię (zwłaszcza gdy ma zewnętrzny zasilacz) sprzedaje w dawkach zdolnych słuchacza z kapci wystrzelić. Czterodrożne Audioform w dynamicznych momentach epatowały mocą eksplozyjnego poziomu i szybkością piorunującą. Aż się nie mogłem powstrzymać od poszukiwania odnośnie tego jakiegoś w innych nagraniach potknięcia, co się kompletnie nie udało. Przeciwnie – kolejne i kolejne próby wzmagały przekonanie, że wzmacniacz pod względem mocy i przyspieszenia wysoce jest nadprzeciętny, aż nawet wyjątkowy. W połączeniu z lampowym stylem i wyrafinowaniem kazało to spoglądać nań z narastającym podziwem. Piękna równowaga między gładkością a chropawością i brzmienie niczym z dużej triody (w którym czynnik analityczny zostaje hen za muzyką), a jednocześnie taka dynamika, i mimo wszystko zdolność do ukazywania jakości nagrań, w miejsce topienia wszystkiego w półcieniach i zgęszczeniach.

    Względem gry bez zewnętrznego zasilacza pierwszy plan się przysunął, a dalsze bardziej zapełniły, przywołując wrażenie większej muzycznej sytości, a nie samego wzrostu naturalności i mocy. Wyraźność podporządkowała się teraz całkowicie melodyce tudzież naturalności form życiowych; zjawił się teatr żywych ludzi, a nie audiofilski przegląd jakości sprzętu i nagrań. Spontaniczność i ekspresyjność w miejsce badawczych analiz; dotyk uczuciowości miast chłodnej ciekawości poznawczej. Głębsze, nacechowane naturalizmem brzmienie w oprawie równie intensywnych pogłosów; naturalność ludzkiej artykulacji zupełna, pozbawiona śladowej nawet przymieszki sztucznie podbijających ekscytację sopranów. Całościowa zaś atmosfera nacechowana pięknem, aż po zdolność tworzenia misterium. Mający w tym swój udział bas ozdabiająco głębszy niż poprzednio i lepiej kontrolowany, a mimo dużej mocy i wysokich ciśnień pozbawiony dążenia do dominacji. W przypadku utworów ukazujących dokładnie całą basową architekturę poziom o wiele wyższy niż w graniu bez zasilacza, a stereofonia, podobnie jak całość przekazu, bardziej spójna, wolna od przewalania się z prawa na lewo, zawsze zostawiająca dużo dźwięku w drugim kanale. (Pomijając, rzecz jasna, zupełne skrajności oraz specjalne testy.) Fortepiany o niskim stroju, a więc brzmiące potężnie lecz jednocześnie dźwięcznie, rozmachem przywodzące na myśl potęgę organów. Wobec braku sopranowego podszerstka nastroje wyważone, wolne od sztucznej ekscytacji i skutkującego utwardzeniem naprężania strun. – Każda część tej brzmieniowej układanki składała się na wszechpanujący naturalizm, każda pozwalała cieszyć się sobą. Do tego jeszcze popisowa holografia i ten natychmiastowy dopływ energii – można powiedzieć, że aż za dużo pozytywów jak na wzmacniacz za te pieniądze.

Podsumowanie   

   Któryś już raz zmuszony jestem w podsumowaniu zawrzeć formułę: „aż tyle dobrego się nie spodziewałem”. Tym razem w odniesieniu do dzielonego wzmacniacza HEED Obelisk, którego na test zabierając zwyczajowo puściłem mimo uszu gadkę opiekuna marki o nadzwyczajności urządzenia, traktując ją jako rytualną mantrę. Wzmacniacz znad Balatonu potraktowałem per nogam, spodziewając się wprawdzie, iż okaże się dobry, no ale nie aż taki. Wiadomo, wszystko wkoło najlepsze, nie ma nieudanych urządzeń. – I ble, ble, ble, i bla, bla, bla – a my tam wiemy swoje. Dwa razy dostałem tej potocznej mądrości zaprzeczenia na miarę walnięcia obuchem: raz, kiedy na początku słuchania walnął mnie HEED Obelisk solo swoją brzmieniową głębią; drugi, gdy po podpięciu zasilacza potraktował mnie swą energią. Już tylko te dwie cechy stanowią coś nadprzeciętnego, a finezyjność całej reszty to nie aż wprawdzie poziom wzmacniaczy za setki tysięcy, ale za kilkadziesiąt, jak najbardziej. Z czego zaraz się robi okazja, zwłaszcza dla zwolenników energii w przekazie i niespecjalnych entuzjastów lamp. Te grzeją, nie są takie mocne, uważać trzeba na nie, bo tłuką się i parzą, miejsca też zwykle sporo zajmują i trzeba poszukiwać lepszych, a HEED Obelisk z zasilaczem to szybki push-pull, ekstra mocne i uwalniające od zniekształceń Darlingtony plus energetyczna pompa Transcap. Mało miejsca pod siebie bierze, niczego mu nie trzeba udoskonalać (poza kablami zasilania), całkiem ładnie się prezentuje i ma obsługę z pilota. Można nim napędzać podstawkowe kolumny i wielkie podłogowe, można mu dodać płytkę D/A i płytkę dla gramofonu. A przede wszystkim chce się go słuchać, brzmienie sprzedaje nad wyraz smaczne. I smak ten ma tajny składnik natychmiastowego skoku energii. Dzięki czemu na przykład perkusyjne sola i tutti orkiestrowe zyskują inny wymiar, stając się gromowładne. A bez górnolotnych słów ujmując, to natychmiastowe dostarczanie energii znakomicie poprawia rozdzielczość na wysokich poziomach głośności, usuwając zlewanie, przestery, charkoty. Energia w wielkich dawkach robi się czysta i rozdzielcza, nawet najszybsze werblowanie i najpotężniejsze fanfary zachowują prawdziwą postać. Co warte usłyszenia, bo to nieczęsto się słyszy nawet od bardzo drogich wzmacniaczy.

 

W punktach

Zalety

  • Dźwięk zaskakujący jakością.
  • Głęboki.
  • Światłocienisty.
  • W ozdobie mocnych pogłosów.
  • Super wyraźny.
  • Krystalicznie czysty.
  • Dźwięczny.
  • Starannie separowany.
  • Zarazem przy zewnętrznym zasilaczu całkowicie spójny.
  • Stuprocentowo melodyczny.
  • Stuprocentowo naturalny (dzięki brakowi podbarwień po obu stronach pasma).
  • Na lampową miarę czarowny.
  • Super energetyczny.
  • Z potężnym basem, wokalistami jak żywymi i eleganckimi sopranami.
  • Układ push-pull, zapewniający szybkość narastania.
  • Układ Darlington, podnoszący moc ciągłą i gwarantujący wysoką jakość.
  • Układ Transcap, błyskawicznie dostarczający potężnej mocy chwilowej.
  • Wszystko to dzieje się na dużej, starannie rozplanowanej scenie o bardzo dobrej stereofonii i świetnej holografii.
  • Chce się słuchać.
  • Aż taka dawka energii jest czymś nieoczekiwanym.
  • Jakość ogólna jak u wzmacniaczy za kilkadziesiąt tysięcy.
  • Ładny wygląd.
  • Podział na dwie możliwe do postawienia na sobie części pomniejsza zajmowany obszar.
  • Mały i lekki skuteczny pilot.
  • Wydajność zapewniająca bardzo dobrą obsługę nawet bardzo dużych kolumn.
  • Ścieżki z pogrubionej miedzi na wysokojakościowych płytkach.
  • Można dokupić płytki przetwornika D/A i pre gramofonowego.
  • Pięć wejść analogowych i opcjonalnie jedno cyfrowe.
  • Wyjście na magnetofon.
  • Znany producent.
  • Made in Hungary.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Bez zewnętrznego zasilacza zmniejszona melodyjność, spójność i potencjał energetyczny.
  • Obecnie produkowany wyłącznie w czarnym wykończeniu.

 

Dane techniczne

HEED Obelisk SI³

  • Pasmo przenoszenia (1 W, 8 Ω, < 0,1% THD): 10 Hz – 60 kHz
  • Impedancja wejściowa: 10 kΩ
  • Czułość wejściowa: 500 mV
  • Moc (8 Ω, obydwa kanały, 1 kHz, < 0,1% THD): 35 W (50 W wraz z X2 PSU)
  • Moc (4 Ω, obydwa kanały, 1 kHz, < 0,1% THD): 60 W / kanał (80 W wraz z X2 PSU)
  • SNR (ważony): 96 dB
  • Maksymalny pobór prądu: 160 W
  • Wymiary obudowy (Szer. x Wys. x Gł.): 220 x 85 x 325 mm
  • Waga: 6,0 kg

Cena: 8390 PLN

 

HEED Obelisk X2

  • Transformator toroidalny mocy 300 VA
  • Wymiary obudowy: 220 x 85 x 325 mm
  • Waga: 8,0 kg

Cena: 4290 PLN

 

System:

  • Źródła: Avid Ingenium, CD Cayin Soft Fog V2 z przetwornikiem PrimaLuna EVO 100.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1.
  • Wzmacniacz zintegrowany: HEED Obelisk SI³ & Obelisk X2.
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9 RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame XLR, Tellurium Q Black Diamond XLR, Transparent REFERENCE XLR.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy