Recenzja: Gryphon Scorpio

Budowa

Symbol czerwonego gryfa zapowiada iście audiofilskie doznania rodem z Danii.

Symbol czerwonego gryfa zapowiada audiofilskie doznania rodem z Danii.

   Jakby nie dość było lwa oraz orła, to teraz jeszcze skorpion. Mało pazurów i szponów, to jeszcze kolec jadowy. Ciężko będzie się bronić biednemu testerowi…

Gryphon zaczynał odtwarzaczowy taniec w roku 1998 od Tabu CDP1, by potem zaoferować w 2002 Adagio, a nieco później referencyjnego Mikado, który stał się legendą. Podobnie jak Linn Sondek stanowił ceniony punkt odniesienia, przy czym. Sondek szczególnie muzycznego, a Mikado przodującego pod względem realizmu. Ale Mikado już nie ma, a sam się na jego odsłuch nie załapałem. (Może kiedyś?) Zniknął z rynku wraz z porzuceniem przez Philipsa napędu Pro2, na którym wiele sławnych odtwarzaczy – tych arystokratycznie ładowanych od góry – bazowało. Nie ma Pro2, nie ma odgórnych arystokratów i nie ma też Mikado. Napęd wziąć trzeba było od TEAC, a choć Gryphon zastrzega się, że wykonawstwo mają te napędy europejskie, widnieje na nich naklejka AsaTech.cc… Nie miał z tymi napędami innego wyjścia, gdyż Accuphase nikomu swoich nie użycza, a Sony swój najlepszy też porzuciło. W efekcie zamiast Mikado jest Scorpio; z szufladą a nie odgórną klapą, ale też zaprojektowany przez Flemminga Rasmussena, zatem wzorniczo nietuzinkowy. Z miejsca to rzuca się w oczy, przy czym design pozostawiono z top-loadera Mikado, co zaskutkowało faktem, iż dla zachowania integralności frontonu szufladę trzeba było gdzieś podziać. W Mikado była u góry, a u Scorpio jest podwieszona pod spodem, przez co w pierwszym oglądzie nowe dzieło Duńczyków proporcjami przywodzi wprawdzie na myśl odtwarzacz, ale dopiero staranne oględziny pozwalają namierzyć ten podczepiony napęd, ratujący elegancki wygląd przodu. Ten ma zaś postać jednolitego na całą szerokość i wysokość płata akrylu, z wtopionymi sensorami dotykowymi (po cztery z każdej strony centralnie ulokowanego wyświetlacza) plus widoczne tylko w mocnym świetle okienko komunikacji z pilotem. Akryl prezentuje się elegancko, jednakże palce zostawiają na nim nieeleganckie ślady, toteż esteci zmuszeni będą dokonywać obsługi z pilota bądź przez ściereczkę. Najlepszy w całym wyglądzie jest tutaj sam wyświetlacz, ozdobiony czerwonym, też świecącym logo Gryphona, odcień którego doskonale zgrywa się ze stonowaną, turkusową symboliką operacyjną o idealnie dobranej mocy świecenia, możliwej na wszelki wypadek – gdyby komuś mimo to nie odpowiadała – do indywidualnego wyskalowania lub całkowitego zgaszenia. Obsługi dopełnia mały, pękaty pilot zapożyczony od urządzeń video, oraz też ukryty pod spodem, niewidoczny z przodu włącznik główny, który trzeba wymacać.

I to w dawni niewidzianym u nas wydaniu - oto odtwarzacz CD Gryphon Scorpio.

I to w najlepszym wydaniu – oto odtwarzacz CD Gryphon Scorpio.

Korpus poskręcano z aluminiowych płyt i osadzono na czterech masywnych, zwężających się ku dołowi i blisko osadzonych podporach z tłumiącego wibracje elastomeru, przy czym ich forma i sposób rozmieszczenia też są dla wyglądu istotne, nadając urządzeniu swoistego, modernistycznego stylu  Od wierzchu ozdobą jest wielkie logo Gryphona, ale nie świecące, tylko uwypuklające się głęboką czernią na tle satynowego podłoża. Z tyłu rzecz wygląda zaś purystycznie, ponieważ nie ma tam wyjść RCA (sic!), a jedynie pojedyncza para złoconych XLR Neutrika uzupełniana cyfrowym, też złoconym i też od Neutrika S/PDIF. Daje to jasno do zrozumienia, że producent życzy sobie, aby sygnał realizowany był w trybie symetrycznym i kierowany najlepiej do własnych wzmacniaczy Gryphona – Diablo, Atila albo Pandora/Mephisto. To bez wątpienia spore rozczarowanie dla użytkowników wzmacniaczy lampowych, którzy niemal bez wyjątku zmuszeni będą z wizją skorpionowego źródła się rozstać.

W środku panuje wzorowy ład w ramach montażu półkowego, a w oczy rzucają się trzy trafa toroidalne Noratela, robione na zamówienie i odsunięte od elektroniki. Jedno obsługuje sekcję cyfrową, wspierane kondensatorami o łącznej pojemności 10 000 mF, a dwa pozostałe są dla kanałów analogowych, wspierane bankami po 15 000 mF każde. Sekcja przetwornika to cztery w każdym kanale 32 bity/192 kHz Asashi Kensai Microdevices DAC, taktowane osobnymi oscylatorami kwarcowymi o dokładności pięciu milionowych sekundy. Składa się to łącznie na wymuszony i fazowo poprzesuwany celem wygładzenia amplitud upsampling w trybie 32-bit/192 kHz, czyli rozwiązanie klasyczne, którego Gryphon był pomysłodawcą. Cała sekcja analogowa pracuje w klasie A bez sprzężenia zwrotnego i w oparciu o możliwie najkrótsze ścieżki, przy czym uwagę zwraca solidne okablowanie, w sekcji zasilającej pogrubione i opatrzone stykami z miedzi. Ważna dla całości jest także sekcja stabilizacji napięcia, zdalna wyrównywać wahania w przedziale +/- 20V.

W dobie miniaturyzacji elektroniki Gryphon stawia na staromodną, mocarną obudowę, wysyłającą jasny komunikat - poważny sprzęt dla poważnego słuchacza!

W dobie miniaturyzacji elektroniki Gryphon wciąż stawia na potężną obudowę, wysyłającą jasny sygnał – poważny sprzęt dla poważnego słuchacza!

Przeglądając dane techniczne zaskoczeni możemy być rozwartością pasma przenoszenia, szacowanego tu na 0,5 Hz – 96 kHz, podczas gdy regułą jest standardowe 20 Hz – 20 kHz. Odstęp szumu od sygnału to 103 dB, a odkształcenia harmoniczne lokują się poniżej 0,0035%. Całość szczyci się zaprojektowaniem i wykonaniem w Danii, a cena opiewa na 29 600 tys. PLN – czyli zdecydowanie mniej niż u Mikado, który kosztował ponad 50 tys., Z grubsza zaś analogicznie do innych dobrej klasy odtwarzaczy współczesnych, względem których w przypadku Scorpio powodem szczególnym zakupu będzie więc sława producenta i piękny, wysmakowany wygląd, a nie taniość. Co jednak z samym dźwiękiem?

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy