Recenzja: Gryphon Diablo 300

Brzmienie cd.

Werdykt o jakości brzmienia Diablo 300 wyśpiewały kolumny AudioForm.

Werdykt o jakości brzmienia Diablo 300 wyśpiewały kolumny AudioForm.

   Accuphase, jako całościowa szkoła dźwięku, jest specyficzne, ale specyfiką za którą się je kocha. Specyfika ta jest mocno zbliżona do prezentowanej przez mój przedwzmacniacz na lampach 45ʼ, a zatem jest lampowa. Także więc odtwarzacz Accuphase, jako nieodrodny przedstawiciel swej szkoły, podawał dźwięk analogowo płynny, giętki, wycieniowany, ciepły, ze słodyczą w głosach, spokojny wewnątrz ale wibrujący na powierzchniach, wyjątkowo złożony harmonicznie i wyjątkowo ludzki. Bogaty i pełny; dopracowany i artystyczny; ujmujący i piękny. Można powiedzieć – szczególnie wyrafinowany i wysmakowany. Nie zabiegający o neutralność, tylko jawnie oferujący rozliczne cechy własne, o ile za neutralność przyjąć zawartość płyt CD granych przez odtwarzacze z pierwszego ich pokolenia. Pod tym względem była to różnica przepastna, jakiej nie potrafią zaoferować odtwarzacze poniżej Audio Research CD9, Metronome Signature czy dCS Rossini, a więc bardzo drogie. Te tańsze zbliżają się do tego zbioru zalet różnymi drogami, bo na przykład SACD McIntosha jest już bliski tej analogowości, a zrecenzowany dopiero co Scorpio gra naprawdę czysto, w pełnym świetle, przebojowo i dynamicznie. Jednakże pełnego spektrum umiejętności, w postaci gramofonowej niemal dynamiki i gramofonowej płynności nie oferują. A zatem dopiero Accuphase mógł zmusić Diabła do najwyższego wysiłku, każąc mu zeznawać całą prawdę o sobie, czyli wszystko o własnych umiejętnościach artykulacyjnych. Ta prawda okazała się bardzo przyjemna i bardzo dobrze dokumentująca opinię o Diablo jako wybitnym wzmacniaczu. Prawda ta powiada, że nie jest to wzmacniacz ani lampowy, ani tranzystorowy – on jest pośrodku. Moc i szybkość ma tranzystorowe, pospołu z dynamiką, natomiast elegancją brzmienia zawadza wyraźnie o lampy. Nie jest pod tym względem aż tak wybitny, jak często przywoływana przeze mnie, specyficzna integra Avantgarde, ale nie działa też w czystej klasie A i nie ma za zadanie napędzić wyłącznie części pasywnej półaktywnych kolumn tubowych mocą 1,7 W. Musi być mocny i wszechstronny, a nie ma być konstrukcją dzieloną.

A werdykt ten był na wskroś pozytywny - diabelski Gryphon jest jednym z najlepszych wzmacniaczy z jakim mieliśmy do czynienia!

A werdykt ten był na wskroś pozytywny – diabelski Gryphon jest jednym z najlepszych wzmacniaczy z jakim mieliśmy do czynienia!

Dla zwolenników dużej mocy w klasie A i kroczącej w ślad za tym maksymalnej analogowości, ma Gryphon dzielony przedwzmacniacz Pandora i osiemdziesięciokilogramowe monobloki Colosseum za zupełnie inne pieniądze, a Diablo jest, mimo wysokiej ceny, konstrukcją mniej maksymalistyczną, mającą swoje ograniczenia. Te są jednak naprawdę niewielkie, co właśnie pokazało Accuphase. Stopień harmonicznej złożoności i jednoczesna umiejętność ujmowania pięknem okazały się świetne. Ma przy tym zinegrowany Gryphon pewną niepoślednią cechę własną, ujawniającą się na tle innych dobrych integr – oferuje mianowicie brzmienie w szczególny sposób spokojne. Wyjaśnijmy to dokładnie, bo łatwo o nieporozumienie. To brzmienie, o ile trzeba, potrafi być (i przeważnie jest) żywiołowe, dynamiczne i wartkie. Wspomniany natomiast spokój dotyczy samego kształtowania się dźwięków. One ukazują się jako spokojne, ponieważ są starannie i do ostatka uformowane. Nie urywają się przed końcem, by oddać pole następnym, nie mają powierzchni niejednoznacznych, tylko pośpiesznie naszkicowanych, ani nie mają pół-wypełnienia, że niby jest tam coś w środku – jakaś treść oraz masa – ale tak się tylko kołaczą, nie mogąc pokryć dokładnie z obrysem. Inaczej mówiąc: dźwięk oferowany przez Diablo jest skończony a nie połowiczny. Dokładny co do formy i w pełni ukształtowany. To daje właśnie poczucie spokoju – przekonanie słuchacza o spełnieniu i zadowoleniu. NIe mamy tu do czynienia z żadną brzmieniową zadymką, żadnym maskowaniem niedociągnięć. Każdy dźwięk wchodzi na swoje miejsce i każdy jest uformowany dokładnie. Da się wprawdzie zbudować jeszcze bardziej złożone harmonie, jeszcze bardziej je pięknem nasycać i sprawniej operować pogłosem, ale to są już przymioty aparatur albo wielokroć droższych, albo oferujących zdecydowanie mniej mocy. Natomiast Diabeł okazuje się siedzieć pośrodku zalet technicznych pod każdym dokładnie względem, i to siedzieć bardzo wygodnie. Z wypośrodkowanym przekazem pomiędzy lampą a tranzystorem i wypośrodkowaną jakością integracji spomiędzy szczytów technicznych możliwości i szczytów mocy.

Nie ma tu miejsca, aby wyliczyć tu wszystkie jego zalety, wystarczy powiedzieć, że jedyne co nie musi się podobać to wygląd oraz.. cena. Pełna rekomendacja od naszej redakcji!

Brak tu miejsca, aby wyliczyć wszystkie zalety. Wystarczy jednak powiedzieć, że jedyne co nie musi się podobać to wygląd oraz.. cena. Pełna rekomendacja!

Dlatego jest najlepszą integrą na świecie, a w każdym razie jedną z paru. Kosztowną, lecz nie ma zmiłuj, jak pisałem w recenzji Scorpio. Wells Audio Innamorata Signature i Trilogy 925 Hybrid także grubo kosztują, a mocy mają dwakroć mniej – i nigdzie nie widać taniości. Sam Diablo, jako goły wzmacniacz, kosztuje pięćdziesiąt sześć tysięcy, a dopiero przetwornik i gramofonowy przedwzmacniacz czynią z tego o wiele więcej.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

16 komentarzy w “Recenzja: Gryphon Diablo 300

  1. Zatroskany pisze:

    Paskudne błędy autor sadzi, aż oczy bolą. Niewiele ich, ale jak się już pojawiają, to na poziomie podstawówki. Nie ma czegoś takiego jak „duża ilość przyłączy”, jest za to liczba, choć to jeszcze nic. Najbardziej doskwiera „Pszyjemny kolorystycznie, regulowany…”, a to tylko ostatnia strona. Zapewniam, jest tego więcej. W poprzednich artykułąch także nie brak ortograficznych wpadek.

    Dobra rada: zamiast nad kwiecistymi zdaniami, co, z tego co widzę, jest tu na porządku dziennym (co może, choć nie musi być OK), może warto pochylić się nad podstawami naszego języka. Szkoda go tak barbarzyńsko kaleczyć. A jeżeli czasu brak na korektę, to może warto wrzucić tekst w Worda, te najgorsze babole same poznikają.

    1. @Niezatroskany pisze:

      @Zatroskany, co Ci dało to? Ja mam zawsze taka odpowiedz: „Nie podoba się to nie czytaj”. Jeśli już chcesz pomoc autorowi to wyjmij najpierw słomę z butów. Kultura to rzadka cecha….

  2. PIotr Ryka pisze:

    Nie ma czegoś takiego jak duża ilość? To zależy w czyjej głowie… Proszę się nie ośmieszać. Krytyczny zapał bywa twórczy, ale nie zawsze. Co do słowa „pszyjemny”, to błąd powstał właśnie przy przenoszeniu tekstu na stronę. Z nieznanych mi powodów edytor tekstu na stronie popełnia literówki, a słowa przyjemny nie ma w jego słowniku. Sam zmienia czasem przyjemny na pszyjemny i robi takie błędy przy wielu innych okazjach, a także skleja wyrazy. Trudno wszystkie takie błędy wyłapać i czasem pozostają. (Piszę w Wordzie, proszę się nie martwić. On zresztą także nie jest wolny od błędów i wielu słów mu brakuje w polskim słowniku.) Oczywiście w tekście zdarzają się czasami także błędy autorskie, często wynikłe z pośpiechu lub zmęczenia. Staram się je potem usuwać, ale nie zawsze chce mi się robić to z całą starannością. Mea culpa. Niemniej za słowa krytyki dziękuję, bo zawsze są inspirujące i zachęcające do lepszej pracy. Pozdrowienia.

    1. Zatroskany pisze:

      Ależ to Pan się ośmiesza poprzez nieznajomość prawideł naszego języka, po raz kolejny zresztą. Odpowiadając na pytanie to nie, nie ma czegoś takiego jak duża ilość rzeczy policzalnych, którymi przyłącza zamontowane na tyle urządzenia niewątpliwie są. Bezsprzecznie da się je wyodrębnić i policzyć, wtedy mowa tylko i wyłącznie o liczbie. Może być ilość wody w rzece co najwyżej, albo piachu na plaży. Ale gdy mowa o jej ziarnach, to już jest liczba. To nie jest rzecz subiektywna, jak Pan sugeruje powiązana z tą czy inną głową, a całkiem proste zasady, którymi rządzi się nasz język. Zostały ustanowione już „jakiś czas” temu i w większości przypadków, a z pewnością gdy mowa o liczbie/ilości, nie są płynne i z tym się nie dyskutuje, tu nie ma pola do interpretacji. Pana dyletanctwo tu wychodzi.

      Tutaj pierwszy z brzegu przykład kwiecistości w Pana wydaniu niczym nieuzasadnionej i sprzecznej z tym, czego nas w szkole podstawowej uczą: kolumny, wzmacniacze, słuchawki i inne rzeczy martwe nie mogą niczego posiadać, bo są… martwe. Mogą coś co najwyżej mieć. To popularny błąd, ludzie stosują go nagminnie chcąc przydać elegancji słowu pisanemu, Pan także, a efekt jest dokładnie odwrotny, trąci amatorką. Większość ludzi pochyli się nad tym, jakiego to „cudownie płynnego” języka Pan używa chociażby przez ten kiks. Na którymś poziomie można Pana język odebrać w taki sposób. Ale rzeczywistość jest zupełnie inna i ktoś, kto choć odrobinę zna się na słowie pisanym (a i owszem, jestem taką osobą) pokiwa tylko głową, a czasem wręcz przetrze oczy ze zdumienia nad kalibrem niektórych Pańskich przewinień językowych.

      Nie wystarczy pisać dużo, żeby pisać dobrze. Zmierzam do tego, że nie ma Pan warsztatu, bo takowego nie można mieć bez zwrotki od osoby zajmującej się językiem zawodowo, lub nie ślęcząc nad lekturami traktującymi o naszym języku… i tym sposobem utrwala Pan własne błędy. To widać, bo wiele jest przenoszonych z artykułu na artykuł. Rysuje się ich wzorzec, a jakże. Można mieć własny styl, Pan nagminnie stosuje szyk przestawny w tym celu. Taką składnię momentami ciężko rozszyfrować, mało zgrabna jest i w Pana konkretnym przypadku często przegadana, choć to jeszcze ujdzie w tłumie. Ale gramatyczno-interpunkcyjno-ortograficznych wpadek jest trochę. Coś mi się nie chce wierzyć, że Word „przy przenoszeniu” tego tematu nie ogarnia.

      No i ponad wszystko, po napisaniu sugeruję zacząć czytać własne teksty zdecydowanie więcej niż jeden raz. To pomaga. Pozdrawiam.

      1. Marcin pisze:

        Przesadza Pan z tą ilością błędów; jest ich znacznie mniej (mnie też będzie Pan krytykował za ten liczebnik nieokreślony?) niż w tekstach Pana Paucuły, który ponoć obronił nawet doktorat na polonistyce, choć w bazie ludzi nauki brak jest na ten temat jakichkolwiek danych (sprawdzałem).

      2. PIotr Ryka pisze:

        Odnośnie liczba vs ilość. Tego rodzaju rozróżnienie w odniesieniu do kwantów policzalnych i niepoliczalnych rzeczywiście istnieje, ale w języku angielskim. Natomiast, panie zatroskany polonisto, sugerowane przez ciebie określenie „duża liczba przyłączy” w odniesieniu do ich rzeczywistej liczby, na przykład dziesięciu albo piętnastu, byłoby tak naprawdę śmieszne, ponieważ duże liczby to powiedzmy sto do setnej potęgi a nie piętnaście. Piętnaście to liczba mała, malutka, o ile rozpatrujemy liczby całkowite, ale tylko te odnoszą się do przyłączy i temu podobnych.

        Istnieją na świecie różne porządki, nie tylko ten sugerowany tu uparcie (niepoprawnie zresztą) gramatyczny. Gdyby trzymać się tych belferskich odniesień do posiadania czegoś przez coś i analogicznych ograniczeń formalnych, wówczas poezja i szerzej literatura byłyby niemożliwe, a w każdym razie idiotycznie zubożone i nudne. Czyjś sposób pisania i widzenia świata można cenić albo odrzucać, i tu każdy niech pozostanie przy swoim. Natomiast jeżeli zaczniemy przy tym grzebać, to zaraz okaże się, że na przykład posiadanie czegoś przez żywe istoty to podejście wysoce mylące i dalekie uproszczenie. I jeszcze okaże się, że mogą one „posiadać” te swoje posiadłości o wiele słabiej od wielu bytów martwych. Mogą bowiem tak naprawdę tylko przez pewien czas pewne cechy nosić i użytkować pewne przedmioty. Przez krótki, ograniczony narodzinami i śmiercią moment. Posiadać może Bóg, o ile istnieje, jednakże pan czy ja swoje rzeczy i cechy mamy tylko na chwilę, tak więc idea posiadania odnosi się do nich nieprecyzyjnie i złudnie. Niczego co pan ma, tak naprawdę pan nie ma, bo wszystko to prędzej czy później nieuchronnie pan straci. To tylko prymitywna ludzka chciwość podsuwa jaźni ideę posiadania, jako czegoś trwałego w tym naszym nieznośnie nietrwałym bycie. Tak więc więcej pokory panie gramatyku wobec złożoności świata.

        Przy okazji. Istniała kiedyś grupa badawcza złożona z językoznawców, filozofów i logików, nazwana później Kołem Wiedeńskim. Ci panowie też postanowili ograniczyć rzeczywistość, bardzo nawet radykalnie; w swoim przypadku nie do ścisłego trzymania się reguł gramatycznych tylko do tak zwanych zdań protokolarnych, mających być ścisłymi relacjami z doznań zmysłowych. Tym sposobem mieli zamiar zniszczyć znienawidzoną przez siebie metafizykę, będącą w ich mniemaniu zbytecznym balastem w dobie nauki i postępu. No i niestety, po kilku latach zaciętych zmagań okazało się, że to droga donikąd. (Dlaczego donikąd razem a do domu oddzielnie?) Sensu nie da się bowiem zawrzeć w regułach, zawsze je przekracza. Pan więc będzie dalej pisał po swojemu o duże liczbie kilkunastu przyłączy, a ja będę się z tej pańskiej dużości śmiał i pisał po swojemu o dużej ilości, by mógł się pan dalej puszyć swoją gramatyką i utyskiwać na moje szyki przestawne.

        1. Zatroskany pisze:

          Nagina Pan reguły, które już zostały ustalone, zasłania swoje braki językowe filozoficznymi wywodami i porusza kwestie, które z tematem nie mają nic a nic wspólnego. Omawiane zasady nie podlegają różnej optyce i interpretacji, nie ma tu miejsca na filozofowanie. Panu się tylko wydaje, że tak jest. Na tym etapie naszej wymiany to żenująca postawa, błędna i śmiechu warta. Byłem przekonany, że my tu rzeczowo rozmawiamy, ale gdy zabrnął Pan w „różne porządki gramatyczne” w przypadku poruszanych aspektów, to mi się odechciało.

          Proszę, może to czegoś Pana nauczy: https://www.youtube.com/watch?v=Gc31UQ-C6dw

          Panie Marcinie, trzeba wiedzieć czego szukać.

          1. PIotr Ryka pisze:

            Nie pisałem o różnych porządkach gramatycznych tylko myślowych. No i jasne, że się Panu odechciało; często tak bywa w konfrontacjach zdrowego rozsądku z filozofią. To są spotkania niejednokrotnie bolesne. Ale było nie zaczynać…

            Za link do pana Miodka dziękuję, ale nie w smak mi nauki byłego agenta SB, który w tej swojej poprawnej gramatycznie a wyjałowionej myślowo i moralnie polszczyźnie gryzmolił donosy na kolegów.

            Ale skoro się już odsyłamy, to proponuję zapoznać się z wittgensteinowską koncepcją gier językowych, zawartą w „Dociekaniach filozoficznych”, jako przykładem innego niż tylko gramatyczny rozumienia języka. Bo nawet matematyka, będąca najściślejszym co do reguł spośród znanych języków, jest żywa i zmienna – i przez poszczególnych matematyków rozumiana nieraz w diametralnie różny sposób.

  3. Piotr pisze:

    Witam. Może coś bardziej na temat. Jest szansa na testy nowych urządzeń Astella AK 70, AK 300 albo AK Junior ? Pozdrawiam.

    Dla mnie najważniejsze są testy
    sprzętu, jak brzmi, z czym łapie synergie itd. Dlatego chętnie tutaj zaglądam.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Jest, ponieważ dystrybutor przyjazny, chętnie użyczający.

  4. Piotr pisze:

    Super ….

  5. Sławek pisze:

    Aż by się chciało tego diablo posłuchać, na pewno brzmi lepiej niż Lamborghini diablo…

    1. PIotr Ryka pisze:

      No, nie wiem. Lamborghini nie słyszałem. Ferrari tak, ale Lamborghini nie.

  6. Maniek pisze:

    Rzeczywiście tragiczna polszczyzna i niewiele nowych, ciekawych spostrzeżeń i obserwacji.
    Zmarnowane kilka minut na czytanie o niczym nowym, a do tego forma przekazu pozostawia wyraźny niesmak…

  7. Piotr+Ryka pisze:

    Najwyraźniej już wiosna – hejterek wykiełkował.

    1. Marek pisze:

      Witamy rzodkiewki, pierwsze witaminy wiosny 😀

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy