Recenzja: Gryphon Diablo 300

Pogląd na wygląd i wgląd we wnętrze

Gryphon Diablo 300 HiFiPhilosophy 008

Po udanym wstępie z odtwarzaczem Scorpio, czas zaserwować danie główne marki Gryphon – wzmacniacz zintegrowany Diablo 300.

   O ile ze swoimi dziesięcioma kilogramami Scorpio zalicza się do odtwarzaczy wagi średniej, to czterdziestokilogramowy Diabeł należy do najcięższych. Trudno go więc przenosić i w pojedynkę ustawiać, chociaż nie takie rzeczy się w życiu…

W ofercie pojawił się w 2005 roku, jako Diabo jeszcze bez trzystu; i był wtedy słabszy mocowo, a także prostszy konstrukcyjnie. Obecny Diablo, ten już z 300, nie tylko o ćwierć jest mocniejszy, ale także lepiej zabezpieczony przed wahaniami napięcia i lepszy reprodukcyjnie. Zgodnie z nazwą potrafi oddawać trzysta watów w kanale z pominięciem sprzężenia zwrotnego przy standardowej impedancji 8 Ω, co wystarcza by dobrze wysterować nawet rzeczywiście trudne kolumny, chociaż nie absolutnie wszystkie. Grzeje przy tym jak piecyk swoim ogromnym trafem, toteż maestro Rassmusen nawet nie silił się by aranżować stawianie na nim Scorpio. Diabeł ze Skorpionem tańczyć więc muszą obok siebie, albo na różnych piętrach, a nigdy wprost na sobie. Niemniej pasują wizualnie i tak czy siak stworzą zgrany zespół nie tylko w sensie muzycznym; tyle że miejsca więcej zabiorą. A ponieważ Scorpio jest metalowy, żebrowany, akrylowy, czarny i z przełącznikami dotykowymi, to Diablo także jest. Ma ten sam płat akrylu o agresywnych bokami skosach na całą szerokość frontu i ten sam turkusowy odcień wyświetlacza z małym, też świecącym, karminowym gryfem u góry. Także to samo wielkie logo Gryphona ulokowane na wierzchniej pokrywie i zwężone ku dołowi, blisko osadzone, tłumiące wibracje nożyska. Ale są i różnice. Diabeł jest, ma się rozumieć, większy a nie tylko cięższy; to znaczy tak samo szeroki oraz niewiele głębszy, za to dwa razy wyższy. Żebrowania także ma większe, w tym jedno nad wyświetlaczem, a z tyłu dzieje się mnóstwo, a nie panuje posucha. Zaraz się na ten tył wybierzemy, jako dla wzmacniaczy kluczowy, ale wpierw inna różnica, mianowicie pan pilot. Ten jest tak bardzo odmienny, że chyba nie mógłby bardziej. U Scorpio był plastikowy, pękaty, krótki i okrąglutki; do stawiania na grubym zadku, albo huśtającego kładzenia na boku; a ten jest wąski, kanciasty i można go stawiać na głowie. Poza tym normalnie odkładać, ale wtedy się nie położy, tylko jak jakiś stalowy atleta zawiśnie na wyprostowanych ramionach, ułatwiając chwytanie. Czarny jest, osobliwy, ale mnie się podobał i przywiódł skojarzenia z modernistycznym wzornictwem. Ma też nietypowe przyciski, wysoko wystające, ale może dość o pilocie, mimo iż tak nietypowym.

Wielki to wzmacniacz, jak się później okaże, nie tylko w sensie dosłownym.

Wielki to wzmacniacz i jak się okaże, nie tylko w sensie dosłownym. W dodatku świetnie wykonany!

Co jest najbardziej charakterystyczne, to brak potencjometru. Odtwarzacz był bez szuflady, a wzmacniacz jest bez gałki. Szuflada jednak była, przebiegle pod spodem schowana, a obrotowego regulatora głośności naprawdę tutaj nie ma. Są tylko strzałki dół-góra na dotykowym panelu, a także odnośne przyciski na tym modernistycznym pilocie. Głośność można przy tym zaprogramować na stały poziom uruchamiania, jak również zapobiegać jej skokom przy przełączaniu źródła. A że tych źródeł może być sporo, mogłyby poziomy skakać faktycznie, a w efekcie dawać po uszach, co nie jest pożądane. Ale tu tak nie będzie, bo jest zabezpieczenie.

Co do tego regulowania, to są czterdzieści dwa poziomy, na których głośność można ustawić; a zatem całkiem sporo, jako że Twin-Head ma na przykład tylko dwadzieścia jeden. Ale bywają też urządzenia, co mają ich sto i więcej, a zatem można przyjąć, że jest tych poziomów wystarczająco, z tym że przejścia po jednym punkcie też będą wyraźnie słyszalne.

Odnośnie innych regulatorów, to z przodu jest przycisk »Stanby«, a także wyboru źródła (również dwukierunkowy). A wszystko można także wyregulować sobie pilotem i jeden tylko włącznik główny jest, tak samo jak u Scorpio, pod urządzeniem, do wymacania.

Z tyłu królują specjalnie dla Gryphona robione, wygodne i solidne terminale głośników, a między nimi galeria cyfrowych i analogowych złącz: dwie pary XLR i cztery RCA (w tym jeden komplet dla wejścia a drugi dla wyjścia na użytek magnetofonu); a także dodatkowa piąta, na zewnątrz przyłączy głośników, jako ekskluzywne wyjście dla zasilania suba. Powyżej może znaleźć się opcjonalny panel przyłączy cyfrowych, w wypadku kiedy Diablo ma dodatkowo przetwornik. Są wówczas złącza 2x SPDIF, Toslink, AES/EBU i 2.0 USB, a mimo że jest to przetwornik nie aż na miarę wolnostojącego i strasznie drogiego Kalliope, to też oparty o drabinki z kości od Sabre ES9018 i także 32-bitowy z obsługą aż ośmiokrotnego DSD. We wnętrzu obudowy ma postać osobnego pudełka i można go kupować oddzielnie, jako samodzielny upgrade. A można też zamówić Diablo z obsługą gramofonów, i kiedy tak się stanie, obsłuży każdy typ wkładek.

Gryphon Diablo 300 HiFiPhilosophy 010Gryphon Diablo 300 HiFiPhilosophy 007Gryphon Diablo 300 HiFiPhilosophy 012Gryphon Diablo 300 HiFiPhilosophy 013

 

 

 

 

We wnętrzu panuje wzorcowa postać ładu, i któżby sobie pomyślał, że Diabeł może być tak porządny? A wszystko w topologii dual-mono oprócz wspólnego na środku trafa, po każdej stronie którego lokuje się sześć dużych kondensatorów, tworzących banki po 68 000 mF każdy. Ich zadaniem jest czuwać nad zasobami energii, tak żeby przy szczytowym poborze na pewno jej nie zabrakło. Urządzenie pracuje w klasie A-B i jest to jedyna cesja na rzecz integracji, podczas gdy wszystkie wzmacniacze dzielone Gryphona były i są w klasie A. Przekraczają jednak gabarytami możliwość pracy w jednym bloku, lecz, jak podkreślał w wywiadach Flemming E. Rasmussen, u Diablo jest to klasa A-B możliwie bliska A.

Całość wizualnie jest specyficzna, od razu rozpoznawalna, bez potencjometru wyglądająca mniej na integrę a bardziej na końcówkę mocy. Wymiarowo potężna, przypominająca bardziej piec aniżeli diabła, a przede wszystkim sławna, „obarczona” legendą bycia najlepszą integrą na świecie. Ale czy słusznie?

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

13 komentarzy w “Recenzja: Gryphon Diablo 300

  1. Zatroskany pisze:

    Paskudne błędy autor sadzi, aż oczy bolą. Niewiele ich, ale jak się już pojawiają, to na poziomie podstawówki. Nie ma czegoś takiego jak „duża ilość przyłączy”, jest za to liczba, choć to jeszcze nic. Najbardziej doskwiera „Pszyjemny kolorystycznie, regulowany…”, a to tylko ostatnia strona. Zapewniam, jest tego więcej. W poprzednich artykułąch także nie brak ortograficznych wpadek.

    Dobra rada: zamiast nad kwiecistymi zdaniami, co, z tego co widzę, jest tu na porządku dziennym (co może, choć nie musi być OK), może warto pochylić się nad podstawami naszego języka. Szkoda go tak barbarzyńsko kaleczyć. A jeżeli czasu brak na korektę, to może warto wrzucić tekst w Worda, te najgorsze babole same poznikają.

    1. @Niezatroskany pisze:

      @Zatroskany, co Ci dało to? Ja mam zawsze taka odpowiedz: „Nie podoba się to nie czytaj”. Jeśli już chcesz pomoc autorowi to wyjmij najpierw słomę z butów. Kultura to rzadka cecha….

  2. PIotr Ryka pisze:

    Nie ma czegoś takiego jak duża ilość? To zależy w czyjej głowie… Proszę się nie ośmieszać. Krytyczny zapał bywa twórczy, ale nie zawsze. Co do słowa „pszyjemny”, to błąd powstał właśnie przy przenoszeniu tekstu na stronę. Z nieznanych mi powodów edytor tekstu na stronie popełnia literówki, a słowa przyjemny nie ma w jego słowniku. Sam zmienia czasem przyjemny na pszyjemny i robi takie błędy przy wielu innych okazjach, a także skleja wyrazy. Trudno wszystkie takie błędy wyłapać i czasem pozostają. (Piszę w Wordzie, proszę się nie martwić. On zresztą także nie jest wolny od błędów i wielu słów mu brakuje w polskim słowniku.) Oczywiście w tekście zdarzają się czasami także błędy autorskie, często wynikłe z pośpiechu lub zmęczenia. Staram się je potem usuwać, ale nie zawsze chce mi się robić to z całą starannością. Mea culpa. Niemniej za słowa krytyki dziękuję, bo zawsze są inspirujące i zachęcające do lepszej pracy. Pozdrowienia.

    1. Zatroskany pisze:

      Ależ to Pan się ośmiesza poprzez nieznajomość prawideł naszego języka, po raz kolejny zresztą. Odpowiadając na pytanie to nie, nie ma czegoś takiego jak duża ilość rzeczy policzalnych, którymi przyłącza zamontowane na tyle urządzenia niewątpliwie są. Bezsprzecznie da się je wyodrębnić i policzyć, wtedy mowa tylko i wyłącznie o liczbie. Może być ilość wody w rzece co najwyżej, albo piachu na plaży. Ale gdy mowa o jej ziarnach, to już jest liczba. To nie jest rzecz subiektywna, jak Pan sugeruje powiązana z tą czy inną głową, a całkiem proste zasady, którymi rządzi się nasz język. Zostały ustanowione już „jakiś czas” temu i w większości przypadków, a z pewnością gdy mowa o liczbie/ilości, nie są płynne i z tym się nie dyskutuje, tu nie ma pola do interpretacji. Pana dyletanctwo tu wychodzi.

      Tutaj pierwszy z brzegu przykład kwiecistości w Pana wydaniu niczym nieuzasadnionej i sprzecznej z tym, czego nas w szkole podstawowej uczą: kolumny, wzmacniacze, słuchawki i inne rzeczy martwe nie mogą niczego posiadać, bo są… martwe. Mogą coś co najwyżej mieć. To popularny błąd, ludzie stosują go nagminnie chcąc przydać elegancji słowu pisanemu, Pan także, a efekt jest dokładnie odwrotny, trąci amatorką. Większość ludzi pochyli się nad tym, jakiego to „cudownie płynnego” języka Pan używa chociażby przez ten kiks. Na którymś poziomie można Pana język odebrać w taki sposób. Ale rzeczywistość jest zupełnie inna i ktoś, kto choć odrobinę zna się na słowie pisanym (a i owszem, jestem taką osobą) pokiwa tylko głową, a czasem wręcz przetrze oczy ze zdumienia nad kalibrem niektórych Pańskich przewinień językowych.

      Nie wystarczy pisać dużo, żeby pisać dobrze. Zmierzam do tego, że nie ma Pan warsztatu, bo takowego nie można mieć bez zwrotki od osoby zajmującej się językiem zawodowo, lub nie ślęcząc nad lekturami traktującymi o naszym języku… i tym sposobem utrwala Pan własne błędy. To widać, bo wiele jest przenoszonych z artykułu na artykuł. Rysuje się ich wzorzec, a jakże. Można mieć własny styl, Pan nagminnie stosuje szyk przestawny w tym celu. Taką składnię momentami ciężko rozszyfrować, mało zgrabna jest i w Pana konkretnym przypadku często przegadana, choć to jeszcze ujdzie w tłumie. Ale gramatyczno-interpunkcyjno-ortograficznych wpadek jest trochę. Coś mi się nie chce wierzyć, że Word „przy przenoszeniu” tego tematu nie ogarnia.

      No i ponad wszystko, po napisaniu sugeruję zacząć czytać własne teksty zdecydowanie więcej niż jeden raz. To pomaga. Pozdrawiam.

      1. Marcin pisze:

        Przesadza Pan z tą ilością błędów; jest ich znacznie mniej (mnie też będzie Pan krytykował za ten liczebnik nieokreślony?) niż w tekstach Pana Paucuły, który ponoć obronił nawet doktorat na polonistyce, choć w bazie ludzi nauki brak jest na ten temat jakichkolwiek danych (sprawdzałem).

      2. PIotr Ryka pisze:

        Odnośnie liczba vs ilość. Tego rodzaju rozróżnienie w odniesieniu do kwantów policzalnych i niepoliczalnych rzeczywiście istnieje, ale w języku angielskim. Natomiast, panie zatroskany polonisto, sugerowane przez ciebie określenie „duża liczba przyłączy” w odniesieniu do ich rzeczywistej liczby, na przykład dziesięciu albo piętnastu, byłoby tak naprawdę śmieszne, ponieważ duże liczby to powiedzmy sto do setnej potęgi a nie piętnaście. Piętnaście to liczba mała, malutka, o ile rozpatrujemy liczby całkowite, ale tylko te odnoszą się do przyłączy i temu podobnych.

        Istnieją na świecie różne porządki, nie tylko ten sugerowany tu uparcie (niepoprawnie zresztą) gramatyczny. Gdyby trzymać się tych belferskich odniesień do posiadania czegoś przez coś i analogicznych ograniczeń formalnych, wówczas poezja i szerzej literatura byłyby niemożliwe, a w każdym razie idiotycznie zubożone i nudne. Czyjś sposób pisania i widzenia świata można cenić albo odrzucać, i tu każdy niech pozostanie przy swoim. Natomiast jeżeli zaczniemy przy tym grzebać, to zaraz okaże się, że na przykład posiadanie czegoś przez żywe istoty to podejście wysoce mylące i dalekie uproszczenie. I jeszcze okaże się, że mogą one „posiadać” te swoje posiadłości o wiele słabiej od wielu bytów martwych. Mogą bowiem tak naprawdę tylko przez pewien czas pewne cechy nosić i użytkować pewne przedmioty. Przez krótki, ograniczony narodzinami i śmiercią moment. Posiadać może Bóg, o ile istnieje, jednakże pan czy ja swoje rzeczy i cechy mamy tylko na chwilę, tak więc idea posiadania odnosi się do nich nieprecyzyjnie i złudnie. Niczego co pan ma, tak naprawdę pan nie ma, bo wszystko to prędzej czy później nieuchronnie pan straci. To tylko prymitywna ludzka chciwość podsuwa jaźni ideę posiadania, jako czegoś trwałego w tym naszym nieznośnie nietrwałym bycie. Tak więc więcej pokory panie gramatyku wobec złożoności świata.

        Przy okazji. Istniała kiedyś grupa badawcza złożona z językoznawców, filozofów i logików, nazwana później Kołem Wiedeńskim. Ci panowie też postanowili ograniczyć rzeczywistość, bardzo nawet radykalnie; w swoim przypadku nie do ścisłego trzymania się reguł gramatycznych tylko do tak zwanych zdań protokolarnych, mających być ścisłymi relacjami z doznań zmysłowych. Tym sposobem mieli zamiar zniszczyć znienawidzoną przez siebie metafizykę, będącą w ich mniemaniu zbytecznym balastem w dobie nauki i postępu. No i niestety, po kilku latach zaciętych zmagań okazało się, że to droga donikąd. (Dlaczego donikąd razem a do domu oddzielnie?) Sensu nie da się bowiem zawrzeć w regułach, zawsze je przekracza. Pan więc będzie dalej pisał po swojemu o duże liczbie kilkunastu przyłączy, a ja będę się z tej pańskiej dużości śmiał i pisał po swojemu o dużej ilości, by mógł się pan dalej puszyć swoją gramatyką i utyskiwać na moje szyki przestawne.

        1. Zatroskany pisze:

          Nagina Pan reguły, które już zostały ustalone, zasłania swoje braki językowe filozoficznymi wywodami i porusza kwestie, które z tematem nie mają nic a nic wspólnego. Omawiane zasady nie podlegają różnej optyce i interpretacji, nie ma tu miejsca na filozofowanie. Panu się tylko wydaje, że tak jest. Na tym etapie naszej wymiany to żenująca postawa, błędna i śmiechu warta. Byłem przekonany, że my tu rzeczowo rozmawiamy, ale gdy zabrnął Pan w „różne porządki gramatyczne” w przypadku poruszanych aspektów, to mi się odechciało.

          Proszę, może to czegoś Pana nauczy: https://www.youtube.com/watch?v=Gc31UQ-C6dw

          Panie Marcinie, trzeba wiedzieć czego szukać.

          1. PIotr Ryka pisze:

            Nie pisałem o różnych porządkach gramatycznych tylko myślowych. No i jasne, że się Panu odechciało; często tak bywa w konfrontacjach zdrowego rozsądku z filozofią. To są spotkania niejednokrotnie bolesne. Ale było nie zaczynać…

            Za link do pana Miodka dziękuję, ale nie w smak mi nauki byłego agenta SB, który w tej swojej poprawnej gramatycznie a wyjałowionej myślowo i moralnie polszczyźnie gryzmolił donosy na kolegów.

            Ale skoro się już odsyłamy, to proponuję zapoznać się z wittgensteinowską koncepcją gier językowych, zawartą w „Dociekaniach filozoficznych”, jako przykładem innego niż tylko gramatyczny rozumienia języka. Bo nawet matematyka, będąca najściślejszym co do reguł spośród znanych języków, jest żywa i zmienna – i przez poszczególnych matematyków rozumiana nieraz w diametralnie różny sposób.

  3. Piotr pisze:

    Witam. Może coś bardziej na temat. Jest szansa na testy nowych urządzeń Astella AK 70, AK 300 albo AK Junior ? Pozdrawiam.

    Dla mnie najważniejsze są testy
    sprzętu, jak brzmi, z czym łapie synergie itd. Dlatego chętnie tutaj zaglądam.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Jest, ponieważ dystrybutor przyjazny, chętnie użyczający.

  4. Piotr pisze:

    Super ….

  5. Sławek pisze:

    Aż by się chciało tego diablo posłuchać, na pewno brzmi lepiej niż Lamborghini diablo…

    1. PIotr Ryka pisze:

      No, nie wiem. Lamborghini nie słyszałem. Ferrari tak, ale Lamborghini nie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy