Recenzja: ENLEUM HPA-23RM

– Proszę państwa, proszę państwa! Uwaga, uwaga! Oto nowy, oto referencyjny wzmacniacz słuchawkowy od sławnego ENLEUM! Wzmacniacz jednocześnie przenośny i stacjonarny! Sieciowy i bateryjny!
– Pan kupi? Pani kupi? Państwo kupują?
– KUPUJCIE!!!

    Pozwoliłem sobie rozpocząć stylem ulicznego sprzedawcy, spośród których najsłynniejsi byli ci z arabskich bazarów, przed którymi nie było ucieczki. Czar dawnego Orientu przygasł, nie pachnie już mirrą ani tajemniczością, prędzej religijnymi fanatyzmami. Skutkiem czego blask azjatyckiego słońca jaśniej opromienia teraz Daleki niż Bliski Wschód – i stamtąd, z dalekiej Korei, przybywa ten referencyjny nowy.

    O koreańskiej marce Enleum, znanej poprzednio pod imieniem Bakoon, miałem okazję pisać równo dziesięć lat temu na okoliczność genialnego, ale niestety już nieprodukowanego bateryjnego wzmacniacza słuchawkowego Bakoon HPA-21. Jak również dwa lata temu, na okoliczność zwyczajnie już zasilanego wzmacniacza uniwersalnego (głośnikowego i słuchawkowego) ENLEUM AMP-23R (40 tys. PLN), który także świetnie się spisał.

    Bakoon to była początkowo firma japońsko-koreańska, Enleum po jej podziale stało się tylko koreańskie. I oferuje teraz ten już opisany uniwersalny, właśnie opisywany słuchawkowy oraz najnowszy referencyjny głośnikowy ENLEUM AMP-54R, na który być może kiedyś także nadejdzie opisowa pora.

    Nim pochylimy się nad przedmiotem recenzji, słowo przypomnienia o niezwykłości jego firmowej rodzicielki. Pierwotna Bakoon Products powstała w 2009 roku, aby rozwijać technologię w oparciu o obwód SATRI, wynaleziony przez japońskiego inżyniera Akirę Nagai pod koniec lat osiemdziesiątych; obwód mający stanowić udaną próbę przezwyciężenia ograniczeń tradycyjnych sposobów wzmacniania. Istota innowacyjności skrywa się w tym wypadku w zawiłościach gry „impedancja odnośnie przekształceń prądowy-napięciowy”; gry, którą tradycyjne wzmacniacze rozgrywają w taki sposób, że mają wysoką impedancję wejściową i niską wyjściową z uwagi na fakt większej łatwości kontrolowania napięcia w tego rodzaju układach. Odbywa się to jednak kosztem deformacji sygnału wejściowego, dlatego w innowacyjnym obwodzie SATRI rzecz zaprojektowano dalece inaczej, a nawet całkiem odwrotnie: impedancja wejściowa jest bliska zeru, podczas kiedy wyjściowa ma ponad sto milionów omów. Dzięki czemu sygnał wejściowy zachowuje wierniejszą oryginałowi postaci, nie deformując się w tak dużym stopniu jak podczas rekombinacji napięciowy-prądowy. Ogromna impedancja wyjściowa pozwala bowiem bezstratnie wracać do postaci prądowej, a przy okazji cały obwód zyskuje na prostocie, mając zaledwie jeden rezystor na wejściu i jeden na wyjściu. Co mu nie tylko poprawia liniowość, ale także eliminuje zakłócenia ze strony zbędnych przy takim podejściu podobwodów wyrównywania charakterystyk.
    Prostszy i bardziej skuteczny napięciowy (voltage) obwód SATRI potrafił dzięki powyższym zaletom osiągać przewagę nad konwencjonalnymi prądowymi sposobami wzmacniania – zbudowane w oparciu o niego wzmacniacze marki Bakoon postrzegane były jako wierniejsze odtwórczo i naturalniejsze brzmieniowo.

    Ta rzecz się nie zmieniła, przy czym analogicznie jak w pierwotnym Bakoon HPA-21 w teraźniejszym wzmacniaczu słuchawkowym ENLEUM HPA-23RM mamy do wyboru dwa wyjścia odpowiadające dwóm różnym układom wzmocnienia: napięciowemu układowi VOLTAGE i prądowemu układowi CURRENT. Z tą różnicą, że obecny VOLTAGE został poddany przez inżynierów Enleum usprawniającym modyfikacjom, inaczej też niż w dawnym Bakoon każdy układ finalizuje się innym gniazdem słuchawkowym, ale o tych sprawach napiszę bliżej w rozdziale o budowie.

    Zostaje kwestia ceny, też i jakości w odniesieniu do niej. O tym ostatnim po odsłuchach, o cenie samej z siebie przychodzi zaś odnotować, że to bez pięciu złotych całe dwadzieścia tysięcy, czyli rzecz nie jest tania. Zwłaszcza gdyby zacząć przeliczać tę cenę na kilogramy, bo tytułowy wzmacniacz (a ściślej dwa wzmacniacze w jednym) waży zaledwie 75 deko. Koniecznie trzeba też podkreślić, że dostajemy tutaj goły wzmacniacz – ENLEUM HPA-23RM nie ma wbudowanego przetwornika. Zwracam na to uwagę, bo grono korzystających z bateryjnych plejerów zdążyło się już przyzwyczaić do wzmacniaczy zintegrowanych w jednych obudowach z przetwornikami, czego tutaj nie uświadczymy.

Technika i estetyka

   O technice sporo już było, ale powtórzmy raz jeszcze, że to wyłącznie słuchawkowy wzmacniacz, żadnego przetwornika. Mogący pracować bateryjnie unplugged albo bateryjnie poprzez podpięty zasilacz, ładujący go na bieżąco, przy czym tak naprawdę w jednej obudowie to dwa oddzielne wzmacniacze – i nie tyko oddzielne, ale różne technologicznie, w konsekwencji też stylistycznie odnośnie brzmienia. Jeden z tradycyjnym obwodem prądowym, którego wyjściem duży jack; drugi z innowacyjnym napięciowym, którego wyjściem jack mały. Mocy oba dostarczają z grubsza tej samej (sądząc po położeniach potencjometru), a może być ta moc wstępnie regulowana skobelkiem usadowionym na przednim panelu z lewej – redukowana zapobiegawczo o połowę. Tak więc słuchawki dokanałowe i wysoko skuteczne nauszne będą jak najbardziej możliwe, a równocześnie wchodzą w rachubę nawet potrzebujące tak skrajnie dużej mocy, jak Dan Clark Audio STEALTH i HiFiMAN Susvara. Ta moc bowiem konkretna – to cały jeden wat przy impedancji 30 omów. A nie tylko konkretna, ale także skuteczna praktycznie, bo trafiały już do mnie wzmacniacze na papierze większą mające, a Susvarom nie dające rady, podczas kiedy ten dawał.

    Do przeglądu wnętrza się nie uciekłem, bo żaden ze mnie inżynier, ale są zdjęcia w Internecie, które dystrybutor opatruje komentarzami ze strony producenta:

HPA-23RM zaczyna się modułem Ensence, dokładnie tak, jak AMP-23R. Obwód wykorzystuje dyskretne tranzystory z zerowym sprzężeniem zwrotnym i charakteryzuje się ultraszybkim i ultraszerokim pasmem przenoszenia. Wszystkie zaawansowane technologie ENLEUM są skoncentrowane w tym kompaktowym module, który odgrywa kluczową rolę na etapie wejściowym. Pozwala to na unikalnie bezstratny sposób wzmacniania, dzięki czemu można w pełni cieszyć się tą samą wydajnością przy dowolnym poziomie głośności.

W przeciwieństwie do starszych modeli HPA, które wykorzystywały tylko bipolarne tranzystory wyjściowe, ENLEUM HPA-23RM zawiera odpowiednio tranzystory MOSFET dla wyjścia napięciowego i bipolarne dla prądowego. Tranzystory napięciowe są precyzyjnie sterowane przez unikalną, a jednocześnie uproszczoną, wydajną wersję obwodu Bias JET2, bezpośredniego następcy obwodu wyjściowego AMP-23R. Obwody wyjściowe odznaczają się podobieństwem do starszych z HPA-21, ale zostały ulepszone.

Enleum świetnie radzi też sobie z zasilaniem bateryjnym, korzystając z wzorów od starszych produktów, takich jak BPS-01 i HPA-21. W przypadku HPA-23RM skupiliśmy się na projekcie wydajnego obwodu, aby zmniejszyć całkowitą liczbę akumulatorów i zastosowaliśmy najbardziej zaawansowaną konstrukcję z zasilaczem impulsowym 1,2 MHz oraz wiodącymi w branży regulatorami o bardzo niskim poziomie szumów.

Użyte też zostały wysokowydajne przekaźniki półprzewodnikowe w obwodzie tłumika, dzięki czemu to pierwszy nasz wzmacniacz mający szczególnie niskie szumy przełączania. Ultraprecyzyjna sieć rezystorów umożliwia zaś stosowanie słuchawek dokanałowych.

Enleum HPA-23RM to prawdziwe osiągnięcie inżynieryjne i projektowe. Uosabia nasz najmocniejszy, a zarazem najmniejszy wzmacniacz słuchawkowy klasy high-end w wyjątkowej dizajnersko obudowie. Stworzony z myślą o zapewnieniu bezkompromisowych możliwościach słuchania, zarówno w warunkach stacjonarnych, jak i przenośnych dla wymagających audiofilów i entuzjastów wizjonerskiego designu jednocześnie. Designu znaczonego minimalizmem interfejsu i najwyższą jakością konstrukcji, która czyni ten produkt Enleum prawdziwym dziełem sztuki.

    Powyższe uzupełnić należy producencką uwagą, że alternatywny obwód wzmocnienia prądowego (CURRENT), jako zużywający mniej prądu, został dokooptowany z myślą o stosowaniu go głównie w trybie przenośnym.

    Od strony wizualnej wzmacniacz jest naprawdę malutki. Płaskość ma niczym któryś z płaskich DAP-ów, a format portfela. Tytanową powierzchowność na grzbiecie naruszają jedynie linie oddzielające panele przedni i tylny, przy czym oddzielająca przedni jest podzielona na pięć sekcji. Od przodu patrząc to od lewej sekcja z chromowanym skobelkiem wstępnej regulacji mocy, klocek z małym jackiem wyjścia VOLTAGE, klocek z dużym jackiem dla CURRENT, klocek z trzema białymi diodami wskaźnika naładowania oraz sekcja potencjometru. Ten potencjometr jest krokowy, stoi za nim wspomniana już drabinka rezystancji o niezwykłej podobno precyzji, przy czym z uwagi na swą małość wymaga on uważnej obsługi, tym bardziej, że kroczki chodzą mu twardo, w imię zabezpieczenia przed niechcianymi zmianami głośności. Jeszcze większej uwagi wymaga przypisana jego pokrętłu (niczym w dawnym radyjku tranzystorowym) funkcja ON/OFF, której przeskok jest jeszcze twardszy, a jednocześnie nie komunikuje o sobie głośnym pstryknięciem, można zatem popełnić błąd wyłączenia bez faktycznego wyłączenia, tym bardziej, że światełka nie zawsze od razu gasną.
Panel tylny już nie rozpada się na sekcje; na jego gładkiej ściance ulokowano wejście analogowe RCA dla stacjonarnego lub przenośnego przetwornika, analogowe wejście jack 2,5 mm dla przenośnego odtwarzacza i wtyk dla nagniazdkowej ładowarki dostarczanej w komplecie. (Można będzie poszukać lepszej, można także korzystać z zewnętrznych banków energii.) Panele boczne są w całości okryte żebrami radiatorów, ale tak wyprofilowanymi, by były przyjemne w dotyku. (W końcu to bierze się do ręki.) Bardzo gorące też nie będą, choć urządzenie się rozgrzewa – przy jego mocy i rozmiarach oraz zerowej wentylacji nie może być inaczej.
    Na spodzie w rogach elastomerowe pinezki zastępują podstawki, a położywszy za podszeptem ciekawości tego Enleum na podstawce do przenoszenia kabli Rogoz Audio skonstatowałem poprawę brzmienia, głównie przez miłe ocieplenie. Coś skutecznego warto zatem podłożyć, a przynajmniej tego spróbować, ale i bez podkładania wzmacniacz spisywał się rewelacyjnie, czego pora najwyższa doświadczyć, dywagacje cenowe przenosząc do podsumowania. Wpierw muszę tylko napisać, że to bycie płaskim i małym w szczelnym pancerzu tytanowym o prostych rysach konstrukcyjnych dało twórcom nagrodę Red Dot Design Award, niezwykle szanowaną przez środowisko dizajnerskie.

Odsłuchy: Przy komputerze

   Zacząłem od komputera i obsługującego go via konwerter M2Tech przetwornika Phasemation. Też od najtańszych z użytych słuchawek, czyli niestety nieobecnych już rynkowo od ładnych paru lat AudioQuest NightHawk. Imponującą jakością zagrało, ale – uwaga! – nie poprzez gniazdo wzmacniacza VOLTAGE, tylko CURRENT. Przez wychwalany jako lepszy VOLTAGE za niskim bowiem, zbyt akcentującym bas dźwiękiem, przy jednoczesnym zauważalnym niedoborze sopranów. Co prawda pełniej i masywniej, może nawet też i z mocniejszym uobecnianiem wykonawców, ale jednak trochę za nisko, za basowo – no chyba, że ktoś właśnie tak woli. Bas w wyczuwalny sposób dominował średnicę, a jednocześnie góra nie dość lśniła, chociaż nie było to nosowe brzmienie, a jedynie trochę zanadto akcentujące w przekazie niższe tony.
    Odnośnie tego raczej bez zaskoczenia, jako że te AudioQuest bardzo są basowe z natury, superbas to ich cecha. Ale tor w oparciu o alternatywny wzmacniacz CURRENT ani trochę już z basowością nie przesadzał i równocześnie wzmacniał soprany. Zagrało, jak mówiłem, świetnie, przy pełnym wyważeniu dźwięku i zaangażowaniu słuchacza, niemniej ślad pewien niezadowolenia po przejściu od VOLTAGE do CURRENT zostawał, bo jednak nie tej miary treściwość i realność dźwięku, tylko delikatniej i poprzez minimalną mgiełkę srebrzenia. A przy tym też mniej natlenienia, jako że mimo obniżenia tonacji i bardzo dużej masywności brzmienie od wzmacniacza VOLTAGE niosło w sobie większy ładunek tlenu i miało doskonalszą przejrzystość medium. Coś za coś, można więc powiedzieć, a sam mogę dodać, że zacząłem słuchanie od CURRENT – i bez porównywania wydało mi się niemal perfekcyjne, po nim VOLTAGE zbyt basowe, ale od niego wracając do CURRENT właśnie ten deficyt pełności i tlenu, więc osiołkowi w żłobie dano. Z czego można też wysnuć wniosek, że lepiej poszukać takich słuchawek, które wynik porównań ujednoznacznią.

– Czy mogą takimi być Ultrasone Tribute 7, po które sięgnąłem następnie? – I od którego gniazda zacząć, żeby nie popsuć porównań? Zacząłem znów od CURRENT, żeby analogicznie było, a trzeba by mieć dwie głowy, by całkiem sprawiedliwie było. Od razu rzuciło się w uszy, że brzmienie mocno inne, jako wyraźnie bardziej pogłosowe, ale zarazem też cieplejsze, bardziej szczegółowe i też bardziej przejrzyste. No i z basem od wyjścia CURRENT wyraźnie też mocniejszym, choć mniej przyćmiewającym średnicę niż u NightHawk z VOLTAGE. Iskrzące się, „elektryczne” i bardzo wyraźnie wypowiadane, ale nic poprzez tą wyraźność nie odbierające urody liniom melodycznym. Przeszedłem na VOLTAGE, i duże zaskoczenie. Z Ultrasone to ono uspokoiło bas, pozjadało nadmiar pogłosów, jeszcze dodało masywności, zarazem odsunęło plan pierwszy dalej i znów odwrotnie – ujęło przejrzystości, a nie jej dodało. Odnośnie natlenienia różnic już nie zauważyłem, ale gdy się upierać, to więcej tlenu z CURRENT. I jeszcze jedna odwrotność, łatwa do wychwycenia – NightHawk głośniej grały z VOLTAGE, a Ultrasone z CURRENT. Dosyć wyraźna zatem zamiana stylistyki miejscami, ale znów bez jednoznacznego zwycięzcy, prędzej raczej pod różne gusty. Ale też inwarianty, jako że CURRENT nieodmiennie bardziej sopranowe, smuklejsze i z dalszym pierwszym planem. Generalnie zaś, gdybym miał jedno zostawić dla jednych i drugich słuchawek, byłoby to z pewnością VOLTAGE na bazie większej prawdziwości. I też od razu uwaga – wzmacniacz ogólnie genialny.

To jedźmy z cenami w górę, pora na Dan Clark Audio STEALTH. I ponownie startując od CURRENT, bo tak już się ułożyło. Gdy chodzi o to wyjście, najdroższe słuchawki z próbowanych zagrały na pewno najlepiej – najprawdziwiej, najobiektywniej i najbardziej uwodzicielsko. Przejrzystość połączyły z melodyką, a bas z sopranami, tak żeby perfekcyjnie było, a jednocześnie najbardziej przestrzennie. Pojemność sceny wyraźnie wzrosła i tlen istniał w odpowiedniej ilości, a wydźwięk emocjonalny odwrotny niż przy Ultrasone, bo z kroplą smutku i uczuciowym zszarzeniem, powściągnięciem radości. Bez ciepła i bez chłodu – tak w pełnym wyważeniu, ale z najgłębszym oddychaniem dźwięku pośród obfitości powietrza. I też super wyraźnie, ale z jeszcze lepszym łączeniem tej wyraźności z melodyką, podobnie jak też z lepszym łączeniem dźwięku i pogłosu. W sumie najlepsze z dotychczasowych przy typie wzmocnienia CURRENT soprany, chociaż scena przy muzyce elektronicznej mniejsza niż od Ultrasone, mimo iż, osobliwe, w innych muzycznych gatunkach większa. Co na to wyjście VOLTAGE? To samo co poprzednio, to znaczy lepszy dźwięk, tym razem lepszy wyraźnie. Tak jakby go przybyło i jakby się powiększył, a finisz sopranowy jeszcze nabrał jakości. Dalekie echa niosły się dalej, mistyczne atmosfery magią swą spotężniały, a relacje pomiędzy dźwiękami nabrały nowego, doskonalszego jakościowego wymiaru. Dźwięki te także lepiej, wyraźnie lepiej osadzane były w przestrzeni, a głosy pokazały perfekcję najwyższego już lotu. I jak zawsze, gdy tak się dzieje, odcięły słuchającego od uwag typu że to lub tamto, zostało samo skupione, zachwycone sobą słuchanie. Czy te właśnie słuchawki były jednymi z tych, pod które wzmacniacz strojono, pojęcia bladego nie mam, ale bym się nie zdziwił. Dopadła mnie za ich sprawą taka muzyka, że cena tego wszystkiego także straciła wymiar brzydy, przestała mnie obchodzić. Pysznie to grało, przepysznie – takie coś chce się mieć.

    Wypróbowałem następnie otwartą wersję, Dan Clark Audio EXPANSE. Porównanie ich na tym samym firmowym kablu ViVo dało spodziewany, bardzo wysoki stopień podobieństwa, przy minimalnie głębszym brzmieniu wersji zamkniętej i odrobinę dłuższym podtrzymywaniu dźwięku oraz odrobinę mocniej oddziałujących sopranach otwartych EXPANSE. To w odniesieniu do wyjścia CURRENT, natomiast ciekawsze przy poprzednich próbach VOLTAGE i im dało lepsze plasowanie dźwięków w przestrzeni, zarazem lepszą separację i bogatszy tych dźwięków, bardziej szczegółowy obraz w połączeniu z mocniejszym doznaniem obecności. Tym razem porównanie z zamkniętymi STEALTH nie wypadło już tak remisowo – zamknięte zagrały o włos cieplej, wyraźnie bliżej i wyczuwalnie głębszym, bardziej też lśniącym dźwiękiem. Na dystansie krótkich porównań wypadały zatem lepiej, jako silniej oddziałujące – mocniej ze swym niewątpliwym pięknem wciskające się w mózg. Ale kiedy wydłużyć słuchanie, bardziej zdystansowany poprzez wyraźnie odleglejszy plan pierwszy, także mniej lśniący, bardziej pastelowy dźwięk EXPANSE też świetnie oddziaływał swym mniej narzucającym się, neutralniejszym temperaturowo i bardziej relaksującym brzmieniem. Niemniej w absolutnych kategoriach jakości STEALTH okazały się do ENLEUM HPA-23RM bardziej moim zdaniem pasować.

Co na to HiFiMAN Susvara, jako o wiele jeszcze droższa bestia, ale na prąd bardziej łasa, stawiająca odnośnie niego jeszcze twardsze żądania? Ponieważ pogląd odnośnie jakości wyjść miałem już wyrobiony, postanowiłem posłuchać Susvar bezpośrednio po STEALTH napędzanych przez wydający się lepszym układ wzmocnienia VOLTAGE. Co o tyle nie okazało się błędem, że z grona porównywanych te jedne słuchawki (tzn. Susvary) okazały się być niemal obojętne na wybór między CURRENT a VOLTAGE, jeśli nie liczyć tego, że poprzez CURRENT grały głośniej, co też je wyróżniało, bo znów one jedyne. Ale obydwa wyjścia okazały się wystarczająco mocne i jakościowe, napełniające popisowe planary dr Fang Bian wyrafinowanym brzmieniem. Odrobinę bardzie wyrafinowanym poprzez VOLTAGE, ale różnice niemal śladowe, zasadzające się wyłącznie na bardziej misternym oddawaniu brzmieniowych kształtów, takiej samej natomiast scenie i takim samym nastroju. No i właśnie, ten nastrój. Po STEALTH mnie nieco zaskoczył, gdyż spodziewałem się brzmienia cieplejszego i bardziej filigranowego odnośnie rzeczy drobnych, a bardziej basowego i potężnego odnośnie potężnych. To drugie trochę się zjawiło, ale w wymiarze mniejszym niż oczekiwałem, a pierwsze wymaga dygresji; dygresji ogólniejszej o słuchaniu i kablach.
    Ingerencja ze strony okablowania to w odniesieniu do słuchawek dość często poruszany temat, a na okoliczność tego testu muszę zaznaczyć, że posługujące się bezalternatywnym w tym teście kablem Tonalium, Susvary okazały się mieć dzięki niemu przewagę, która po zastąpieniu nim standardowego dla STEALTH ViVo zniknęła. A wówczas okazało się… Stop, jeszcze z tymi warunkami nie skończyłem. Drugie wyrównywanie dotyczyło z kolei Susvar, które od kilku dni bezczynnie leżały, a ja nie dałem im sekundy nawet na rozgrzewkę. To błąd – każdy sprzęt powinien dostać chociaż dziesięć minut na przetarcie, brak tego zaskutkował nienaturalnym u Susvar chłodem. Usłyszawszy to pozwoliłem im parę minut się rozgrzać na wysokich obrotach, za chłodne brzmienie wywietrzało. Teraz dopiero uwarunkowanie porównań z grubsza się wyrównało, dopiero teraz mogę napisać, że flagowce Dana Clarka okazały się ustępować flagowcom Fang Biana tylko bardzo nieznacznie, też operując na bardzo dużej, niewiele mniejszej i mniej holograficznej scenie dźwiękami niemal równie dobrze komponującymi się z ośrodkiem i śladowo tylko mniej wyrafinowanymi. To większe wyrafinowanie brało się u Susvar w główniej mierze za sprawą sopranów, zarówno wyżej na skali u nich docierających, jak również lepiej spasowanych z resztą pasma. Średni zakres tonalny okazał się u Susvar niższy, przez co pełniejszy i bardziej materialny, a jednocześnie ich soprany melodyjniejsze i przenikliwsze, silniej poprzez co oddziałujące z ramienia piękna. Do tego jeszcze pogłosy ładniej u Susvar się prezentowały, przywołując większy autentyzm, ale wszystko to pojawiało się dopiero przy szybkich porównaniach, bez których STEALTH wydawały się perfekcyjne.
    Dwie jeszcze rzeczy wymagają zaznaczenia, obie wysoce istotne. Pierwsza to to, że moc wzmacniacza w połączeniu z jego jakością okazała się stuprocentowo wystarczać do napędzania Susvar, co jest wielkim wyczynem. Podkreślić przy tym wypada kluczowe role jakości i wydajności, ponieważ reguła jest taka, że wzmacniacze o mocy kilku watów albo okazują się wprost za słabe, powodujące zniekształcenia, albo mimo braku zniekształceń nie na tyle wydajne, by wydobyć z Susvar ich piękno. Dopiero takie kilkunasto i więcej watowe nie powodują takich problemów, rzecz jasna pod warunkiem, że jakość także odpowiednią mają. Tymczasem wątły w porównaniu z nimi ENLEUM HPA-23RM nie tylko okazał się wystarczający, ale go chciwie słuchałem. Z powodu tej wystarczającej mocy również, ale przede wszystkim dlatego, że dawał z Susvarami dwie wyjątkowe rzeczy. Dawał im nadzwyczajną zdolność indywidualizowania dźwięków i nadzwyczajną zdolność perfekcyjnego obrazowania. Te same utwory z TIDAL, dysków i YouTube zyskiwały: opowiadały ciekawsze historie, pyszniły się większą perfekcją i skanowały muzyczne obrazy w wyższej rozdzielczości. Jednoczenie ta wysoka rozdzielczość nie zakłócała muzycznego przebiegu – dodawała jakości muzyce, a nie się przed nią wpychała. Właśnie za sprawą tej indywidualizacji i pełnej wydajności mocowej; wszystko razem zbiegało się w perfekcyjny obraz, po którego poznaniu zmuszony jestem napisać, że wywarł na mnie większe wrażenie niż ten z uniwersalnego ENLEUM AMP-23R. Co nie jest całkowitą niespodzianką w świetle tego, że ENLEUM HPA-23RM ma zasilanie bateryjne, a ono w mojej opinii też kiedyś dawało jakościową przewagę inaugurującemu projekt wzmacniania napięciowego Bakoon HPA-21.

Odsłuch: Przy odtwarzaczu CD

   Przeniosłem wzmacniacz pod odtwarzacz i połączyłem z lampowym tym razem, a nie tranzystorowym przetwornikiem PrimaLuny. Zagrało niemal identycznie, zarówno w odniesieniu do różnic pomiędzy używanymi słuchawkami, jak i postaci stylistycznej testowanego urządzenia. Zaskoczony zostałem przy tym, jak stosunkowo niewielka różnica dzieliła i ten styl i tą jakość, co o tyle nie było dziwne, że jakość już przy komputerze okazała się oszałamiająca. Zwłaszcza odnośnie tego jak zdumiewająco było to granie szczegółowe, jak mocno dźwięki wyodrębniały się z tła i do jakiego stopnia, a tak naprawdę wcale, szczegóły te nie ingerowały w naturalność muzycznej formy. Jedynie doprecyzowywały, lub używając maślanego masła, ją uszczegóławiały, nie naruszając ani trochę płynności melodycznej, nie zaburzając czucia rytmu, nie przysłaniając osobowości artystów. Co było mocno różne od wielu dawniejszych przykładów grania szczegółowego (nie mówię tu o gramofonach ani magnetofonach), gdzie szczegółowość pchała się przed wszystko i właśnie zaburzała. A wielu było wówczas zwolenników takiej postaci brzmienia, czemu o tyle trudno się co dziwić, że dawniejsza muzyka hi-fi (jak to się wtedy nazywało) pozyskiwana była głównie z tunerów i amplitunerów radiowych, dla których taka szczegółowość była nieosiągalna. Stanowiła więc oczywisty czynnik jakościowej poprawy, a całą tą melodyką mało kto poza wykształconymi muzycznie cokolwiek się przejmował. Nie przejmowano się też aspektami przestrzennymi – kolumny stawiano byle jak, słuchawek high-end nie było. Sama obecność stereofonii gwarantowała nimb boskości, a kiedy jeszcze szczegółowość…

– Czegóż więcej audiofil może potrzebować do szczęścia?

    Ale czasy, swoim zwyczajem, idąc naprzód uległy zmianie, dzisiejsi audiofile są bardziej wyrobieni muzycznie, więcej też oczekują od życia i więcej biorą pod uwagę. Trzeba im więc więcej jakości, zatem z tym większą przyjemnością piszę, że malutki, płaski, ważący mniej niż kilogram i zadziornie kanciasty wzmacniacz koreańskiego Enleum może w całości zaspokoić nawet najdalsze oczekiwania. Ma wszystko, a nie tylko to czy tamto – ma w jakości najwyższej. Słuchając go byłem pod potęgującym się wrażeniem i rosło we mnie przekonanie, że nic lepszego nie potrzeba. Tak wiem, on nie jest tani, a wygląd ma mizerny. Ma też za mały potencjometr, którego używanie nie przysparza radości. I ma coś jeszcze, co może boleć – mocno różnicuje słuchawki. Sam oferując najwyższą jakość domaga się jej od towarzystwa, ale za to najlepszym z najlepszych ich najlepszość odsłania. Że mam wyłącznie takie, mogłem tylko się cieszyć, ale zarazem pokazało się poprzez porównawcze przymiarki, jak doskonałymi są HiFiMAN Susvary. Nie, nie napiszę teraz, że równie wspaniałe jak R10, aż tak fenomenalne nie są. Ale realizm „level master”, jak to się dziś z angielska mawia, to niewątpliwie ich cecha. Reszta została z tyłu (T+A Solitaire P ani Spirit Torino nie było), a mały drań Enleum tchnął w nie nawet potężny bas.

Kończąc odsłuchy dorzucę, że przy odtwarzaczu dzielonym z lampowym przetwornikiem jakość otrzymywana z wyjścia CURRENT niemal zrównała się z VOLTAGE, jedynie poprzez szczuplejsze soprany nie takie dając wypełnienie. Reszta natomiast, w tym owa wysuwająca się na plan pierwszy fenomenalna dokładność opisowa, jeszcze potęgowana stopniem wyizolowania z tła w spojeniu z piękną melodyką, była i w nim najwyższej próby.

Podsumowanie

 Tak fantastyczny wzmacniacz sprawia, że znalezienie cokolwiek choć lepszego to bardzo trudna sprawa, trzeba ściągać zza oceanu Headtripa lub mierzyć w polskiego Fulianty, który tylko pod zamówienie. Poza tym pierwszy nie ma dystrybutora, czyli z serwisowaniem krucho, w dodatku jest dwa razy droższy; drugi natomiast ogranicza wybór słuchawek do łatwych w napędzeniu i droższy jest półtora raza. Obydwa przy tym są duże, chciwsze prądu oraz przenośne najwyżej z biurka na szafkę. Miejsca wobec czego dużo zabiorą, a że nic na nich stawiać nie można, wezmą go jeszcze więcej. ENLEUM HPA-23RM to w porównaniu z nimi tańsza i prostsza opcja w zamian za jakość o tyle mniejszą, że tylko przy bezpośrednim porównywaniu może to nabrać wagi, ewentualnie coś też znaczyć dla tych, bardzo nielicznych, mających fotograficzną pamięć muzyczną. Mnie w każdym razie to nie przeszkodziło, cieszyłem się słuchając jak dziecko. Na pewno bardziej doskwierał brak posiadania przepadłych w korytarzach historii Sony MDR-R10 niż jego słabszość względem kilku najdoskonalszych wzmacniaczy. I trzeba też zaznaczyć, że cieszyłem się niezależnie od źródła i podawanych treści. Wzmacniacz doskonale sprawdził się przy wszystkich rodzajach plików i wszystkich wydawnictwach CD niezależnie od muzycznego materiału.
    Dlaczego aż tak jest dobry? – nasuwa się pytanie. Całej odpowiedzi nie znając można bez obawy o błąd domniemywać, iż dlatego, że jest bateryjny. Wyższa jakość prądu z baterii ma wpływ zbawienny na brzmienie, co doskonale było słychać też przy dawnym Bakoonie. Enleum w kolumnowym wzmacniaczu AMP-23R z konieczności od niej odstąpiło, przy słuchawkowym HPA-23RM z korzyścią mogło wrócić. Zapewne są też inne powody, na czele z tym VOLTAGE, ale to już inżynieryjne zawiłości, broszka dla specjalistów. Mnie zostaje napisać, że to jest małe coś, które brzmieniowo jest BAAARDZO duże, w słuchaniu można się zatracać. A że każde słuchawki pogoni do galopu, to nie ma ograniczeń, z każdych można korzystać. I kto by się tego spodziewał po naszym podłym świecie?

 

W punktach

Zalety

  • Jest czymś niesamowitym, że tak niewielki wzmacniacz może oferować szczytową jakość i pełny zakres mocy.
  • Być przenośnym i stacjonarnym
  • Być dwoma wzmacniaczami w jednym.
  • Efektownie także wyglądać.
  • I mieć krokowy potencjometr.
  • Na dodatek stylem brzmieniowym pasować do każdych słuchawek.
  • I dzięki wstępnej regulacji mocy móc współpracować z każdymi – od dokanałowych po planarne.
  • Do wyboru sposoby wzmocnienia Voltage lub Current.
  • Przy czym Voltage jest unikalny, bardzo trudny w opracowaniu.
  • A zarazem rewelacyjny, gdy chodzi o uzyskaną jakość.
  • Realizm przy tym Voltage jest wyjątkowo namacalny.
  • Dźwięki pełne i mocne, wyjątkowo także dobitnie wyodrębnione z tła.
  • Szczegółowość przy tym niesamowita, jeszcze tym wyodrębnieniem wzmacniana.
  • Analogicznie też separacja.
  • Pomimo dużej masywności brzmienie jest nasycone tlenem.
  • I daje zjawiskowe poczucie swobody oraz artykulacyjnej precyzji.
  • Pogłosy organicznie łączone są z brzmieniem.
  • A bas przepotężny, czasami aż za mocny.
  • To wzmacniacz tranzystorowy, a muzykalny jak lampowy.
  • Zawsze, nawet przy podłączonej ładowarce, gra w trybie zasilania bateryjnego, jeszcze podnoszącego jego jakość.
  • Nie ma zatem problemu, że raz lepiej, raz gorzej, jak to się dzieje z urządzeniami lepiej spisującymi się via zasilacz albo via baterie.
  • Można grać z podłączoną ładowarką, czego w Bakoonie nie było.
  • Czas ładowania jest krótki.
  • Czas podtrzymania spory.
  • Opakowanie eleganckie i tak wielowarstwowe, że przy rozpakowywaniu można stracić cierpliwość.
  • We wnętrzu spoczywa wzmacniacz nagrodzony Red Dot Design Award za formę powierzchowności.
  • Nagrodzony przeze mnie wyróżnieniem Ryka approved.
  • Sławna firma wytwórcą.
  • Made in South Korea.
  • Jest polska dystrybucja.

Wady i zastrzeżenia

  • Trzeba uważać z obsługą potencjometru, gdyż jest mały a twardo chodzi.
  • Wylot wzmacniacza VOLTAGE w postaci małego jacka to nieporozumienie.
  • Postawienie na antywibracyjnej podstawie może poprawić brzmienie.
  • Kanciaste narożniki to z jednej strony wzrokowa podnieta, z drugiej możliwość draśnięcia.

Dane techniczne:

  • Moc: 1 W gain up lub 500 mW gain down (oba odnośnie impedancji 30 Ω)
  • Wejścia: 1 x para RCA i 1 x jack 2,5 mm (analogowe)
  • Wyjścia: jack 6,35 mm CURRENT i jack 2,5 mm VOLTAGE
  • Czas pracy bateryjnej: do 3 godzin CURRENT; do 5 godzin VOLTAGE
  • Wymiary: 116 x 164 x 22 mm
  • Waga: 750 g
  • Cena: 19 950 PLN

 

System:

  • Źródła: PC z przetwornikiem Phasemation HD-7A i CD Cairn Soft Fog V2 z przetwornikiem PrimaLuna EVO 100.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, ENLEUM HPA-23RM, Phasemation EPA-007.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AudioQuest NightHawk (kabel FAW), Dan Clark Audio STEALTH i EXPANSE (kable VIVO Cables i Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Siltech Triple Crown, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjonery masy: Entreq Minimus, Entreq Olympus, QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

8 komentarzy w “Recenzja: ENLEUM HPA-23RM

  1. Karol pisze:

    Czy Enleum to lepszy wzmacniacz niz niedawno recenzowany Auris czy chociażby Lucarto Songolo ?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      To zależy czy woli się typ brzmienia lampowego, czy jest nam ono przynajmniej do pewnego stopnia obojętne. Bo jeśli woli się lampowe, a zwłaszcza stricte lampowe (długie podtrzymania, uwypuklone niuanse, głębokie przenikanie w wielowarstwową harmonię), to Auris przy wymienionych na lepsze lampach sterujących będzie nie gorszy, a Lucarto z którymś zestawem najlepszych swoich (oby tylko to były takie ciche) okaże się nawet lepszy. Z tym, że słyszałem, iż ten wielki lampowy Lucarto kończy już swój rynkowy żywot, ale nie jestem tego całkiem pewny, choć sugerował tak producent.

    1. Marcin pisze:

      kiedy recenzja? 🙂

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Może jutro, ale tylko przetwornika Mola Mola. Tych dziesięciu gości od japońskiego boga burz sobie darujemy.

  2. Marcin pisze:

    Jest obecnie dobra cena w związku AVS23 za „jedyne” 16k. Brać w ciemno?
    Pana recenzja zrobiła na mnie wrażenie i już mam w koszyku. Tylko czy naprawdę jest tak dobry, czy w tej cenie nie ma nic lepszego?

  3. Sławek pisze:

    A jak się ma jakościowo ten Enleum do też recenzowanego A&ultima SP3000? Bo cena taka sama, a różnica zasadnicza jest taka Astell&Kern sam z siebie gra i słuchawki napędza, natomiast do Enleum koniecznie trzeba podłączyć jakieś źródło, a że dobry jest to i źródło musi być nie byle jakie, więc raczej bez kilku(nastu) tysięcy dodatkowych PLN się nie obejdzie…?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie porównywałem bezpośrednio. Oba są dobre. Enleum pewnie trochę lepsze, ale to może zależeć od słuchawek, upodobań itd. Enleum naturalniejsze brzmieniowo, bo mniej pogłosu, to na pewno.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy