Recenzja: EAR Phonobox i EAR MC4

   Zapowiada się źle i dobrze. Z jednej strony to bowiem EAR Yoshino, czyli jedna z mych ulubionych firm (chociaż po śmierci założyciela w fazie kontynuacji, a nie rozwoju), z drugiej kroi się znów gramofon i jego okolice, a przy pisaniu o gramofonach, jak parę razy już sygnalizowałem, ręce mi trochę opadają, bo one wszystkie są podobne jak chodzi o postać brzmienia. Zarazem nie pod względem wyglądu – pod tym akurat nieraz tak różne, że żaden inny dział audiofilskiej aparatury nie tylko takich różnic nie notuje, ale wszystkie w porównaniu mogą się schować – no, może poza głośnikami. Gramofony to istna kakofonia kształtów i surowców: od klasycznych prostokątnych pudełek z pleksiglasową pokrywą, po coś w rodzaju bazy kosmicznej z „Gwiezdnych wojen” albo wiertniczej platformy. Z tym, że są też inwarianty – talerze wciąż okrągłe, a wkładki zakończone igłą. I wszystkie od dość dawna, czyli z grubsza trzech dekad, potrzebują gramofonowych przedwzmacniaczy, które z integr i przedwzmacniaczy zniknęły w radosnych czasach „końca gramofonów”.  

    – A cóż to były za czasy, radości nie było końca. Zapyziałe, pokryte kurzem winyle lądowały w śmietnikach, srebrzyste, odczytywane laserami krążki zastępowały je wśród powszechnego aplauzu. Sam się cieszyłem – przyznaję – bo co się człowiek nabiedził z tymi wielkimi płytami i malutkimi wkładkami, nie mówiąc o wiecznym psuciu sensorów dotykowych w szczycących się nimi Danielu. To było w życiu na minusie, chociaż muzyka to kompensowała. Ale poprzez głośniki i słuchawki Tonsila trudno było usłyszeć różnicę między płytą analogową a cyfrową, szczególnie pod osłoną brzmieniowej mgły z taśm i kaset magnetofonowych czytanych przez średniej jakości magnetofony, gdzie materiał najczęściej z radia. Tym jeszcze bardziej, że wkładki w gramofonach były niespecjalnej jakości, takich teraz już nie ma. Zmieniły się szlify i materiał końcówek igieł, zmieniła elektryka. Zmieniły też, ogólnie biorąc, wzmacniacze, jeszcze bardziej głośnikowe kolumny. Bo chociaż papierowe membrany dawnych były naprawdę świetne, to wszak nie te w popularnych u nas głośnikach na licencji Pioneera. Te grały najwyżej przeciętnie, dzisiejsze próby przywrócenia im popularności trzeba kierować do słabo słyszących. – Dudniły, nie dość było finezji, analogowość sygnału niewiele im pomagała. Ich dźwięk to był wprawdzie gigantyczny postęp względem koszmarnych radioodbiorników z końca lat 60-tych[1], ale względem dzisiejszej przeciętności mierna jakość. A zatem, cóż, sam sobie przeczę twierdząc, że gramofony wszystkie jednakie, ale powiedzmy sobie szczerze: dobrze odrestaurowany z lat 70-tych i uzbrojony przyzwoitą wkładką może zapewnić brzmienie rewelacyjnej jakości.   

    Tak sobie czasy panowania gramofonów przypominam z łezką w oku, w pamięci znów wędrując przez giełdy płytowe i sprzętowe, sklepy i sklepiki z płytami, też pierwsze miejsca zakupowe pojawiających się płyt CD, irytująco zrazu nielicznych. Stamtąd trafiam do pierwszych sklepów gdzie wybór ich był już duży – i w atmosferę nabożności oglądania pierwszych kolekcjonerskich wydań; te budzące dziś uśmiech politowania reklamy wychwalające zapis DDD, wspomnienie innych awansów jakościowych – czasami wartościowych, czasem nie.

    Spójrzmy też na to z innej strony: Jak igła zbiera muzykę – to każdy mógł zobaczyć; jak zbiera ją laser z CD – to już pozostawało w szufladowym ukryciu, ale dawało się jeszcze wyobrazić i były nawet ilustracje; a jak teraz komputer ssie ją z pliku, na to już wyobraźni nie starcza i rysunki tego nie ilustrują. Ale można wrócić do gramofonu, i to jeden z dobrych powrotów, w przeciwieństwie do wielu innych.

[1] Przeraźliwie gorszych niż starsze, lampowe radia z większymi głośnikami, dramatycznie ustępujące nadciągającym od początku lat 70-tych z nastaniem UKF i ery stereo.

Budowa

Duet od EAR Yoshino.

    Rozmawiamy o gramofonowym przedwzmacniaczu, takim nie bardzo drogim, chociaż i nie groszowym. – Gdzie się podziały czasy, kiedy to wół kosztował trzydzieści groszy, sztylet i baran po osiem, a beczki piwa po szesnaście? Lecz cóż, grosze praskie[2] przeszłością, przestano je bić w 1547. Dzisiaj takiego grosza w dobrym stanie – niestartego i z nie okrojonymi brzegami, pochodzącego z początków bicia, czyli krótko po 1300-tnym, kiedy jeszcze zawierał ponad 3 g srebra – można kupić za 500 złotych. Licząc w praskich groszach wybitych w srebrze dobytym z pobliskiej Pradze Kutnej Hory, taki jak nasz, niedrogi przedwzmacniacz, można nabyć za 17 groszy. Nie zapłacimy przeto zań „jak za woły” – ledwie pół wołu będzie tego. Cośkolwiek więcej – o grosz z ułamkiem – przyjdzie zapłacić za transformator dopasowania wkładek; dla nielubiących liczyć wyłożę, że EAR Yoshino Phonobox w najdroższej wersji ze złotą gałką kosztuje 8600 PLN, a dopasowujący prąd wychodzący z wkładki transformator EAR Yoshino MC4 – 9250 PLN. Razem to będzie solidny wół jak strzelił – niecałe trzydzieści sześć groszy; równe 17 850 PLN[3].
Co w ramach wołowego wydatku?

    Przedwzmacniacz gramofonowy EAR Yoshino Phonobox to niewielkie, podłużne pudełko, ale zauważalnie większe niż mój Avid Phellar Phono i półtora do dwóch razy od niego droższe. Może być przyobleczone w matową czerń, by nie rzucać się w oczy, i wówczas jego cena spada do przyjemniejszych 6900 PLN, a może też, wręcz przeciwnie – rzucać się w oczy chromowanym frontem, pasującym do wielu też w chrom ubranych gramofonów, jak choćby popularne Transrotory. Pudełko może mieć na czarnym lub chromowanym froncie potencjometr regulacji napięcia, przydatny zwłaszcza wkładkom MM, a może też go nie mieć, za wszystkie czynności operacyjne mając goły przycisk włącznika, który w trybie oczekiwania podświetla się czerwoną obwódką, a po użyciu żółtawobiałą. Obecność potencjometru, w odróżnieniu od obecności chromu, nic więcej nie kosztuje, w przypadku wkładek MC i dodatku dopasowującego transformatora niczego też nie daje.

Niekoniecznym składnikiem (bez którego przedwzmacniacz też sobie będzie radził) dopasowujący prąd wkładek transformator.

    Z tyłu w każdym przypadku to samo: RCA wejście dla kabla od ramienia i wyjście RCA 5V/600 Ω, przyłącze uziemienia z za małą dziurką do wtykania i nie dość dużą zakrętką mocującą (co nagminne, rzadko kiedy ktoś się przyłoży), trójbolcowe gniazdo prądowe z szufladką bezpiecznika i poniżej uziemiającego przyłącza mały przycisk MM/MC dostosowania do typu wkładki.

    We wnętrzu sekcja zasalania z toroidem i czterema średnimi kondensatorami, w sekcji wyjściowej trzy lampy 13D16 (w razie naprawczej wymiany kosztujące po €15,75 za sztukę[4]) z opcją przy zamówieniu zastąpienia ich przez popularniejsze ECC83. Potencjometrem, kiedy obecny, niebieski Alps, a po recenzję przyjechał egzemplarz bez niego – i dobrze, wkładka była MC.

    Kiedy panel jest chromowany, a na wyposażeniu potencjometr, urządzenie waży 4,0 kg, a kiedy panel ze szczotkowanego na czerń aluminium, a potencjometru brak, spada do 3,5 kg. Czułości wejścia to dla MM 2,2 mV/1V przy 1kHz (53dB) i dla MC 0,22 mV/1 V dla 1kHz (73dB). Pobór prądu w trybie roboczym 20 W. Wymiary: długość 320 mm, szerokość 180 mm, wysokość 65 mm.

    Transformator wzmacniający sygnał wkładkom MC – EAR Yoshino MC4 – zawsze ma chromowany panel przedni, korpusik z czarnej blachy i wystające z wierzchniej pokrywy wykończonej czarnym lakierem lustrzanym dwa chromowane kołpaki transformatorów. Sensem jego istnienia niski poziom wyjściowy sygnału wkładek MC, z którym nie potrafią sobie dobrze radzić nawet duże, drogie, rozbudowane funkcjonalnie gramofonowe przedwzmacniacze. Transformator wyposażono w ulokowane na tylnej ściance cztery osobne wejścia: dla 3, 6, 12 i 40 Omów oraz pojedyncze wyjście do przedwzmacniacza. Prócz tego ma dwa przyłącza (L,R) zacisków uziemienia, w ich wypadku mające duże zakrętki mocujące i duże otwory bolcowe, co oznacza wygodę. Nic tutaj nigdzie nie świeci, nie ma też  żadnego pokrętła, na lśniącym przodzie duży nadruk MC4, średniej wielkości firmowe logo i małym druczkiem u dołu: „E.A.R. designed by Tim de Paravicini”.

Mający cztery wejścia, ozdobiony chromami.

   Z kwestii praktycznych: przedwzmacniacz EAR i dopasowujący transformator nie tolerują kabli ze słabą izolacją, musiałem zatem użyć interkonektów Tara Labs Air 1 i Next Level Tech „Flame”. (Nie zawsze tak się dzieje, niektóre przedwzmacniacze i wkładki tolerują.) Gramofon Avid Ingenium nie był niczym wspierany poza własną, opcjonalną nakrętką mocującą płyty i także własną platformą antywibracyjną, która nie stała na czterech własnych kolcach, tylko na trzech kulkowych podstawkach antywibracyjnych Avatar Audio Receptor №1. Wkładką klasyk klasyków – Ortofon MC Cadenza Black.

[2] Powszechna waluta środkowoeuropejska od XIV do XVII wieku.

[3] Dla porównania dzisiaj: byk rzeźny duży – 600 kg, cena skupu 25 zł/kg, wychodzi za byka 15 tys. PLN, czyli nic prawie od średniowiecza się nie zmieniło. (Wołowiny nie miałem w ustach od kilkudziesięciu lat, za bardzo kocham zwierzęta.)    

[4] To w rzeczywistości też ECC83, ale oznakowane naumyślnie niewystępującym w praktyce symbolem, bo tak to sobie Paravicini wymyślił, żeby mieć dobre lampy i spokój z pytaniami: dlaczego te akurat ECC83, a nie inne. 

Brzmienie

Każde wejście oznakowane od góry, nie sposób się pomylić.

   Zachodzi kwestia zasadnicza: – Czym jest poprawa brzmienia, o którą tutaj zabiegamy? Nikt prawie na to nie odpowiada, a jeśli już, to ułamkowo i mimochodem. Wszyscy wychodzą z założenia, że odpowiedź jest oczywista i zainteresowani ją znają. Wystarczy samo wyliczenie przymiotów jakościowych, postawienie przy którymś plusa – i już mamy lepsze brzmienie. Jeden gdzieś plus, to trochę lepiej, a wiele plusów – generalnie; dalsze zastanawianie niepotrzebne, w tym leży sedno sprawy. Tymczasem nie aż takie to proste, kwestia poprawy musi być też widziana z perspektywy trzech zasadniczych szkół brzmienia: realistycznej, pogłębiająco-upiększającej i tajemniczo-nadrealnej.  Szerokie deliberowanie nad tym akurat teraz za daleko by nas jednak przeniosło na połacie dygresji, a sprawę można potraktować węziej: można ją odnieść do zawężającego pytania, czy niezależnie od stylistycznych niuansów i pozostałych atrybutów zawsze lepsze będzie to brzmienie, które melodyjniejsze i gładsze? 

    – Moim zadaniem nie zawsze (choć tak się dzieje przeważnie), ponieważ dominująca gładkość pozbawiona dynamicznej oprawy i innych przymiotów wzmacniających częstokroć trąci nudą. Muzyka to również uderzenia akustyczne, spiętrzenia dźwięków, ich eksplozje, wszystko wprawiające w wibrację niskie zejścia basowe oraz, o czym warto pamiętać, także zawarte w samych kompozycjach dysonanse. Wszystko to daje się obłaskawiać i ozdabiać gładką melodyjnością, ale jasne, że nie jej samej trzeba w audiofilskiej aparaturze. Tym bardziej, że pozostaje kwestia: – Co z muzycznymi momentami, które od każdej gwałtowności stronią? – Czy mamy je zagłaskiwać aż do mdłości naszym obłaskawiającym agresję torem, czy może lepiej im ofiarować szczyptę pikanterii torem bardziej zadziornym?   

    Jak często w takich razach do sprawy wkracza jeden z największych filozofów – geniusz dziś zapomniany, jak wszyscy właściwie geniusze z wyjątkiem Grety Thunberg albo Elona Muska i im podobnych tworów medialnych do stymulacji klikania. Możemy dzięki Arystotelesowi położyć na środku stołu argument złotego środka i powiedzieć, że ani nudna gładkość, ani przesadna szarpliwość. Nasze sensorium poznawcze, gdy chodzi o zaszyte w nim satysfakcje, nie optuje na rzecz przechyłu w którąś stronę – w równej mierze lubiąc być zewnętrznymi bodźcami pieszczone, co nimi zaciekawiane.

Cztery wejścia i jedno wyjście plus dwa zaciski uziemienia.

Co jednak nie oznacza, że równe dozy obu, łagodzącej pieszczoty oraz prowokującej stymulacji załatwią całą sprawę. Musimy wrócić do pełnej listy przymiotów widzianej w ujęciach szkół brzmienia i naszych preferencji, by przez analogię do obrazu na telewizorze ustawić nie tylko dobre dobranie kontrastu (jako odpowiednika gładkości zmieszanej z inspiracją), ale też zadbać o rozdzielczość, szerokość palety barw, trójwymiarowość i plastyczne światło. Całą furę czynników trzeba brać pod uwagę, pośród których bardzo złożoną pozostaje kwestia ostrości. Tak żeby nie stało się sztucznie ostro, ale nie było też zamazania; granica między tymi stanami jest zaś naprawdę wąska i tyczy też realizacji muzycznych, gdzie mamy do czynienia z krawędziami dokoła dźwięków.  

   Wszystko to ścieżki analizy, z ich rozbijaniem na czynniki, ale jest również syntetyczna warstwa scalająca. Możemy zlać do jednej misy wszystkie te poszczególne sprawy i zdać się na bardziej naturalne od arystotelesowskiego złotego środka (z jego wypośrodkowaną dozą kontrastu) – bardziej ogólnikowe, intuicyjnie każdemu dane: „podoba”-„nie podoba”.

    Tak, wiem – czasami najpierw się podoba, a potem nie podoba, bywa też vice versa, ale tę kwestię pomijamy. Zostajemy przy samym podobaniu, takim już utrwalonym, jako tym najprostszym i najważniejszym czynniku przyjemności. Pomijamy też aspekt nabywania wiedzy (dowolnie rozumianego kształtowania), jako ten, który potrafi gusty zmieniać, dostrzegać wcześniej niedostrzegane.

    – I do tego miejsca zmierzłem, ten stan poznawczy mnie tu przywiódł poprzez meandry o różnicach. Uruchomiwszy gramofon zespolony w odtwórczą jedność z tytułowymi EAR Yoshino Phonobox i EAR Yoshino MC4 doznałem przyjemności. Nie żebym słuchając wcześniej ze swoim przedwzmacniaczem Pellar Phono tej przyjemności nie zaznawał – nawet dużą – niemniej ta była wyraźnie większa.

   – Banał? Pewnie, że w sensie opisowym banał, ale poruszający kwestię najważniejszą: ile doznajesz przyjemności?  Bo wszak nie słuchasz ani z musu, ani nie po to by się uczyć, tylko dla doznawania przyjemności, drogi mój odbiorco muzyczny.

Zadek cały zabudowany, oględnie się wyrażając.

   Ale recenzje są właśnie po to, żeby na tym nie kończyć. To wpisami na audiofilskich forach załatwia się kwestie jakościowe przypisując temu albo tamtemu „podobało” czy „nie podobało”. – I żeby rzecz skwitować krewko, dodaje się, że „zmiażdżył”, „rozjechał”, albo choć „pozamiatał”. (Za sto lat, jeśli ktoś jeszcze będzie umiał czytać i takie teksty przetrwają, czytający je badacze dzisiejszej kultury będą zachodzić w głowę, o co piszącym chodziło.)

    Ponieważ jestem recenzentem, muszę analizować. Z obszaru analizy zmuszony jestem zakomunikować, że EAR Yoshino Phonobox i EAR Yoshino MC4 to wzrost analogowej gładkości oraz płynności łączenia form, lecz przede wszystkim tych form rozwój i większa elegancja. Te same brzmienia stają się nie tylko pełniejsze i mocniej się zaznaczające, ale także bardziej złożone oraz dłużej i dobitniej wybrzmiewające, tym samym silniej oddziałujące zarówno przez ekspresję na słuchacza, jak i zazębiająco na pozostałe dźwięki. W połączeniu z nieznacznym, ale odczuwalnym przyrostem kontrastów dynamicznych, pogłębieniem barw, a zwłaszcza tym, co nazywam jakością brzmieniowego dotyku, daje to nowy, lepszy obraz muzycznego zdarzenia. Przy czym ten lepszy brzmieniowy dotyk nie jest tożsamy z gładkością, bo wcale nie o to chodzi, żeby powierzchnie były jak najgładsze, tylko by miały irchowy meszek i żeby medium się rozedrgało, a szczegóły nie pchały i jednocześnie były finezyjne. 

    Tego wszystkiego właśnie przybyło i to rodziło przyjemność. Przyjemność braną z pomieszania gładkości i delikatności z jednej, wyrafinowanego drażnienia chropawościami z drugiej. Drażnienia chrypieniem mieszającym się z melodyką, ale chrypieniem naturalnym. Z gramofonowym też aranżem, podkreślającym intensywność barw i podnoszącym energię dźwięków.

   Na tej kanwie trzeba uściślić, jak to różnie działało. Bo słuchawkowemu wzmacniaczowi Woo Audio WA33, który jest w konfiguracji push-pull i przez to agresywniejszy (zatem ze szkoły nie-zagłaskiwania), dodało potrzebnej kultury przez ogładę – tak żeby nie za ostro, a wciąż energetycznie i żywo. Z drugiej mojemu ASL Twin-Head, który jest popisowo gładki ze swymi „triode single-ended” w konfiguracji OTL, pozwoliło jeszcze bardziej dopieszczać dźwiękiem, a jednocześnie dzięki finezji, dynamice i energetyczności nie nudzić.  

    Działo się zatem samo dobro, i działo w takim stopniu, iż żałowałem, że dwa uzupełniające się EAR Yoshino nie są moją własnością. Ten mniejszy, dopasowujący, miał przy tym więcej specyfiki, ponieważ jego wstępne dostosowywanie przedwzmacniacza do oporności wewnętrznej wkładki to wcale nie jest jednoznaczna, banalnie prosta sprawa.

Można stawiać na sobie, ale z uwagi na lampy w przedwzmacniaczu lepiej nie.

    W przypadku Ortofon Cadenza Black wynosi ta oporność 5 Ω, a ustawienie na najbliższe sześć wcale nie okazało się najlepsze. Owszem, byłoby najlepsze dla kogoś ceniącego najwyżej ostrość rysunku i podkreślanie nią szczegółów, ale mnie bardziej podobało się ustawienie na 12 Ω, przy którym muzyka była żywsza, tryskająca dobitniej sobą, bardziej też wszechobecna i pełniejsza.

    Niezależnie jednak od impedancji ustawionej w transformatorze, powrót do własnego przedwzmacniacza oznaczał spadek jakości. Muzyka wprawdzie wciąż imponowała analogowymi przymiotami, ale nie była już tak elegancka, uderzająca prawdziwością i efektowna. Zwijała się dynamicznie, blakły barwy, nie było ani takiej świeżości, ani bezpośredniości. Ewidentnie zjawiał się filtr jakościowy, wszystkim parametrom odbierający jakościowe procenty. Od góry po sam dół na ich liście pojawiały się mniejsze czy większe minusy, co jest czymś oczywistym, zważywszy wielokrotność różnicy cen. Ale w końcu to „tylko” gramofonowy przedwzmacniacz i poprawa dopasowania, a nie sama wkładka, słuchawki, kolumny albo wzmacniacz. Tkwi w tym zatem coś złowieszczego dla audiofilskich poszukiwaczy skrótów – na niczym się nie da oszczędzić. Trudno, nic nie poradzę, taka zła rzeczywistość. Kiedyś zdawało mi się, że można dużo zaoszczędzić na przedwzmacniaczu stosując pasywny, ale to też nieprawda. Na szczęście są bardzo dobre a niedrogie wkładki, są dobre całe gramofony, potrafi też w niektórych przypadkach zadowalać niedrogie okablowanie. Niedawno testowałem tanią a bardzo dobrą integrę, a za dziesięć tysięcy można mieć dobre kolumny. Lecz na to, by się dobierać do samej skóry dźwięku rzeczywiście najwyższego poziomu, trzeba wykładać grube kwoty. Zarazem patrząc od strony oszczędnościowej te dwa EAR Yoshino robią robotę, bo taki na przykład dzielony przedwzmacniacz gramofonowy Spec REQ-S1EX kosztuje prawie dziesięć tysięcy euro, a jakość podobną daje. Opieram to wprawdzie na odległym czasowo porównaniu (lata pomiędzy odsłuchami), ale wrażenie przyjemności i stopień tego dobierania się do najwyższej jakości na zbliżonym poziomie. Trudno jednakże nie brać pod uwagę, że samo EAR oferuje kilka wielokrotnie droższych od Phonoboksa gramofonowych przedwzmacniaczy, i raczej nie ma złudzeń, muszą być odpowiednio lepsze.

Podsumowanie

    Z punktu widzenia satysfakcji recenzenta są dwa rodzaje recenzji: te, które go podnoszą na duchu, i te, które go osłabiają. Podnoszące to przede wszystkim stanowiące dowód, że własny sprzęt wyższej jakości, o czym wspomina się zwykle ukradkiem, broń Boże tego nie akcentując. (Dlatego tak lubię pisać o słuchawkach, żadne moim nie zagrażają.) Inny, mniej ważki dla piszącego powód zadowolenia, to kiedy trafia na coś przełomowego, albo znakomitego ceną/jakość. Satysfakcja w pierwszym wypadku miesza się wtedy z udręką – bólem nie posiadania, ale można przynajmniej dać poswawolić słowom upojnego chwalenia. Poza tym takie sytuacje są wyjątkowo rzadkie, przełomy prawie się nie zdarzają. W drugim przypadku również się chwali, a się posiadać nie musi, ponieważ recenzent z reguły ma to coś droższe i lepsze. Nastrój obniża zaś pisanie o tym, co lepsze niż się ma i brak na posiadanie widoków. Psuje też go, ma się rozumieć, pisanie o rzeczach nieudanych – dlatego lepiej o nich nie pisać, najwyżej przed nimi ostrzegać.

Recenzja opisująca zestaw EAR Yoshino Phonobox i EAR Yoshino MC4 należy do mieszanych – i cieszy, i zasmuca. Cieszy jakością sprzętu, jak również tym, że nie jest strasznie drogi; zasmuca tym, że od posiadanego lepszy. Trzeba będzie drapnąć się w głowę oraz poklepać po kieszeni, bo taka różnica jakościowa, to naprawdę nic przyjemnego.

 

W punktach:

Zalety

  • Duet od EAR daje jakość charakterystyczną dla dużo droższych gramofonowych przedwzmacniaczy.
  • Zarazem daje kilka charakterystyk brzmieniowych, bo każdy poziom oporności wybrany na transformatorze oznacza inne brzmienie.
  • Względem podobnie kosztujących przedwzmacniaczy to przede wszystkim muzyka bliższa rzeczywistej.
  • Na jej autentyzm składają się:
  • Mocniej zaznaczający się atak.
  • Lepsza barwa.
  • Dłuższe i mocniejsze w swym trwaniu wybrzmienia.
  • Intensywniejsze oświetlenie.
  • Wzrost dynamiki.
  • Zwiększona ekspresja detali i indywidualizmów brzmieniowych.
  • Większa całościowa wyraźność i lepsza separacja.
  • Pomimo mocniejszego akcentowania poszczególnych składowych brzmienia zdecydowanie pełniejszy całościowy wyraz muzyczny, większe wżywanie się w muzykę.
  • Tego po prostu dużo lepiej się słucha i wyżej się to ceni.
  • Ładny design obu składników i dobre ich pasowanie do wyglądu większości współczesnych gramofonów. 
  • Szczytowa renoma marki.
  • Nie jest tajemnicą, że Tim de Paravicini był autorem najdoskonalszych transformatorów występujących w branży audio.
  • Made in England.
  • Polska dystrybucja.
  • Ryka approvedd.

Wady i zastrzeżenia

  • Nie jest miłe, że do ceny gramofonu i wkładki trzeba jeszcze doliczać ceny gramofonowych przedwzmacniaczy i dopasowujących transformatorów, jak również kabli dla nich.

 

Dane techniczne

EAR Yoshino Phonobox

  • Lampy: 3 x 13D16 (ECC83)
  • 1 x wejście gramofonowe MM/MC (RCA)
  • 1 x wyjście liniowe (RCA) 5v na 600Ω
  • Czułość wejściowa MM: 2,2 mv dla 1 V przy 1 kHz (53 dB)
  • Czułość wejściowa MC: 0,22 mv dla 1 V przy 1 kHz (73 dB)
  • Wymiary i waga: 320 x 180 x 65 mm
  • Waga: 3,5 kg (czarne aluminium), 4,0 kg (chrom)

Ceny:

  • Phonobox MM – 5750 PLN
  • Phonobox MM/MC z gałką lub bez, panel przedni czarne aluminium – 6900 PLN
  • Phonobox MM/MC z gałką lub bez, chromowany panel przedni – 8600 PLN

 

EAR Yoshino MC4

  • Transformator dla wkładek MC wzmacniający sygnał.
  • Konstrukcja pasywna.
  • Wejścia: 3, 6, 12, 40 Ohm
  • Wyjścia: 1 x RCA do przedwzmacniacza gramofonowego.
  • Przyłącze uziemienia (L,R)
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 100 kHz
  • Cena: 9250 PLN

 

System

  • Gramofon: Avid Ingenium.
  • Przedwzmacniacze gramofonowe: Avid Phellar Phono, EAR Yoshino Phonobox.
  • Transformator dopasowania wkładek: EAR Yoshino HP4.AC
  • Przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), Dan Clark Audio STEALTH (kable Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium(, Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab) .
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Interkonekty: Next Level Tech (NxLT) Flame, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Harmonix Spike Base-X, Solid Tech „Disc of Silence”
Pokaż artykuł z podziałem na strony

1 komentarz w “Recenzja: EAR Phonobox i EAR MC4

  1. Ron pisze:

    One of the best reviews on the Phonobox I came across. Thanks to Google translate.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy