Recenzja: Crosszone CZ-8A

   To już trzecie Crosszone, jak czas szybko leci. Do dnia nieomal pięć lat temu, w lutym 2017-tego, pisałem recenzję debiutanckiego modelu CZ-1, a tu pięć lat, trzecie słuchawki. Po wielkich i wciąż flagowych CZ-1 zjawiły się w 2019 o wiele mniejsze i tańsze CZ-10, a teraz przedzielił pierwsze modele średni, oznakowany CZ-8A.

Stratyfikację wyznaczają ceny, które do CZ-1 przypięły prawie czternaście tysięcy, do CZ-10 prawie cztery, a do opisywanych osiem. Nie przelewki to zatem, słuchawki sobie kosztują. Ale są w zamian szczególne i są japońskie, a Japonia królestwem słuchawek. Japończyk ma słuchawki tak jak Niemiec ma piwo a Polak dużo pracy. Nie żeby Niemiec z Japończykiem nie mieli nic do roboty, ale przynajmniej im lepiej płacą, mimo że oni przegrali wojnę… Więc jak to jest z tym przegrywaniem? Wychodzi na to, że lepiej dobrze przegrać niż źle wygrać – ale odrzućmy politykę, pozostawmy słuchawki.  

Słowo odnośnie przypomnienia. Crosszone to marka słuchawek (nic innego pod nazwą tą nie powstaje) wyłonionych przez mającą tajwańskie korzenie firmę Asia Optical Inc. Company, zajmującą się soczewkami i dalmierzami. Firmę translokowaną do Japonii i mającą teraz siedzibę w Okaya – położonym w prefekturze Nagano ośrodku przemysłu precyzyjnego.    

Crosszone, czyli „strefa mieszania”, to słuchawki z historią założycielską, jak przystało na osobliwą nazwę i osobliwe słuchawki. Szef Asia Optical Inc. podobno wiele podróżował i podczas tych podróży denerwował go brak dostępu do muzyki ze swoich przyzwyczajeń. Jak przystało na audiofila miał system kolumnowy, a tu na podróż słuchawki… Stereofonia więc okrojona – żadnego mieszania kanałów i koncertowej sceny… Zlecił zatem i sam się zaangażował w opracowanie słuchawek, które by to rozwiązywały, potrafiąc dzięki mieszaniu dać stereofonię jak z kolumn.  

Nic nowego, powie znawca tematu, to jest sprawa nienowa. Od dawna istnieją wzmacniacze słuchawkowe mieszające słuchawkom kanały i istnieją słuchawki nieprzylegające do głowy, grające na podobieństwo kolumn. Są również przylegające, które kombinacyjnym stylem potrafią rozpraszać dźwięki na małżowinach mający stereofonię poprawiać. Jednakże trzeba uznać, że te poprzednie próby mniej były zaawansowane od  datowanej na rok 2017 propozycji Crosszone; jedynie odstające na centymetry od uszu AKG K1000, Mysphere oraz RAAL dać potrafiły efekty lepsze, ale kosztem hałasu na całe otoczenie. Tymczasem zamknięte Crosszone dla otoczenia są ulgą – jako model stereofonii prawdziwej ograniczonej do jednej głowy. Można zatem bez przeszkód używać w samolocie, w restauracji, na plaży – są nieprzeszkadzające, a grają od zwykłych inaczej – stereofonicznie prawdziwiej.

Trzecie podejście do grania w takim stylu przedmiotem tej recenzji.

Wyjmujemy, nosimy, badamy

Pudełko w tekturowej obwolucie.

   Słuchawki przychodzą do użytkownika w czarnej kasecie o leciutko meszkowym pokryciu i ze złotym napisem „Crosszone”. Wnętrze wyłożono atłasem. Poza gwarancją oraz małą instrukcją obsługi za towarzystwo dwa kable: 3,5 metrowy zakończony dużym jackiem i 1,5 metrowy zakończony małym. Na te kable trzeba uważać, żeby ich nie uszkodzić; nie dlatego, że łatwo o to, ale że niełatwo zastąpić. To znaczy, można oczywiście kupić od producenta kolejny, ale od jakiejkolwiek firmy wyspecjalizowanej w słuchawkowych kablach już nie, ponieważ kable są specyficzne. Z nietypową ilością i nietypowym rozkładem żył na rzecz obsługi mających po aż trzy przetworniki w każdej muszli słuchawek, co poznać nawet po muszlowych wtykach – każdym o trzech, a nie dwóch albo jednej szczerbinach. Takie potrójnie żebrowane też wprawdzie się spotyka, lecz tylko u słuchawek z doprowadzeniem kabla do jednej muszli (na przykład u HiFiMAN HE-R10P lub AKG K812), tymczasem tutaj takie wtyki przy obu, więc całkiem nietypowo. Kable są ośmiożyłowe, co też nie jest niespotykane, ale tych osiem żył ma inny od typowego rozkład funkcyjny. Brakiem kablowego zastępstwa od innych firm nie musimy się jednak przejmować – firmowe kable są gatunkowe, z miedzi OFC i dobrym ekranowaniem.

Nietypowość konstrukcji jeszcze mocniej dociera przy oglądaniu wnętrza muszli. Tu sytuacja powtarza się w znacznym stopniu względem poprzednich Crosszone: w centrum, poniżej osi poziomej, ulokowano 40-milimetrowy głośnik szerokopasmowy obsługujący dany kanał, naprzeciw niego, powyżej, lokuje się 35-milimetrowy obsługujący kanał przeciwny. Niższy, obsługujący kanał właściwy, ma dookoła dodatkowe otworki i małe ustroje akustyczne, a wyższy nic prócz siebie. Poza tą parą, na samym przodzie – więc nie na wprost otworu słuchowego, a dużo przed nim – jest w każdej muszli pojedynczy tweeter ø23 mm ustawiony pod sporym kątem pionizującym, tak by wyrzucał dźwięk w kierunku ucha. On też ma mały ustrój w postaci prostokątnej sterczki, a całościowo sprawę akustyki domykają rozsiane na powierzchni wnętrza otwory wylotowe dodatkowej kanałów mieszających. 

We wnętrzu słuchawki.

W każdej komorze dzieje się więc znacznie więcej niż u zwykłych słuchawek, co sumarycznie daje nie dwie membrany, a aż sześć, plus dodatkowe kanały transmisji, mieszania i opóźniania dźwięku.

Główny mieszalnik o nazwie ADC (akustyczna komora opóźniająca), w odróżnieniu od dwóch poprzednich modeli, nie jest u CZ-8A widoczny z zewnątrz; cały schowany został pod zewnętrzną osłoną aluminiową, ponieważ jest to mieszalnik większy i lepiej odizolowany, co ma być gwarancją wyraźniejszego dźwięku.  

W następstwie dostajemy coś niczym wielokanałowe kino domowe, zorganizowane zawiłym trybem multiplikującym i mieszającym na bazie dwukanałowej stereofonii wyjściowej. Konsekwencją tej zawiłości efekty bardzo różne od formowania dźwięku w  tradycyjnych słuchawkach – każde ucho słyszy oba kanały, a pole akustyczne powinno się roztaczać przed oczami, a nie lokować we wnętrzu głowy.

Miarą jakości słuchawek jest nie tylko budowa wewnętrzna, ale także surowce, w tym zwłaszcza przetworniki. Nie dość że dostajemy ich trzy razy więcej, to mają jeszcze berylowe membrany, co jest niemałą rzeczą. Niemałą i bardzo trudną, ponieważ posługiwanie się berylem naraża na kontakt z substancją toksyczną, chociaż na szczęście tak się dzieje wyłącznie po stronie producenta. Beryl to substrat śmiertelnie groźny jedynie pod postacią mogącego przenikać do płuc proszku, natomiast gotowa berylowa membrana jest całkowicie bezpieczna.

Bardzo ładne jedno i drugie, zarówno pudełko jak zawartość.

Bezpieczna i skuteczna, jako wykonana z substancji tak twardej, że jedynej obok diamentu potrafiącej ciąć szkło. Dzięki czemu berylowe membrany oferują najwyższą sztywność, w ślad za tym najwyższą klasę akustyczną, lecz spotyka się je niezwykle rzadko także z uwagi na cenę. (Beryl jest dużo droższy od złota.) W przypadku słuchawek jedynie u sławnych Focal Utopia, drugimi nasze Crosszone.

– Ten beryl i to skomplikowanie konstrukcyjne dobrze tłumaczą niemałą cenę, kolejnym atutem pady i konstrukcja pałąka. Pałąka mającego aż cztery węzły regulacyjne: płynnie rozsuwanego, z obrotnicami i zawiasami przy muszlach oraz zawiasowymi chwytakami.

Cała konstrukcja aż krzyczy technologicznym zaawansowaniem; precyzja obróbki i doskonałość pasowania elementów dają widomy dowód wyższości japońskiej mechaniki precyzyjnej.

Zdejmowalne pady z mięciutkiego weluru wcale nie chcą być gorsze – gatunek obszycia, precyzja formowania kształtu i pasowania do muszli oraz jeszcze poprawiające akustykę wypiętrzenie za uchem to kolejne dowody gatunkowości i dbałości o szczegół.

Kontakt wzrokowy, palpacyjny i wygody noszenia są na nieczęstym poziomie: słuchawki idealnie obejmują uszy i idealnie się układają. Nie są przy tym specjalnie ciężkie, a pewność osadzenia oraz kable wchodzące pod kątem dają gwarancję braku kłopotów w razie używania spacerowego.

Słuchawki typu zamknięte.

Słuchawki są też zamknięte – i dokładnie; stopień izolacyjności wysoki. Dosyć wysoka także skuteczność, szacowana na 100 dB. Impedancja z kolei przyjaźnie niska – wyskalowana na 75 Ω. Pasmo przenoszenia  20 Hz – 40 kHz niczego nie odbiera ani specjalnego nie obiecuje, lecz nie o pasmo przenoszenia oparto obietnicę jakościową.

Odsłuch

Z odtwarzaczem przenośnym

I wielce osobliwe.

   W ruch Astell & Kern SE180, podpięty krótszym kablem z małym jackiem. Jackiem niesymetrycznym, ale przez multiplikujące sygnał przewody prowadzącym do komór mieszających kanały, tak żeby zmiksowane pole akustyczne stawało przed oczami, a nie formowało się wewnątrz głowy, tam oferując po izolowanym kanale na stronę.

Z tym „całkiem przed oczami” jednak ostrożnie, nie doświadczyłem takiego efektu, przynajmniej nie w całej rozciągłości. Ale że poza głową, to faktycznie, tyle że bardziej nie na zewnątrz przed oczami, a rojem wokół uszu. Niemniej i przed oczami pole brzmieniowe, pewna część dźwięków tam. Zresztą – to w dużym stopniu uzależnione od nagrania; w przypadku jednych bardziej wokół uszu, w przypadku innych bardziej przed oczami. Wielkość składu na to nie wpływa, jak mogłoby się wydawać, ważna sama nagraniowa architektura, zapewne ustawienie mikrofonów.  

Lecz tak naprawdę główna siła specjalnych pól brzmieniowych Crosszone nie polega na wyprowadzeniu dźwięku za głowę (chociaż to również), a na dźwięku tego gęstości. Zgęszczenie przy tym jest podwójne – zarówno same dźwięki gęste, jak gęsto jest od dźwięków. Brzmienie w odbiorze ciemne, gęste, nasycone, otwarte i z wyczuwalnym na teksturach meszkiem; a przestrzeń wypełniona po brzegi, dużo bardziej niż zwykle. Ogólnie biorąc słuchawki (nawet tak dobre jak Dan Clark Audio STEALTH) i same dźwięki mają chudsze, i przestrzeń mniej nimi wysyconą. Tak, owszem – z tego się bierze porządek; te mniej gęsto upakowane i z nie tak gęstej materii dźwięki są przez słuchającego łatwiejsze do ułożenia w całość; zwykła talia brzmieniowa składa się z mniejszej ilości kart, brzmieniowe z niej pasjanse prostsze.

W każdej komorze aż trzy przetworniki.

Alternatywnie mamy więc dwa układy: większą prostotę standardowego dźwiękowego pola słuchawek mających dwa przetworniki, dzięki czemu bardziej czytelny przegląd sceny, łatwiej osiągalny porządek; albo ta scena od Crosszone gęstsza obrazem tłumu napierających na siebie dźwięków – poprzez to widok bardziej spójny, ale też mniej czytelny.

To clou całego zagadnienia i sens lub bezsens nabywania Crosszone. O ile wszystkie inne chwyty z mieszanką międzykanałową (pomijając słuchawki nieprzylegające do głowy) dają rezultaty skromniejsze lub śladowe, to dodatkowe przetworniki z dźwiękiem drugiego kanału – te w Crosszone działają radykalnie. To jest zupełnie inne brzmienie niż z dwuprzetwornikowych słuchawek. Dlatego trudno komuś radzić wybór tych albo tych bez osobistego porównania. Ale gdyby koniecznie trzeba było, to właśnie trzeba wybrać między gęstością uspójniającą a przeziernością porządkującą. Co do mnie, to nic na to nie poradzę, że podobają mi się oba style, z podobną satysfakcją słucham obu. Czasami, w zależności od dnia, większy apetyt na jedno brzmienie, kiedy indziej na drugie. Nie ulega natomiast wątpliwości, że to „normalne” – dwuprzetwornikowe – w porównaniu do sześcioprzetwornikowego w pierwszej chwili wydaje się chude, trochę dłużej trzeba przywyknąć.

Dwie uwagi na koniec rozdziału. Pierwsza odnośnie postaci dźwięku Crosszone w odniesieniu nie do gęstości, a innych parametrów. Nie pojawiły się problemy ani z delikatnością, ani z potęgą. Podobnie żadnych z niskością basu i wysokością sopranów. Żadnych też z personalizacją wokalistów i separacją instrumentów w dowolnej wielkości składach.

Wymyślny także pałąk.

Sumarycznie to brzmienie inne, lecz poskładane z brzmień znajomych, znanych od innych rasowych słuchawek. I przy okazji doskonale chronione przed staniem się zbyt cienkim albo nazbyt płaskim. Poszczególne dźwięki są nasycone materią i trójwymiarowe. Żadnych też nie stwarzają problemów z odczytaniem emocji; te zawsze okazują się dobrze pasować do charakteru muzyki; są wolne od deformacji sprzętowych typu „za ciepło i za słodko”, albo „za cierpko i za zimno”.

I druga sprawa czysto techniczna: słuchawki potrzebują mocnego sygnału – w przypadku cichych nagrań do naprawdę głośnego grania potrzebowały całej mocy odtwarzacza. Lecz średnio biorąc już niecałej, tak z 70-80%. Nie można zatem ich używać z grajkami o małej mocy, ale średnia wystarczy.

Przy komputerze

Zacznijmy od porównania z klasykiem, z Sennheiser HD 800. Z uwagi na trzy tysiące kosztujący kabel Tonalium bardzo bliskimi cenowo, a jak odległym brzmieniowo? Owszem dość odległym gdy chodzi o różnicę stylu. W całości podtrzymany został sposób prezentacyjny Crosszone znany z recenzji poprzednich modeli i z sytuacji przy sprzęcie przenośnym. Większa gęstość samego dźwięku i większy tłok na scenie łączyły się z podobnie większym nasyceniem, większą też wilgotnością, oraz czymś jeszcze, co scharakteryzować trudniej.

Mniej ścieśniony scenicznie skutkiem większego oddalenia źródeł i większej pustki między nimi dźwięk Sennheiserów dawał poczucie bardziej kameralnej i intymniejszej prezentacji w przypadku nagrań typu solista i jeden albo kilka instrumentów.

O czterech stopniach swobody.

Albo inaczej: inscenizacje Crosszone dużo bardziej nawiązywały do koncertowych i wielkoscenicznych w sensie dużej grupy słuchaczy, podczas gdy Sennheiserów bardziej pozostawiały słuchającego z muzyką sam na sam. Z wykonawcą albo wykonawcami ukazanymi bardziej malarsko, bardziej duchowo obnażonym, bardziej wydobytym z otoczenia. 

Wolisz koncerty z dużym nagłośnieniem? – wybierz Crosszone. Wolisz muzykę bardziej unplagged, atmosferę bezpośredniej bliskości? – weź Sennheisery. I nie, wcale nie zapomniałem, że to te właśnie Sennheisery powiadają o sobie, iż grają jak kolumny. Ale na tle Crosszone wypadły bardziej intymnie, wcale nie wielkoscenicznie.

Odsłuch cd.

Pady miłe w dotyku i dokładnie okalające uszy.

   Sięgnąłem po rock barokowy, po Heavy Horses Jethro Tull. Znów wszystko po staremu – w wydaniu Sennheiserów głos Iana Andersona bardziej wyosobniony, bardziej samotny na scenie. U Crosszone scena wypełniona bardziej złożonym dźwiękowym życiem. – O ile śpiewając balladę Joan of Arc Leonard Cohen bardziej przemawiał do mnie w Sennheiserach, o tyle cwałowanie ciężkich koni bardziej podobało się w stylu Crosszone.  

Zmieńmy porównywane słuchawki i repertuar. Ultrasone T7 – także zamknięte i też próbujące słuchawkom naturalizować brzmienie, ale w zupełnie inny sposób (samym specjalnym rozpraszaniem na małżowinach bez mieszania kanałów) – okazały się dysponować jeszcze bardziej skondensowanym, wypełnionym materią dźwiękiem. Ciśnienie akustyczne i niskość zejścia są u nich niezrównane, lecz Crosszon ustąpiły nieznacznie, budując przy tym scenę po swojemu. To znaczy przybliżając i bardziej wypełniając środek, a same dźwięk w większym stopniu domykając obrysem i czyniąc jaśniejszymi oraz cieplejszymi. Ogólnie atmosferę budowały weselszą, min dzięki cieplejszemu, pozbawionemu elementu szarości światłu. Grały też w stylu ściany dźwięku, podczas gdy Ultrasone formowały źródła i pustki między nimi.

Można je łatwo wymieniać.

Nie była to wprawdzie uderzająca różnica, niemniej przy analizie dostrzegalna. Dźwięk Ultrasone oprócz tego bardziej srebrny niż złoty, bardziej szumiący i szmerowy, bardziej atakujący bębenki ciśnieniem i wyżej ciągnący rzewniejsze soprany. Więcej posępności i dostojeństwa, mniej cieszącej się sobą potęgi.

Crosszone poza tym bardziej oddalały dalekie plany i bardziej scalająco komasując dawały gorszą separację. Formowanie indywidualizmu oraz niesienie dźwięku w Ultrasone lepsze, ale naprężenie strun u nich przesadne, mniejszy też dystans do sybilacji.

Ogólnie inne brzmienia, wyraźnie inne, ale oba niezwykłe i ciekawe. 

Przy gramofonie

Tak pomyślałem i tak się stało – niecodzienne słuchawki powinny dostać szansę przy gramofonie. Kilkugodzinny odsłuch z serią porównań do Ultrasone, Sennheiserów i AudioQuest NightHawk nie przyniósł wprawdzie sensacji, ale sporo spostrzeżeń. Dało się zauważyć między innymi to, że w większym stopniu ziszcza się teraz obietnica odnośnie pola dźwiękowego. Raz po raz zjawiało się ono przed oczyma, co trzeba uzupełnić adnotacją o bardzo szeroko rozlanej scenie, zakolami zajeżdżającej za uszy. Prócz tego z grubsza po staremu, to znaczy scena nie tylko najbardziej przed oczami, ale także najgęściej zapełniona, a wypełniające ją dźwięki bardziej od sennheiserowskich  gęste, natomiast mniej niż pochodzące od Ultrasone i NightHawk.

Podobnie jak odpinać kabel.

Te różnice dobrze słyszalne, co nie znaczy, że dźwięki Sennheiserów odebrałem jako za wątłe. Zupełnie tak nie było, ale postury miały inne – mniej skoncentrowane na masywności, za to dokładniej wyrysowane, dobitniej zindywidualizowane i z większą zwinnością ruchową. Ani trochę nie brakowało im masy, w każdym razie nie z mojej perspektywy; dokładniejsze oddanie obrysów i lepszy przegląd struktur całkowicie to nadganiały.

Mimo to obietnica twórców Crosszone odnośnie większej wyraźności nie okazała się pusta – obraz dźwiękowy w reprodukcji najnowszego modelu także cechowała wyraźność. Gdybym nie był skoncentrowany na szybkich porównaniach (obarczonych zerową adaptacją) na pewno bym nie zwrócił uwagi na tworzenie przez któreś słuchawki precyzyjniejszej formy dźwięków. Co innego bowiem zwracało uwagę i mocniej domagało przywyknięcia. Tym czymś był, jakżeby inaczej, tyle już razy akcentowany odmienny odbiór prezentacji Crosszone, złożonej z większej ilości gęstych, bardziej stłoczonych i bardziej domkniętych obrysowo dźwięków.

Tak, wcale się nie pomyliłem, bynajmniej nie zagalopowałem. Ich gęste dźwięki były bardziej stłoczone, pomimo tak szerokiej, pozbawionej pustki centralnej sceny. Sześć przetworników w miejsce dwóch dawało taki efekt, przy jednoczesnym mocniejszym domykaniu dźwięków oraz stawianiu całości przed oczami, czyniącym przekaz bardziej zewnętrznym. To wszystko wymagało chwili przywyknięcia w razie wcześniejszego słuchania innych słuchawek, nie wymagając go w razie zaczynania odsłuchu od Crosszone.

Całość więc atrakcyjna i starannie opracowana.

Pozostałe różnice z tej jednej wynikały. Inny był całościowy odbiór, natomiast analogiczne poczucie intensywności obcowania z muzyką i doskonałości jej postaci.

Podsumowanie

   Crosszone to są słuchawki i dla wszystkich i dla niektórych.

– Dla wszystkich, ponieważ wysokich lotów i jednocześnie łatwe w odbiorze. Obcując z nimi nie napotkamy problemów z odchudzeniem, za skromnym basem, problemu braku wyraźności, niedostatku lub złego wkomponowania szczegółów, źle zorganizowanej scenerii, nieprawidłowej temperatury. Żadnych kłopotów z przerostem pogłosowym ani problemów z sybilacją. Słuchawki operują dźwiękiem pewnie, są mocne pod względem technicznym. Ale zarazem inne od pozostałych – inne w stopniu niemałym. Ich gęściej wypełniona scena rozlewa się mimo tej gęstości szeroko i lokuje bardziej przed twarzą. Zapełniają ją dźwięki masywne, wyraźne i o mocnych barwach, bardziej przy tym radosne niż u słuchawek większy nacisk kładących na windowanie sopranów. I co też charakterystyczne, te dźwięki są bardziej wsobne, to znaczy mocno jedne do drugich przylegające, ale granice pomiędzy nimi pozostają wyraźne – elementy zachodzenia jednych na drugie i podkreślania ekstensji nie jest wyszczególniany. Co też prawdopodobnie wynika z mniejszego nacisku na soprany niż dociążenie basu i co może poprawiać nastrój, a już na pewno go nie obniża. Od strony czysto technicznej czynnik nie tyle łatwości napędzenia, co mimo sporych potrzeb prądowych zdolności współpracy ze sprzętem przenośnym, jeszcze poszerza krąg odbiorców – to są słuchawki dla wszystkich.

– Ale tym bardziej dla niektórych. Dla tych, którzy słuchawek nie lubią. Bo przecież z tego wziął się ich rodowód – to są słuchawki zrobione przez tych i dla tych, którzy chcą mieć w słuchawkach dźwięk jak z kolumn. To także się udało, chociaż nieidealnie. Niemniej element mieszania – stereofonii niezredukowanej – na pewno się pojawia. I nie mglistą namiastką, jak to ma miejsce kiedy indziej, a forsownie. Ta scena przed oczami i z wymieszanym, zgęszczonym dźwiękiem nie jest całkiem jak z kolumn, sporo do tego brakuje. Ale brakuje o wiele mniej niż u innych słuchawek przylegających do głowy.

Nie potrafię wczuć się w doznania osób słuchawki tolerujących mało, ponieważ nie mam takich problemów. Ale domyślam się, że dla nich Crosszone są środkiem bądź półśrodkiem. Dowodem na to popularność – firma się utrzymała. Dowodem także to, że musiałem słuchawki wygrzać od zera, ponieważ pierwszy egzemplarz testowy został porwany i zawłaszczony. Reszta jest tym co zawsze – koniecznością słuchania samemu przez potencjalnego nabywcę. Domyślam się, że te odczucia mogą być bardzo różne. Ale jedno zaistnieje za każdym razem: dźwiękowy obraz bardziej gęsty, złożony z gąszczu gęstych dźwięków. Gęstość z gęstości gęstych – tak to jest. Co nie przeszkadza być muzyce sobą. W przypadku tych słuchawek – nie.

 

W punktach

Zalety

  • Dalece inne od zwykłych.
  • Szeroka scena.
  • Często cała na zewnątrz głowy.
  • O wiele bardziej wypełniona dźwiękami.
  • W tym także w centrum.
  • Nie ma zatem pustki przed twarzą.
  • Gęsto nie tylko na scenie – gęste są same dźwięki.
  • Gęste, masywne, trójwymiarowe i melodyjne.
  • To wszystko dzieje się na wysokim poziomie ogólnym.
  • A zatem szczegółowość, swoboda płynięcia, separacja, wyraźność.
  • Też dobra analiza harmoniczna.
  • Przyjemna atmosfera z leciutkim ociepleniem.
  • Miłe światło.
  • Klimatyczny światłocień.
  • Optymizm, ale nieprzesadny.
  • Ogólnie więcej się dzieje niż w normalnych słuchawkach.
  • Szeroko rozciągnięte pasmo.
  • Żadnych problemów z osiąganiem potęgi i żadnych z oddaniem spraw delikatnych.
  • Żadnych zniekształceń.
  • Dźwięk binauralny bez potrzeby sięgania po system głośnikowy albo specjalne nagrania.
  • Wysmakowany wygląd.
  • Same najlepsze surowce.
  • Berylowe głośniki.
  • Mistrzowska precyzja wykonania.
  • Świetnie leżą na głowie.
  • Trzy przetworniki w każdej muszli.
  • Dodatkowe kanały transmisji dźwięku oraz ustroje akustyczne.
  • Wysoki stopień zamkniętości.
  • Dobra współpraca ze sprzętem przenośnym.
  • Znany producent.
  • Jedyne w swoim rodzaju.
  • To już trzecie wcielenie autorskiej koncepcji Crosszone.
  • Made in Japan.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Potrzebny dość mocny wzmacniacz.
  • Ich inność można zaakceptować, ale nie warto do tego się zmuszać.
  • A nie każdemu ich styl prezentacyjny przypadnie do gustu. (Lecz z drugiej strony będą tacy, którzy na taki czekali.)
  • Dźwięki trochę podomykane w swoich bańkach i nie z tych najdoskonalej zindywidualizowanych.
  • Oferta kabli zewnętrznych producentów Crosszone nie uwzględnia.

 

Dane techniczne Crosszone CZ-8A:

  • Rodzaj: Zamknięte dynamiczne słuchawki stereofoniczne
  • Zakres częstotliwości: 20Hz – 40kHz
  • Impedancja: 75Ω
  • Czułość: 100dB/mW
  • Waga: około. 435g (sam korpus)
  • Akcesoria: Kabel słuchawkowy 1,5 m (wtyczka 3,5 mm), kabel słuchawkowy 3,5 m (wtyczka 6,3 mm),
  • instrukcja obsługi, karta gwarancyjna

 

Cena: 8990 PLN

 

System:

  • Źródła: PC, Astell & Kern A&futura SE180, Cairn Soft Fog V2, Avid Ingenium.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Phasemation EPA-007, Woo Audio WA33.
  • Słuchawki: Abyss 1266 Phi TC, Audio-Technica ATH-L5000, Crosszone CZ-8A, Dan Clark Audio STEALTH (kable VIVO Cables i Tonalium), Final D8000 PRO, HiFiMAN HE-R10P, Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
  • Interkonekty: Sulek Edia, Sulek 6×9, Tara Labs Air 1.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

13 komentarzy w “Recenzja: Crosszone CZ-8A

  1. Sławek pisze:

    No i co tu komentować…
    Te słuchawki są tak odmienne w swoich założeniach konstrukcyjnych (ambitnych), że nie da się komentować bez posłuchania.
    Ale jest nadzieja, ze fajnie grają. Tylko z tym kablem trochę nie tenteges… Należy uwierzyć, ze fabryczny jest super, ale jeśli słuchawki sprzedawałyby się w większych ilościach, to i niezależny producent lepszych kabli się znajdzie…
    No i na koniec sakramentalne pytanie do Pana Piotra: a jak one się mają do HiFiMan HE-6 napędzanych z odczepów głośnikowych (no właśnie – jakiego wzmacniacza? – w moim przypadku Audio-gd A1)?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Względem HiFiMAN trochę ciemniejsze (prawdopodobnie, bo nie wiem jak ciemno tamte grają, odnoszę do słuchanych u siebie), na pewno bardziej zgęszczone scenicznie, może z bardziej miękkimi brzmieniami, zapewne nieco słabiej zindywidualizowanymi i bardziej domykanymi obrysowo. Scena szersza, wyraźniej wyrzucona z głowy. Bas o podobnej sile, soprany mniej ofensywne. Ogólnie inny styl, zbliżony poziom. Crosszone wygodniejsze. Zapewne dla niektórych też łatwiej przyswajalne, ale z kolei dla innych zupełnie nieakceptowalne. (Przeczuwam, że podejście do nich może być skrajnie ambiwalentne.)

      1. Sławek pisze:

        Bardzo dziękuję za odpowiedź, cóż tym bardziej będę dążył do posłuchania tych CZ-8A.
        Z tym jaśniej – ciemniej to taka historia. Dawno temu, jak jeszcze był AVs, w roku bodaj 2018 podeszłem do stanowiska FAW, gdzie były podłączone „moje” HiFiMan HE-6 „moim” kablem FAW Noir Hybrid HPC (wtedy jeszcze nie miałem Tonalium) do wzmacniacza słuchawkowego Ifi z serii PRO, ten taki większy. Słuchawki i kabel ten sam, a brzmiemie zdecydowanie jaśniejsze niż z Audio-gd.

  2. Andrzej Lajborek pisze:

    Panie Piotrze!
    Zajmująca i pełna jak zwykle recenzja, gratuluję. Nie znalazłem tylko jednej odpowiedzi: jak się ten nowy model ma do poprzednich, jeśli chodzi o ich koronną dyscyplinę, to znaczy wyrzucenie dźwięku z głowy, stworzenie tzw głośnikowej perspektywy. Czy nowe rozwiązania techniczne dają bardziej odczuwalny efekt? Czy warto za to dopłacić 4K? rozumiem, że reszta zalet wszystkich modeli jest do siebie mocno zbliżona.
    Andrzej

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Postępu odnośnie budowania sceny za głową raczej nie ma. Jeżeli, to nieznaczny. Postęp natomiast odnośnie wyraźności (zgodnie z obietnicą) i lepsza współpraca ze sprzętem przenośnym, o którą, tak bardziej bez rozgłosu, zapewne głównie chodziło.

  3. szkudi3 pisze:

    Z tymi kablami to nie do końca tak jest że zamienniki nie działają. Mam zrobione przejściówki do każdej słuchawki tak by pasowały do kabli zbalansowanych na mini xlr, których używam z innymi słuchawkami, właśnie sobie słucham cz_10 na mieszance miedź/złoto. Wrażenia przestrzenne zostają na tym samym poziomie. Poprawia się kontur, czystość, detaliczność, barwa i przejrzystość. Kable oryginalne są 'zamglone’ … Wg mnie ta kombinacja żył w oryginalnych kablach wnosi tylko to, że nie trzeba zwracać uwagi na kanały…

  4. Bear pisze:

    Proszę o informację jak one się mają do CZ-1.
    CZ-1 są świetne. Ponoć 8A mają więcej basu i mniejszą scenę. Czy to prawda i czy są jeszcze jakieś inne różnice?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Tak, generalnie to prawda z tym basem i sceną. Poza tym CZ-1 potrzebują mocniejszego i wyższej klasy jakościowej wzmacniacza.

      1. Bear pisze:

        Dziękuję za odpowiedź. 2 dni temu zakupiłem CZ-1, ale przez moment się wahałem czy nie brać CZ-8A, tyle że CZ-1 słyszałem wcześniej a CZ-8A nie, więc nie chciałem ryzykować. Lubię dociążone brzmienie, szczególnie w muzyce rockowej. Okazało się jednak, że CZ-1 niczego nie brakuje. U mnie napędza je audio-gd 27.38.
        Mam nadzieję, że ten wzmacniacz jest w stanie pokazać ich potencjał. Co Pan sądzi? Ja z ich brzmienia jestem bardzo zadowolony.

        Czekam też na kabel Forza Noire na XLR do nich. Dziś zamówiłem.
        Ten komentarz w sumie powinien być pod recenzją CZ-1 🙂
        Mam nadzieję, że uda się kiedyś odsłuchać CZ-8A i porównać samodzielnie.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Wszystkie Crosszone bez wyjątku mają brzmienia bardziej gęste od zwykłych stereofonicznych słuchawek. Ten audio-gd na pewno jest wystarczający mocowo i jakościowo, a z nowym kablem powinno być jeszcze lepiej. Miłego słuchania.

          1. Bear pisze:

            Panie Piotrze,
            Kabel Forza Noir Hybrid na XLR do moich CZ-1 doszedł i jestem bardzo zadowolony z brzmienia tych słuchawek. Do tego stopnia, że nie myślę o upgradzie swoich Focal Clear MG (z padami Utopii) na Focal Utopia, bo bardziej wolę słuchać CZ-1.
            Ponoć powinien jeszcze się wygrzać ok 200 godzin.

            Nie planuję zmiany wzmacniacza w najbliższym czasie z powodów finansowych. Mam tylko jeden pomysł czy do tego Audio-gd 27.38 według Pana przetwornik cyfrowo-cyfrowy USB/SPDIF poprawiłby jeszcze dźwięk? Aktualnie ten amp/dac mam podpięty do komputera kablem USB Earstream i korzystam z Qobuza na komputerze. A może większą poprawę dałaby przesiadka na Roon?

            Już mam nadzieję ostatnie pytanie do Pana, bo wątek dotyczy innych słuchawek i nie chciałbym zaśmiecać.
            Czy posiadając CZ-1 jest sens kupna 8A, czy grają one bardzo podobnie?

            Z góry dziękuję za odpowiedź.
            Pozdrawiam serdecznie
            Andrzej

          2. Piotr+Ryka pisze:

            Z pytaniami proszę się nie krępować, przecież misją tego portalu jest doradzanie. Odnośnie Roon bym uważał, bo inwestycja duża, a zyski, jeśli nie liczyć ewentualnie wzrostu wygody, żadne. Quobuz prosto z Quobuz zapewnia wyższą jakość. Natomiast to mogłoby przy dobrym kablu koaksjalnym albo AES/EBU poprawić: https://manunta-audio.com/products/evo-ddc-3

          3. Bear pisze:

            Bardzo dziękuję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy