Odsłuch cd.
Trzeba to wszystko odnieść także do DAC-ka Meitnera, a ten, jak to już parę razy pokazał, okazał się grać świeżo, bardzo przejrzyście i z wyraźnie akcentującą się, całkowicie otwartą górą. Styl ten szczególnie pasował do słuchawek Audeze, które łaskawie po kilkuset godzinach grania zaczęły nareszcie zwolna przejawiać typowe swe cechy, w postaci ogólnej masywności i zagęszczania średnicy. Jeszcze ten egzemplarz nie jest gorący ani nawet ciepły i nie potrafi przeplatać średnich tonów nitkami sopranów, ale już ma ponadprzeciętną masywność i powab średniego zakresu. Dawało to znakomite słuchanie, bo wsparte przez drajw i dynamikę, co cały przekaz czyniło ożywczym i smakowitym. W dodatku wszelkie bum! bum! bardzo były potężne i nisko schodzące, co jest tradycyjnym atutem słuchawek planarnych, a LCD-3 to już zwłaszcza. Nie można zarazem powiedzieć, że pozostali dwaj konkurenci jakoś odstawali. Pomimo nakładania się obfitości sopranów u Pandor i w przetworniku, nie stanowiły one żadnego problemu tylko popis żywiołowości, a bas u mających dwa drivery japończyków też był spektakularny. Z kolei Sennheisery najwięcej opowiadały o scenie i realiach akustycznych, a wokale miały najbardziej prawdziwe, bez żadnego upiększania. Także fortepian w ich wydaniu okazał się najbardziej realny i kompletny; najwięcej muzyki pod każdym klawiszem skrywający. Nie był to aż taki fortepian jaki przetwornik dr Meitnera potrafił wyczarować z głośnikami Raidho; i powiedzmy sobie szczerze – daleko do tego było, ale był to fortepian bardzo solidnie opisany, mający pełne bogactwo wybrzmień. Zupełnie nie odczułem harmonicznego niedostatku, a to już jest naprawdę coś, bo o dobre brzmienie fortepianu zazwyczaj jest trudno. Fortepian prawdę ci powie – można rzucić przysłowie dla audiofila. I ten fortepian był tu właśnie kompletny harmonicznie i elegancki. Nie jakiś mistrzowsko wyrafinowany i w stopniu majestatycznym ukazany w przestrzeni sceny i przestrzeni dźwięków, ale kompletny i elegancko brzmiący.
Nasyciwszy uszy z Meitnerem sięgnąłem po Phasemation, nie odmawiając sobie przyjemności skorzystania z jego procesora K2. Ten, jak już pisałem w jego recenzji, pozwala się użyć jedynie w przypadku zapisu 44.1 kHz/16-bit, podnosząc wówczas taktowanie czterokrotnie i uruchamiając brzmieniowe czary. Oczywiście tylko na życzenie, bo może przerabiać sygnał na analogowy bez żadnej ingerencji. To jednak byłoby zbyteczną wstrzemięźliwością, bo ingerować umie nadzwyczaj. Na czym ta ingerencja polega, to też w jego recenzji analizowałem, tu natomiast pozostaje przedłożyć relację. Względem Meitnera ukazało się brzmienie o nieco niższej tonacji, bardziej dociążone, pełniejsze. Także przy tym z popisową dynamiką i szybkością, ale mniej rześkie i lotne, a bardziej krzepkie. Różnice można dobrze zobrazować odwołując się do różnic pomiędzy samymi słuchawkami. Meitenr grał podobniej do Sennheiserów i Pandor, a Phasemation do Audeze. Powodowało to krzyżową synergię, choć nie można powiedzieć, by była ona dominująca. Wszystkie słuchawki grały bardzo dobrze z oboma przetwornikami, pozwalając wybierać style. Nie można też powiedzieć, że różnice między przetwornikami były zasadnicze, gdyż style słuchawek z oboma pozostały te same, ulegając jedynie podkreślającym i tonującym retuszom. Zarówno z Meitnerem jak i Phasemation Audeze grały najgęściej i ze zdecydowanie najbardziej eksponowaną średnicą, z jednym i drugim Sennheisery ukazywały najbardziej wzmożoną akustykę i największy, najbardziej zbliżony do realiów obiektywizm, a Pandory najwięcej miały sopranów, rzucały najmocniejsze kontrasty i brzmienie najbardziej miały podekscytowane. W obu też wypadkach na pierwszy plan wysuwała się dynamika, bez której wartość Aurendera wymagałaby znacznej w dół korekty. Bo cóż komu po jego niewątpliwych walorach ergonomicznych, dzięki którym obszerna muzyczna biblioteka pozostaje zawsze pod ręką, w ciągu dwóch sekund dosłownie pozwalając sięgać po jedną z setek płyt, gdyby samo odtwarzanie nie było angażujące.
Ale na szczęście takie nie było, choć wydaje się, że jednoczesne sięganie po kabel USB lepszy od zwykłej komputerówki pozostaje tego warunkiem. Bez takiego kabla wciąż wprawdzie dysponować będziemy świetną dynamiką i szybkością, ale wypełnienie i elegancja brzmienia domagać się będą stanowczej poprawy. I nawet próbowany przez chwilę ze słuchawkami lampowy Twin-Head nie stanowił remedium na te niedostatki, z czego wniosek, że wina leży po stronie transferu a nie wzmacniacza. Dobre kable USB stają się zatem audiofilskim wyzwaniem, a wyszukiwanie najlepszych potrzebą jak najbardziej bieżącą, bo nie ma co udawać – odtwarzaczy takich jak Aurender będzie szybko przybywało i coraz bardziej wypierać będą dotychczasowe czytniki płyt wszelkich rodzajów, za wyjątkiem także potrzebujących transferu USB klasycznych PC-tów.
Pozostało jeszcze posłuchać tego wszystkiego z głośnikami i normalnym torem wzmacniającym, czyli w tym wypadku przedwzmacniaczem ASL Twin-Head, końcówką Crofta i Spendorami D7. Ponownie użyłem znakomitego pod każdym względem, prezentującego rewelacyjny stosunek jakości do ceny kabla głośnikowego Entreq Discover, a pozwoliwszy lampom nabrać temperatury, ruszyłem w dżunglę muzycznych plików. Ponieważ jako ostatni używany ze słuchawkami był przetwornik Phasemation, zacząłem właśnie od niego, przy czym towarzyszyło temu przeświadczenie, że z uwagi na swoją większą masywność brzmienia powinien lepiej wypaść od meitnerowskiego konkurenta, tak więc tamtego miałem zamiar użyć tylko ewentualnie, na chwilę, albo i wcale.
Witam Piotrze,
Fajnie się czytało. Bardzo ciekawe wnioski. Dokładnie tak samo widzę różnice między różnymi rozdzielczościami plików.
Nieraz spotkałem się z zawiedzionymi oczekiwaniami wobec gęstych formatów bo często słuchacz w pierwszy kontakcie, niejednokrotnie napompowany zapowiedziami, oczekuje „czegoś więcej” a jak czegoś więcej to najlepiej oczywiście więcej brzmienia (ciała? barwy? faktury? choć o tą ostatnią akurat najprościej) i samej muzycznej rozdzielczości ale przede wszystkich tych pierwszoplanowych wydarzeń. Tymczasem najczęściej brzmienie jest jakie jest i niech takie pozostanie jak go nagrano, bo nie o upiększanie chyba tutaj chodzi, tylko o jak najbliższe zbliżenie się do rzeczywistości, choć nie w sensie studyjnym, przynajmniej nie dla mnie a przede wszystkim emocjonalnym i jak najsilniejszego uczucia bycia tam, które emocje mocno pogłębia.
Dla mnie właśnie tym wyróżniają się gęste formaty, że potrafią przekazać o wiele więcej informacji drugoplanowych tych pozornie mniej istotnych lub mniej pożądanych a tymczasem tak bardzo wzbogacających tworzony spektakl o wspomnianą wcześniej aurę realność i w efekcie spotęgowane uczucia bycia tam. Ostatecznie to właśnie dodatkowe informacje jak dłuższe wybrzmienia, akustyczne falowanie i ożywianie przestrzeni między głównymi jej wydarzeniami oraz niejednokrotnie powiększenie sceny przez jej rozpływanie czy raczej odpływanie i niknięcie w nieokreślonej dali zamiast uczucia bycia ucinaną po dotarciu do sztucznej granicy jak to czasami potrafi się manifestować w przypadku plików o standardowej rozdzielczości.
Jest to dla mnie jedna z dużych zalet Meitnera MA-1, że on zdaje się móc wyciskać dla nas z nagrań, niezależni od ich rozdzielczości, znacznie więcej informacji drugoplanowych niż żaden z innych znanych mi przetworników włącznie z innymi propozycjami z tej samej lub zbliżonej półki cenowej jak np. Lampizator Big 7. Być może dzieje się tak ze względu na konwertowanie wszystkiego w locie do DSD, czy tego chcemy czy nie, jako jedyna jego forma przetwarzania cyfrowego sygnału w analogowy a DSD zdaje się mieć naturalniejszy sposób przekazywania tych informacji i w efekcie zdolność przedstawiania ich jako prawdziwe tło zamiast elementów tła walczących niemalże o pełnoprawną uwagę słuchacza jak by były elementami pierwszoplanowymi.
Choć Lampizator BIG 7 ma oczywiście zalety, których nie ma MA-1 bo te zależności działają w dwie strony na tym poziomie. Nie ma dominujących zwycięzców. Co więcej bardzo rzadko są jacykolwiek zwycięscy. Przeważnie są tylko bardzo dobrzy koledzy przy piwie o nieco innych charakterach. Ciężko nie lubić każdego z nich szczególnie gdy gra muzyka.
Pozdrawiam
Z tego wszystkiego zapomniałem dodać jeszcze, że ciekawi mnie to co piszesz o różnicach znanego Ci grania z plików kontra wysokiej klasy odtwarzacze CD i zmniejszonej plastyczności tych pierwszych. Na forach też się z takimi opiniami można dość często spotkać i przeważnie u osłuchanych i doświadczonych audiofilii. Ciekawi mnie to bo sam bardzo mocno siedzę w plikach i konstruowaniu własnych transportów w oparciu o zarówno gotowe i uznawane za najlepsze dostępne na rynku komponenty jak i te DIY i o ile faktycznie jest tendencja do zmiany końcowej prezentacji, która może być odbierana jako zmiana na gorsze plastyczności to nie słyszałem jeszcze CD transportu, który mógł by się choć w niedużym stopniu równać z poważnym projektem PC (mam na myśli projekt o obsesyjnym podejściu, gdzie pieniądze nie grają większej roli… między innymi dlatego, że nadal są to stosunkowo bardzo małe kwoty w porównaniu do topowych CD playerów).
Oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia a zmierzam do tego, że nie mam za dużej styczności z aktualnymi high-endowymi CD-playerami a jedynie z high-endem z przed 5-10 lat ale ten jest rozkładany bezlitośnie na łopatki. Być może po prostu nie są to najlepsi reprezentanci a jest ich zaledwie kilku na krzyż bo spora część społeczności przesiadła się na ekstremalne pliki 🙂 i swoje czytniki CD sprzedała dawno temu.
Szkoda, że nie mieszkam w Polsce bo z chęcią bym do Ciebie przywiózł taki transport do porównania. Gdyby był tylko poręczniejszy z chęcią bym kiedyś nawet przyleciał ale niestety z blisko 50kg bez opakowania nawet mnie do samolotu nie pomyślą wpuścić a byłbym bardzo ciekawy czy mi się tylko wydaje czy faktycznie tak grające pliki to jest już coś o czym można powiedzieć, że jest prawdziwym high-endem na miarę dzisiejszych najwyższych audio standardów.
Pozdrawiam
Bardzo chciałbym posłuchać takiego transportu. Na pewno czegoś nowego bym się dowiedział.
Też pozdrawiam
Ja za czymś nie mogę nadążyć. Bo dlaczego DAC ma mieć dobry zegar? Aurender ma swój własny przecież.
Aurender ma „czyste” wyjście USB z lepszym taktowaniem – i to tyle w temacie. Nic konkretnego o tym jego zegarze nie wiadomo. Zegary atomowe z prawdziwego zdarzenia mają jedynie dwa najwyższe modele – ten dwu i ten sześciokrotnie droższy. W sensie organoleptycznym zegary przetworników na pewno działały na niego pozytywnie, zwłaszcza ten Maitnera.
Panie Piotrze, a słyszał Pan o nowych modelach odtwarzaczy Sony promowanych w jako „Dźwięk o wysokiej rozdzielczości”: NWZ-A15 (cena ok. 800zł) i NWZ-ZX1 (ok. 2000zł)? Oba odtwarzają pliki bezstratne do 192kHz/24bity. Ten pierwszy jest już dostępny w Polsce (można posłuchać w Saturnie ze słuchawkami Sony MDR-1A – ale tam jest za głośno, aby dało się coś sensownego powiedzieć o jakości dźwięku). Ten drugi wydaje się ciekawszy, ale chyba nie jest jeszcze dostępny. Ale ciekaw jestem jak grają. Może udało by się je Panu przetestować? A może wzmacniacz słuchawkowy z przetwornikiem Sony PHA-3AC?
Jestem w kontakcie z dystrybucją Sony więc powinno się udać. Na razie jednak trzeba odpracować to co już przyjechało, a jest tego dużo.
Pozdrowienia
A to się cieszę. W oczekiwaniu poczytam inne, ciekawie napisane przez Pana recenzje – co jednak ma pewną poważną wadę: chciałoby się zaraz biec do sklepu i kupować opisywany sprzęt (przez jedną taką recenzję mocno zastanawiam się nad słuchawkami Focal Spirit Classic – właśnie do odtwarzacza przenośnego).
Dobry wieczór! Ocena, a szczególnie sprzęt grający oraz kable mają ogromne znaczenie przy uzyskaniu wspaniałego brzmienia z serwera Aurender. Użycie kabla USB za 14 tysięcy oraz innych elementów znacznie droższych niż samo źródło jest moim zdaniem naruszeniem zasady równowagi. W Pana teście serwer ogrywa bardzo małą rolę w kształtowaniu brzmienia, natomiast „grają” (kształtują brzmienie) pozostałe elementy zestawu. Moim zdaniem test jest mało wiarygodny. Oczekuję, że rozważy Pan moje uwagi i w przyszłości nie będzie sytuacji (oceny) walorów brzmieniowych przetwornika Maitner i kabla USB Synergistic. Pozdrawiam.
A można poznać sprzęt towarzyszący Pana zdaniem odpowiedni?
Kwestia tego co pasuje, a co nie pasuje, zawsze pozostaje otwarta. Dobre towarzystwo daje przynajmniej odpowiedź, jakie są granice możliwości. Resztę zawsze można sobie dośpiewać. W przypadku odwrotnym, gdy testujemy ze słabym sprzętem, takie dośpiewanie nie jest możliwe.
Panie Piotrze. Może młoda siksa jeszcze jestem, niemniej jako wykształcony i praktykujący muzyk filharmoniczny proszę Pana o douczenie się podstaw pojęć muzycznych. Mało prawdopodobne jest by sprzęt zmieniał tonację przy wymianie elementów toru. Musiałby przyspieszać, zwalniać lub transponować tonację. Prawdopodobnie miał Pan na myśli zmianę tembru, koloratury – ale nie zmianę tonacji… Na litość boską… Czasami nóż się w kieszeni otwiera nie tylko mnie kiedy czytamy audiofilską nowomowę dowodzącą ignorancji. Zamiast wymyślać cuda raz jeszcze proszę się douczyć podstawowych pojęć z zakresu muzyki.
Młoda Nino, nie nazywaj siebie siksą, zwłaszcza że określasz siebie jako filharmonika. Prosiłbym też nie popadać w stanowczy radykalizm i nie otwierać noża w sytuacji przez siebie określanej jako zaledwie „mało prawdopodobna”. Zostawmy to otwieranie na sytuacje jawnie oburzające, całkowicie niedopuszczalne. Bo inaczej wszyscy musielibyśmy cały czas biegać z nożami, a to by utrudniało trzymanie smyczków i granie na fortepianie oraz wszelkie inne czynności nie polegające na dźganiu i krojeniu. Chyba żeby ten nóż trzymać w zębach, co raczej uwłaczałoby powadze filharmonii, chociaż dość ciekawie skądinąd wyglądało.
Co do meritum, to nie sądzę by wymagało dokształcania. Tak się składa, że różne urządzenia – głośniki, słuchawki, elektroniczne elementy toru – w sposób oczywisty i ewidentny grają wyższym lub niższym dźwiękiem. Bardziej basowo lub bardziej sopranowo. Jak to będziemy nazywali – tonacją, tembrem, wysokością, prawidłowością doboru, prawdziwością, wiernością, czy jakkolwiek inaczej – nie jest szczególnie ważne. Przyjęło się w audiofilskiej gwarze nazywać granie niższym dźwiękiem obniżoną tonacją, a wysokim podwyższoną. Proponujesz Nino inną terminologię, bardzo proszę, zaproponuj. Wyłóż nam jak powinniśmy się wyrażać, by filharmonicy nie biegali przez nas z otwartymi nożami.
Sory ale rozwalają mnie testy sprzętów cyfrowych ich jakość audio ! To są zera i jedynki co ma do tego jakość kabla usb czy kabel skrętka itp? To kompletna bzdura. Jak bym przepisywał te zera i jedynki na papier to o jakości dźwięku decydowała by jakość papieru i jakim długopisem pisze? Totalny absurd. Tak samo absurdem są testy kabli sieciowych. Co tam że do gniazda w ścianie leci jakieś kabel stary aluminiowy co budowali za prl ale od gniazda już leci jakiś 2m za tysiaka to już spoko…… Można by podłączyć kabel od żelazka i będzie ten sam efekt. W ślepych osłuchach wszyscy wielcy audiofile polegną z kretesem. Nie dajcie się ludzie zwariować to wszystko ściema aby wydoić naiwnych z kasy.
Przykro mi to po raz kolejny powtarzać, ale cierpliwie będę – sygnał w kablu cyfrowym ma postać analogową. Analogową – rozumiesz? Cyfrowe zera i jedynki to jedynie interpretacje analogowych amplitud. Dlatego jakość kabla wpływa na dźwięk. A zanim się zacznie ubliżać audiofilom, radzę przeprowadzić samemu choć jeden test porównawczy dobrego kabla zasilającego.
„sygnał w kablu cyfrowym ma postać analogową” chyba nie wiesz co to sygnał cyfrowy , on ma przekazać zera i jedynki i nic więcej. Co to teraz nie wymyślą aby poprzeć swoją teorie. Mogę podejrzeć w urządzeniu jak zapisana jest muzyka w formie cyfrowej i przepisać zera i jedynki ręcznie a potem wpisać te zera i jedynki do innego urządzenia , zgadza się przepisuje w formie analogowej bo pisze to ręką. Problem w tym że jak bym się pomylił o jedno zero to był by error więc na pomyłki w systemie cyfrowej nie ma miejsca więc to co wychodzi równa się w 100% to co wchodzi i tam nie ma możliwości na jakiekolwiek zmianę w przeciwieństwie do sygnału analogowego. Po min. to wymyślono sygnał cyfrowy. Ludzie studiują informatykę latami a potem sie dowiadują od audiofilów jakiś nowych teorii z kosmosu.
To oczywiste, że nie masz pojęcia o zapisie cyfrowym muzyki. Poczytaj sobie ile na sekundę trzeba skorygować błędów odczytu w zapisie cyfrowym CD albo SACD, a potem pogadamy.
Ciekawe ile jeszcze razy trzeba to będzie z niedouczonymi przerabiać. Temat wałkowany od lat i w kółko to samo.
Trzeba skorygować ale w efekcie otrzymujemy odczyt w 100% zgodny z nadaniem po to cała zabawa. Nie ma możliwościowi otrzymania czegoś innego dlatego nie mam możliwości na zmianę jakości dźwięku. Twoja teoria została wymyślona tylko po to aby sprzedać klientowi kable usb itp. Chyba nie ma co dalej drążyć tematu bo widzę że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i do niczego to nie doprowadzi. Także pozdrawiam.
Tak na marginesie kiedyś bawiłem się w salonie w ślepe odsłuchy, wszyscy polegli nawet koleś co sprzedawał od kilkunastu lat. Jak się wie co jest podłączone i ile kosztuje to moc autosugestii nie zna granic 🙂
Oczywiście, że nie otrzymujemy 100% zgodności. Otrzymujemy przybliżenie dzięki algorytmom korygującym. I tak jest zawsze, bo sama płyta zawiera błędy zapisu, a odczyt też nigdy nie nie może być idealny. Dlatego muzyka cyfrowa to w sumie lipa. Regres względem gramofonów.
Własnie w tym tkwi problem że otrzymujemy 100% zgodności. Jak ściągasz z neta jakiś program czy rar to tez nie masz 100% zgodności ? Jak choćby jedno cyferka z miliona by się nie zgadzała był by error.
Wiesz co, poczytaj najpierw o tym zapisie cyfrowym, bo gadasz bez sensu.
Podobnie jest w sygnale cyfrowym video. Jak masz jakieś zaniki otrzymujesz niekompletny sygnał to masz piski trzaski jakieś cięcia a nie tak że obraz robi ci się gorszy i masz inne kolory itp. Tak samo w muzyce jak by były błędy w przesyle to będą trzaski przeskoki tak jakbyś miał porysowaną płytę cd. Jak coś nie dotrze to tego nie będzie , nie ma możliwości aby sobie coś dorobić aby było.
„Najtańszy sprzęt dokona tzw. Zero-order or pervious-value interpolation czyli w miejsce błędnie odczytanych próbek lub próbek nie dających się odczytać wstawia wartość poprzedniej próbki. Taki mechanizm bazuje na charakterystyce ludzkiego narządu słuchu, który nie jest w stanie wychwycić zmian na poziomie pojedynczych próbek ( rząd czasów mniejszy niż 1/75 sek.). W przypadku wielu błędów w sekundzie „poprawionych” w ten sposób sygnał traci na jakości
Sprzęt z wyższej półki oblicza wypadkową wartość próbki (próbek) na podstawie próbek sąsiednich First-order or linear-order interpolation. Czyli na wejście przetwornika C-A podawana jest próbka zinterpolowana (wyliczona), która jednak z wysokim prawdopodobieństwem jest bardzo podobna do próbki uszkodzonej nie dającej się odczytać
Niektóre odtwarzacza w miejsce błędnych próbek podają na wyjście zera, czyli ciszę, w tym przypadku wytłumiając stopniowo głośność próbek sąsiednich (tzw. muting), co dzieje się tak szybko, że ludzki organ słuchu nie jest w stanie wychwycić zmian trwających np. 1-4 msek. Sposób prosty i skuteczny ( coś trzeba przecież podać w miejsce nieodczytanych próbek)”
Spróbuj to przeczytać ze zrozumieniem.
Jak dla mnie to są brednie. Nie wspominając już o błędach na kablu o długości 1m ? Szybciej w totka wygrasz niż na takim kablu będziesz miał błędy. Nie ma sensu dalej gadać. Pozdro.
Może i są to brednie, ale tylko dzięki temu cyfrowy zapis i odczyt muzyki jest możliwy 🙂
Zgadzam się z tym, że dalsza dyskusja wobec odmowy przyjęcia do wiadomości faktycznego stanu rzeczy nie ma sensu. Dodam tylko, że dzięki lepszym kablom cyfrowym mamy do czynienia z mniejszą ilością błędów do skorygowania.
Ja słyszałem że dzięki lepszym kablom cyfrowym nawet świnie latają 🙂
Może przynajmniej startują…