Recenzja: Aurender X100S

Aurender_X100S_007_HiFi Philosophy   TVlogic to powstała w 2002 roku firma koreańska z siedzibą w Seulu, do niedawna specjalizująca się wyłącznie w produkcji ekranów. Na koncie ma zarówno wielkie LED-y formatu 4K, jak i średnie OLED-y studyjne, a także całkiem malutkie do montowania w kamerach i kieszonkowych telewizorkach przenośnych. Same ekrany okazały się jednak w pewnym momencie niewystarczające, być może pod wpływem chęci zainstalowania ich wszędzie tam, gdzie instalowane być mogą. A mogą się przydać na przykład w streamerze, czyli archiwizatorze plików komputerowych – w dzisiejszych czasach plików przede wszystkim muzycznych i wizyjnych – które to streamery miały kiedyś formę zapisu taśmowego dużej gęstości, a dzisiaj oparte są o dyski talerzowe lub SSD i zwane nieco na wyrost serwerami. Dyski SSD z pewnością w serwerach niedługo całkiem zatryumfują, ale na razie zbyt są kosztowne by stanowić podstawę dużego domowego archiwum, tak więc także nasz Aurender X100 ma dysk talerzowy i jednocześnie na pociechę mniejszy SSD. Bardzo ta kombinacja jest pomocna, bo choć współczesne dyski twarde wirują prawie bezgłośnie i wibracje powodują niewielkie (kiedyś to cały dom słyszał jak twardziel chrobocze), jednakże wnętrze urządzenia high-endowego do odtwarzania muzyki powinno być tak odizolowane, tak wyciszone i tak wytłumione, jak to tylko możliwe. Do tego zaś świetnie nadają się właśnie dyski SSD, będące w istocie macierzami kości RAM, przetwarzającymi dane w sposób praktycznie nieodczuwalny. Dlatego przy współczesnych cenach dysków talerzowych i SSD najkorzystniej mieć duże archiwum na talerzowym, a na potrzeby bieżącego utworu, całej płyty bądź playlisty dokonywać transferu na SSD i z niego tylko odtwarzać, jednocześnie dysk talerzowy dezaktywując. Tak właśnie czyni X100S i jest to w bieżących realiach jedyna sensowna opcja.

Aurender X100S i jego mający większe archiwum brat X100L, stanowią tańsze uzupełnienie referencyjnych modeli S10 i W20, kosztujących odpowiednio ponad dwadzieścia i ponad siedemdziesiąt tysięcy. Nie mają jak pochodzący z wyższej półki własnego producenta S10 super dokładnego zegara atomowego, potrojonego jeszcze w referencyjnym W20 i uzupełnianego o ładujący się na bieżąco system zasilający złożony z trzech banków baterii litowo-żelazowo-fosforowych, są za to dużo bardziej przystępne i równie przyjazne w użyciu. Nasz tytułowy Aurender X100S kosztuje 12 900 złotych i może, a w każdym razie powinien, stanowić dobry początek na drodze do plikowego audio, zwłaszcza że prostota obsługi i ochrona przed zawieszaniem to w jego przypadku priorytety.

Budowa

Aurender_X100S_005_HiFi Philosophy

From Korea with music: Aurender X100S.

   Od strony wizualnej mamy do czynienia z niewielką srebrną skrzynką (o ile wybraliśmy wersję srebrną), przypominającą jak u wzmacniaczy Schiita wygięte z płata aluminium U, w które, niczym w pancerz, wsuwa się od tyłu komorę sprzętową. Jednakże to tylko pozór, bo spód, wierzch i fronton są osobnymi elementami z wyjątkowo grubej aluminiowej blachy, a nie jednolitym profilem. Ma to pozorne U od przodu spory ekran Amoled i cztery przycinki funkcyjne po jego prawej oraz włącznik po lewej, a od wierzchu osiem niewielkich szczelin wentylacyjnych. Wentylacja pasywna o takiej formie okazuje się całkiem wystarczająca, tak więc na szczęście przyszłych użytkowników we wnętrzu Aurendera nie szumi żaden wentylator. Ściany boczne są też z aluminium, ale nawet w modelu srebrnym pociągniętego na czarno i wyfrezowanego w radiatory, a ścianka tylna też jest aluminiowa i srebrna. Jest na niej gniazdo zasilania z włącznikiem głównym, pojedynczy port LAN 2 Ethernet oraz trzy gniazda USB, z których jedno jest szczególne, bowiem odseparowane od zakłóceń specjalnym buforem i chronione przed jitterem lepszym taktowaniem. Inżynierowie TVlogic ochrzcili je mianem „czystego” i to z niego sygnał muzyczny winien płynąć do przetwornika, za pomocą możliwie najlepszego jakościowo kabla USB. Dwa pozostałe czyste już nie są, a służyć mogą za porty dla pamięci pendrive, za pośrednictwem której, podobnie jak siecią LAN, dostarczamy naszemu serwerkowi danych. Jego 2,5 calowy dysk bazowy od Western Digitala pomieścić może 1TB danych, a RAM muzyczny, w postaci dysku SSD, ma pojemność 120 GB. Oba dyski stoją pionowo tuż za wyświetlaczem, opierając się dłuższymi ściankami o izolującą podkładkę z grubej gumy, natomiast całą płytę główną zasłania aluminiowy radiator, tak więc nie da się powiedzieć bez głębszego demontażu co pod nim się skrywa, chociaż na pewno procesor i jego RAM operacyjny, o którym wiadomo tyle, że ma pojemność 4 GB. Z tyłu, na mniejszej płycie nie chronionej żadnym radiatorem, zainstalowano sekcję zasilającą, z małym, niczym nie obudowanym trafem oraz rozjazdami portów we/wy. Wnętrze jest schludne a dyski daleko od transformatora, któremu jednak jakaś obudowa i dodatkowa odgroda by nie zaszkodziły. Tego rodzaju frykasy, wraz z dodatkową obudową dla samych dysków, oferują jednak dopiero o wiele droższe modele S10 i W20, a oba tańsze jadą z dyskami i zasilaniem na golasa. Urządzenie, będące w istocie specjalistycznym komputerem, pracuje pod kontrolą specjalnie zaadoptowanego systemu Linux, a ze światem zewnętrznym komunikuje się najchętniej nie przez własny wyświetlacz i przyciski na obudowie, tylko za pośrednictwem iPada.

Wizualnie całość jest masywna, sympatyczna i ładna, a kolorystyka do wyboru srebrna lub czarna. Stoi to wszystko na trzech rozłożystych, krótkich nóżkach, tak samo jak u też koreańskiego Calyxa Femto zaopatrzonych w dodatkowe podkładki tłumiące z korka.

Aurender_X100S_011_HiFi Philosophy

Aurender pełen jest muzyki, lecz wylewa on ją z siebie tylko w formie cyfrowych potoków.

Sam Aurender to jednak dopiero fragment systemu, który powinien być jeszcze doposażony w router dla ściągania plików i komunikacji z applowskim iPadem, z pomocą którego, przy użyciu specjalnego programu napisanego przez samo TVlogic możemy osiągnąć o wiele więcej niż za pośrednictwem ekranu i przycisków, otrzymując wizualizacje okładek płyt, listy utworów i dane o poszczególnych plikach; a wszystko to szybko, samym wodzeniem palców po ekranie. Plików możemy użyć wielu rodzajów, bo urządzenie obsługuje standardy DSD (DIFF/DSF), AIFF, ALAC, FLAC, WAV, M4A i APE, akceptując transfer do poziomu 192 kHz/24-bit, a także pojedynczy i podwojony SACD, czyli DSD 2,8 i 5,6 MHz. Ostatnim komponentem systemu może być dedykowany DAC/wzmacniacz X725 z gniazdem słuchawkowym i odczepami głośnikowymi potrafiącymi oddać 250 W przy czterech Ohmach, lecz miast tego firmowego składnika użyłem przetworników Maitner MA1 dac i Phasemation HD-7A192 oraz własnego systemu wzmacniającego dla głośników, wspieranego w przypadku słuchawek także wzmacniaczem Phasemation EPA-007.

Odsłuch

Aurender_X100S_012_HiFi Philosophy

Nad tą plikową gęstwiną będziemy musieli zapanować przy pomocy bardzo funkcjonalnej aplikacji od samego producenta.

   Zacznijmy właśnie od wzmacniacza Phasemation, jako cenowo dobrze dopasowanego i łatwiejszego w obejściu; nie wymagającego takiego audiofilskiego rytuału jak lampy. Wyznam ze skruchą, że nie oparłem się audiofilskim pokusom, używając do jego podłączenia obrzydliwie drogiego okablowania, w postaci przewodów symetrycznych Siltecha, zastępowanych w przypadku niesymetrycznego DAC-ka od samego Phasemation znacznie tańszym, ale także nie tanim Acrolinkiem. Nie oparłem się także dostarczonemu przez dystrybutora kablowi USB od Synergistic Research, który – niestety i wbrew opiniom głoszonym przez antyaudiofilskich fanatyków – okazał się grać nieprzyzwoicie wprost lepiej od zwyczajnego, a nawet takiego mniej zwyczajnego, kosztującego tysiąc złotych. Skaranie boskie z tymi kablami, tak nawiasem, i sam nie wiem czy lepiej było kiedyś, kiedy nikt sobie nimi głowy nie zaprzątał, czy teraz, kiedy można usłyszeć ile dobrego wnosić potrafią przy jednoczesnym szaleństwie z cenami. Pozostaje faktem, że kosztujący czternaście tysięcy (!) kabel Synergistic Research Active SE, a więc droższy od samego Aurendera, potrafił jego muzyczne reprodukcje dźwigać na zdecydowanie wyższy poziom, tak więc bez niego testy odsłuchowe byłyby czynnością zdecydowanie mniej przyjemną. A tak…

Użyłem trzech par wysokiej klasy słuchawek, dających trzy wyraźnie odmienne i nawzajem się uzupełniające style, w każdym nagraniu wyraźnie przejawiające swoją obecność i dokładnie powtarzające swe cechy, tak więc tylko na początku w dwóch słowach o tym wspomnę. Pandora Hope VI grała mocnymi skrajami, ze zdecydowanie najobfitszą górą i mocnym basem, a najsłabiej akcentującą się średnicą. Audeze LCD-3 były do pewnego stopnia jej przeciwieństwem, bo dla odmiany najwięcej miały nie góry a basu oraz wypełnienia, ale przede wszystkim atakowały najbardziej właśnie zaakcentowaną i najbardziej upiększoną średnicą. Na koniec Sennheisery HD 800 najbardziej były wyważone i obiektywne, najlepiej także oddające akustykę. Rzucę odnośnie nich jedną uwagę. Otóż odkryłem, że grają najlepiej, a już na pewno najbardziej angażująco, kiedy zsunąć je ku przodowi w ten sposób, by tylna, zauszna część padów podeszła pod uszy, odginając je lekko od głowy. W tej konfiguracji, z przetwornikami daleko przed uchem i nadstawionymi uszami, grają inaczej, i mnie się to inaczej zdecydowanie bardziej podobało. Podobało się też bardziej z założonymi maskownicami przetworników, dającymi w tym innym położeniu gęstsze brzmienie. (?) Tak to się porobiło tym razem.

Aurender_X100S_013_HiFi Philosophy

W wypadku X100S jakość kabla USB naprawdę robi różnicę, tak więc w teście udział wziął topowy przewód marki Synergistic Research.

Odnośnie z kolei samego Aurendera inna uwaga techniczna, że mianowicie powinno się go uruchamiać z uprzednio odpalonym przetwornikiem, tak by mógł go rozpoznać, co oznajmia na panelu stosownym napisem. W przeciwnym razie może przetwornika nie zauważyć i procedurę odpalenia będziemy musieli zaczynać od nowa, albo wyjąć i wetknąć kabel USB, uzyskując ten sam efekt, ale nie za każdym razem. Załadowawszy system, co nie trwa dłużej niż minutę, wyświetla Aurender tytuł wybranego utworu, przewijając nieustannie powyżej nazwę wykonawcy, co pozwala na przedstawianie dużą czcionką nawet bardzo długich nazw. Wyświetlacz ma czarne tło i na nim białe litery, a świeci w sposób stonowany, choć trochę tą czarno-białością smutny. Włącznik podświetla się dla odmiany bladoniebiesko i jest to jedyny obok czerni i bieli ekranu oraz srebrzenia obudowy widoczny kolor.

Weźmy na początek przetwornik Meitner MA 01 dac, dostarczony przez dystrybutora. Miał on zasadniczą przewagę techniczną nad konkurentem od Phasemation, potrafiąc obsługiwać pliki DSD, czego tamten nie umiał. Nie dawało to jakiejś specjalnej przewagi jakościowej, ponieważ wgrane na dyski płyty SACD nie okazały się w sposób istotnie lepszy od materiału 24-bitowego w częstotliwościach wyższych od nominalnej dla płyt CD, ale niewątpliwie poszerzało repertuar, jako że jedynie z Meitnerem był Aurender odtwarzaczem SACD. A trzeba już w tym miejscu nadmienić rzecz bardzo istotną, że pomiędzy zwykłymi plikami pozyskanymi z materiału 44,1 kHz/16-bit, a takimi o wyższej gęstości bitowej i częstotliwości, różnica w odbiorze okazała się bardzo wyraźna. I nie chodzi tu o barwność czy dynamikę – chodzi o fakturowanie i żywość przestrzeni. Zwykłe płyty CD miały wprawdzie należytą głębię samego brzmienia i znakomitą, popisową wręcz dynamikę, będącą chyba największym atutem Aurendera X100S, jednak tło i materia samych nagrań żyły o wiele bogatszym życiem w przypadku plików o wyższej gęstości. Tak więc różnica głębi bitowej nie przenosiła się specjalnie na głębię brzmienia ani na dynamikę, a tylko na bogactwo tekstur i pulsowanie przestrzeni, w których to mierze widoczna była jak na dłoni. Efekt ten nie jest trudny do wyobrażenia. Płyty o wyższym formatowaniu dawały jakość znaną z odtwarzaczy zbliżonych cenowo do samego Aurendera, może nie tych najbardziej udanych, jak świętej pamięci Audio Aero Capitol, ale takich zwyklejszych, mniej natchnionych, natomiast normalne CD grały na poziomie odtwarzaczy za parę tysięcy. To wszystko jednak wyłącznie w mierze samego odczytu tekstur i ich ożywiania, bo największa z zalet – dynamika – pochodziła z zupełnie innego poziomu. Naprawdę szkoda, że dynamika ta pełny wyraz znajdowała dopiero z kablem Synergistica, choć nawet w przypadku zwykłego była ponadprzeciętna.

Aurender_X100S_014_HiFi Philosophy

Tak zasilony Meitner MA 1 powinien pokazać, na co go stać. Do dzieła!

Jednak dopiero z tym bardzo drogim zyskiwała walor odpowiadający poziomem odtwarzaczom stanowiącym najwęższą elitę dynamiczności, a wówczas z głębokim zdumieniem przyjmowałem do wiadomości, że Aurender ten aspekt brzmienia potrafi aż tak znakomicie obrazować. Bez owej dynamiczności jego granie byłoby dobre, ale w sumie niczym się nie wyróżniające ponad przeciętność odtwarzaczy za parę tysięcy z płytami zwykłymi i paręnaście z lepszymi. Natomiast wzbogacone dynamiką odkładało na bok dywagacje – Jak też to gra? – gdyż dynamika ta słała je w odstawkę. Muzyka skakała po skali dynamicznej takimi susami, że przestawały być ważne, a to tym bardziej, że muzyka owa była jednocześnie bardzo szybka. Skok i poryw miała popisowe, zdolne wynagradzać brak głębokiego analizowania tekstur. Każdy wysokiej klasy odtwarzacz CD czy SACD potrafi w nagrania przenikać głębiej niż Aurender umie to nawet z plikami DSD, przynajmniej tymi, z którymi miałem do czynienia. Zapewne jakieś super-hiper nagrania umiałby uczynić bardzo drobiazgowo przetworzonymi i ożywionymi do ostatniego muzycznego piksela, ale to ewentualna melodia przyszłości, gdy takie super-hiper pliki opanują rynek, a na razie służą serwery typu Aurendera do gromadzenia baz danych w oparciu o zgrywanie powszechnie dostępnych płyt oraz plików, a tego rodzaju materiał wysokiej klasy odtwarzacz przeczytć umie bardziej misternie, z większym wyrafinowaniem. Ale właśnie nie z taką dynamiką, a często także nie z taką szybkością, bo te dwa aspekty ma Aurender zdecydowanie po swojej stronie. Przejścia dynamiczne w klasycznej suicie Dzieci Sancheza (44,1 kHz/16-bit), czy popisach rockowych grupy Rammstein, a także na wszystkich pozostałych płytach, niezależnie od ich formatu bitowego i muzycznego gatunku, były piorunujące i potrafiące rekompensować nieumiejętność czytania tak dokładnego jak potrafią to czynić Audio Research CD 9 czy Accuphase DP-700.

Odsłuch cd.

Aurender_X100S_008_HiFi Philosophy

Naręcze flagowych słuchawek zainicjuje część odsłuchową recenzji.

   Trzeba to wszystko odnieść także do DAC-ka Meitnera, a ten, jak to już parę razy pokazał, okazał się grać świeżo, bardzo przejrzyście i z wyraźnie akcentującą się, całkowicie otwartą górą. Styl ten szczególnie pasował do słuchawek Audeze, które łaskawie po kilkuset godzinach grania zaczęły nareszcie zwolna przejawiać typowe swe cechy, w postaci ogólnej masywności i zagęszczania średnicy. Jeszcze ten egzemplarz nie jest gorący ani nawet ciepły i nie potrafi przeplatać średnich tonów nitkami sopranów, ale już ma ponadprzeciętną masywność i powab średniego zakresu. Dawało to znakomite słuchanie, bo wsparte przez drajw i dynamikę, co cały przekaz czyniło ożywczym i smakowitym. W dodatku wszelkie bum! bum! bardzo były potężne i nisko schodzące, co jest tradycyjnym atutem słuchawek planarnych, a LCD-3 to już zwłaszcza. Nie można zarazem powiedzieć, że pozostali dwaj konkurenci jakoś odstawali. Pomimo nakładania się obfitości sopranów u Pandor i w przetworniku, nie stanowiły one żadnego problemu tylko popis żywiołowości, a bas u mających dwa drivery japończyków też był spektakularny. Z kolei Sennheisery najwięcej opowiadały o scenie i realiach akustycznych, a wokale miały najbardziej prawdziwe, bez żadnego upiększania. Także fortepian w ich wydaniu okazał się najbardziej realny i kompletny; najwięcej muzyki pod każdym klawiszem skrywający. Nie był to aż taki fortepian jaki przetwornik dr Meitnera potrafił wyczarować z głośnikami Raidho; i powiedzmy sobie szczerze – daleko do tego było, ale był to fortepian bardzo solidnie opisany, mający pełne bogactwo wybrzmień. Zupełnie nie odczułem harmonicznego niedostatku, a to już jest naprawdę coś, bo o dobre brzmienie fortepianu zazwyczaj jest trudno. Fortepian prawdę ci powie – można rzucić przysłowie dla audiofila. I ten fortepian był tu właśnie kompletny harmonicznie i elegancki. Nie jakiś mistrzowsko wyrafinowany i w stopniu majestatycznym ukazany w przestrzeni sceny i przestrzeni dźwięków, ale kompletny i elegancko brzmiący.

Aurender_X100S_004_HiFi Philosophy

I tu na pierwszy plan wysuwa się kwestia jakości odtwarzanych plików.

Nasyciwszy uszy z Meitnerem sięgnąłem po Phasemation, nie odmawiając sobie przyjemności skorzystania z jego procesora K2. Ten, jak już pisałem w jego recenzji, pozwala się użyć jedynie w przypadku zapisu 44.1 kHz/16-bit, podnosząc wówczas taktowanie czterokrotnie i uruchamiając brzmieniowe czary. Oczywiście tylko na życzenie, bo może przerabiać sygnał na analogowy bez żadnej ingerencji. To jednak byłoby zbyteczną wstrzemięźliwością, bo ingerować umie nadzwyczaj. Na czym ta ingerencja polega, to też w jego recenzji analizowałem, tu natomiast pozostaje przedłożyć relację. Względem Meitnera ukazało się brzmienie o nieco niższej tonacji, bardziej dociążone, pełniejsze. Także przy tym z popisową dynamiką i szybkością, ale mniej rześkie i lotne, a bardziej krzepkie. Różnice można dobrze zobrazować odwołując się do różnic pomiędzy samymi słuchawkami. Meitenr grał podobniej do Sennheiserów i Pandor, a Phasemation do Audeze. Powodowało to krzyżową synergię, choć nie można powiedzieć, by była ona dominująca. Wszystkie słuchawki grały bardzo dobrze z oboma przetwornikami, pozwalając wybierać style. Nie można też powiedzieć, że różnice między przetwornikami były zasadnicze, gdyż style słuchawek z oboma pozostały te same, ulegając jedynie podkreślającym i tonującym retuszom. Zarówno z Meitnerem jak i Phasemation Audeze grały najgęściej i ze zdecydowanie najbardziej eksponowaną średnicą, z jednym i drugim Sennheisery ukazywały najbardziej wzmożoną akustykę i największy, najbardziej zbliżony do realiów obiektywizm, a Pandory najwięcej miały sopranów, rzucały najmocniejsze kontrasty i brzmienie najbardziej miały podekscytowane. W obu też wypadkach na pierwszy plan wysuwała się dynamika, bez której wartość Aurendera wymagałaby znacznej w dół korekty. Bo cóż komu po jego niewątpliwych walorach ergonomicznych, dzięki którym obszerna muzyczna biblioteka pozostaje zawsze pod ręką, w ciągu dwóch sekund dosłownie pozwalając sięgać po jedną z setek płyt, gdyby samo odtwarzanie nie było angażujące.

Aurender_X100S_010_HiFi Philosophy

Aurender nie czaruje – w pełni ukazuje braki słabszych jednostek w stosunku do tych wyższej klasy.

Ale na szczęście takie nie było, choć wydaje się, że jednoczesne sięganie po kabel USB lepszy od zwykłej komputerówki pozostaje tego warunkiem. Bez takiego kabla wciąż wprawdzie dysponować będziemy świetną dynamiką i szybkością, ale wypełnienie i elegancja brzmienia domagać się będą stanowczej poprawy. I nawet próbowany przez chwilę ze słuchawkami lampowy Twin-Head nie stanowił remedium na te niedostatki, z czego wniosek, że wina leży po stronie transferu a nie wzmacniacza. Dobre kable USB stają się zatem audiofilskim wyzwaniem, a wyszukiwanie najlepszych potrzebą jak najbardziej bieżącą, bo nie ma co udawać – odtwarzaczy takich jak Aurender będzie szybko przybywało i coraz bardziej wypierać będą dotychczasowe czytniki płyt wszelkich rodzajów, za wyjątkiem także potrzebujących transferu USB klasycznych PC-tów.

Pozostało jeszcze posłuchać tego wszystkiego z głośnikami i normalnym torem wzmacniającym, czyli w tym wypadku przedwzmacniaczem ASL Twin-Head, końcówką Crofta i Spendorami D7. Ponownie użyłem znakomitego pod każdym względem, prezentującego rewelacyjny stosunek jakości do ceny kabla głośnikowego Entreq Discover, a pozwoliwszy lampom nabrać temperatury, ruszyłem w dżunglę muzycznych plików. Ponieważ jako ostatni używany ze słuchawkami był przetwornik Phasemation, zacząłem właśnie od niego, przy czym towarzyszyło temu przeświadczenie, że z uwagi na swoją większą masywność brzmienia powinien lepiej wypaść od meitnerowskiego konkurenta, tak więc tamtego miałem zamiar użyć tylko ewentualnie, na chwilę, albo i wcale.

 Odsłuch cd.

Aurender_X100S_017_HiFi Philosophy

Pora sprawdzić jak głośniki marki Spendor zapatrują się na cyfrową rewolucję.

   Od pierwszych taktów pierwszego usłyszanego z głośnikami utworu pojawiło się zaskoczenie, że oto obraz muzyczny nie jest powtórzeniem sytuacji ze słuchawkami, tylko przeważają cechy nowo przejawione. Cechami tymi były większa świeżość, lotność, bardzo silna sopranowa ekspresja i wzmożona akustyka, ale przede wszystkim  brak poprzednio notowanego niedostatku w mierze odczytywania szczegółów. Na dodatek wciąż różniące się klasą nagrania o różnych formatach przestały się różnić aż tak bardzo, a wszystko to razem prowadziło do wniosku, że głośniki Spendora radzą sobie z muzycznym materiałem podawanym przez Aurendera i Phasemation lepiej niż którekolwiek słuchawki. Najwyraźniej ich trójdrożność sprawdzała się lepiej, a niezwykłej jakości chłodzony cieczą tweeter o specjalnej komorze rezonansowej umiał więcej od słuchawkowych membran. Zrobiło się bardziej misternie, w przekazie pojawiło się więcej powietrza, i po raz pierwszy poczułem owo rozkoszne dotknięcie muzycznej magii, którego warunkiem jest trójwymiarowość dźwięków i bliski oddech pochodzący z dokładnie odczytywanego sygnału. Owa swoista intymność, jak kiedy pochylamy się nad jakimś cennym dla nas z jakiegoś powodu przedmiotem, nawiązując intymny kontakt z jakąś specjalną rzeczywistością. A tylko muzyka odpowiednio odczytana i odpowiednio misterna daje takie poczucie, i tutaj się ono pojawiło. Jednocześnie sytuacja była trochę paradoksalna, bo mimo to miałem pewne zastrzeżenia do plastyczności dźwięków. Nie były one aż tak plastyczne jak w sytuacjach ekstremalnych, sytuacjach obcowania z najwyższej klasy aparaturą; brakowało nieco trzeciego wymiaru i takiej całkowitej pełni harmonicznej, ale brakowało na tyle nieznacznie, że właśnie pojawiła się ta magia intymności, wspierana dodatkowo wciąż bardzo dużą dynamiką, szybkością oraz basową mocą. Grało to na naprawdę niezłym poziomie; i to niezłym w sensie odnoszenia do szczytów jakościowych high-endu, a nie jakiejś łaskawej akceptacji w odniesieniu do przeciętności. Dynamika nie była wprawdzie aż tak dobra jak ze słuchawkami, ale to na styku głośniki-wzmacniacz a nie po stronie Aurendera, który ze słuchawkami dał dowód swej niezwykłej dynamiczności. Siedziałem słuchałem i byłem w pełni usatysfakcjonowany, a przy tym satysfakcja ta nie wymagała żadnego zżycia, tylko przeciwnie, od pierwszych sekund system zjednał mnie swoją brzmieniową świeżością i tym intymnym kontaktem z muzyką. Tak więc wszystko byłoby w najlepszym porządku – i było tak z tą częścią muzycznych kreacji, które nie budują wielopiętrowych i wielkopowierzchniowych muzycznych gmachów. Natomiast muzyka symfoniczna, bo o niej mowa, jak również każda operująca rozbudowaną wieloplanowością, którą chętnie opatrujemy w przypadku dobrego jej odtwarzania pozytywnym mianem holograficzności, miała jeden poważny mankament. Otóż właśnie nie była holograficzna, tylko muzyczne plany ścieśniały się i zachodziły jeden na drugi, nawzajem sobie przeszkadzając.

Aurender_X100S_015_HiFi Philosophy

A no łaskawym okiem – wszystko jest na swoim miejscu, odpowiedni wyważone i oświetlone.

Głośniki Spendora same z siebie nie są mistrzami budowania głębi scenicznej, o którą trzeba je mocno prosić, skupiając się dużo bardziej na pięknie samych dźwięków. Te zaś potrafią kreować naprawdę bogato, z dodatkową porcją powietrza w sopranach i przy znakomitej różnorodności basu, co okazało się lepsze niż u którychkolwiek z próbowanych słuchawek. Ta jednak słaba inklinacja do budowania wieloplanowej sceny dała jej zbyt zbity warstwami obraz, co nie było w odbiorze przyjemne. Zaskoczony więc byłem, jako że procesor K2 obecny w Phasemation powinien właśnie wspomóc dążenie do uzyskania odpowiedniej wieloplanowości, gdy tymczasem coś się zacięło, coś nie poszło tak jak powinno, i w efekcie trio Aurender, Phasemation, Spendory dało sprasowany a nie holograficzny obraz. Cała reszta była bez zarzutu i każdej muzyki jazzowej, rockowej czy rozrywkowej słuchało się znakomicie, ale koncerty fortepianowe i symfonie nie przynosiły satysfakcji.

W tym stanie rzeczy zamieniając Phasemation Maitnerem pełen byłem najgorszych obaw, bo skoro mający specjalne predyspozycje przestrzenne procesor K2 nie dał rady, to kto ma dać? Ponieważ wszystkie składniki toru były już rozgrzane i nawet Maitner stał zapobiegawczo pod prądem czekając na swoją kolej, można było muzykę zapuszczać niezwłocznie i tylko kabel USB trzeba było jeszcze raz wyjąć i włożyć, by Aurender mógł rozpoznać nowy przetwornik. Uczynił to w dwie sekundy i popłynęła muzyka. Od razu usłyszałem, że jest cieplejsza, co mnie zaskoczyło, a moment potem, że nie ma już tego zbicia, tylko plany się ładnie rozeszły i wszystko – teraz naprawdę wszystko – jest w najlepszym porządku. W dodatku dźwięki okazały się pełniejsze i lepiej zogniskowane, bo z Phasemation były takie bardziej migoczące na krawędziach i jakby minimalnie rozdwojone. W dawnych czasach telewizji analogowej, kiedy na dachach domów stały lasy telewizyjnych anten, było niemalże regułą, że obraz na telewizorze miał tak zwane duchy, pojawiające się w wyniku odbić sygnału od budynków. I coś w tym właśnie rodzaju, takie nieznaczne podwojenie konturu, dawał Phasemation, a u Meitnera zupełnie tego nie było. Rozsiadłem się więc wygodnie i przez dwie godziny konsumowałem smakowitą muzykę, szczególnie ciesząc się pienistością nasyconych bąbelkami powietrza sopranów i tym jak różnicuje się bas (Spendory go naprawdę różnicować potrafią), a także jak świeżo, delikatnie, misternie produkują się kobiece wokale. Wszystko to z naturalnym ciepłem i właściwą cielesnością, bez żadnego chłodu czy odchudzenia. Wciąż pojawiały się przy tym różnice pomiędzy formatami plików, bo choć zwykłe 44,1/16 brzmiały już naprawdę dobrze, to jednak intymność, holograficzność i głębia sceny z wyższym próbkowaniem prezentowały wyraźnie wyższy poziom.

Aurender_X100S_016_HiFi Philosophy

Zaś dynamika jak na granie z plików jest wprost popisowa. Najgłębsze wyrazy uznania za to.

No i patrzcie, jak to się potrafi zmieniać. Pełniej brzmiący i nie mający ze słuchawkami żadnych niedociągnięć przetwornik Phasemation, okazał się w przypadku głośników mieć niższą temperaturę, mniej ciała i gorsze ogniskowanie. To wszystko niewątpliwie w następstwie trudności z jitterem, bo niby ma Aurender to swoje „czyste” gniazdo USB, ale zegar w Meitnerze i meitnerowskie obwody do niszczenia jittera okazały się o wiele skuteczniejsze; co tak naprawdę nie powinno być zaskoczeniem, bo właśnie dr Meitner jest największym światowym od tego specjalistą, podczas gdy biedny Phasemation musiał się produkować bez swojego femtosekundowego zewnętrznego zegara, który najwyraźniej w pewnych okolicznościach jest dla jego procesora K2 narzędziem niezbędnym, potrafiącym lepiej separować wieloplanowość przez niego wzbogacaną, do czego zegar w Aurenderze i w samym przetworniku okazały się tym razem niewystarczające.

Podsumowanie

Aurender_X100S_002_HiFi Philosophy   Aurender jest w porządku, chociaż potrafi zaskoczyć. Przenośne odtwarzacze plikowe i muzyka brana z komputera w przypadku plików wysokiej jakości popisują się zwykle szczegółowością, a mają niższe noty z plastyki dźwięku. Stacjonarny serwer podchodzi do tego nieco inaczej. Nie kładzie takiego nacisku na szczegółowość, ma za to lepszą plastykę. Zawsze i wszystko co najmniej dobrze wypełnia i nie robi tu specjalnych różnic pomiędzy wzmacniaczami tranzystorowymi a lampowymi. Jest natomiast wrażliwy na pracę zegara w przetworniku, toteż gdy chcemy pozyskać odeń brzmienia sięgające high-endu, dobór partnera z odpowiednim zegarkiem posiada znaczenie kluczowe. Podczas wieloletniej bytności na forach o tematyce audio zdążyłem zauważyć, że audiofile także o zegarkach z reguły wiedzę mają rozległą, tak więc nie powinno być z tym problemu, a sam mogę rekomendować użyty tutaj przetwornik Maitner MA 1 dac, doskonale w roli partnera z odpowiednim czasomierzem się spisujący. Ciekawe przy tym, że dokładność zegara odgrywa mniejszą rolę w przypadku słuchania ze słuchawkami, co można tłumaczyć faktem, że na słuchawkach wieloplanowość sceny przejawia się zwykle słabiej. A kiedy już taki przetwornik z odpowiednio dokładnym taktowaniem Aurenderowi podstawimy, otrzymamy muzyczny sygnał na poziomie dobrego odtwarzacza CD. Takiego za też kilkanaście tysięcy. Ktoś od razu się żachnie, że odtwarzacze mają w sobie własny przetwornik, a tu musimy go kupić osobno, co oczywiście jest prawdą, tyle że kompensowaną wygodą użycia, odpornością archiwum na uszkodzenia i przede wszystkim tańszym sposobem wchodzenia w posiadanie nagrań. Na dysku Aurendera bez trudu zmieści się kilkaset płyt, które zalegając na półkach zajęłyby masę miejsca, a ich postać plikowa tańsza jest od płytowej. Starszym audiofilom może wprawdzie brakować możliwości „wzięcia muzyki do ręki”, ale sam jakoś nie miałem z tym problemu i postać plikowa przynosiła mi tą samą satysfakcję co krążkowa. Byle jakość odpowiednią posiadała, a tu szykuje się chyba rewolucja, bo wysyp wysokiej klasy odtwarzaczy plikowych robi się coraz większy; i choć na razie kosztują słono, to czas szybko to skoryguje i za parę lat taki super odtwarzacz plikowy będzie na pewno dostępny w cenie dzisiejszego Aurendera X100S. Nie ma się co łudzić – do plików należy przyszłość. Szkoda miejsca na stosy płyt i szkoda czasu na szukanie tej w danym momencie potrzebnej. Szkoda go także na wkładanie i wyjmowanie. Młodsi audiofile na pewno pójdą tą drogą.

Sam zaś Aurender X100S to udany etap na drodze dojścia do mniej kosztownych odtwarzaczy plikowych najwyższego poziomu. Szczególnie jego umiejętność wypełniania i dynamika są cenne, bo bardziej typowe dla dobrych odtwarzaczy plikowych wejście w magiczny świat muzyki drobiazgowo zobrazowanej też z plikami wyższej gęstości zapewnia bezproblemowo, a przy odpowiednim partnerstwie ze strony przetwornika nawet klasyczny zapis CD będzie mu do tego wystarczał. Największe obiekcje budzi jakość kabla USB. Skaranie boskie ile takie naprawdę znakomite kosztują, a przykłady słuchanego kiedyś Entreqa Atlantisa i tego teraz Synergistic Research nie pozwalają przechodzić obok tej kwestii obojętnie. Dobry kabel USB jest kluczem do sukcesu reprodukcji plikowej, tak więc poszukiwania mniej kosztownych a równie lub prawie równie skutecznych, to największe wyzwanie. Wydaje się, że powinni o to zadbać sami producenci odtwarzaczy plikowych, gdyż leży to w ich najlepiej rozumianym interesie. Można oczywiście zauważyć, że również odtwarzacze CD czy gramofony potrzebują drogich interkonektów, śmiem jednak twierdzić, że w przypadku kabli USB różnice są jeszcze większe, a o zwykły interkonekt dobrej jakości łatwiej jest niż o cyfrowy. Przynajmniej na razie.

 

W punktach:

Zalety

  • Dobry poziom ogólny.
  • Równowaga tonalna na całym obszarze pasma.
  • Wypełnienie i dociążenie brzmienia.
  • Świetna dynamika.
  • Podobnie dobra szybkość.
  • Naturalne oświetlenie.
  • Właściwa temperatura.
  • Ani śladu odrealnienia i innych wad typowych dla odtwarzaczy plikowych.
  • Świeże brzmienie.
  • Dużo powietrza w sopranach.
  • Mocny i różnorodny bas.
  • Dużo szczegółów i żywa przestrzeń w przypadku plików wysokiej gęstości.
  • Wielka biblioteka nagrań zawsze pod ręką.
  • Ładny wygląd.
  • Bezproblemowa współpraca z iPadem.
  • Możliwość pracy bezprzewodowej w standardzie WiFi.
  • „Czyste” gniazdo USB.
  • Made in Korea.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Potrzebny dobry przetwornik.
  • Z im lepszym zegarem, tym lepiej.
  • I podobnie wysokiej klasy kabel USB.
  • Kolorowy wyświetlacz by nie zaszkodził, bo czarno biały nieco jest smutny.
  • Silne różnicowanie jakości plików.
  • Te w formacie 44,1 kHz/16-bit naprawdę dobrze brzmią jedynie z najwyższej klasy przetwornikami.
  • Trzeba się mocno postarać o wydobycie głębi scenicznej.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

Audiofast

 

Strona producenta:

logo

 

 

Dane techniczne:

  • Model: Aurender X100S.
  • Oprogramowanie: Aurender Conductor dla iPad/iPad Mini            .
  • Wyświetlacz:  Amoled
  • Twardy dysk: 1 TB (2.5 in) x 1.
  • Dysk SSD: 120 GB x 1.
  • Wyjścia cyfrowe: Buforowany port USB Audio Class 2.0 x 1.
  • Wejścia cyfrowe: Gigabit LAN x 1, 2 x USB 2.0
  • Pobór mocy: 100 W
  • Pamięć wewnętrzna RAM: 4 G.
  • Wspierane formaty: DSD (DIFF/DSF), AIFF, ALAC, FLAC, WAV, M4A, APE
  • Wymiary: 215 mm x 83 mm x 257 mm.
  • Waga: 5 kg.
  • Cena: 12 900 PLN.

 

System

  • Źródło: Aurender X100S.
  • Przetworniki: Maitner MA 1 dac, Phasemation HD-A192.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Phasemation EPA-007.
  • Głośniki: Spendor D7.
  • Słuchawki: Audeze LCD-3 (kabel FAW Noir), Pandora Hope VI, Sennheiser HD 800 (kabel FAW Noir Hybrid).
  • Kabel USB: Synergistic Research Active SE.
  • Interkonekty RCA: Acrolink 8N III Evo, TaraLabs Air1, van den Hul First Ultimate.
  • Interkonekt XLR: Siltech Royal Princess.
  • Kabel głośnikowy: Entreq Discover.
  • Routery: Apple i Netia.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

26 komentarzy w “Recenzja: Aurender X100S

  1. sebna pisze:

    Witam Piotrze,

    Fajnie się czytało. Bardzo ciekawe wnioski. Dokładnie tak samo widzę różnice między różnymi rozdzielczościami plików.

    Nieraz spotkałem się z zawiedzionymi oczekiwaniami wobec gęstych formatów bo często słuchacz w pierwszy kontakcie, niejednokrotnie napompowany zapowiedziami, oczekuje „czegoś więcej” a jak czegoś więcej to najlepiej oczywiście więcej brzmienia (ciała? barwy? faktury? choć o tą ostatnią akurat najprościej) i samej muzycznej rozdzielczości ale przede wszystkich tych pierwszoplanowych wydarzeń. Tymczasem najczęściej brzmienie jest jakie jest i niech takie pozostanie jak go nagrano, bo nie o upiększanie chyba tutaj chodzi, tylko o jak najbliższe zbliżenie się do rzeczywistości, choć nie w sensie studyjnym, przynajmniej nie dla mnie a przede wszystkim emocjonalnym i jak najsilniejszego uczucia bycia tam, które emocje mocno pogłębia.

    Dla mnie właśnie tym wyróżniają się gęste formaty, że potrafią przekazać o wiele więcej informacji drugoplanowych tych pozornie mniej istotnych lub mniej pożądanych a tymczasem tak bardzo wzbogacających tworzony spektakl o wspomnianą wcześniej aurę realność i w efekcie spotęgowane uczucia bycia tam. Ostatecznie to właśnie dodatkowe informacje jak dłuższe wybrzmienia, akustyczne falowanie i ożywianie przestrzeni między głównymi jej wydarzeniami oraz niejednokrotnie powiększenie sceny przez jej rozpływanie czy raczej odpływanie i niknięcie w nieokreślonej dali zamiast uczucia bycia ucinaną po dotarciu do sztucznej granicy jak to czasami potrafi się manifestować w przypadku plików o standardowej rozdzielczości.

    Jest to dla mnie jedna z dużych zalet Meitnera MA-1, że on zdaje się móc wyciskać dla nas z nagrań, niezależni od ich rozdzielczości, znacznie więcej informacji drugoplanowych niż żaden z innych znanych mi przetworników włącznie z innymi propozycjami z tej samej lub zbliżonej półki cenowej jak np. Lampizator Big 7. Być może dzieje się tak ze względu na konwertowanie wszystkiego w locie do DSD, czy tego chcemy czy nie, jako jedyna jego forma przetwarzania cyfrowego sygnału w analogowy a DSD zdaje się mieć naturalniejszy sposób przekazywania tych informacji i w efekcie zdolność przedstawiania ich jako prawdziwe tło zamiast elementów tła walczących niemalże o pełnoprawną uwagę słuchacza jak by były elementami pierwszoplanowymi.

    Choć Lampizator BIG 7 ma oczywiście zalety, których nie ma MA-1 bo te zależności działają w dwie strony na tym poziomie. Nie ma dominujących zwycięzców. Co więcej bardzo rzadko są jacykolwiek zwycięscy. Przeważnie są tylko bardzo dobrzy koledzy przy piwie o nieco innych charakterach. Ciężko nie lubić każdego z nich szczególnie gdy gra muzyka.

    Pozdrawiam

  2. sebna pisze:

    Z tego wszystkiego zapomniałem dodać jeszcze, że ciekawi mnie to co piszesz o różnicach znanego Ci grania z plików kontra wysokiej klasy odtwarzacze CD i zmniejszonej plastyczności tych pierwszych. Na forach też się z takimi opiniami można dość często spotkać i przeważnie u osłuchanych i doświadczonych audiofilii. Ciekawi mnie to bo sam bardzo mocno siedzę w plikach i konstruowaniu własnych transportów w oparciu o zarówno gotowe i uznawane za najlepsze dostępne na rynku komponenty jak i te DIY i o ile faktycznie jest tendencja do zmiany końcowej prezentacji, która może być odbierana jako zmiana na gorsze plastyczności to nie słyszałem jeszcze CD transportu, który mógł by się choć w niedużym stopniu równać z poważnym projektem PC (mam na myśli projekt o obsesyjnym podejściu, gdzie pieniądze nie grają większej roli… między innymi dlatego, że nadal są to stosunkowo bardzo małe kwoty w porównaniu do topowych CD playerów).

    Oczywiście punkt widzenia zależy od punktu siedzenia a zmierzam do tego, że nie mam za dużej styczności z aktualnymi high-endowymi CD-playerami a jedynie z high-endem z przed 5-10 lat ale ten jest rozkładany bezlitośnie na łopatki. Być może po prostu nie są to najlepsi reprezentanci a jest ich zaledwie kilku na krzyż bo spora część społeczności przesiadła się na ekstremalne pliki 🙂 i swoje czytniki CD sprzedała dawno temu.

    Szkoda, że nie mieszkam w Polsce bo z chęcią bym do Ciebie przywiózł taki transport do porównania. Gdyby był tylko poręczniejszy z chęcią bym kiedyś nawet przyleciał ale niestety z blisko 50kg bez opakowania nawet mnie do samolotu nie pomyślą wpuścić a byłbym bardzo ciekawy czy mi się tylko wydaje czy faktycznie tak grające pliki to jest już coś o czym można powiedzieć, że jest prawdziwym high-endem na miarę dzisiejszych najwyższych audio standardów.

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Bardzo chciałbym posłuchać takiego transportu. Na pewno czegoś nowego bym się dowiedział.

      Też pozdrawiam

  3. Maciej pisze:

    Ja za czymś nie mogę nadążyć. Bo dlaczego DAC ma mieć dobry zegar? Aurender ma swój własny przecież.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Aurender ma „czyste” wyjście USB z lepszym taktowaniem – i to tyle w temacie. Nic konkretnego o tym jego zegarze nie wiadomo. Zegary atomowe z prawdziwego zdarzenia mają jedynie dwa najwyższe modele – ten dwu i ten sześciokrotnie droższy. W sensie organoleptycznym zegary przetworników na pewno działały na niego pozytywnie, zwłaszcza ten Maitnera.

  4. Marek pisze:

    Panie Piotrze, a słyszał Pan o nowych modelach odtwarzaczy Sony promowanych w jako „Dźwięk o wysokiej rozdzielczości”: NWZ-A15 (cena ok. 800zł) i NWZ-ZX1 (ok. 2000zł)? Oba odtwarzają pliki bezstratne do 192kHz/24bity. Ten pierwszy jest już dostępny w Polsce (można posłuchać w Saturnie ze słuchawkami Sony MDR-1A – ale tam jest za głośno, aby dało się coś sensownego powiedzieć o jakości dźwięku). Ten drugi wydaje się ciekawszy, ale chyba nie jest jeszcze dostępny. Ale ciekaw jestem jak grają. Może udało by się je Panu przetestować? A może wzmacniacz słuchawkowy z przetwornikiem Sony PHA-3AC?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Jestem w kontakcie z dystrybucją Sony więc powinno się udać. Na razie jednak trzeba odpracować to co już przyjechało, a jest tego dużo.

      Pozdrowienia

  5. Marek pisze:

    A to się cieszę. W oczekiwaniu poczytam inne, ciekawie napisane przez Pana recenzje – co jednak ma pewną poważną wadę: chciałoby się zaraz biec do sklepu i kupować opisywany sprzęt (przez jedną taką recenzję mocno zastanawiam się nad słuchawkami Focal Spirit Classic – właśnie do odtwarzacza przenośnego).

  6. Ostoja pisze:

    Dobry wieczór! Ocena, a szczególnie sprzęt grający oraz kable mają ogromne znaczenie przy uzyskaniu wspaniałego brzmienia z serwera Aurender. Użycie kabla USB za 14 tysięcy oraz innych elementów znacznie droższych niż samo źródło jest moim zdaniem naruszeniem zasady równowagi. W Pana teście serwer ogrywa bardzo małą rolę w kształtowaniu brzmienia, natomiast „grają” (kształtują brzmienie) pozostałe elementy zestawu. Moim zdaniem test jest mało wiarygodny. Oczekuję, że rozważy Pan moje uwagi i w przyszłości nie będzie sytuacji (oceny) walorów brzmieniowych przetwornika Maitner i kabla USB Synergistic. Pozdrawiam.

    1. Piotr Ryka pisze:

      A można poznać sprzęt towarzyszący Pana zdaniem odpowiedni?

      Kwestia tego co pasuje, a co nie pasuje, zawsze pozostaje otwarta. Dobre towarzystwo daje przynajmniej odpowiedź, jakie są granice możliwości. Resztę zawsze można sobie dośpiewać. W przypadku odwrotnym, gdy testujemy ze słabym sprzętem, takie dośpiewanie nie jest możliwe.

  7. Nina pisze:

    Panie Piotrze. Może młoda siksa jeszcze jestem, niemniej jako wykształcony i praktykujący muzyk filharmoniczny proszę Pana o douczenie się podstaw pojęć muzycznych. Mało prawdopodobne jest by sprzęt zmieniał tonację przy wymianie elementów toru. Musiałby przyspieszać, zwalniać lub transponować tonację. Prawdopodobnie miał Pan na myśli zmianę tembru, koloratury – ale nie zmianę tonacji… Na litość boską… Czasami nóż się w kieszeni otwiera nie tylko mnie kiedy czytamy audiofilską nowomowę dowodzącą ignorancji. Zamiast wymyślać cuda raz jeszcze proszę się douczyć podstawowych pojęć z zakresu muzyki.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Młoda Nino, nie nazywaj siebie siksą, zwłaszcza że określasz siebie jako filharmonika. Prosiłbym też nie popadać w stanowczy radykalizm i nie otwierać noża w sytuacji przez siebie określanej jako zaledwie „mało prawdopodobna”. Zostawmy to otwieranie na sytuacje jawnie oburzające, całkowicie niedopuszczalne. Bo inaczej wszyscy musielibyśmy cały czas biegać z nożami, a to by utrudniało trzymanie smyczków i granie na fortepianie oraz wszelkie inne czynności nie polegające na dźganiu i krojeniu. Chyba żeby ten nóż trzymać w zębach, co raczej uwłaczałoby powadze filharmonii, chociaż dość ciekawie skądinąd wyglądało.

      Co do meritum, to nie sądzę by wymagało dokształcania. Tak się składa, że różne urządzenia – głośniki, słuchawki, elektroniczne elementy toru – w sposób oczywisty i ewidentny grają wyższym lub niższym dźwiękiem. Bardziej basowo lub bardziej sopranowo. Jak to będziemy nazywali – tonacją, tembrem, wysokością, prawidłowością doboru, prawdziwością, wiernością, czy jakkolwiek inaczej – nie jest szczególnie ważne. Przyjęło się w audiofilskiej gwarze nazywać granie niższym dźwiękiem obniżoną tonacją, a wysokim podwyższoną. Proponujesz Nino inną terminologię, bardzo proszę, zaproponuj. Wyłóż nam jak powinniśmy się wyrażać, by filharmonicy nie biegali przez nas z otwartymi nożami.

  8. Paweł pisze:

    Sory ale rozwalają mnie testy sprzętów cyfrowych ich jakość audio ! To są zera i jedynki co ma do tego jakość kabla usb czy kabel skrętka itp? To kompletna bzdura. Jak bym przepisywał te zera i jedynki na papier to o jakości dźwięku decydowała by jakość papieru i jakim długopisem pisze? Totalny absurd. Tak samo absurdem są testy kabli sieciowych. Co tam że do gniazda w ścianie leci jakieś kabel stary aluminiowy co budowali za prl ale od gniazda już leci jakiś 2m za tysiaka to już spoko…… Można by podłączyć kabel od żelazka i będzie ten sam efekt. W ślepych osłuchach wszyscy wielcy audiofile polegną z kretesem. Nie dajcie się ludzie zwariować to wszystko ściema aby wydoić naiwnych z kasy.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Przykro mi to po raz kolejny powtarzać, ale cierpliwie będę – sygnał w kablu cyfrowym ma postać analogową. Analogową – rozumiesz? Cyfrowe zera i jedynki to jedynie interpretacje analogowych amplitud. Dlatego jakość kabla wpływa na dźwięk. A zanim się zacznie ubliżać audiofilom, radzę przeprowadzić samemu choć jeden test porównawczy dobrego kabla zasilającego.

  9. Paweł pisze:

    „sygnał w kablu cyfrowym ma postać analogową” chyba nie wiesz co to sygnał cyfrowy , on ma przekazać zera i jedynki i nic więcej. Co to teraz nie wymyślą aby poprzeć swoją teorie. Mogę podejrzeć w urządzeniu jak zapisana jest muzyka w formie cyfrowej i przepisać zera i jedynki ręcznie a potem wpisać te zera i jedynki do innego urządzenia , zgadza się przepisuje w formie analogowej bo pisze to ręką. Problem w tym że jak bym się pomylił o jedno zero to był by error więc na pomyłki w systemie cyfrowej nie ma miejsca więc to co wychodzi równa się w 100% to co wchodzi i tam nie ma możliwości na jakiekolwiek zmianę w przeciwieństwie do sygnału analogowego. Po min. to wymyślono sygnał cyfrowy. Ludzie studiują informatykę latami a potem sie dowiadują od audiofilów jakiś nowych teorii z kosmosu.

    1. PIotr Ryka pisze:

      To oczywiste, że nie masz pojęcia o zapisie cyfrowym muzyki. Poczytaj sobie ile na sekundę trzeba skorygować błędów odczytu w zapisie cyfrowym CD albo SACD, a potem pogadamy.

      Ciekawe ile jeszcze razy trzeba to będzie z niedouczonymi przerabiać. Temat wałkowany od lat i w kółko to samo.

  10. Paweł pisze:

    Trzeba skorygować ale w efekcie otrzymujemy odczyt w 100% zgodny z nadaniem po to cała zabawa. Nie ma możliwościowi otrzymania czegoś innego dlatego nie mam możliwości na zmianę jakości dźwięku. Twoja teoria została wymyślona tylko po to aby sprzedać klientowi kable usb itp. Chyba nie ma co dalej drążyć tematu bo widzę że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia i do niczego to nie doprowadzi. Także pozdrawiam.

    Tak na marginesie kiedyś bawiłem się w salonie w ślepe odsłuchy, wszyscy polegli nawet koleś co sprzedawał od kilkunastu lat. Jak się wie co jest podłączone i ile kosztuje to moc autosugestii nie zna granic 🙂

    1. PIotr Ryka pisze:

      Oczywiście, że nie otrzymujemy 100% zgodności. Otrzymujemy przybliżenie dzięki algorytmom korygującym. I tak jest zawsze, bo sama płyta zawiera błędy zapisu, a odczyt też nigdy nie nie może być idealny. Dlatego muzyka cyfrowa to w sumie lipa. Regres względem gramofonów.

  11. Paweł pisze:

    Własnie w tym tkwi problem że otrzymujemy 100% zgodności. Jak ściągasz z neta jakiś program czy rar to tez nie masz 100% zgodności ? Jak choćby jedno cyferka z miliona by się nie zgadzała był by error.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Wiesz co, poczytaj najpierw o tym zapisie cyfrowym, bo gadasz bez sensu.

  12. Paweł pisze:

    Podobnie jest w sygnale cyfrowym video. Jak masz jakieś zaniki otrzymujesz niekompletny sygnał to masz piski trzaski jakieś cięcia a nie tak że obraz robi ci się gorszy i masz inne kolory itp. Tak samo w muzyce jak by były błędy w przesyle to będą trzaski przeskoki tak jakbyś miał porysowaną płytę cd. Jak coś nie dotrze to tego nie będzie , nie ma możliwości aby sobie coś dorobić aby było.

    1. PIotr Ryka pisze:

      „Najtańszy sprzęt dokona tzw. Zero-order or pervious-value interpolation czyli w miejsce błędnie odczytanych próbek lub próbek nie dających się odczytać wstawia wartość poprzedniej próbki. Taki mechanizm bazuje na charakterystyce ludzkiego narządu słuchu, który nie jest w stanie wychwycić zmian na poziomie pojedynczych próbek ( rząd czasów mniejszy niż 1/75 sek.). W przypadku wielu błędów w sekundzie „poprawionych” w ten sposób sygnał traci na jakości
      Sprzęt z wyższej półki oblicza wypadkową wartość próbki (próbek) na podstawie próbek sąsiednich First-order or linear-order interpolation. Czyli na wejście przetwornika C-A podawana jest próbka zinterpolowana (wyliczona), która jednak z wysokim prawdopodobieństwem jest bardzo podobna do próbki uszkodzonej nie dającej się odczytać
      Niektóre odtwarzacza w miejsce błędnych próbek podają na wyjście zera, czyli ciszę, w tym przypadku wytłumiając stopniowo głośność próbek sąsiednich (tzw. muting), co dzieje się tak szybko, że ludzki organ słuchu nie jest w stanie wychwycić zmian trwających np. 1-4 msek. Sposób prosty i skuteczny ( coś trzeba przecież podać w miejsce nieodczytanych próbek)”

      Spróbuj to przeczytać ze zrozumieniem.

  13. Paweł pisze:

    Jak dla mnie to są brednie. Nie wspominając już o błędach na kablu o długości 1m ? Szybciej w totka wygrasz niż na takim kablu będziesz miał błędy. Nie ma sensu dalej gadać. Pozdro.

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może i są to brednie, ale tylko dzięki temu cyfrowy zapis i odczyt muzyki jest możliwy 🙂

      Zgadzam się z tym, że dalsza dyskusja wobec odmowy przyjęcia do wiadomości faktycznego stanu rzeczy nie ma sensu. Dodam tylko, że dzięki lepszym kablom cyfrowym mamy do czynienia z mniejszą ilością błędów do skorygowania.

  14. Paweł pisze:

    Ja słyszałem że dzięki lepszym kablom cyfrowym nawet świnie latają 🙂

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może przynajmniej startują…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy