Recenzja: Dubiel Accoustic Euridice – drugie spotkanie

Brzmienie cd.

Dubiel_Eurydice_06

Które na pierwszy ogień?

Pisałem już kiedyś o francuskiej szkole odtwarzaczy, o tym że opiera się na brzmieniach dynamicznych i całkowicie przejrzystych. Tutaj muzycznym środowiskiem jest powietrze, czyli coś tak przez nasze zmysły drogą ewolucyjnego przystosowania urobionego, aby go tak jakby nie było, a nie jakiś substancjalnie istniejący eter, jakaś łagodność, klimat, dotyk czy aura. Tego rodzaju przejrzystą naturalność ma też najnowszy dzielony Accuphase DP-900, atakże model DP-600, natomiast inni przedstawiciele szkoły Accuphase zawsze coś od siebie dorzucają: a to ciepło, a to słodkawą nutę, a to łagodność. Niczego złego w tym nie ma. Przeciwnie, bardzo dobrze że są tego rodzaju koncepcje brzmienia, bo w innych sytuacjach potrafią znakomicie się sprawdzać, ale do Euridice z Omegą II akurat nie mają dobrej ręki. Dokładniej mówiąc, jeżeli ktoś by poszukiwał takiego bardzo łagodnego, stonowanego i gładkiego brzmienia o pięknej głębi i kolorycie, to oczywiście i jak najbardziej; mnie natomiast ta łagodność nieco nużyła, choć przyznać muszę, że mozartowskich dzwoneczków wysłuchałem wielokrotnie, bo niesamowicie były przyjemne i nigdy wcześniej ich takimi nie słyszałem. Tymczasem z Cairnem. Z Cairnem było inaczej, ale na dwa sposoby. Pierwszy z nich był podobny do tego z poprzedniej wizyty Eurydyki, to znaczy całkowicie realistyczny. Ale taki był tylko przez chwilę. Krótko tak, bo takim się zjawił w kontraście do brzmienia z Accuphase DP-510, zaraz po przełączeniu. Ten realistyczny pozór szybko jednak przygasał i także z Cairnem nie było tej miary realizmu co kiedyś.

Wynotowałem co następuje:

Dubiel_Eurydice_10

Niełatwo zaspokoić starych mistrzów…

– Niskie zejście na basie, ale z za skromnym wypełnieniem.

– Ogólna lekkość brzmienia. Taka szybka, ale pozbawiona całościowej substancjalizacji.

– Leciutkie ocieplenie i lekki efekt przygaszonego światła – bez całkowitej przejrzystości dziennego oświetlenia.

– Brzmienie z akcentem mullardowym, czyli z całościową elegancją i pogłębieniem, a bez ostrych konturów.

– Ogólny niedostatek dynamiki, ataku i realizmu, ale jednoczesna duża różnorodność brzmieniowa i brak zniekształceń przy wysokich poziomach głośności.

– Porównywana bezpośrednio Audio-Technica zagrał dźwiękiem bardziej otwartym, z wyraźniejszymi konturami i większą rozdzielczością basu. Tradycyjnie także z większą pogłosowością i generalnie realistyczniej. (???)

– Często używana do testów Girl from Ipanema zabrzmiała niestety jakby ktoś przytkał głośnik poduszką. Dźwiękiem przefiltrowanym, zbyt zaokrąglonym i z pogrubionymi wysokimi składnikami pasma. Brak górnych rejestrów i otwartości był wręcz irytujący.

– Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że ze słuchawkami Omega II lepiej wypadają polskie wydawnictwa płytowe, bo dźwięk polskich nagrań przeważnie nie jest skompensowany dynamicznie i nie ma temperowanych sopranów. Dzięki temu Omega częściowo się odetkała i z Piwnicą pod Baranami, Grechutą, czy piosenkami z Kabaretu Starszych Panów w wykonaniu Turnaua  zabrzmiała znacznie lepiej.

– Cały czas byłem mimo to pod przemożnym wrażeniem, że bez lepszego odtwarzacza nic z tego nie będzie, a jednocześnie żałowałem, że nie mam SR-009, bo do nich tak grająca Euridice powinna pasować zdecydowanie bardziej. Wiedziałem również, że właśnie pod te SR-009 i HE-90 była strojona, co tylko pogłębiało frustrację.

– Na wszystkie wymienione bolączki nie pomogła także płyta XRCD, na której stłumienie wysokich tonów było większe niż na polskich nagraniach i ostatecznie mnie pognębiło.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy