Recenzja: Dubiel Accoustic Euridice – drugie spotkanie

Dubiel_Eurydice_02   Ostatnimi czasy wraz z modą na sprzęt mobilny coraz głośniej jest o słuchawkach, a więc także o wzmacniaczach dla nich. A choć pełnowymiarowy wzmacniacz dla słuchawek jest oczywiście urządzeniem stacjonarnym, to jak moda, to moda. Rośnie moda na słuchawki, a więc i w domu na nich się słucha, gdyż się słuchawkowego nawyku nabiera, a poza tym innym domownikom też jest to na rękę. A kiedy słuchawki, to czemu nie elektrostatyczne? Od dawna uchodziły za elitarne i zwyczajnie najlepsze. Czy na pewno jest to prawdą, rzecz dyskusyjna, ale tak się przyjęło i kiedy ktoś tak napisze, wszyscy kiwają ze zrozumieniem głowami:

– No, wiadomo, elektrostaty.

Kwestię wyższości i niższości możemy jednak tym razem sobie darować, bo wiele już razy była wałkowana, a poza tym akurat tym razem nie miałem zaplecza dla odpowiednich porównań, bo Croft uległ małej awarii i nie byłem w stanie dość nadobnie napędzać ortodynamikiów i K1000. Mogłem natomiast użyć samego Twin-Heada i trochę go użyłem, ale Audio-Technica ATH-W5000 to chyba nie jest dostatecznie wymagający konkurent dla Staksa Omegi II napędzanego Eurydyką. Ale coś tam będzie i o tym.

Dubiel_Eurydice_03

„Made in Japan” w popisowym wydaniu

Wracając do wzmacniaczy słuchawek elektrostatycznych. Niby to wielka elita, a więc elementów w tym zbiorze nie powinno być za wiele, ale przez dekady sporo się uzbierało. Oczywiście zacząć trzeba od Orfeusza HEV 90 i Staksa SRM-T2 oraz dwóch pokoleń nowszych energizerów Staksa. Były też w międzyczasie dwa modele RudiStora – Egmont i Coriolan, szeroko znany i wciąż oferowany HeadAmp Blue Hawai (będący tak naprawdę wariacją staksowskiego SRM-T2), KGSS od Davida Gilmora, Aristeus i przede wszystkim imponujący, dzielony Single Power ES w dwóch wersjach, starszej i nowszej, który wraz z całą firmą smutno skończył głośnym bankructwem, ale uchodzi za najlepszy tego rodzaju wyrób w historii. Przez ostatnich kilka lat nic nowego się jednak nie działo, ale wraz z pojawieniem się nowego flagowego Staksa SR-009 rynek ponownie się ożywił i to nawet bardzo. Jak na zawołanie sypnęło niczym śniegiem i pojawiły się Ray Samuels Emmeline II, Woo Audio WES, Cavali Audio Liquid Lightning, a na koniec także nasza Euridice. Pojawiła się też w jednym jedynym bodaj egzemplarzu owiana tajemnicą rosyjska konstrukcja o maksymalistycznych założeniach i okazjonalnym tylko wykonaniu, nazywająca się Demograf. Niestety, porównania czegokolwiek z czymkolwiek nie będzie. Żadnych porównań, bo Euridice zawitała tym razem do mnie goła i bosa, ciągnąc jedynie za sobą na słuchawkowym kablu samotne jak palec Staksy SR-007 Omega II w wersji pierwszej, czyli złoto brązowej. Taki szpas i mówi się trudno. Ale jest też pocieszenie. Poprzednim razem właśnie z tymi słuchawkami podobała mi się najbardziej (aczkolwiek wówczas był to wariant złoto-czarny), a przede wszystkim ta Eurydyka jest względem poprzedniej poprawiona. Na poprawę złożyło się w pierwszym rzędzie lepsze wewnętrzne okablowanie przewodami sławnego Kondo KSL-LP, uzupełniane przewodem masowym po kablu Kimbera. Wymieniono też kondensatory na olejowe Jenseny, rezystory na bardziej markowe i lampy sterujące z Tung Sol na Mullardy, co jak sądzę dla brzmienia powinno być niebagatelne.  

Brzmienie

Dubiel_Eurydice_04

Czy sprosta legendom?

   No to się weźmy za to brzmienie. Zacząć muszę od konstatacji ogólnej. Niby człowiek ma jakie takie osłuchanie narosłe latami po kontaktach z tym i owym, a jednak raz po raz ląduje w sytuacjach z lekka odbierających mowę i walących po łbie księgą wiedzy nieprzyswojonej, jakby cię łoił jakiś rozjuszony audiofilski nieuctwem belfer. Tym razem cios był wyjątkowo potężny, choć właściwie powinienem być nań przygotowany.

O co chodzi? Chodzi o konfrontację szkoły japońskiej z francuską. Konkretnie szkoły brzmieniowej odtwarzaczy CD. Mam teraz u siebie odtwarzacz Accuphase DP-510 i zaraz będę pisał jego recenzję, ale już tutaj mogę zdradzić, że jest to urządzenie bardzo zacne i wyraźny krok naprzód względem poprzednika DP-500. Wiedząc to zawczasu, wiedziony naturalną audiofilską ciekawością, podpiąłem świeżo przybyłą Euridice właśnie do niego i zabrałem się do słuchania. Zabrałem wieczorem, po zmroku, bo to do słuchania najlepsza pora i każdy audiofil wie, że przy przygaszonym świetle słucha się lepiej i najlepiej na dźwięku można się wtedy skupić. No więc siadłem i sobie słucham. Jednej płyty posłuchałem, drugiej, trzeciej i…

– Co jest? – myślę sobie. Jakoś dziwnie tą Eurydykę ulepszyli, bo mnie podobała się bardziej poprzednia. Sięgnąłem na koniec po jedną z płyt testowych, to znaczy takich, których zawsze używam do porównań gdy chcę coś sobie dokładnie uzmysłowić. Sięgnąłem po Czarodziejski flet Mozarta pod dyrygenturą Gardinera. Znakomita to płyta, pozwalająca w sposób niezrównany czytać scenę, a przy tym pełna dźwięków idealnie nadających się do szukania brzmieniowych odmienności, jak tytułowe flety, warczenie psa, ludzkie wrzaski czy dzwonienie dzwoneczków. Trzeba tylko trawić operę i trawić Mozarta, a ja akurat trawię. Posłuchałem sobie tych mozartowskich dzwoneczków i naszła mnie podczas tego słuchania taka impresja przechodząca w refleksję.

Dubiel_Eurydice_05

Słuchawkowe „W samo południe”

Tafla wody, powiedzmy jeziora. Spokojna, ale lekkim wietrzykiem pofalowana, oświetlona łagodnym, chylącym się ku zachodowi słońcem i widziana pod takim kątem, że część światła się odbija, a część przenika przez lustro wody, dzięki czemu odczuwamy jej głębię, doznając jak nas ogarnia i pochłania, chociaż pozostajemy ponad nią. Woda ta jest jednocześnie przejrzysta i klarowna, ale ma swój koloryt, nadając wszystkiemu łagodzącego, zielonkawo złocistego odcienia, przynoszącego łagodność i spokój. Wszystko to, tak jak fale na spokojnej powierzchni, jest gładkie, migotliwe i nierealne łagodnością zachodu słońca nad jeziorem, którego realność zupełnie innej jest natury niż jazdy samochodem czy utarczki z żoną. W swym spokojnym, niewymagającym żadnych działań spowolnieniu pozostaje tak naprawdę nierealna, bo zupełnie nieprzystająca do normalnego strumienia naszych przeżyć, oczyszczonego doraźnymi czynnościami ze skupionej refleksji będącej następstwem oglądu. To jest metafizyka przedmiotu, bezpośredni kontakt z mistyką istnienia, w tym wypadku mający postać nadrealnie łagodną, jako że nasze pierwotne środowisko – woda – łagodzi wszelkie bodźce, spowijając wszystko łagodzącym, chłodnawym dotykiem.

Tak to zabrzmiało – nierealną łagodnością i pulsem falujących kształtów, a jednocześnie głęboko i melodyjnie. Zero podostrzeń, żadnego dramatyzmu, zupełnie jakby się pławić w łagodnym oceanie albo łagodnej toni jeziora. A przecież pisałem poprzednio i bardzo byłem z tego zadowolony, że Euridice nadaje słuchawkom Stax Omega II realistycznego kształtu i pazurów muzycznych bestii, zdolnych szarpać nasze jestestwo dramatyzmem sytuacyjnym i brzmieniowym. A tu taki kontrapunkt. Do tego stopnia ta łagodność była wszechogarniająca, że nie mogłem się przemóc by podłączyć własny odtwarzacz, bo wydało mi się czymś niemożliwym, by styl tak mocno uwydatniony mógł zostać przeobrażony czynnością tak prozaiczną jak zamiana jednego dobrej klasy odtwarzacza na inny. Głowę dałbym, że to musi się brać także ze wzmacniacza i słuchawek. A jednak. A jednak nie. A w każdym razie dało to wiele. Podłączyłem Cairna, z którym poprzednia wersja Euridice bardzo mi się podobała, i natychmiast wróciłem do tej poprzedniości.

Brzmienie cd.

Dubiel_Eurydice_06

Które na pierwszy ogień?

Pisałem już kiedyś o francuskiej szkole odtwarzaczy, o tym że opiera się na brzmieniach dynamicznych i całkowicie przejrzystych. Tutaj muzycznym środowiskiem jest powietrze, czyli coś tak przez nasze zmysły drogą ewolucyjnego przystosowania urobionego, aby go tak jakby nie było, a nie jakiś substancjalnie istniejący eter, jakaś łagodność, klimat, dotyk czy aura. Tego rodzaju przejrzystą naturalność ma też najnowszy dzielony Accuphase DP-900, atakże model DP-600, natomiast inni przedstawiciele szkoły Accuphase zawsze coś od siebie dorzucają: a to ciepło, a to słodkawą nutę, a to łagodność. Niczego złego w tym nie ma. Przeciwnie, bardzo dobrze że są tego rodzaju koncepcje brzmienia, bo w innych sytuacjach potrafią znakomicie się sprawdzać, ale do Euridice z Omegą II akurat nie mają dobrej ręki. Dokładniej mówiąc, jeżeli ktoś by poszukiwał takiego bardzo łagodnego, stonowanego i gładkiego brzmienia o pięknej głębi i kolorycie, to oczywiście i jak najbardziej; mnie natomiast ta łagodność nieco nużyła, choć przyznać muszę, że mozartowskich dzwoneczków wysłuchałem wielokrotnie, bo niesamowicie były przyjemne i nigdy wcześniej ich takimi nie słyszałem. Tymczasem z Cairnem. Z Cairnem było inaczej, ale na dwa sposoby. Pierwszy z nich był podobny do tego z poprzedniej wizyty Eurydyki, to znaczy całkowicie realistyczny. Ale taki był tylko przez chwilę. Krótko tak, bo takim się zjawił w kontraście do brzmienia z Accuphase DP-510, zaraz po przełączeniu. Ten realistyczny pozór szybko jednak przygasał i także z Cairnem nie było tej miary realizmu co kiedyś.

Wynotowałem co następuje:

Dubiel_Eurydice_10

Niełatwo zaspokoić starych mistrzów…

– Niskie zejście na basie, ale z za skromnym wypełnieniem.

– Ogólna lekkość brzmienia. Taka szybka, ale pozbawiona całościowej substancjalizacji.

– Leciutkie ocieplenie i lekki efekt przygaszonego światła – bez całkowitej przejrzystości dziennego oświetlenia.

– Brzmienie z akcentem mullardowym, czyli z całościową elegancją i pogłębieniem, a bez ostrych konturów.

– Ogólny niedostatek dynamiki, ataku i realizmu, ale jednoczesna duża różnorodność brzmieniowa i brak zniekształceń przy wysokich poziomach głośności.

– Porównywana bezpośrednio Audio-Technica zagrał dźwiękiem bardziej otwartym, z wyraźniejszymi konturami i większą rozdzielczością basu. Tradycyjnie także z większą pogłosowością i generalnie realistyczniej. (???)

– Często używana do testów Girl from Ipanema zabrzmiała niestety jakby ktoś przytkał głośnik poduszką. Dźwiękiem przefiltrowanym, zbyt zaokrąglonym i z pogrubionymi wysokimi składnikami pasma. Brak górnych rejestrów i otwartości był wręcz irytujący.

– Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że ze słuchawkami Omega II lepiej wypadają polskie wydawnictwa płytowe, bo dźwięk polskich nagrań przeważnie nie jest skompensowany dynamicznie i nie ma temperowanych sopranów. Dzięki temu Omega częściowo się odetkała i z Piwnicą pod Baranami, Grechutą, czy piosenkami z Kabaretu Starszych Panów w wykonaniu Turnaua  zabrzmiała znacznie lepiej.

– Cały czas byłem mimo to pod przemożnym wrażeniem, że bez lepszego odtwarzacza nic z tego nie będzie, a jednocześnie żałowałem, że nie mam SR-009, bo do nich tak grająca Euridice powinna pasować zdecydowanie bardziej. Wiedziałem również, że właśnie pod te SR-009 i HE-90 była strojona, co tylko pogłębiało frustrację.

– Na wszystkie wymienione bolączki nie pomogła także płyta XRCD, na której stłumienie wysokich tonów było większe niż na polskich nagraniach i ostatecznie mnie pognębiło.

Ciąg dalszy nastąpi

Dubiel_Eurydice_11

One tu jeszcze wrócą…

   Na koniec sfrustrowałem się tak bardzo, że złapałem za telefon i  umówiłem się na spotkanie z całym elektrostatycznym towarzystwem, by rzecz definitywnie przebadać, o czym będzie w następnej recenzji.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy