Recenzja: Accuphase DP-500

Brzmienie

dp-500_1Poprzednikiem DP-500 był DP-67. Słuchałem go trochę i twierdzę, że wysokie tony miał nieco zbyt chropowate, co wyraźnie uprzykrzało odsłuchy. Krótkość życia tego modelu zaświadcza, że nie była to jedynie moja konstatacja, a często spotykane tłumaczenie, że zamiana miała miejsce jedynie w konsekwencji wprowadzenia nowego napędu, niezbyt do mnie przemawia. Następca pojawił się zbyt szybko i, co ważniejsze, jemu czegoś takiego już zarzucić nie sposób. Coś zatem było chyba jednak na rzeczy.
Dźwięk nowego DP-500 jest gładki i łatwo przyswajalny we wszystkich zakresach, odznaczając się przymiotami właściwymi szkole brzmieniowej swego producenta – a to lekko słodkawym smakiem, bardzo dużą kulturą muzyczną i znakomicie zorganizowaną, wyjątkowo obszerną sceną.
Pierwsze co się narzuca po uruchomieniu, to spora odległość od pierwszego planu. Trzeba się do tego kilka dni przyzwyczajać, bo w pierwszej chwili kontakt z muzyką może się okazać zbyt słaby. Ale kiedy już się z aranżacją sceniczną à la Accuphase oswoimy, można rozkoszować się pięknym perspektywicznym ujęciem muzycznych zjawisk, bardzo plastycznym ich ukazaniem i wspaniałą gradacją planów. Pod tymi względami DP-500 tylko nieznacznie ustępuje wyższym modelom swego twórcy i z łatwością pokonuje większość konkurencji ze swego otoczenia cenowego. Nie ma przy tym trudności z uchwyceniem szczegółów ani z dynamiką, chociaż ta nie jest już tak dobra jak w DP-700.
Ogólnie rzecz biorąc brzmienie DP-500 można uznać za więcej niż satysfakcjonujące, a przejście od niego do innej konstrukcji nie oferującej takich walorów przestrzennych może powodować wyraźny niedosyt. Zarazem nie da się ukryć, że nabywcy DP-800, DP-700 i DP-600 muszą otrzymać coś w zamian za swe dużo większe pieniądze. Tym czymś okazuje się trójwymiarowość samego dźwięku, większe rozpostarcie pasma, paleta barw odznaczająca się większą głębią i czarniejszym podkładem oraz, jak już wspominałem, większa dynamika. Wszystko to dostajemy w sowitej dawce już od modelu DP-600, lecz myliłby się ten kto sądzi, że nie będzie to oznaczało poniesienia dodatkowych drakońskich kosztów, bo skoro przeskakujemy tylko o jedno oczko na aż pięciostopniowej skali, to może się jakoś upiecze. A figę! Kosztuje takie coś drugie tyle, czyli czterdzieści parę a nie dwadzieścia parę tysięcy złotych. Niestety, przepustka na brzmieniowe wyżyny i zarazem wejście do klubu SACD sygnowanego marką Accuphase oznacza bardzo pokaźny wydatek, a japoński producent nie zamierza czynić tej przyjemności przystępniejszą niż konkurencja, bo to by oznaczało zachwianie rynkiem, który ukształtował się już sporo lat temu i trzyma fason, ku utrapieniu ludzi nie dość zamożnych.
Zapytajmy w takim razie, czy spadek jakości skalkulowano adekwatnie do spadku ceny? Odpowiedź na takie pytanie musi być czymś umownym, bo nie ma przecież obiektywnej wykładni dla tego rodzaju kalkulacji. Jak dla mnie Accuphase mieści się na tle konkurencji w granicach przyzwoitości, bo gra ciekawiej od bardzo wychwalanego ostatnimi czasy Ayona CD-3 za kilkanaście tysięcy złotych. Niemniej faktem jest, że między DP-600 a DP-500 różnica okazuje się bardzo znaczna i jeśli przyjąć, że DP-500 wart jest swej ceny, to DP-600 tym bardziej. To z kolei oznacza akceptację faktu, że doskonałej jakości odtwarzacz powinien kosztować minimum czterdzieści parę tysięcy złotych, czyli tyle co kompaktowy samochód. Patrząc z tej perspektywy cena taka wydaje się mocno przesadzona i adekwatna raczej do czasów rozpasanej prosperity niż chudawych lat kryzysu, które nam obecnie nastały. Coś mi się przeto wydaje, że jeśli kryzys ten potrwa dłużej, producenci będą zmuszeni mocno spuścić z tonu, co wszystkim powinno wyjść na dobre.

Skupmy się teraz na niedostatkach, bo nie o samo sypanie pochwał w recenzjach przecież chodzi.
Najbardziej w DP-500 irytujące są trzy rzeczy: nie dość wyrazista barwa, pewne ograniczenia w zakresie artykulacji wysokich i niskich tonów oraz lekki brak drajwu.

Kolory troszkę są wypłowiałe, czerń tła nieco zbyt bliska szarości, wysokie tony nazbyt spłaszczone – dające dwuwymiarowy a nie przestrzenny obraz – a bas nie schodzi tak głęboko jak to ma miejsce w konstrukcjach prawdziwie topowych. Także rytm nie ma tego szaleńczego porywu, za który można oddać życie. Okazuje się więc, że wszystkie aspekty poza perspektywą sceniczną zatrzymują się na poziomie ocen bardzo dobrych, ale nie celujących czy zgoła wybitnych. Kiedy dochodzimy do brzmienia DP-500 od dołu, czyli poczynając od brzmienia odtwarzaczy od niego gorszych, wszystko to nie daje się we znaki ani nawet bez drobiazgowej analizy nie pozwala się zauważyć. Ale kiedy wychodzimy od brzmienia DP-600, albo co gorsza DP-700, słabości momentalnie się ujawniają i nie pozwalają o sobie zapomnieć.
W tym kontekście nie powstrzymam się od krytycznej uwagi pod adresem recenzenta jednego z pism audio, który brzmienie DP-500 ocenił jako sto dziesięć procent normy dla wyśmienitych odtwarzaczy. Pewnie, możemy się tak bawić i przyjąć, że DP-700 wyrabia w takim razie dwieście procent, a DP-800 jeszcze więcej, ale takie stachanowskie normy chyba nie przystoją w dzisiejszych czasach. Stawiajmy rzeczy na nogach a nie głowie i zachowajmy umiar w pochwałach. DP-500 to bardzo dobry odtwarzacz, pod względem plastyki sceny wręcz znakomity, ale jednak pozostawiający najwybitniejszym przedstawicielom swojego gatunku spory margines na popisy dla niego nieosiągalne. I nie ma w tym niczego złego. Przeciwnie, tak właśnie być powinno. Nikt wszak nie oczekuje od auta wyższej klasy średniej osiągów Ferrari i dzielności terenowej gąsienicowego transportera. Świat jest jaki jest, czyli między innymi posegregowany, i trzeba brać rzeczy jakimi są w swoich przegródkach, a nie dopatrywać się we wszystkim cudów i zjawiskowych form. Takim podejściem można tylko wyrządzić krzywdę producentowi i potencjalnym użytkownikom.

Czy w takim razie ocierająca się o doskonałość prezentacja przestrzenna połączona z wysoką ale nie najwyższą jakością innych parametrów, wyczerpuje przedmiot recenzji odtwarzacza Accuphase DP-500? No cóż, chyba niestety tak. Niewątpliwie jest on dobry, ale równie niewątpliwie nie jest wybitny. Trzeba mu jednak oddać, że akcent położony akurat na przestrzeń sprawdza się bardzo dobrze w praktyce, jako że jest to walor wysuwający się przed inne i nad innymi górujący. Jedynie plastyczność samego dźwięku może z nim konkurować pod względem siły oddziaływania na słuchacza, ten przysmak jest jednak atrybutem konstrukcji bardzo już kosztownych, nie zachodzi przeto obawa, że DP-500 natknie się na tego rodzaju przeciwnika w swoich okolicach. Niektórzy recenzenci przypisywali wprawdzie tego rodzaju walory odtwarzaczom Ayona, mogę jednak z całą odpowiedzialnością napisać, że przynajmniej najstarszy z nich – Ayon CD-3 – którego u siebie miałem, ma dopiero zadatki na tego rodzaju umiejętność i do pełni jej wykształcenia co nieco mu brakuje. W efekcie walory sumaryczne będące udziałem Accuphase DP-500 są według mnie większe, ratując go przed porażką z ręki tańszego konkurenta produkcji firmy-debiutanta, co byłoby niewątpliwie bardzo dotkliwym ciosem.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Accuphase DP-500

  1. Tomasz pisze:

    Witam, obecnie posiadam Marantz sa 8005, wzmacniacz sluchawkowy Ifi Can Se, słuchawki Final Sonorous VI. Myślę nad zakupem odtwarzacza Accuphase DP-500. Wg Pana doświadczenia będzie to dobry kierunek i wymiana wspomnianego Marantza na Accuphase uzyskam w brzmieniu dużo na jakości? Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powiem wprost: ja tego DP-500 nie polecam. Sobie bym go nie sprawił, więc trudno innym raić, nawet przy jakichś zastrzeżeniach. Ale niektórzy mają i są zadowoleni. Też trzeba to odnotować.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy