Recenzja: Schiit Mjølnir

Wygląd 

Schhit Mjølnir_2Shiit błyskawicznie wyrobił sobie świetną markę swoim Lyrem (którego wizytę mam już uzgodnioną) i usiłuje kuć żelazo póki gorące za pośrednictwem Mjølnira, czyli naprawdę potężnego młota. Niezależnie od potężnej nazwy sam wzmacniacz nie jest specjalnie okazały, aczkolwiek to nie ułomek. Ma standardową, pełnowymiarową szerokość, ale niezbyt wielką głębokość ani wysokość. Nie waży też wiele, a za to wykonano go bardzo starannie. Wierzch, front i spód to gięty monolit z aluminiowej blachy, bardzo ładnie obrobionej i satynowo połyskliwej, a boczki są także metalowe w kolorze szarości. Na przednim panelu znajdziemy niezbyt duże ale pasujące do całości pokrętło potencjometru (Alps RK-27), mające tę zaletę, że nie lata luźno tylko kręci się z oporem i trzyma w ryzach skalę narastania. Na prawo odeń widnieją dwa wejścia dla słuchawek. Oba są symetryczne, bo cały wzmacniacz jest symetryczny w najbardziej rygorystycznym rozumieniu symetryczności, w związku z czym inaczej niż poprzez wtyk symetryczny nic z nim nie zwojujecie. A wejścia symetryczne są dwa, podczas gdy miejsc na wpięcie trzy, bo jedno to 4-pinowy wtyk à la AKG K1000, a drugie to podwójne wejście dla wtyków trójbolcowych.

O aktywności prądowej Mjølnira informuje mała niebieska dioda oraz widoczne przez siatkę wentylacyjną w górnej pokrywie obudowy dwie diody bursztynowej barwy, mylnie sugerujące lampową zawartość, której nie ma, bo wzmacniacz jest całkowicie tranzystorowy w oparciu o tranzystory MOS-FET.

Na panelu tylnym jest oczywiście gniazdo zasilania oraz skobelkowy włącznik, a także wejścia symetryczne i RCA (których nie wolno jednocześnie obciążać), jedno symetryczne wyjście na przedwzmacniacz oraz skobelkowy włącznik uziemiający, gdyby po wpięciu przewodów RCA pojawił się brum.

Schhit Mjølnir_4Producent szeroko rozpisuje się nad użytymi przez siebie wyjątkowymi rozwiązaniami, na które składa się przede wszystkim fakt nie bycia pospolitymi dwoma identycznymi wzmacniaczami monofonicznymi w jednym pudle z odwróconą fazą jednego, co jest najczęściej spotykaną formą wzmacniaczy symetrycznych, a tak naprawdę jedynie quasi symetrycznych. W przeciwieństwie do nich Shiit Mjolnir jest prawdziwym do szpiku kości, czyli jak sam o sobie powiada – „inherentnym” – wzmacniaczem symetrycznym, wysyłającym w każdy kanał całokształt a nie zubożoną ilość informacji. Dawać to ma bardzo niskie zniekształcenia i wspaniałe bogactwo brzmieniowe.

Schhit Mjølnir_3Wnikając w rzecz głębiej dowiadujemy się, że zastosowano tu unikalną dla rozwiązań tranzystorowych technologię Circlotronu, czyli trybu beztransformatorowego (OTL) pozbawionego globalnego sprzężenia zwrotnego, opracowanego w latach 50-tych na użytek wzmacniaczy lampowych. Metoda ta pozwala osiągać wyjątkowo szerokie i równo przebiegające pasmo przenoszenia, gdyż inaczej mówiąc jest to push-pull w wydaniu tranzystorowym. Pociąga to wraz z sobą także bardzo dużą mocy wyjściową i wyjątkowo niskie zniekształcenia oraz niski szum własny. Jedyna wada – całkowita, bezkompromisowa symetryczność i w związku z tym zapomnijcie o niesymetrycznych słuchawkach. W zamian dostajecie osiem watów mocy bez słyszalnego szumu, co jest szczególnie cenne w przypadku słuchawek o niskiej impedancji.

Schhit Mjølnir_5Na wszystko to dają pięć lat gwarancji i jeszcze dwa tygodnie do namysłu po zakupie, czy sobie zostawiamy, czy oddajemy. Jeżeli zostawiamy, to 3 950 zł nie nasze.

To jak – zostawiamy, czy oddajemy?

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

3 komentarzy w “Recenzja: Schiit Mjølnir

  1. Wiktor pisze:

    Piotrze,

    kolejna ciekawa recenzja. Ładne zdjęcia. Gratuluję.

    Wiktor

  2. A.B pisze:

    Nie wiem czy nasi już go mają na stanie, ale jest już widzę nowa wersja sygnowana cyfrą 2. Obok wyjścia zbalansowanego ma też jack’a 6.3 mm, może trafi do testów ?

    1. PIotr Ryka pisze:

      Może. Jego dystrybutor chętnie współpracuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy